Posiew z duszy Polaków

Dorota Masłowska jest podwójnym agentem. Wysłannikiem kultury wysokiej w kulturę niską. A czasem na odwrót.

28.05.2017

Czyta się kilka minut

 / Fot. Archiwum Doroty Masłowskiej
/ Fot. Archiwum Doroty Masłowskiej

Na zdjęciu z okładki Dorota (Doris, jak mówi pierwszy wydawca) Masłowska, w pelisie i makijażu z lat 60. jako żywo przypomina mi młodą Santorkę. Mam nadzieję, że odwinie mi się za to skojarzenie swoim ekstatycznym sztychem i zgasi podrygi moich porównań; trudno o piękniejszą śmierć: jej pióro jest nadzwyczajne. No więc Santorka, mówię, a wewnątrz książki Obywatel Nikt na fotografii dla legitymacji ZTM czy, gdzie indziej, wykrzywiona grunge’ówa albo Dorotka Gładkie Lico między disco stodołą a smażalnią frytek. Wiemy od dawna, że Masłowska wciąga na swą twarz różne przybrania, tysięczne grymasy, a na piśmie przełamuje różne językowe kody i trzeba spytać, czy mogłoby być inaczej.

Po to ma się talent

W felietonie o serialach pisze: „nie wydaje się, żeby literatura ze swoim nieprzystającym do niczego, wolnym procesem produkcyjnym była zdolna jeszcze nadążyć za rzeczywistością i produkować szerokie, wielowątkowe narracje, społeczne panoramy. Książka, jako historia mozolnie spisywana w zapajęczynionym kąciku przez jednostkę, nie jest już formą zdolną pomieścić galopującą, rozlewającą się w czasie i przestrzeni współczesność”.

Taką formą byłby wedle Masłowskiej raczej serial i może, dodajmy od naszej strony, felieton. Stara nazwa, nowa rzecz. Pod jej piórem pęka jego tradycyjna postać; felietony Masłowskiej tak się mają mniej więcej do felietonu tradycyjnego, jak zegarki Salvador Dali do cebul noszonych przez pradziadka. Jak miałem okazję już kiedyś napisać, gatunek felietonu dzięki Masłowskiej ratuje swój nieco zszargany honor; Masłowska zresztą go rozsadza, robi z niego krwawą miazgę, wprowadza w niego swą wulkaniczną pisarską energię, chwilami zamienia go w kawałki soczystej prozy.

Tak było w jej tekstach zamieszczanych jeszcze w „Przekroju”, których sama nie wiedzieć czemu nie lubiła, tak było w jej felietonach parakulinarnych ze „Zwierciadła”, wydanych parę lat temu, tak jest w jej najnowszej książce, składającej się z tekstów pisanych dla cudu polskiego internetu, strony dwutygodnik.com – w cyklu „Jak przejąć władzę nad światem, nie wychodząc z domu” (i taki jest tytuł zbioru).

Tyle że teraz felieton staje się w jeszcze większym stopniu formą zaawansowanego społecznego opisu, mikroanalizy zjawisk, przeto i, poza dobrą zabawą, formą poznania. Jego niefrasobliwość, upojna niesystematyczność, łatwość argumentowania ad absurdum, jego chwilami purnonsensowy chichot, jego autoironie, jego przesady wyskakiwane na trampolinie stylu, jego humor (trudno złapać Masłowską na gorszym żarcie), jego brawura (która chwilami sama sobie bije brawa, no ale w końcu po to ma się talent), choć pozornie zwalniają z odpowiedzialności, skutecznie pracują u Masłowskiej na rzecz wysoce sensownego mówienia o „galopującej rzeczywistości” i tworzą być może warunki, w których jej pióro czuje się teraz najlepiej.

Jej felietony dopasowują się jak folia przylepna do tego, o czym mówią; mają być rwane, pozakręcane, by swym rytmem, frenezją w ostatniej chwili przytrzymaną na smyczy, oddać ten ruch w interesie zwanym rzeczywistością. Powielić jej galopadę także językowo, wymieszać słówka encyklopedyczne z ostrymi wulgaryzmami, powsadzać do jednego zdania słówka wykwintne wraz z neologizmami i anglicyzmami. Dać się omamić gadaniu uliczno-internetowo-telewizyjnemu, by wciągnąć je we własny dialekt, który Masłowska od dawna tworzy i który jest artystycznym echem aktualnej nowomowy.

Seriale, Kozidrak i Wietnamczycy

Oczywiście nie zgadzam się z przytoczonym wyżej zdaniem o książkach. Nie ma rzeczywistości innej niż galopująca, od wyjścia z jaskini po wejście do Facebooka, nie ma od harfy greckiej po klawisze disco współczesności, która dla jej uczestników by się nie rozlewała i nie pędziła.

