Pory roku w Breslau

Dlaczego pociąga mnie mroczny świat zbrodni i dlaczego ten świat osadzam w przedwojennym Wrocławiu? Bierze się to z fascynacji moim rodzinnym miastem, które zachwycało mnie od najwcześniejszych lat dzieciństwa.

JAN STRZAŁKA: - Krakowscy amatorzy mocnych wrażeń, zrzeszeni w Stowarzyszeniu Trup w Szafie, uznali Pański "Koniec świata w Breslau" za najlepszą polską powieść kryminalną roku 2003. Najpierw więc gratulacje. Potem brutalne przesłuchanie: woli Pan Sofoklesa czy Raymonda Chandlera? Horacego czy Agathę Christie?

MAREK KRAJEWSKI: - Trudne pytanie, trzęsą mi się ręce. Na sumieniu mam nie tylko zbrodnie opisane w dwóch powieściach, “Śmierci w Breslau" oraz w “Końcu świata w Breslau"; jestem też filologiem klasycznym, który na co dzień nie zajmuje się Horacym, lecz gramatyką łacińską. Jeśli już poezją, to jej stroną formalną - śledzeniem następstwa krótkich i długich sylab w wierszu, co przypomina trochę badania matematyczne, pozwala jednak ujrzeć kunszt wersyfikacyjny starożytnych poetów.

Po wykładach i naukowych eksploracjach (pracuję w Instytucie Filologii Klasycznej i Kultury Antycznej Uniwersytetu Wrocławskiego) wracam do domu i obmyślam nowe przygody radcy Eberhardta Mocka. Staję się wtedy innym człowiekiem. Przenoszę się w przeszłość, pasjonuje mnie przemoc, bezprawie, wszelkiego rodzaju szantaże, wędruję wraz z Mockiem po plugawych knajpach i zapuszczam się z nim do mniej lub bardziej eleganckich domów publicznych, którymi słynęło miasto Breslau.

Na Pańskie pytanie odpowiem więc tak: w murach uniwersytetu czytam Plauta - bo to autor, który jest kopalnią ciekawych i archaicznych form językowych, wieczorem, w domu - Chandlera.

- Rano szlachetne metrum, po południu "mroczny świat zbrodni"? Nie czuje się Pan jak doktor Jekyll i mister Hyde?

- Czasami... Choć ręczę, że nie jestem potworem, jak jeden ze wspomnianych gentlemanów. Natomiast wracając do Pańskiego pytania: Horacy czy Agatha Christie, odpowiem bez wahania - Horacy. Christie nudzi mnie śmiertelnie, jej powieści - jak na mój gust - są zbyt statyczne, salonowe i nikt nie ma wątpliwości, że w ostatnim rozdziale wszyscy bohaterowie zasiądą przy kominku, służba poda herbatę, a błyskotliwy Herkules Poirot czy poczciwa panna Marple najpierw się trochę podroczą z czytelnikiem, a potem bezbłędnie wskażą mordercę.

Lubię kryminały o wartkiej akcji, w kalejdoskopowo zmieniających się dekoracjach; lubię pisarzy, którzy nie stronią od ukazywania przemocy, ta bowiem jest istotnym elementem świata policjantów i prywatnych detektywów. Uwielbiam filmy francuskie przełomu lat 60. i 70., szczególnie czarne kino Jean-Pierre’a Melville’a z jego fascynującym światem brutalnych mężczyzn. W arcydziełach tego reżysera - “W kręgu zła", “Samuraju" czy “Glinie", z pamiętnymi kreacjami Delona, Montanda, Bourville’a - dominują długie ujęcia, panuje duszna atmosfera i niebywałe napięcie. Bohaterowie odzywają się z rzadka, milczą, a przecież wiemy o nich więcej, niż gdyby mówili o sobie do utraty tchu.

Dlaczego pociąga mnie “mroczny świat zbrodni" i dlaczego ten świat osadzam w przedwojennym Wrocławiu? Bierze się to z fascynacji moim rodzinnym miastem, które zachwycało mnie od najwcześniejszych lat dzieciństwa. Spacerując po ulicach, co krok odkrywałem ślady niemieckiej przeszłości. Dojrzewałem więc w poczuciu rozdarcia, ponieważ propaganda komunistyczna podkreślała, że austriacka i niemiecka historia Wrocławia były zaledwie drobnym epizodem. Nawet jako dziecko czułem, że to kłamstwo. Zgromadziłem dość bogate zbiory poświęcone historii Wrocławia. W latach 80. w antykwariatach można było wyszperać sporo - sit venia verbo - breslawianów, dziś pojawiło się ich znacznie więcej, bo przeszłość przestała być wstydliwym tabu. Pewnego razu kupiłem przedwojenną mapę i badałem, jak przed 1939 r. nazywała się ulica, którą wędrowałem do podstawówki - dawnej Szkoły Ludowej na Yorckstrasse, dziś Jemiołowej - czy też ulica, przy której mieszkałem. Żelazna nazywała się Opitzstrasse. Odkrywałem inny świat...

