Pomarańczowy rewolucjonista

Powiedzieć, że w dziejach futbolu był najlepszy, to za mało. Piłka nożna wygląda dziś tak, jak wymyślił ją Johan Cruyff.

23.04.2017

Czyta się kilka minut

Johan Cruyff (1947–2016) w 1968 r. / Rys. IMAGO / KICKER / EAST NEWS
Johan Cruyff (1947–2016) w 1968 r. / Rys. IMAGO / KICKER / EAST NEWS

Nie skończyłem żadnych studiów” – to pierwsze zdanie jego autobiografii. W ustach piłkarza nie brzmi ono, powiedzmy sobie od razu, odkrywczo – w świecie futbolu człowiek z wyższym wykształceniem to rarytas, o którym natychmiast rozpisują się gazety (kilka dni temu trafiłem w „Guardianie” na tekst o niejakim Christianie Burgessie z Portsmouth, który na Teesside University bronił dysertacji na temat wyścigu zbrojeń między marynarkami wojennymi Niemiec i Wielkiej Brytanii przed I wojną światową; jedynym powodem, dla którego dziennikarz wysłuchiwał jego trafnych skądinąd opinii o Donaldzie Trumpie, był fakt, iż mamy do czynienia z piłkarzem po studiach). Z drugiej strony lista dokonań legendarnego Holendra prosiłaby się właściwie o doktoraty honorowe największych uczelni świata.

Piłkarz totalny

Był przecież kimś więcej niż wielką postacią świata futbolu. W latach 70. XX w. stał się ikoną kultury masowej, rozpoznawalną jak John Lennon. Zmienił holenderską samoświadomość, a po przeprowadzce do Barcelony, w czasach dogorywającego reżimu Franco, przyczynił się do budzenia katalońskiej świadomości narodowej. Opowiadając o nim możemy dotknąć mnóstwa tematów związanych z wielkimi przemianami minionego stulecia – łącznie z tematem „życia po Auschwitz”. Urodzony dwa lata po wojnie, był wszak wychowankiem klubu uznawanego za żydowski – paradoksalnie zresztą, bo potęgę amsterdamskiego Ajaksu tworzyli wspólnie ocalali z Zagłady i Holendrzy kolaborujący z niemieckim okupantem. Wielu Żydów uznawało go za swojego; izraelski rozmówca Simona Kupera, autora książki „Futbol w cieniu Holokaustu”, mówi: „Mamy taki mit, że Żydzi stoją na czele każdego wielkiego ruchu kulturowego. Mieliśmy Mojżesza, Jezusa, Freuda i Einsteina, więc jeśli w piłce nożnej dzieje się coś takiego, musi stać za tym Żyd”.

Żydem nie był. Jego przedwcześnie zmarły ojciec (przez lata utrzymywał, że z nim rozmawia, słysząc odpowiedzi z zaświatów) był prostym amsterdamskim handlarzem. Jako półsierota, z matką niedającą rady z utrzymaniem rodzinnego biznesu i w końcu zatrudnioną przez Ajax jako sprzątaczka, Johan wychowywał się kilkaset metrów od stadionu, w mieście będącym w latach 60. XX w. (dzięki idącemu jeszcze przed hipisami ruchowi provosów) nieformalną stolicą młodzieżowej rebelii. „Miałem wystarczająco dużo szczęścia, żeby dorastać w czasach innowacji. Beatlesi, długie włosy, rewolta przeciwko konformizmowi, flower power” – opowiada w autobiografii, rysując kontekst jeszcze jednej rewolucji, tym razem piłkarskiej. Choć w życiu prywatnym pozostawał konserwatystą, a co do wyznaczających trendy stroju i fryzury deklarował, że to efekt wyborów ukochanej żony – jego zachowania boiskowe też rozsadzały ramy struktur i tradycji.

Holenderski „futbol totalny”, którego stał się symbolem – polegający na rozluźnieniu czy wręcz zniesieniu dotychczasowego podziału na boiskowe formacje, zakładający wymienność pozycji i zaangażowanie wszystkich piłkarzy zarówno w obronę, jak w atak – można widzieć w kontekście tamtych przemian. „Mieliśmy teorie literackie i semiotyczne Rolanda Barthes’a, antropologiczne tezy Claude’a Levi-Straussa, psychoanalizę Jacques’a Lacana i – przez analogię – odpowiednie tezy dla futbolu – pisze historyk piłki Jonathan Wilson. – Ajax zaproponował taki system, wewnątrz którego zawodnicy odnajdywali swoje znaczenie poprzez wzajemną zależność z pozostałymi graczami. Sugestia, że ten system by nie powstał bez kryzysu wiary, idzie może zbyt daleko, ale nie wypada nie zauważyć, że holenderski futbol ma wiele cech wspólnych ze współczesnymi mu trendami intelektualnymi”.

