Polityka histeryczna

„Koniec demokracji”, wołają jedni. Drudzy dopiero teraz śpiewają „Ojczyznę wolną pobłogosław Panie”. Jest życie poza biegunami?

02.11.2015

Czyta się kilka minut

Okładki bieżących wydań tygodników „Newsweek” i „Do Rzeczy”. / Fot. Fotoedycja „TP”
Okładki bieżących wydań tygodników „Newsweek” i „Do Rzeczy”. / Fot. Fotoedycja „TP”

Jak będzie wyglądała polska polityka w najbliższych latach, trudno dziś wyrokować, bo nadal nie znamy składu większościowego rządu i wciąż nie potrafimy wyznaczyć ram nowej narracji, którą zwycięskie Prawo i Sprawiedliwość będzie chciało narzucić. W latach 2005-07 była to walka z „układem”, dziś pewnie – wobec klęski tamtej koncepcji – ostanie się raczej jakaś nowa wersja „solidarnej przeciw liberalnej”. Zwłaszcza że to właśnie kwestie dotyczące polityki socjalnej rezonowały podczas kampanii najsilniej. Tyle że ten akcent ocaleje tylko wtedy, kiedy obietnice wyborcze PiS pozostaną w sferze rzeczywistych działań nowego rządu. Wiele wskazuje na to, że będą raczej przykryte przez gesty sycące wszelkie deficyty naszego zbiorowego poczucia godności, np. rozpalającą emocje politykę historyczną.

Kim jest prezes

Te niejasności w punkcie wyjścia do nowego rozdania mają swoje źródło głównie w tym, że skład rządu, ramy jego bieżącej polityki i jego strategiczne cele są tajemnicą zamkniętą w umyśle prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Człowieka, którego jeszcze rok temu nawet bliskie otoczenie uważało za wypalonego. „Przyszedł czas na zmianę przywództwa” – można było wówczas usłyszeć od ludzi z zaplecza ideowego PiS. Niespodziewanie (również dla prezesa i całej partii) wygrane wybory prezydenckie zmieniły perspektywę, tym bardziej że w tle dokonywała się nieuchronna – po aferze podsłuchowej i wyjeździe Donalda Tuska do Brukseli – degrengolada Platformy Obywatelskiej.



Czy Kaczyński jest rzeczywiście człowiekiem wypalonym, odzyskującym władzę na mocy logiki procesu politycznego, na który nie miał wpływu albo miał wpływ niewielki? Może właśnie z powodu wypalenia skrył się w cień podczas kampanii wyborczej, paradoksalnie zwiększając tym samym szanse swojej partii na zwycięstwo? Odpowiedzi na te pytania nie mają już dziś żadnego znaczenia dla samego PiS – niedoszli królobójcy zamilkli, podwójny sukces znów usztywnił wewnątrzpartyjną hierarchię. Mają jednak znaczenie dla kraju, bo nie wiemy, czy spełniający się dotąd głównie w partyjnych grach polityk wykrzesze z siebie siły i energię, by być, jak to już się zdarzało w przeszłości, „nadpremierem”.

Gołym okiem widać, że jest coraz dalszy od pulsu współczesności – mówił o tym w głośnym wywiadzie dla „Kultury Liberalnej” Robert Krasowski. Ale powiedzmy też, ku przestrodze, że to nie musi być przesłanka do przesuwania się na spokojniejsze pozycje, skąd kontrolowałby tylko polityczny proces. To może być również przesłanka do zniecierpliwionych, kapryśnych gestów, jeszcze bardziej rujnujących polską politykę.

Kim są wybrańcy prezesa

Nie wiemy także, jakim potencjałem do rządzenia państwem dysponuje PiS. Ta kwestia jest ważna z tego powodu, że im mniejszy jest ów potencjał, im mniejsza zdolność do prowadzenia realnej polityki, tym większe prawdopodobieństwo, że zostanie ona zastąpiona przez politykę komisji śledczych i zastępczych awantur – pochodną ponurego widowiska z udziałem służb tajnych i jawnych, które widzieliśmy w latach 2005-07. Jeśli wierzyć dobrze poinformowanym, skład gabinetu Beaty Szydło zostanie faktycznie wybrany przez Kaczyńskiego. A nawet jeśli nie, to trudno sobie wyobrazić, by prezes PiS nie miał wpływu na jego kształt, łącznie z prawem weta.