Nie podejmuję na razie wątku, długo by trzeba dyskutować o tym, co i kiedy może literatura, czego od niej tak naprawdę chcemy, ale warto może powiedzieć jedno: tematyka i sam wygląd felietonów Masłowskiej mają swoją wagę ciężką – sama delikatnie to podkreśla, a to używając słów „antropologia”, a to zwrotu „Wiedza o Nieważnym” – gdyż odbijają na swój sposób inną, pozaklasową stratyfikację społeczną. Bo też kultura, powiedzmy, masowa, czy raczej, jak autorka sama mówi o wiele trafniej: „kultura nieinteresującego”, której poświęca książkę, wyznacza tak silne środowisko życia, obejmujące wszystkich niezależnie od podziałów klasowych i majątkowych, że pokrywa ona splendorem swej czczości różnice społeczne (a także polityczne), jest lepem, który skleja to, co gdzie indziej się rozkleiło. Już zwłaszcza po roku 2000, kiedy to horror marketingu, jak pisze Masłowska, „przeniknął tkankę społeczną do najmniejszego włókna” i wcisnął się w dusze jako uwewnętrzniona, prywatna dyspozycja. Ta data jest dość ważna; wydaje się, że Masłowska woli estetycznie i może nieco nostalgicznie – jak nie tak wielu z jej pokolenia – wczesne lata 90., gorące chwile transformacji, w których „nieinteresujące” nie wydawało jeszcze z siebie takich potworności, jakie wytwarza dzisiaj.

Masłowska wie, że jest, chcąc nie chcąc, wysłannikiem kultury wysokiej w kulturę niską, kimś, kto podczytuje książki, wiedząc wszak, że życie jest gdzie indziej. Ale też odwrotnie, chętnie spojrzy na wysokie z niskiego progu, da do zrozumienia, że „im mądrzej, tym głupiej”; jest podwójnym agentem, operatorem socjologicznej usługi we transfer.

Zanurzając się w „rzeczywistość nieinteresującą”, eksperymentuje niejako z własnym ja, tworzy podmiot doświadczalny. Doświadczalny, a nie chłodno obserwujący. To znaczy taki, który nie udaje, że trafił tu w celach ściśle opisowych, lecz przeciwnie, zanurza się po szyję i do upadłego, podśpiewując refreny disco polo, podżerając chipsy z Biedry, czerpie rozkosze z tych innych rozkoszy, do których przyznanie się grozi odium. „Nazywam się Dorota – pisze Masłowska na koniec felietonu o powszechnej i własnej manii serialowej – seriale oglądam od sześciu miesięcy. Boże, użycz mi pogody ducha, abym godziła się z tym, czego nie mogę zmienić, zmieniła to, co zmienić mogę, i odróżniała jedno od drugiego”.

Bo też „nieinteresujące” nie jest tak po prostu nieinteresujące, choć ciekawe jako przedmiot analizy. Masłowska wysupłuje z pop- i technokultury albo z życia ulicznego fenomeny nie tylko znaczące, lecz niekiedy też promieniujące dziwnym urokiem. Seriale nawet z niskiej półki czy np. postać i karierę Beaty Kozidrak, wokalistki Bajmu, czy, na samym dnie nędzy, chłopaczka sprzedającego za grosze noże w Wólce Kosowskiej, wietnamskim zagłębiu ciuchów, i marzącego o kupieniu sobie lodów.

Do ściany

Po Santorce, so sorry Doris, przywołam Flauberta: to on pierwszy postawił w prozie pytanie o to, ile piękna czy uroku może się mieścić w „nieinteresującym”, w głupocie i w brzydocie. No więc trochę może, niekiedy całkiem sporo. Jednak Emmy szukać dziś ze świecą, brzydota i głupota wyznaczają w swych najgorszych posunięciach granice, których i Masłowska mimo porywów utożsamień i czarnych fascynacji nie da rady przekroczyć. Wtedy staje się bezlitosna; jeszcze elegancka, jeszcze zgrywuska, lecz już morderczyni. Jak w felietonie o tzw. PUA, PickUp Art, czyli „sztuce” seksualnego uwodzenia, której młodych mężczyzn uczą internetowe kursy prowadzone przez młodych mężczyzn.

W felietonie tym opowiada Masłowska o zakupionym na Poczcie Polskiej almanachu „Manipulacja i Hipnoza”, podręczniku, jak uzyskać supermoc w zniewalaniu ludzi pod kątem własnych potrzeb i pragnień.