Rembrandt z betonowej wioski

Mówiono, że jest Rembrandtem futbolu, bo Rembrandt inaczej spojrzał na światło, a Cruyff na przestrzeń pola gry (inna zbieżność: obaj nieustannie poprawiali swoich uczniów).

David Winner, autor wybitnej książki poświęconej „neurotycznemu geniuszowi holenderskiego futbolu”, wiąże to właśnie z miejscem urodzenia: twierdzi – przywołując jeszcze Vermeera i Mondriana – że Holendrzy mają szczególną zdolność gospodarowania wolną przestrzenią na boisku (zacieśniania jej, gdy się bronią, i poszerzania, gdy atakują), ponieważ nauczyli się tego w innych dziedzinach życia – płaskie, często zalewane terytorium kraju zmuszało ich do jak najbardziej kreatywnego wykorzystywania dostępnego terenu.

Sam Cruyff wyjaśnia w autobiografii, że wiele zawdzięcza grze w piłkę na ulicach Betonowej Wioski, wybudowanego w latach 20. XX w. eksperymentalnego osiedla tanich domów („Inaczej, niż w starych dzielnicach Amsterdamu, ogrody są tu niewielkie – opisuje Betondorp Remigiusz Jaskot. – Modernistyczni architekci chcieli, żeby życie toczyło się na ulicy i w parku na środku osiedla”). „Właśnie tam nauczyłem się wykorzystywać przeciwności na swoją korzyść; krawężnik nie jest przeszkodą, ponieważ można go potraktować jako członka drużyny, odbijając piłkę, jakby wymieniało się dwa szybkie podania” – opowiada słynny Holender. To samo dotyczy poczucia równowagi: „Kiedy przewracasz się na betonie, to boli, a oczywiście nie chcesz, żeby cię bolało. Grając w piłkę na podwórku, unikasz upadków”.

Był więc dzieckiem ulicy i dzieckiem Ajaksu: murawą stadionu opiekował się przyjaciel domu, późniejszy ojczym, któremu chętnie pomagał w pracy, stawiając chorągiewki, wieszając siatki na bramkach i zgarniając śnieg. Moment, w którym jako ośmiolatek wyszedł na boisko, by przy pełnych trybunach widłami napowietrzać ziemię w okolicach bramki, pamiętał lepiej od debiutu i pierwszego gola. Idąc do klubu zawsze miał jednak buty piłkarskie – i kiedy podczas treningu brakowało któregoś z piłkarzy, zajmował jego miejsce.

Krewetka z wielkim mózgiem

„Byłem kościsty, wyglądałem jak krewetka” – mówi o swoich początkach, wyrzekając na dzisiejsze podejście do piłkarskiego szkolenia, w którym decydującą rolę odgrywają komputerowe statystyki, niepozwalające rozpoznać cech, dzięki którym sam zrobił karierę: kreatywności i techniki. Wiedząc, jak to ważne, zrewolucjonizował pracę z młodzieżą w Holandii i w Katalonii, umożliwiając piłkarski start „małym wielkim ludziom” z Barcelony: Guardioli, Xaviemu, Inieście czy Messiemu. W przypadku utalentowanego zawodnika nie przywiązywał wagi do pracy nad siłą czy kondycją; uważał, że im lepszy piłkarz, tym mniej musi biegać, albo raczej: powinien biegać z głową. „W piłkę nożną gra się mózgiem. Należy znaleźć się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie, nie za wcześnie i nie za późno” – tłumaczył.

Ćwiczony w dzieciństwie baseball pozwolił mu zrozumieć, że trzeba wiedzieć, gdzie zagrać piłkę, jeszcze zanim się ją dostanie – czyli wiedzieć, co się dzieje dookoła i znać pozycję każdego zawodnika. Drużyna musi być w ciągłym ruchu, jej członkowie powinni nieustannie tworzyć trójkąty, umożliwiające zaskakującą wymianę podań... Przypominające szachistów myślenie o kilka ruchów do przodu i wspomniane już rozumienie przestrzeni to fundamenty, na których Cruyff i jego następcy budowali potęgę drużyn grających najpiękniej w historii futbolu.