Znacznie mniejszą więc rolę, w odróżnieniu od rządu Ewy Kopacz, będzie odgrywało przy tworzeniu nowej ekipy dzielenie beneficjów dla przywódców rozmaitych „spółdzielni” i wszelkich konkurentów do władzy. Pewnie nie obędzie się bez nagród za wierną służbę czy gestów wobec środowisk Jarosława Gowina lub Zbigniewa Ziobry, ale nie można przecież wykluczyć, że PiS zbuduje rząd silniejszy niż PO pod koniec swojej kadencji. Padające w kontekście ważnych resortów nazwiska Anny Streżyńskiej, Kazimierza Michała Ujazdowskiego, Pawła Szałamachy czy Jarosława Zielińskiego ani nie bulwersują, ani nie niepokoją – w każdym razie nie bardziej niż Andrzej Halicki, Grzegorz Schetyna, Janusz Piechociński czy Teresa Piotrowska w tych samych resortach.

Pytanie tylko, jakie rzeczywiste możliwości zmian będą mieli obejmujący władzę politycy? Obawy na ten temat wyrażane są najgłośniej, ale dotychczasowe doświadczenia z kolejnymi rządami III RP (także z tymi Jana Olszewskiego, Kazimierza Marcinkiewicza i Jarosława Kaczyńskiego) wskazują, że w kwestiach związanych z modernizacją i miejscem Polski w strukturach UE czy NATO zmieniało się niewiele albo zgoła nic. Zderzenie z rzeczywistością po dojściu do władzy za każdym razem okazywało się trzeźwiące i jedynym, co pozostawało nowym przywódcom Polski, było mniej lub bardziej gromkie i mniej lub bardziej teatralne pohukiwanie na rzucającą kłody pod nogi opozycję.

Kim są generałowie poprzedniej wojny

Z opowieści wielu polityków trafiających w ciągu tego ćwierćwiecza do ministerialnych gabinetów wyłaniał się obraz własnej niemożności w zderzeniu z oporną i działającą rutynowo machiną urzędniczo-biurokratyczną (mówili o niej w rozmowie z „Tygodnikiem” także niedawni szefowie Kancelarii Prezydenta i Premiera, Jacek Michałowski i Jacek Cichocki). W obozie PiS dorobiło się to nawet osobnego pojęcia: imposybilizm. To pewnie najważniejszy powód przekonania, że pomimo czekającej nas niewątpliwie zmiany języka płynącego z ust rządzących Polską polityków (i obsługujących ich publicystów), w otaczającej nas rzeczywistości społecznej zmieni się niewiele. Mówiąc najprościej: ani Polska nie przestanie się rozwijać, ani Polacy nie przestaną wyjeżdżać za chlebem, bo ów rozwój nie wszystkim gwarantuje jednakowe szanse indywidualnego sukcesu.

Oczywiście zmiana języka to nie jest mało, zwłaszcza z perspektywy mniejszości. Tyle że i w tym przypadku nie będzie to pod polskim słońcem coś nowego – ogromna w tym rola tradycyjnych i nowych mediów, także społecznościowych. Te światy, polityczny i medialny, zrosły się w Polsce tak silnie, że nawet nie sposób odróżnić, gdzie kończy się jeden, a gdzie zaczyna drugi. Gdzie kończy się symbioza, a zaczyna pasożytnictwo – i kogo na kim. Kto tu narzuca narrację, emocje, histerie, interesy – krążące i napędzające się w tym samym polityczno-medialnym obiegu.
Długa już historia wojny polsko-polskiej nie skończy się, nawet gdyby prezes PiS rzeczywiście miał wolę powstrzymania odwetu. Nawet gdyby chciał prowadzić – załóżmy na chwilę – racjonalną politykę, to przecież język, którym zaraziły się media, nie wyparuje. Na odreagowywaną wieloletnią frustrację wygranych nałoży się wszak wzmożona frustracja przegranych – wzmożona, bo takiej skali porażki nikt z nich się nie spodziewał.

W tym miejscu wypada bowiem powiedzieć i to, że medialna propaganda sprowadzająca Platformę Obywatelską do roli obrońcy kraju przez złowrogim PiS-em dobiła tę partię podczas kampanii parlamentarnej tak samo, jak wcześniej dobiła Bronisława Komorowskiego podczas kampanii prezydenckiej.

Mainstreamowe media nie zauważyły, jak zmieniły się przyswajane przez obywateli języki. Ich generałowie (pisaliśmy o tym bezpośrednio po wyborach na stronie internetowej „Tygodnika”) uparcie toczyli poprzednią wojnę. Od czasu, kiedy w Polsce rządził PiS, minęło osiem lat – dorosło osiem roczników wyborców. W oczach tych nowych Jarosław Kaczyński prezentował się w ostatnich miesiącach jak wycofany starszy pan, pogrążony w żałobie po stracie ukochanego brata, doprawdy: żaden powód, by się go mieli bać.

