Polak mądry po wodzie

Piotr Nieznański z Działu Ochrony Przyrody WWF Polska: Dziesięć lat temu wydaliśmy atlas obszarów zalewowych i stale apelowaliśmy o powstrzymanie ich dalszego zasiedlania. Zostaliśmy kompletnie zignorowani. Ważniejsze było budowanie wałów i zapór, urządzeń w wielu miejscach nieskutecznych, w innych nawet szkodliwych, ale za to dających politykom możliwość przecinania wstęg. Rozmawiał Przemysław Wilczyński

25.05.2010

Czyta się kilka minut

Przemysław Wilczyński: Czy da się obronić przed powodziami?

Piotr Nieznański: Nie ma metod dających 100 proc. bezpieczeństwa, i mówi się o tym otwarcie na całym świecie. Ale do powodzi można być maksymalnie przygotowanym.

O konieczności tego przygotowania mówicie od lat, ale chyba nie jesteście za bardzo słuchani. Czy w takich momentach odczuwa Pan jakiś rodzaj gorzkiej satysfakcji?

Nic z tych rzeczy. Tym bardziej że obawiam się o moją rodzinę. Mieszkamy nad Bystrą - dopływem Wisły w okolicach Kazimierza Dolnego. Ratowałem już raz dom przed zalaniem, kiedy pękł zbiornik retencyjny, nie wiadomo po co zbudowany powyżej naszej miejscowości.

Czego nauczyliśmy się przy okazji poprzednich powodzi?

Dostaliśmy ogromne nauczki, w 1997 r. na Odrze i w 2001 r. na Wiśle. To była okazja do głębokiej refleksji. Po tych klęskach wiele się mówiło o tym, że nasz system przeciwpowodziowy nie funkcjonuje. Były też szumne zapowiedzi radykalnych zmian w systemie, który do dnia dzisiejszego jest oparty na tradycyjnych i niesprawdzających się metodach.

Ostrzegaliśmy na przykład, że system ten nie może bazować tylko na środkach technicznych, takich jak wały, zapory i zbiorniki. Mówiliśmy o konieczności ostrzegania i edukowania ludzi z zagrożonych terenów, o potrzebie sporządzania map ryzyka, i wreszcie o tym, by nie zasiedlać jeszcze niezabudowanych terenów zalewowych. No i mamy wiosnę AD 2010, podtopienia, chaos i spory kompetencyjne urzędników.

Za ostatni dzwonek alarmowy można uznać raport NIK z 2009 r. Poza nieprawidłowościami dotyczącymi utrzymania wałów, przydrożnych rowów i innych tradycyjnych form ochrony, małopolski raport zajął się właśnie kwestią zabudowywania terenów zalewowych. Największe kuriozum to zgoda na budowę krytej pływalni w Proszkowicach na takim właśnie terenie.

Takich kuriozów jest więcej. Mamy np. osiedle Kozanów we Wrocławiu, które zostało zbudowane na polderze przeciwpowodziowym! Od 1997 r. apelujemy, by wprowadzić bezwzględny zakaz dalszej zabudowy, inwestowania i zagospodarowywania najniżej położonych terenów zalewowych. Zrobiliśmy opracowanie dla doliny Odry. Pokazujemy w nim, że prawie trzy czwarte doliny rzeki zostało odcięte wałami i uznane za bezpieczne, co stanowi zachętę do inwestowania. Atlas przekazaliśmy kilkuset urzędnikom odpowiedzialnym za planowanie i gospodarkę przestrzenną wzdłuż Odry. Do tego, by zmienić przepisy, potrzebna jest jednak wola polityczna.

Kto odpowiada dziś za zabudowę terenów zalewowych?

Jeżeli nie ma miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego, to warunki wydaje wójt, burmistrz albo prezydent miasta. Jeśli gminy mają MPZP i respektują to, że doliny rzeczne nie powinny być zasiedlane, to stosują najlepszy środek prewencji. Jeśli dodatkowo edukują ludzi, ostrzegają ich i mają mapy ryzyka powodziowego, to można powiedzieć, że zrobiły bardzo dużo, by zminimalizować skutki powodzi. Zazwyczaj jednak tych rzeczy nie robią.

