Portret własny

Przedstawia siebie w stroju do pracy. Stoi z paletą i pędzlem. Postać odcina się od ciemnego, jednolitego tła. Bilińska patrzy wprost na widza, twardo, zdecydowanie. Jakby chciała dobitnie podkreślić: jestem malarką.

23.08.2021

Czyta się kilka minut

Anna Bilińska (1854–1893), Autoportret niedokończony, 1892 r. /  / PIOTR LIGIER / MUZEUM NARODOWE W WARSZAWIE
Anna Bilińska (1854–1893), Autoportret niedokończony, 1892 r. / / PIOTR LIGIER / MUZEUM NARODOWE W WARSZAWIE

Anna Bilińska zaczyna malować autoportret w 1892 r. Zamówił go wybitny kolekcjoner hr. Ignacy Korwin-Milewski, w którego zbiorach znajdowały się obrazy zaliczane dziś do ścisłego kanonu polskiej sztuki, m.in. „Babie lato” Józefa Chełmońskiego, „Trumna chłopska” Aleksandra Gierymskiego i „Stańczyk” Jana Matejki. Poprosił grono wybitnych twórców, m.in. Gierymskiego, Jacka Malczewskiego i Matejkę o namalowanie swoich wizerunków. Anna Bilińska była jedyną kobietą w tym gronie.

Artystka niedawno wyszła za mąż za Antoniego Bohdanowicza. Miesiąc miodowy spędzili w modnym wówczas Dieppe. Po powrocie do Paryża zamieszkali w nowym, większym mieszkaniu, zajmowanym wcześniej przez zmarłego niedawno wybitnego pisarza Ernesta ­Renana. Jednak oboje zamierzają przeprowadzić się do Warszawy. Bilińska planuje otwarcie szkoły malarskiej dla kobiet. Myślała o tym od dawna. W liście do bliskiego jej, przedwcześnie zmarłego malarza Wojciecha Grabowskiego pisała, że „potrzeba nam jej koniecznie, bo dotychczas nie ma żadnej do uczenia się na serio, a chęci i nawet zdolności, jak wszędzie, dużo”.

Autoportret ma ukończyć w październiku. Przedstawia siebie w stroju do pracy. Stoi z paletą i pędzlem. Postać odcina się od ciemnego, jednolitego tła. Patrzy wprost na widza, twardo, zdecydowanie. Jakby chciała dobitnie podkreślić: jestem malarką. Obraz nie został jednak ukończony. W lipcu 1892 r. pogarsza się jej zdrowie. Bohdanowiczowie wyjeżdżają do Warszawy. Anna nadal wystawia, ale nie może już malować. 8 kwietnia 1893 r. w wieku 39 lat umiera.

O jej dorobek zadba Antoni Bohdanowicz, szereg prac ofiaruje warszawskiemu Muzeum Sztuk Pięknych (dziś Muzeum Narodowe), a w 1924 r. wyda książkę „Anna Bilińska. Kobieta, Polka i artystka”, w której znalazły się fragmenty dzienników i listów malarki.

Być malarką

Wystawa prac Bilińskiej w warszawskim Muzeum Narodowym imponuje – zebrano na niej około 120 obrazów, akwareli, pasteli i rysunków pochodzących z polskich i zagranicznych muzeów oraz z kolekcji prywatnych. Wiele dotąd nieznanych lub od lat publicznie niewystawianych. Są tu też zdjęcia, dokumenty archiwalne i pamiątki po artystce.

Bilińską doceniono za życia – jej prace były wystawiane i nagradzane. O randze zaświadczają też teksty ogłoszone w prasie po jej śmierci. Wreszcie – jako jedna z nielicznych artystek była stale obecna w opracowaniach polskiej sztuki XIX wieku oraz w salach muzealnych, a jej portrety weszły do kanonu naszego malarstwa. Nie była więc, wbrew pojawiającym się przy okazji tej wystawy głosom, twórczynią zapomnianą.