- Martin Opitz to wielki niemiecki poeta barokowy.

- Co istotne: Opitz jest twórcą niemieckiej poetyki i interesujących form wersyfikacyjnych. Magia starego Wrocławia dała znać o sobie szczególnie podczas studiów - kultura niemiecka spoglądała na mnie z półek bibliotecznych, na których stały dzieła wielkich uczonych niemieckich (nierzadko wrocławskich), niedoścignionych znawców kultury antycznej. Studenci filologii antycznej musieli obowiązkowo uczyć się niemieckiego, ponieważ Niemcy byli potęgą w studiach nad starożytnością (dziś w tej dziedzinie przodują Anglosasi). Otwierając na przykład “Repetitorium der lateinischen Syntax", widziałem gotyk, ten sam, który w czasach mojego dzieciństwa prześwitywał spod popękanego tynku wrocławskich kamienic. Do dziś czuję wzruszenie na widok słów tak banalnych jak “Obst und Gemüse".

Czy ten świat nie jest godzien przypomnienia? Breslau został sportretowany w literaturze wysokiej - np. w XIX-wiecznej powieści Freytaga “Soll und haben". Nota bene germaniści i poloniści uniwersyteccy badają dziś wrocławskie toposy w literaturze niemieckiej, wydając np. “Lyrisches Breslau / Wrocław liryczny", dwujęzyczną antologię niemieckich wierszy o Wrocławiu od czasów najdawniejszych aż po lata ostatniej wojny i lirykę żyjących dziś w Niemczech Breslauerów. Breslau nigdy jednak, o ile wiem, nie pojawił się w powieści kryminalnej, choć jego mroczne i ponure zaułki wydają się dla niej naturalną scenerią. Marzyłem, by przeczytać wrocławską powieść kryminalną, a skoro jej nie znalazłem, sam ją napisałem. Napisałem, spodobała się, wziąłem się za następną...

“Śmierć w Breslau" wydano także w Niemczech, w przekładzie Doreen Daume, która przyswoiła niemczyźnie m. in. wiersze Czesława Miłosza. Nawiązałem kontakty w Niemczech i zrozumiałem, dlaczego kilku wydawców bało się wcześniej opublikować tę powieść: lękali się mianowicie oskarżeń o rewanżyzm polityczny. Niesłusznie. “Śmierć w Breslau" zainteresowała głównie młodych czytelników, którzy nie mają żadnych związków emocjonalnych z Wrocławiem; poza tym eksponuję w swoich książkach ślady polskości w przedwojennym Breslau. Przed wojną żyła tam około kilkunastotysięczna grupa Polaków, ich los w Niemczech hitlerowskich był tragiczny, a po wojnie również nie do pozazdroszczenia. Polacy, często repatrianci ze Wschodu, słysząc ich twardy akcent, odrzucali ich. Pogardliwy epitet “Hakenkreuz" był łagodną formą szykan.

- Stefan Chwin czy Paweł Huelle również wskrzeszają przeszłość świata, w którym żyją, choć w ich przypadku nie jest to Breslau, lecz Danzig. Czuje się Pan z nimi spowinowacony?

- Chciałbym zachować proporcje: Chwin czy Huelle uprawiają literaturę wysoką, ja pisuję powieści popularne; niemniej gdybym ośmielił się z nimi porównać, zaryzykowałbym twierdzenie, że niewątpliwie coś nas łączy: sami płytko osadzeni w glebie naszych poniemieckich miast, tęsknimy za korzeniami, za glebą, z której wyrwano naszych rodziców. Wspomniałbym tu też Olgę Tokarczuk, także związaną z Wrocławiem i jego przeszłością, która odżyła w jej powieści “E.E.".

Moja mama pochodzi spod Lwowa, ojciec spod Piotrkowa Trybunalskiego, a moim światem jest Wrocław. Spędzając wakacje u rodziny ojca, uświadamiałem sobie, że tam są moje korzenie, ale to był tylko wakacyjny epizod. Wracałem do Wrocławia i czułem, że tak naprawdę to tylko tu jestem u siebie.