Wieczny awanturnik

Ale z jego nazwiskiem wiąże się wiele innych zmian. On, Beckenbauer, Pele – jak pisał w magazynie „Kopalnia” Paweł Wilkowicz – „byli pierwszym pokoleniem gwiazd futbolu opłacanym tak dobrze, że po skończeniu kariery mogli już nic nie robić. I ostatnim pokoleniem, które mogło jeszcze wpływać na kierunek, w którym rakieta-futbol poleci”. O pieniądze dbał jak mało kto (choć kiedyś stracił niemal wszystko na fatalnej inwestycji w... świńską farmę) i ciągle się awanturował z zarządami klubów i federacji (głośna była historia o tym, jak związany kontraktem z firmą Puma, odmówił reklamowania Adidasa, który ubierał reprezentację Holandii podczas mundialu w 1974 r. – kiedy usłyszał, że federacja nie chce się z nim dzielić zyskiem, oświadczył, że głowa, unosząca się nad strojem, należy jednak do niego, i oderwał z pomarańczowej koszulki jeden ze słynnych pasków niemieckiego koncernu).

Zostawmy jednak temat arogancji Cruyffa, nawet jeśli sam poświęca kilka rozdziałów autobiografii na przekonywanie, że za każdym razem, gdy się obrażał – nawet w tak banalnej sprawie, jak niewybranie przez kolegów z Ajaksu na kapitana drużyny, co było powodem jego przeprowadzki do Barcelony – miał rację. Można przecież widzieć w jego wiecznie nieuczesanej postawie symbol tamtej pokoleniowej zmiany, dokonującej się przed niemal półwieczem nie tylko w Holandii: Cruyff, jak tylu rówieśników, wchodził w zastane światy i pytał, jakie racje stoją za utrzymywanym w nich porządkiem, potem zaś mówił: „Now it’s our turn” – piszący po angielsku David Winner stosuje grę słów, bo można to zdanie przełożyć jako „teraz nasza kolej”, ale można też w słowie turn widzieć piłkarski zwód, którym Holender nabierał obrońców z całego świata.

Prorok, kapłan, zbawiciel

„Najgorsze, że zwykle wychodzi na jego” – puentuje Wilkowicz kwestię licznych konfliktów Cruyffa. Wychodzi na jego, dodajmy, także w kwestii najważniejszej. Najbardziej niezwykłe jest bowiem to, że choć piłkarskie buty zdjął ponad 30 lat temu, trenerem przestał być 20 lat temu, a od roku nie żyje, rakieta-futbol leci wciąż w kierunku, który jej nadał.

Największy z jego uczniów, Guardiola, porównał kiedyś styl prowadzonej przez siebie Barcelony do katedry, którą zbudował Cruyff, a następcom Holendra pozostało jedynie dobudowywanie kolejnych kaplic („To nie tylko piękna, ale i bardzo wzruszająca wypowiedź” – skomentował z aprobatą mistrz, konstatując, że „katedra jeszcze stoi”). Winner poszedł dalej, porównując legendę Ajaksu do... założyciela chrześcijaństwa, i wyliczając nazwiska wiernych mu apostołów, niosących światu dobrą nowinę o pięknym, ofensywnym i dającym radość futbolu („salid y disfrutad”, „wyjdźcie i cieszcie się” – powiedział do graczy Barcelony przed finałem Pucharu Europy w 1992 r.; to lekcja z pobytu w Ameryce, gdzie zrozumiał, że najważniejsze w sporcie jest dawanie szczęścia sobie i kibicom). Oprócz Guardioli i rzeszy innych podopiecznych z Holandii i Katalonii, byli to np. Arsene Wenger z londyńskiego Arsenalu i Arrigo Sacchi z Milanu (w składach ich drużyn nie brakowało nigdy wychowanków Ajaksu). Także wygrywający dwa ostatnie mundiale Hiszpanie i Niemcy grali tak, jak nauczał wielki Johan.

Zwycięzca niespełniony

Kibicom niczego nie trzeba tłumaczyć: pamiętają wspomniany już zwód, który zresztą był efektem nagłej improwizacji, działania „z instynktu”. Pamiętają frazę o pierwszym w świecie piłkarzu czworonożnym – bo nikt przed Cruyffem nie podawał tak dobrze zewnętrzną częścią obu stóp. Pamiętają slalomy między nogami rywali, gole, gesty dyrygenta kierowane do kolegów, a także indywidualne wyróżnienia i tytuły – te wszystkie Złote Piłki, mistrzostwa i puchary.