Warszawska ekspozycja wprowadza do wizerunku artystki istotne korekty. Pozwala zobaczyć różnorodność jej twórczości. A też – co najważniejsze – pokazuje proces kształtowania się Anny Bilińskiej jako artystki, jej naukę, strategie i wybory estetyczne oraz sposób budowania kariery. Wreszcie umieszcza jej twórczość i życie w kontekście społecznym i instytucjonalnym, zdobywania przez kobiety możliwości tworzenia sztuki. Najważniejsze nie jest bowiem pytanie: czy była wielką artystką, lecz w jaki sposób budowała swą podmiotowość jako kobieta-twórczyni.

Urodziła się w 1854 r. w Złotopolu, nadgranicznym mieście przedrozbiorowej Rzeczypospolitej. Potem rodzina przenosi się do Wiatki, położnej w środkowej Rosji. Tam Anna pobiera lekcje u przebywającego na zesłaniu Michała Elwiro Andriollego, w przyszłości znanego autora ilustracji m.in. dzieł Adama Mickiewicza i Józefa Ignacego Kraszewskiego. Wreszcie w 1875 r. z matką i rodzeństwem osiada w Warszawie. Dalej się uczy. Uczęszcza na lekcje rysunku i malarstwa dla kobiet prowadzone przez Wojciecha Gersona. Zaczyna regularnie wystawiać swoje prace.

Przełomowy okaże się rok 1882. 28-letnia artystka zdecyduje się na wyjazd do Paryża. I tam ponownie zaczyna studia. Wstępuje do Académie Julian. W działającej od 1868 r. prywatnej szkole malarskiej (tylko takie były dla kobiet dostępne), założonej przez cenionego malarza Rodolphe’a Juliana, kobiety i mężczyźni mieli podobny program studiów. Jego podstawą był rysunek nagiego modela. To był ewenement, bo szkoła Juliana umożliwiała to, co długo pozostawało poza zasięgiem kobiet: zdobycie wykształcenia według akademickich zasad, których podstawą była dobra znajomość ludzkiego ciała. Dawała zatem umiejętności, które pozwalały im lepiej funkcjonować w świecie artystycznym. Zatrudniała zresztą uznanych, oficjalnych malarzy, z Williamem-Adolphem Bouguereau na czele.

Académie Julian poświęcono na wystawie szczególną uwagę. W jednej z muzealnych sal zrekonstruowano nawet pracownię, w której znalazły się gipsowe odlewy, sztalugi i taborety pochodzące z akademii oraz, co najważniejsze, szkolne prace. Uczennicami Akademii były m.in. urodzona na Ukrainie i coraz bardziej dziś ceniona Marija Baszkircewa, wybitna amerykańska malarka Cecilia Beaux, najwybitniejsza niemiecka rzeźbiarka i graficzka Käthe Kollwitz, a w późniejszym okresie pionierka modernizmu, projektantka Eileen Gray i należąca do ścisłego kanonu współczesnej sztuki Louise Bourgeois.

Akademia wpłynęła także na polską sztukę, zwłaszcza tworzoną przez kobiety – pierwszą była przyjęta w 1880 r. Zofia Stankiewicz. Polki potrafiły wykorzystać możliwości, jakie stwarzała stolica Francji. Wacław Gąsiorowski w tekście opublikowanym w 1913 r. na łamach warszawskiego „Tygodnika Ilustrowanego” zauważał nawet: „Ilość dzieł artystek Polek na wystawach paryskich jest stosunkowo trzy razy większa niż̇ artystów Polaków”.

W Académie Julian artystki były zachęcane do udziału w szkolnych konkursach. Bilińska w 1884 r. zaprezentowała „Portret damy z lornetką”. Odniosła sukces. W liście do przyjaciółki Klementyny Krassowskiej donosiła: „udało mi się; na naszym wielkim konkursie dostałam Nr 2”. I podkreślała, że to ważne wyróżnienie, bo „w tym konkursie brali udział wszyscy uczniowie, i z męskich szkół, a są między nimi bardzo mocni – tacy, co już byli odznaczani na wystawach i konkursach rządowych”. I dodawała: „Z kobiet prócz jednej jeszcze Angielki (Nr 6) nie utrzymała się żadna”. A sam obraz w tym samym roku został zakupiony przez warszawskie Towarzystwo Zachęty Sztuk Pięknych.