Krajowy Zarząd Gospodarki Wodnej oraz zarządy regionalne mają w zakresie swoich kompetencji ochronę przeciwpowodziową. Ale żeby ich wpływ na tę politykę był realny, potrzebne są prawne narzędzia, których te instytucje nie posiadają. Np. dyrektor RZGW może jedynie zalecać i opiniować inwestycje na terenach poza wałami. A powinien mieć prawo ich zakazywania tam, gdzie jest zagrożenie powodzią.

Zakazy z pewnością nie spodobałyby się wójtom i niektórym mieszkańcom.

Wójtom odjęłyby pewnie głosów. Oczywiście, są różni samorządowcy. Ci, którzy jeżdżą po świecie, mają kontakty, zaczynają rozumieć, że ekologiczne formy ochrony przeciwpowodziowej to nie tylko postulaty grupy zapaleńców, ale przyjęta za normę część współczesnej polityki wodnej. A ci, którzy żyją wyłącznie władzą i populizmem, tego nie zaakceptują.

Tak właśnie się stało w gminach, w których pomimo pełnej świadomości ryzyka nie umieszczono w miejscowym planie zagospodarowania restrykcyjnych limitów. Zwykle jest tak: komuś podoba się teren inwestycyjny, bo np. jest ładny widok na rzekę. Otrzymuje zgodę na zabudowę, a potem ten dom zalewa woda.

Wierzy Pan w to, że ludzie nie są świadomi ryzyka? Może jednak liczą na to, że tym razem się uda?

Nawet jeśli tak jest, to bezmyślność nie powinna być dopuszczana urzędowo. Jeśli ktoś ma ochotę zbudować sobie domek blisko rzeki, to po to jest prawo i państwo, by te kwestie regulować. Tyle że urzędnikom na tym nie zależy. Strategię przeciwpowodziową należy budować stabilnie i konsekwentnie również między powodziami. Teraz politycy wypowiadają się wszędzie na temat powodzi. Ale za dwa miesiące to przestanie być dla nich temat. Wtedy pojawią się znowu głosy: "Zróbmy coś z terenami zalewowymi", a z drugiej strony odezwą się samorządowcy i powiedzą: "Nie pozwolimy obniżać wartości naszego terenu". Można dziś śmiało powiedzieć: jeśli nic się nie zmieni, to następna powódź o takich rozmiarach wywoła znacznie większe straty.

Dziesięć lat temu wydaliśmy atlas obszarów zalewowych. Od powodzi na Odrze apelujemy o ochronę przed powodzią kolejnych terenów w dolinach rzek. Mówimy o konieczności rozszerzania rozstawu obwałowań zamiast ich odbudowy w tym samym miejscu. Zostaliśmy kompletnie zignorowani. Ważniejsze było budowanie wałów i zapór, narzędzi w wielu miejscach nieskutecznych, w innych nawet szkodliwych, ale za to dających politykom możliwość przecinania wstęg.

W ostatnich dniach powstał pomysł spec-ustawy umożliwiającej wykup ziem przeznaczonych na inwestycje hydrotechniczne. Co Pan sądzi o tym pomyśle?

Jako zwykły obywatel ucieszę się, kiedy problem zostanie rozwiązany spokojnie, rzeczowo i solidnie - do tego żadna brawura nie jest wskazana. Oczywiście sprawa wykupu gruntów musi zostać uregulowana w sposób przejrzysty i niekrzywdzący ludzi. Przepisy muszą umożliwiać sprawne realizowanie budowy polderów przeciwpowodziowych, relokacji wałów (bo do remontu starych wykup nie jest przecież konieczny) zgodnie z obowiązującymi przepisami, tj. bez pominięcia obowiązujących procedur środowiskowych. Szkoda też, że politycy wymieniają jako urządzenia hydrotechniczne wyłącznie te nieszczęsne zbiorniki i wały.