- Norman Davies w "Mikrokosmosie", opowieści o dziejach Wrocławia, przyznaje, że "wydobycie w pełni realności minionego czasu przekracza kompetencje prostych historyków". "Śmierć w Breslau" zaczyna się w roku 1933, jeden z epizodów poświęcony jest Nocy Długich Noży, ale historia jest tylko tłem, najważniejsza jest właśnie "pełna realność", wręcz hiperrealność Breslau. Dzięki przygodom Mocka poznajemy topografię miasta, czujemy smród spelunek, odór piwa, woń cygar i papierosów. Skąd Pan wie, jakich perfum używały wówczas kobiety i jakie papierosy palili ich mężowie?

- “Mikrokosmos" czytałem z wielkim zainteresowaniem, choć wiem, że niejeden historyk ma Daviesowi sporo do zarzucenia, np. brak akrybii historycznej. Tym niemniej Davies wart jest podziwu i szacunku, bo dzięki niemu Wrocław zaistniał w świadomości Zachodu. Jeśli wielki historyk powiada, że musi skapitulować przed “pełną realnością", to pisarz, który nie jest zawodowym historykiem, może popaść w czarną rozpacz. Zresztą nie przyjmuję wyznania Daviesa dosłownie. Nie wiem, czy udało mi się odtworzyć aurę Breslau; niektórzy zarzucają mi, że niemieckie nazwy ulic, marki papierosów, adresy domów publicznych to fasada, za którą skrywa się nasza współczesność. Na szczęście niemieccy znajomi rodem z Breslau mówią, że wiernie odmalowałem klimat miejsca i czasu.

Skąd zaś znam realia? We wrocławskiej Bibliotece Uniwersyteckiej mamy Gabinet Śląsko-Łużycki, a w nim znakomitą kolekcję ikonograficzną, zbiór czasopism, a nawet ksiąg adresowych. Wiemy, kto kilkadziesiąt lat temu mieszkał na Gartenstrasse 4 i jak nazywała się knajpa w tej kamienicy. Przeszłość nie zapadła się jak kamień w wodę. Po roku 1989 pojawiło się sporo publikacji poświęconych historii miasta. Każdy ma szansę poznać dzieje i oblicze minionego świata, wystarczy chcieć.

- W czym tkwi genius loci Wrocławia?

- Na przykład w połączeniu kipiącej zieleni Wzgórza Polskiego z czerwono-ceglastym budynkiem dawnej Regencji Śląskiej, obecnie Muzeum Narodowego. Czerwona cegła tchnie majestatem, ale stwarza też ponurą atmosferę. Mój zachwyt Wrocławiem jest przeżyciem prywatnym, ale czyż genius loci nie ulega zawsze przefiltrowaniu przez subiektywne doznania? W dzieciństwie pożywką dla owych doznań i chłopięcej wyobraźni były wrocławskie legendy miejskie, wciąż zresztą żywe, choćby ta, że pod ulicami biegnie sieć podziemnych korytarzy, w których do lat 50. ukrywali się esesmani; z drugiej strony, świadomość hitlerowskich szaleństw w Breslau budziła we mnie wrogość wobec Niemców.

Nim Hitler doszedł do władzy, w mieście panował duch tolerancji. Wrocławski Żyd Walter Tausk czuł się Niemcem, był całkowicie zasymilowany, gotów poświęcić życie za ojczyznę, otrzymał nawet medal za bohaterstwo podczas I wojny światowej. Breslau był jego domem. Do czasu! Po roku 1933 Tausk przeraził się “brutalną, brunatną dżumą". W pamiętnikach, opublikowanych w Polsce w latach 60., opisał, jak w Breslau narastały nastroje antysemickie, a okrucieństwo i barbarzyństwo stawały się codziennością. Parę miesięcy po zwycięstwie Hitlera w mieście powstały pierwsze obozy, w których odizolowano wrogów reżymu.

Chcę jednak podkreślić, że hitlerowska dżuma nie jest najważniejszym tematem “Śmierci w Breslau". Narodowy socjalizm i polityczne trzęsienie ziemi w Breslau to zaledwie epizod, chociaż ważny, chciałem bowiem osadzić akcję w momencie wielkiego przełomu społecznego i moralnego. Propaganda hitlerowska zaczyna wówczas krzewić mit germańskiej rodziny, przekonywać kobiety, że ich miejsce jest przy kołysce, w kuchni i w kościele. Nowy mit rodzinny był reakcją na rozwydrzenie obyczajowe lat 20., kiedy to kobiecym idolem była androgyniczna Marlena Dietrich, która śpiewała: “Ich bin von Kopf bis Fuss auf Liebe eingestellt".