Własne miejsce

Często opisywano trudne warunki, jakie musiała w Paryżu znosić artystka – po utracie w 1881 r. części oszczędności przez rodzinę. O biedzie, jakiej doświadczała, przejmująco pisała po jej śmierci Maria Konopnicka. A Józef Chełmoński w swym wspomnieniu nazwał Bilińską męczenniczką i kapłanką sztuki. Warunki życia zapewne przyczyniły się do pogłębienia jej problemów ze zdrowiem. Ale wystawa pokazuje przede wszystkim inne oblicze Anny Bilińskiej – artystki, która dobrze poznała reguły rządzące ówczesnym światem sztuki.

Bardzo świadomie wybierała miejsca, w których wystawiała – przez cały paryski okres dbała też o obecność swych dzieł w rodzinnym kraju. Zabiegała o udział w konkursach. Przemyślanie budowała swoją karierę. Zdawała sobie sprawę ze znaczenia tego, co bywa określane jako publicity. Prowadziła nawet „Mémorial” – album, do którego wklejała recenzje prasowe i fotografie dzieł, pamiętając o tym, jakie znaczenie ma dla artysty dokumentacja dorobku.

Académie Julian dawała podstawy do tworzenia obrazów historycznych czy mitologicznych. One też były najwyżej oceniane w ówczesnych akademickich hierarchiach. Bilińska próbuje swych sił. W Muzeum Narodowym pokazano szereg studiów, m.in. do historii Agrypiny. Dziś te obrazy i rysunki, podobnie jak wiele innych akademickich prac, są przede wszystkim dokumentacją artystycznej edukacji artystki. Jednak nawet one przykuwają uwagę, zwłaszcza studia modeli, w których kobieta patrzy i przedstawia męskie, do tego niekompletnie ubrane, ciało. Lecz ostatecznie, podobnie jak wiele innych malarek tego czasu, zajęła się portretem. I w nim osiągnęła mistrzostwo. Jej wizerunki, jak pisał na łamach „Tygodnika Ilustrowanego” w 1893 r. Czesław Jankowski, to odtworzenie „prawdy, nieokiełznanej niczym”.

W 1887 r. tworzy „Portret własny”. Przedstawia siebie, podobnie jak w późniejszym autoportrecie jako profesjonalną malarkę: w czarnej sukni i fartuchu. Przysiadła na krześle, ale w rękach nadal trzyma pędzle i paletę. Bilińska wystawia obraz na paryskim Salonie. I odnosi sukces – zostaje nagrodzona medalem trzeciej klasy. To początek jej kariery artystycznej, także międzynarodowej, a Ignacy Łopieński tworzy graficzną reprodukcję obrazu, co przyczynia się do jego rozpowszechnienia w kraju.

W kolejnych latach tworzy szereg portretów, zwłaszcza francuskiej burżuazji. Wiele z tych obrazów zaginęło. Udało się natomiast wypożyczyć na warszawską wystawę portret George’a Greya Barnarda z 1890 r. To niezwykłe dzieło, imponujące także rzadkimi w przypadku portretu rozmiarami – 2,6 na 1,7 metra! Namalowała amerykańskiego rzeźbiarza, jednego z pierwszych przedstawicieli symbolizmu, w pracowni. Młody, dobrze zbudowany mężczyzna, o czarnej bujnej czuprynie przysiadł przy modelu gipsowym tworzonej właśnie rzeźby. W ręku trzyma bryłę gipsu. Jakby na chwilę przerwał pracę nad swym dziełem.

Inna Bilińska

Na wystawie jest też Bilińska – autorka pejzaży. To mniej znane oblicze artystki, chociaż jej obraz „Ulica Unter den Linden” z 1890 r., przedstawiający zamgloną berlińską aleję, cały utrzymany w szarościach, jest jednym z arcydzieł polskiej sztuki. Warto przyjrzeć się innym, mniejszym krajobrazom, malowanym szybko, czasami pozostawionym na etapie pobieżnego szkicu. W tych pracach najlepiej widać, jak uważnym i czułym była Bilińska obserwatorem.