Być może dlatego, że w wielu miejscach wały i zbiorniki skutecznie ratują ludzi przed zalaniem...

Nie jestem przeciwnikiem wałów ani zbiorników, jestem przeciwnikiem bazowania tylko na tych elementach. Wały są konieczne chociażby tam, gdzie są tereny silnie zabudowane, tam, gdzie trzeba chronić elementy historycznie czy gospodarczo ważne. Jesteśmy przeciwnikami polityki, która sprowadza się do wiecznego ich podwyższania.

Poza tym ważne jest dobre ich umiejscawianie - wzdłuż wielu polskich rzek kilometry wałów chronią pola i lasy. Ich przesunięcie i rozszerzenie koryta wód powodziowych pozwoliłoby zwiększyć retencję i obniżyć falę przeciwpowodziową. Jednocześnie to posunięcie byłoby dobre z ekologicznego punktu widzenia, bo za wałami znajdują się lasy łęgowe, które potrzebują nawodnienia.

Od lat funkcjonuje "Program dla Odry 2006". Tradycyjnie przeznaczane są w nim wielkie pieniądze na przedsięwzięcia techniczne, w tym wały i zbiorniki. Panuje przekonanie, że jak podwyższymy wał, to wszystko będzie OK. To się musi zmienić! Obowiązuje nas dyrektywa o zarządzaniu ryzykiem powodzi, która dokładnie wskazuje na to, że środki techniczne są elementem, i to bardzo małym, całego systemu ochrony przeciwpowodziowej. Ten system to prognozowanie, ostrzeganie, prewencja, sporządzanie map ryzyka, odtwarzanie naturalnej retencji, planowanie zachowania służb i ludzi w przypadku wystąpienia powodzi. Dlaczego nie realizowane są te elementy, tylko drogie inwestycje budowlane?

W Krajowym Zarządzie Gospodarki Wodnej od półtora roku leży dokument przygotowany na zlecenie ministra Nowickiego "Strategia gospodarowania wodami do roku 2030", który w dużej części jest poświęcony kwestii przeciwpowodziowej. Przez cały ten czas dokument nie został publicznie pokazany ani poddany konsultacjom społecznym! Dlaczego? To strategia związana z dyrektywami europejskimi, być może dla naszych instytucji zbyt rewolucyjna.

Jednocześnie wiele polskich instytucji korzysta z funduszy unijnych, we wnioskach deklarując działania przeciwpowodziowe. Raport Towarzystwa na Rzecz Ziemi i Polskiej Zielonej Sieci z 2007 r. pokazuje, że wiele przedsięwzięć nie zwiększa bezpieczeństwa, a nawet, z punktu widzenia ochrony przyrody, ma działanie szkodliwe.

Te fundusze są np. wykorzystywane do regulacji rzek, w tym prostowanie ich koryta. To działanie nie tylko destrukcyjne dla środowiska, ale prowadzące do pogorszenia bezpieczeństwa powodziowego. Co najmniej jakby ktoś powiedział: "No tak, Unia ma swoje normy środowiskowe, ale my do tego podchodzimy inaczej. Dajcie nam pieniądze, a my za nie zniszczymy rzekę".

Jest jeszcze inny problem. Potrzebne do akceptacji przedsięwzięć hydrotechnicznych raporty są w Polsce często niekompetentne, pisane na zamówienie inwestorów. To drażliwa kwestia, bo pod niektórymi raportami podpisują się duże nazwiska.

To ogromna nieuczciwość, bo właśnie odpowiednio przygotowywane raporty oddziaływania na środowisko mają za zadanie wskazać, czy jest konieczność modyfikacji i zmian projektu, tak by zminimalizować oddziaływania środowiskowe. Nieuczciwe, pisane pod dyktando inwestora raporty muszą się w Polsce skończyć!

Jak budować zapory i zbiorniki przeciwpowodziowe, by były jednocześnie skuteczne i nie zagrażały środowisku?