- Sława Marleny szybko dotarła do wrocławskich variétés. Naśladują ją kuso podkasane szansonistki, które przed radcą Mockiem śpiewają "Wenn die beste Freundin mit 'ner besten Freundin"...

- To epizod z “Końca świata w Breslau", gdzie próbowałem oddać ducha Republiki Weimarskiej. Sophie, żona Eberhardta Mocka, nie zamierza być przykładną kapłanką domowego ogniska. To jedna z moich licznych powieściowych femme fatale - co zresztą przysparza mi kłopotliwych pytań niemieckich czytelniczek, bo od kiedy przetłumaczono “Śmierć w Breslau", podczas spotkań autorskich nieustannie muszę się zaklinać, że nie jestem mizoginem, że w czarnych powieściach kryminalnych kobieta zazwyczaj bywa zepsuta do szpiku kości.

Mock również nie jest postacią kryształową, z pewnością nie stałby się wzorem moralnym dla dziatwy z Hitlerjugend. To dusza plebejska, pełna cynizmu, rozpaczy, ale też i liryzmu. Pisząc o nim, mam zawsze przed oczyma role Janusza Gajosa. Chciałbym zobaczyć go kiedyś w roli Marlowe’a. W tę postać wcieliło się wielu świetnych aktorów, choćby Robert Mitchum, ale trudno wyobrazić sobie doskonalszego Marlowe’a niż ten, którego zagrałby Gajos.

- Skąd w Mocku rozpacz? Jego biografia jest pełna niedomówień. Czy cynizm Mocka to ślad po wojnie, z której, jak większość Niemców, wyszedł psychicznie okaleczony?

- Odpowiedź przyniesie trzecia powieść, którą właśnie ukończyłem. Jej roboczy tytuł brzmi “Widma w mieście Breslau". Jest rok 1919, skończyła się wojna, Mock powraca do Wrocławia i podejmuje pracę w komisji obyczajowej, zajmując się półświatkiem alfonsów i prostytutek, wkrótce jednak awansuje do pracy w Mordkomission. Jest jeszcze młody, ale już zgorzkniały, jego dusza jest zapiekłym strupem i raną, ale to nie tylko wojna pozostawiła te traumy. Tę cyniczną i liryczną naturę kształtowały inne przeżycia, na przykład nieszczęśliwa miłość, o czym opowiadam w “Widmach".

A ponieważ Minerwa jest dla mnie łaskawa, mam już pomysł na kolejną powieść, “Festung Breslau": tragiczna wiosna 1945 r. w oblężonym i bombardowanym mieście, stary Mock prowadzi ostatnie śledztwo. Powstanie więc cykl zatytułowany “Cztery pory roku w Breslau", bo każda z powieści dzieje się w innej porze roku. Dodam, że Mock nigdy nie uległ ideologii nacjonalistycznej, nawet w czasach narodowego socjalizmu. Gdyby tak się stało, nie byłby mi bliski, a jest...

- Radca Mock to ja?

- Nie całkiem, choć mamy wiele rysów wspólnych. Radca zaczynał karierę w Prezydium Policji na ulicy Szewskiej, gdzie dziś znajduje się Instytut Filologii Klasycznej i Kultury Antycznej. Pracuję w pokoju, w którym on siedział przed kilkudziesięciu laty, chodzę tymi samymi korytarzami. A przede wszystkim obaj jesteśmy filologami klasycznymi, choć on niedoszłym, kochamy Katullusa i Lukrecjusza.

Słyszę niekiedy, że to urąga wszelkiemu prawdopodobieństwu, by policjant wielbił poezję łacińską. Otóż nie przesadziłem, dość wspomnieć powieść Friedricha Dürrenmatta “Sędzia i jego kat", której bohater - a jest nim właśnie policjant - nie ma szans na awans, gdyż nie skończył gimnazjum klasycznego. W niemieckim kręgu kulturowym jeszcze w pierwszych dziesięcioleciach XX w. gimnazjum klasyczne było naturalnym przedpolem studiów akademickich i to zarówno humanistycznych, jak i matematyczno-przyrodniczych. Od czasów von Humboldta gimnazjaliści uczyli się łaciny przez dziewięć lat: dziesięć godzin tygodniowo plus sześć godzin greki od klasy piątej. XIX-wieczna proza niemiecka bezustannie odwoływała się do kultury antycznej.

Skoro Ebi i ja jesteśmy filologami klasycznymi, dlaczego poezja antyczna nie miałaby wtargnąć do naszej powieści? Kiedy Mock się wścieka, by uspokoić nerwy, powtarza sobie “Exegi monumentum", przy piwie spiera się z kolegami o Senekę. Nawiasem mówiąc, pamiętam stary czeski serial kryminalny, w którym śledczy co chwila cytował Horacego i Katullusa, choć niestety w przekładzie. Mock cytuje klasyków w oryginale!