Cokolwiek by mówić na temat programów poszczególnych partii, o decyzjach wyborczych często decydują nie tyle względy merytoryczne, ile emocje i wizerunek. A tutaj w ciągu ostatnich miesięcy wektory się odwróciły: dwie nowoczesne kampanie w stylu amerykańskim poprowadził PiS, a PO stała się symbolem obciachu. Gdy patrzyło się na jej liderów w czasie kolejnych konwencji wyborczych, trudno było nie myśleć o kotach, zbyt rozleniwionych latami udanych polowań, by zauważyć, iż zanadto obrosły w tłuszcz i nie złapią już żadnej myszy.

Polityka jest gdzie indziej

Kiedy chwilę po wyborach w sztabie PiS Jarosław Kaczyński wspominał zmarłego brata i, nawiązując do jego słów wygłoszonych w podobnych okolicznościach, „meldował wykonanie zadania”, odebraliśmy to jako gest najzupełniej zrozumiały – zwłaszcza że natychmiast po nim przyszły deklaracje polityczne. „Wczoraj w sztabie PiS przemówił Tanatos opłakujący brata bliźniaka. Liczy się tylko rachunek krwi i wykonanie zadania” – napisał jednak na Twitterze Jarosław Kurski, wicenaczelny „Gazety Wyborczej”. Przesadził oczywiście, ale reakcja, jaka go spotkała ze strony prawicowych publicystów („Jak złym, jak bardzo złym trzeba być człowiekiem, żeby wyciągać takie wnioski” – dławił się z oburzenia Samuel Pereira z „Gazety Polskiej Codziennie”), była – jak zwykle w tych okolicznościach – nieproporcjonalna.

Nawet jeśli przez najbliższe cztery lata PiS zrobi równie niewiele jak Platforma przez lat osiem, wzajemna pogarda obu opiniotwórczych i do bólu tożsamościowych stron nie wyparuje, bo obie musiałyby się wyrzec źródeł swej autoidentyfikacji, a więc stracić wyznawców. Lecz, jak by tu nie kpić z hipokryzji mainstreamu, nie sposób zaprzeczyć, że media sympatyzujące z PiS są w brutalizacji polskiej rozmowy niedościgłe. Znowuż: nawet jeśli Adam Michnik przesadza, porównując Kaczyńskiego do Putina (trudno wyobrazić sobie, by redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej” miał czekać los Michaiła Chodorkowskiego czy Anny Politkowskiej...), fala hejtu wylewająca się na niego z prawicowych portali pozostaje od lat fenomenem na skalę Europy.

Inna sprawa, że prawicowe media przegania ostatnio w radykalizmie nowy król politycznego dyskursu i nowe pole bitewne wielkich, choć często kryjących się za anonimowością graczy – internet. Tego w istocie Jarosław Kaczyński nie rozumie, nawet jeśli w znacznej mierze wyniosło go to do władzy i nawet jeśli pomoże tę władzę utrzymywać.

Polska polityka stała się polityką memów, często produkowanych skądinąd przez partyjnych propagandzistów. Emocje buzują od pierwszej porannej rozmowy w radiu do nocnej sprzeczki publicystów na Twitterze. Nieważne, co powiedział przedstawiciel drugiej strony – ważne, że to on powiedział (wytęż wzrok i znajdź tekst Rafała Ziemkiewicza, w którym nie pada słowo „Gazeta Wyborcza”, albo tekst Tomasza Lisa, w którym nie padają słowa „Kaczyński” lub „PiS”). Przymiotników i przesady co niemiara, treści żadnej.

Zamknięci w klatce wzajemnych niechęci, uczestnicy polskiej debaty publicznej nie widzą, że w jej kraty od dawna nie uderza żaden kij. Sami się w niej zamknęli i wyrzucili klucze. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Redaktor naczelny „Tygodnika Powszechnego”, dziennikarz, publicysta, autor wywiadów, kierownik działu Kultura. W „Tygodniku” od 1988 r., Współtwórca telewizyjnych cykli wywiadów „Rozmowy na koniec wieku”, „Rozmowy na nowy wiek” i „Rozmowy na czasie” (TVP).… więcej
Dziennikarz, redaktor wydań specjalnych i publicysta działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w pisaniu o piłce nożnej i o stosunkach polsko-żydowskich, a także w wywiadzie prasowym. W redakcji od 1991 roku, był m.in. (do 2015 r.) zastępcą… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2015