Zaczyna sięgać też po pastele. Tu także osiąga niezwykłą biegłość, chociaż dziś niektóre prace wykonane tą techniką rażą przesadną tkliwością. Ale to właśnie w pastelu stworzyła jedno z najbardziej niezwykłych dzieł: „W oknie” (1890). Dziewczyna wygląda na rozświetlony słońcem ogród. Jej sylwetka wyraziście odcina się od intensywnej zieleni, a szyby uchylonego okna przesłania kolorowy japoński szablon. Jakże to inny obraz od większości stworzonych przez Bilińską! Zaskakująco nowoczesny: poprzez temat, sposób kadrowania, użyte barwy i operowanie światłem.

Ona jednak nie chciała być nowatorką. Nie rozumiała poszukiwań impresjonistów. W liście do Wojciecha Grabowskiego w 1884 r. przy okazji wystawy Maneta pisała: „Dotąd słyszałam tylko o tych cudakach, a teraz przekonałam się na własne oczy o ich idiotyzmie. Trudno sobie coś bardziej śmiesznego, dziecinnego i niedołężnego przedstawić”. Może też trudno było jej odrzucić wszystko to, czego nauczyć się tak bardzo pragnęła i co wreszcie – będąc kobietą – z tak dużym wysiłkiem osiągnęła.

Do końca pozostała wierna akademickim zasadom, z ich prymatem starannego wykończenia obrazu i klasycznym rysunkiem. Na paryskim Salonie w 1893 r. wystawia „Portret młodej kobiety z różą w ręku” (1892). Przedstawiła ją w czarnej sukni, z którą kontrastuje duża biała kokarda zawiązana pod szyją. To znów obraz wykonany z wielką precyzją, wręcz wirtuozerią. Po śmierci artystki na wystawie przybrano go czarną krepą. To było jej artystyczne pożegnanie.

Czas rewizji?

Zmiana kanonu sztuki, zwłaszcza zwrócenie uwagi przede wszystkim na nowatorstwo, zepchnęło malarstwo salonowe na margines. W przypadku artystek okazało się to szczególnie dotkliwe – problemem nie było jedynie ograniczanie im dostępu do edukacji oraz męska dominacja w świecie sztuki, lecz także proces zapominania czy wymazywania z historii sztuki nawet tych, które w swoich czasach osiągnęły znaczne sukcesy.

Rehabilitacja w ostatnich dekadach oficjalnej sztuki XIX wieku – spektakularnym przykładem było otwarcie paryskiego Musée d’Orsay, w którym znalazło się miejsce dla akademizmu – nie zmieniła hierarchii artystycznych. Nadal to niecenieni przez Bilińską impresjoniści oraz inni nowatorzy są w centrum zainteresowania publiczności. I dopiero zwrócenie uwagi na twórczość kobiet może wymusić inne spojrzenie na sztukę oficjalną tworzoną w XIX wieku.

Warszawska wystawa – jeżeli zostanie przemyślana – wpłynie też na postrzeganie twórczości polskich artystek. Może przyspieszyć odkrywanie zapomnianych dziś twórczyń oraz wpłynąć na kanon polskiej sztuki – nie tyle go zrewiduje, co poszerzy o nieobecne bądź marginalizowane długo zjawiska.

Znamienny jest wreszcie tytuł wystawy: „Artystka. Anna Bilińska 1854– –1893”. Nie tylko podkreśla, co ona i wiele innych kobiet dzięki swojemu uporowi osiągnęły. Ale też przywraca artystce podmiotowość.

Bilińska przez całe życie sygnowała swoje obrazy rodowym nazwiskiem i tylko ostatni autoportret podpisała także nazwiskiem męża (nie ma zresztą pewności, czy to nie dopisek wykonany po jej śmierci). Potem jednak w historii sztuki stała się Anną Bilińską-Bohdanowicz, a nawet Anną Bohdanowicz, jakby to małżeństwo miało ostatecznie zdefiniować jej publiczny wizerunek. ©

ARTYSTKA. ANNA BILIŃSKA 1854–1893, Warszawa, Muzeum Narodowe, wystawa czynna do 10 października br., kuratorki: Agnieszka Bagińska, Renata Higersberger.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk sztuki, dziennikarz, redaktor, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Laureat Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy za 2013 rok.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 35/2021