Ale pamiętają też jakże charakterystyczne w świecie futbolu niespełnienia: będąc liderem drużyny może najlepszej w dziejach reprezentacyjnej piłki, przegrał z nią finał mundialu 1974. „Był to klasyczny przykład dumy kroczącej przed upadkiem” – mówi w autobiografii. Grający wówczas z Niemcami Holendrzy szybko objęli prowadzenie po bajecznej, siedemnastopodaniowej akcji i rzucie karnym, później jednak nie wykorzystali kilku doskonałych okazji i w końcu stracili dwa gole. Na kolejne mistrzostwa, do Argentyny – tam Holandia przegrała inny finał, z gospodarzami turnieju – Cruyff już nie pojechał. Kilka miesięcy wcześniej przeżył atak zamachowca na swój dom i wciąż nie potrafił zostawić rodziny na dłużej. Nie został też nigdy trenerem reprezentacji.

Nauczyciel radości

O miłości do najbliższych – żony, ojca, teścia, dzieci – mówi dużo i pięknie, nawet jeśli i tu stosuje porównania futbolowe (tłumaczy np., że w rodzinie, zwłaszcza jeśli są w niej dzieci, to, co robi jedna osoba, wpływa na pozostałe – jak w drużynie wiernej zasadom futbolu totalnego, gdzie każdy gra nie tylko dla siebie, ale i dla reszty). Niemało mówi też o zdrowym trybie życia – zmarł na raka płuc, wyniszczony nikotynowym nałogiem, który w pewnym momencie spektakularnie rzucił – a także o zaangażowaniu w działalność dobroczynną.

Elementem jego amerykańskiego kontraktu były sesje treningowe dla niepełnosprawnych dzieci; nie widział w nich sensu, bo za każdym razem, gdy prosił podopiecznych o kopnięcie piłki w jedną stronę, uderzali w drugą. Kiedy w końcu powiedział to organizatorom, puścili mu film nakręcony podczas zajęć, radząc, by skupił się nie na tym, gdzie ląduje piłka, ale na oczach dzieci i ich rodziców. Zobaczył wielką radość, gdy dzieciakom udawało się zrobić coś, czego nigdy wcześniej nie dokonali. Wkrótce podszkolił trochę syna sąsiadów, z zespołem Downa, a po jakimś czasie zobaczył, jak gra w piłkę z innymi dziećmi. Warto wspomnieć i o tym, pisząc o radości, jaką daje futbol.

Świat, powiedzą członkowie Kościoła Cruyffa, może być lepszym miejscem do życia, jeśli w piłkę grać się będzie według jego recepty – wymyślając stale nowe rozwiązania (do Ajaksu sprowadził kiedyś śpiewaka operowego, żeby uczył piłkarzy technik oddychania; receptą na poradzenie sobie z doskonale gubiącym krycie napastnikiem rywali było... zaprzestanie krycia), ale nade wszystko zapominając o wyniku i ciesząc się grą.

Nieśmiertelny

Czy w historii futbolu był najlepszy, lepszy niż Pele, Maradona albo Messi? Spór na ten temat jest nierozstrzygalny (trudno ustalić kryteria owej najlepszości), ale to nie znaczy, że nie ma sensu: sam Cruyff pomeczowe debaty między kibicami uznaje za część gry, a zdanie „futbol jest grą opinii” pozostaje jedną z moich ulubionych definicji tego sportu. Zaryzykujmy więc włączenie się do dyskusji i przyznajmy rację świetnemu przed laty bramkarzowi Arsenalu, Bobowi Wilsonowi, który głosząc tezę o wyższości Holendra nad innymi, zwracał uwagę po pierwsze na to, że na boisku był wszędzie: schodził do defensywy, przejmował piłkę i rozgrywał, a potem błyskawicznie znajdował się w ataku. Po drugie, ważniejsze: Johan Cruyff miał tę przedziwną cechę, że sprawiał, iż jego partnerzy z drużyny grali lepiej, niż wskazywałyby na to ich umiejętności; samemu szybując wysoko, ich także wynosił nad poziomy.

Bon motów, które zapamiętaliśmy, wygłosił co niemiara („piłka to prosta gra, ale granie prostej piłki jest nieprawdopodobnie trudne”, „nigdy nie widziałem, by worek pieniędzy strzelił gola”, „dopóki nie zrobię błędu, nie będę wiedział, że to błąd”), ale najważniejszy był ten, w którym mówi, że „prawdopodobnie jest nieśmiertelny”. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, redaktor wydań specjalnych i publicysta działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w pisaniu o piłce nożnej i o stosunkach polsko-żydowskich, a także w wywiadzie prasowym. W redakcji od 1991 roku, był m.in. (do 2015 r.) zastępcą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 18-19/2017