Lokalizacja zbiornika stale piętrzącego wodę ma ogromny wpływ na środowisko naturalne. Zawsze o to będziemy się spierać. Inną sprawą jest skuteczność takich zbiorników. Lepsze jest budowanie zbiorników suchych, które nie zmieniają środowiska. Zbiornik suchy to taki, który umożliwia swobodny przepływ wód, a napełniany jest wyłącznie w razie pojawiającej się dużej powodzi.

Druga metoda to budowanie zbiornika poza rzeką. Takie rozwiązania są nazywane polderami.

Doskonałymi zbiornikami retencyjnymi są torfowiska i inne tereny podmokłe, które pełnią rolę naturalnej gąbki, retencjonują wodę i bardzo wolno oddają ją do otaczającego środowiska. Dlatego samorząd, który dopuszcza do niszczenia takich miejsc, a równocześnie chce budować zbiornik, marnuje publiczne pieniądze, niszcząc równocześnie swoje własne środowisko.

Niestety, postulaty ekologicznych form przeciwdziałania skutkom powodzi trafiają w Polsce w próżnię. Łatwo je u nas zakwalifikować jako niszową domenę obrońców przyrody. Wystarczy jedno stwierdzenie: "to ekolodzy", by zamknąć furtkę i nie patrzeć na to, co się dzieje chociażby na Zachodzie. Dlatego cieszę się, że problem zauważyli dziś najważniejsi politycy, którzy mówią o potrzebie ograniczania zabudowy na terenach zalewowych - nikt nie nazywa ich jakoś "oszołomami". Proszę mi wybaczyć tę drobną złośliwość, ale wielu adwersarzy często nie słucha mojej argumentacji, tylko z racji tego, że jestem tzw. "ekologiem".

W jednym z raportów ekologicznych przeczytałem, że woda nie może być traktowana jak towar i żywioł, przed którym należy się chronić wszelkimi sposobami. Nawet jeśli takie stwierdzenia są prawdziwe, to mogą odstraszać, zwłaszcza podczas powodzi, bo sugerują, że istnieje sprzeczność między dobrostanem przyrody a bezpieczeństwem ludzi.

Woda jest ogólnospołecznym dobrem, nie tylko towarem, to prawda. Od 1997 r. prowadzimy program nad Odrą, polegający na wprowadzaniu ekologicznie ukierunkowanych elementów ochrony przeciwpowodziowej. Uczyłem się tego w niemieckim Instytucie Ekologii Obszarów Zalewowych, który realizował projekty w zakresie godzenia ochrony przyrody z ochroną przeciwpowodziową. Teraz w WWF Polska realizuję w okolicach Wrocławia projekt, który ma to pokazać. Chodzi o odsunięcie obwałowania od rzeki.

Chcemy na ponad 600 hektarach rewitalizować lasy łęgowe, jednocześnie zmniejszając zagrożenie powodziowe. To nie likwidacja wałów, to likwidacja obecnego ich przebiegu. Teraz są blisko rzeki, a my chcemy je oddalić. Odzyskamy część bardzo wartościowego biotopu, a równocześnie zwiększymy bezpieczeństwo.

Mamy przy tym świetną współpracę i wsparcie samych samorządów i Dolnośląskiego Zarządu Gospodarki Wodnej. Razem z RZGW we Wrocławiu i we współpracy z Instytutem Meteorologii i Gospodarki Wodnej w 2007 r. zrealizowaliśmy projekt "Bezpieczna Gmina nad Odrą" - przygotowaliśmy mapy ryzyka powodziowego i wydaliśmy wspólne materiały informacyjne.

Szkoda że tak niewiele jest w Polsce projektów, w których różniące się przecież podejściem do spraw instytucje merytorycznie pracują nad rozwiązaniami godzącymi ochronę przyrody z poprawą bezpieczeństwa mieszkańców. Mam wielką nadzieję, że teraz się to zmieni.

Piotr Nieznański z Działu Ochrony Przyrody WWF Polska jest członkiem Krajowej Rady Gospodarki Wodnej. Od wielu lat zajmuje się ochroną przeciwpowodziową.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 22/2010