Dlaczego sami niczego nie kupujecie z witrynek Poczty Polskiej, dlaczego takich almanachów nie przeglądacie, dlaczego takich programów jak „Azja Express” nie oglądacie? Dlaczego nie wkładacie w to palców, dlaczego o tym nie chcecie pisać, panowie? Takie są mniej więcej ukryte pytania bijące z tej książki, trudno się przed nimi opędzić. Chwilami wydobywają się na wierzch w balzakowskim z ducha apelu, jak w zakończeniu opowieści o programie Magdy Gessler: „Bohaterowie polskiej literatury i kina ostatnich lat mają przy tym wszystkim realizm i głębię psychologiczną ludzików narysowanych patykiem przez dwulatka. Chciałoby się wrzasnąć do ucha pisarzom, scenarzystom i dramaturgom: siadać wszyscy i oglądać, a nie wymyślać farmazony”.

Odejdę na chwilę od książki. Po Flaubercie jeszcze Musil, dziwny, niedający mi spokoju cytat z jego dziennika, z notatki w wigilię 1917 r.: „Czytając Balzaka. Jego postacie nabierają znaczenia tylko dlatego, że Balzak wierzy w znaczenie atmosfery, w jakiej żyją”. To zdanie daje do myślenia, może mogłoby być kluczem do rozmowy o nijakości dużej połaci dzisiejszej prozy. Nawet tych powieści czy opowiadań, którym nic nie brakuje, ani stylu, ani akcji poza tym jednym: autorzy nie wierzą „w znaczenie atmosfery, w jakiej żyją”.

Balzak konstruuje wedle Musila swoje powieści o galopującej rzeczywistości, tworząc pełnokrwiste postacie, gdyż wierzy, że pisze w istotnej chwili, że czuje gęstość życia wokół, napięcie pragnień aspiracyjnych, które przekłada się na napięcie czasu, tak jak mówimy o płótnie, że jest dobrze napięte.

W dalszej części wigilijnej notatki Musil dodaje, że jego utwory tworzone są inaczej. Balzakowskie dzieło nie miałoby już takiego rozrusznika. Zamiast tego trzeba znaleźć wspólną „subiektywną formułę filozoficzną życia”. Np.: „ideał cynizmu”, którym Musil się posłużył w „Marzycielach”: „W czymś takim należy zanurzyć wszystkich bohaterów. Wówczas atmosfera wokół nich nabiera ciała i bohaterowie stają się typami charakterystycznymi dla pewnego rodzaju egzystencji”.

Problem w tym, że „galopującą współczesność”, którą chce opisywać Masłowska, nie pozwala wierzyć w swe znaczenie; żadnej dla niej „formuły filozoficznej”, ani balzakowskiego napięcia pragnień; jej spłaszczenie jest tak ogromne, iż ludzi, których opisuje, nie daje się rozrysować jako oddzielnych postaci; są tak wypatroszeni, tak bardzo składający się z klisz (także językowych, które Masłowska świetnie wydobywa), że trudno wykrzesać z nich jakiekolwiek osoby, przeto i postacie literackie. Może stąd nieufność autorki do skuteczności literatury, wspomniana wyżej. Tyle że trzeba by skorygować rozpoznanie, nie chodzi o ospały proces jej powstawania, lecz o kłopot z bohaterami. Który w ostatnim swym tomiku „Wołyń Bourne’a” Darek Foks wyraża na swój sposób, w tytułach wierszy umieszczając takie nazwiska jak „Joanna Kaufmann” czy „Leszek Rossmann”.

Kiedy o celebryckim programie „Azja Express” Masłowska mówi, że jest to „posiew z duszy Polaków A.D.2016”, kiedy wspominając „Big Brothera”, mówi, że jego bohaterowie „stanowili coś w rodzaju zestawu najczęstszych Polaków”, kiedy w arcydziełku, jakim jest analiza programu „Kuchenne rewolucje”, wykrzykuje: „cóż to za wielki zbiorowy portret Polaków”, rysuje zarazem ścianę, do której doszliśmy, i do której może i ona sama doszła.

Jeszcze chwila i „zbiorowy portret Polaków” stanie się sztampą i liczmanem. No bo co z tym dalej zrobić, co zrobić z faktem, że każde rozpoznanie tego rodzaju zjawisk i programów (na ogół licencjonowanych; pewnie posiew z duszy innych nacji nie byłby aż tak różny) będzie zbliżało się nieuchronnie do wniosku: oto, jacy jesteśmy.

Gdyby ktoś wówczas potrzebował, to sprzedam korzystnie wieżę z kości słoniowej. ©

Dorota Masłowska, JAK PRZEJĄĆ KONTROLĘ NAD ŚWIATEM, NIE WYCHODZĄC Z DOMU, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2017

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarz, historyk literatury, eseista, tłumacz, znawca wina. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. W 2012 r. otrzymał Nagrodę Literacką NIKE za zbiór „Książka twarzy”. Opublikował także m.in. „Szybko i szybciej – eseje o pośpiechu w kulturze”, „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2017