- A o czym rozmawiałby z bohaterem Chandlera? Nie przypominam sobie, by Marlowe czytał rzymskich klasyków, np. Lukrecjusza...

- Owszem, prowadząc śledztwo Marlowe nie powoływał się na Lukrecjusza, którego nie przypadkiem przywołałem w “Końcu świata". Lukrecjusz jest jednym z pierwszych w historii počtes maudits. Wiemy o nim niewiele, wspomina go Cyceron w jednym z listów oraz św. Hieronim, pisząc, że Lukrecjusz, jak dziś sądzimy - nieszczęśliwie zakochany, popadł w obłęd, wypiwszy napój miłosny, zaś w chwilach, gdy powracał do przytomności, per intervalla insaniae, napisał epikurejskie “De rerum naturae", w końcu zaś manu se ipso interfecit, zabił się własną ręką. Hieronimowej legendzie o śmierci Lukrecjusza poświęcono dziesiątki rozpraw naukowych, np. znakomity artykuł pióra wrocławskiego uczonego Konrata Zieglera “Der Tod des Lukretius".

Ze wzruszeniem wspominam czwarty i piąty rok studiów, gdy na seminarium łacińskim analizowaliśmy dzieło Lukrecjusza pod opieką mojego śp. mistrza, prof. Herberta Myśliwca. “De rerum naturae" to przede wszystkim dzieło filozoficzne z dywagacjami na temat atomów czy też duszy. Niektóre Lukrecjuszowe passusy są skrajnie pesymistyczne. I właśnie ów pesymizm urzeka Mocka. Radca pamięta gorzkie słowa Lukrecjusza, uznawanego później za apostoła ateizmu, że obojętni bogowie spoczywają apatycznie w swoich luksusowych międzyświatach. Mock wyobraża sobie, że on sam, nędznik i rogacz, stoi na krańcu świata, a za nim już tylko flammantia moenia mundi, płonące ściany świata...

O czym mogliby rozmawiać Marlowe i Mock? Być może nie rozmawialiby o niczym, lecz w milczeniu zasiedli do partii szachów, podczas której Marlowe ujrzałby w przeciwniku człowieka bliskiego mu psychicznie. Marlowe i Mock żyją w świecie pokrytym dość cienką warstwą - jak pisał Chandler - lukru moralności i przyzwoitości, pod nim zaś kryje się wszechwładne zło, zbrodnia i potworne emocje. Marlowe stara się jednak zachować godność i resztki idealizmu. Chciałem, by Mock był psychicznie podobny do amerykańskiego detektywa. Nieustannie lawiruje, stara się moralnie nie zabrudzić, choćby wtedy, gdy w Prezydium Policji rządzić zaczynają gestapowcy.

Nie zawsze mu się to udaje. Jego współpracownikiem jest Żyd Kleinfeld. W pewnym momencie Mock ulega unoszącemu się w powietrzu antysemityzmowi i - przesłuchując niejakiego Mosesa Hirschberga - krzyczy: “Ty plugawy Żydzie!". Spostrzega, że Kleinfeld spuszcza głowę i czuje wstyd. Wierzę, że Marlowe zrozumiałby Mocka...

- Wkrótce skończy Pan opowieści o tym, jak radca Mock prowadzi śledztwo. Co dalej?

- “Siedem grzechów głównych", cykl opowiadań, rzecz jasna kryminalnych, dziejących się we współczesnym Wrocławiu; potem zaś - mam to już w głowie - powieść o Warszawie z lat 30., o polsko-żydowskim środowisku przestępczym.

- A co z doktoratem, bo podobno zamiast pracy naukowej napisał Pan "Śmierć w Breslau"?

- Napisałem i jedno, i drugie. Staram się godzić działalność naukową z literacką. Każda z nich wzbogaca mnie wewnętrznie, a praca literacka jest wytchnieniem po godzinach.

Marek Krajewski jest filologiem klasycznym, wykładowcą Uniwersytetu Wrocławskiego. Zajmuje się językoznawstwem łacińskim. Jego debiutancka powieść sensacyjna “Śmierć w Breslau" (1999), doskonale przyjęta przez czytelników i krytykę, została już przełożona na język niemiecki. W listopadzie 2004 roku za “Koniec świata w Breslau" autor otrzymał Nagrodę Wielkiego Kalibru przyznawaną przez Stowarzyszenie Trup w Szafie dla najlepszej polskiej powieści kryminalnej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 52/2004