Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jak bohater "Marzenia wiejskiego" Marcina Barana, najlepiej spocząć na leżaku "w ogrodzie podmiejskiej posiadłości" i smakować "miły poranek z ponocną rosą", potem upalny dzień, a w końcu "stygnący wieczór", uważając, "żeby się nie przegrzać, a potem nie przeziębić". "Będzie obiad, potem będzie grill" - powiada tenże bohater. "Będę siedział, będę poczytywał wstępy do zakurzonych wydań poetów coraz dawniej współczesnych, będę przeglądał książki, których w innych okolicznościach nie wziąłbym do ręki. Ale przede wszystkim będę patrzył, jak nieruchomo płynie czas. Nic do zrobienia, żadnych zobowiązań".
Jeszcze mi się w te wakacje taka chwila nie zdarzyła, ale rekompensuję to sobie od czasu do czasu leniwą lekturą książek we własnym łóżku. Bardzo powoli czytam na przykład "Szare światło" - tom rozmów z Krystyną Miłobędzką i Andrzejem Falkiewiczem zrobionych przez Jarosława Borowca. Lektura przyjemna i nie ma obaw, że którąkolwiek z wymienionych osób zobaczę w programach Tomasza Lisa czy Kuby Wojewódzkiego. Cieszę się słowem wolnym - słowem, którego nikt nie popędza i któremu nikt nie przerywa - i jednocześnie "słabym", odpornym na nagłośnienie, nieefektownie mądrym.
Fragment rozmowy z Krystyną Miłobędzką obudził we mnie pewne wspomnienie. Opowiadając o swoim dzieciństwie, poetka przyznaje, że w latach 40. pisywała wiersze do gimnazjalnej gazetki. Nie jest z nich specjalnie dumna. "Zapisywałam coś wtedy, kiedy to było potrzebne, kiedy ktoś z kolegów czy nauczycieli powiedział: napisz coś o wiośnie. (...) Pamiętam z tamtego czasu swój wiersz o górach, o Tatrach, zachwyt górami i wiatrem, takie wzruszające, sentymentalne doznania. A kończył się tak: »Góry o zachodzie złote«. No, mój Boże, też mi odkrycie!".
Zafrapował mnie ten fragment, bo przypomniał mi się wieczór autorski sprzed kilku lat: w Nowej Prowincji w Krakowie czytali na przemian swoje wiersze Krystyna Miłobędzka i Ryszard Krynicki. Po lekturze przyszedł czas na pytania. Wstała wówczas jedna ze słuchaczek, zażywna pani w średnim wieku, która nie ukrywała, że "sama również pisze", i zapytała, czy występujących poetów inspirowało kiedykolwiek piękno przyrody. "No bo takie smutne te państwa wiersze... Czy nigdy nie inspirował państwa na przykład zachód słońca?". I Miłobędzka odpowiedziała wówczas twardo: "Nie, nigdy. Zachód słońca - nigdy. Ani teraz, ani nawet w szkole zachód słońca mnie nie inspirował".
Zapadła krępująca cisza. I w tej krępującej ciszy wszyscy spojrzeliśmy na Krynickiego (zażywna pani, jak się domyślam, z nadzieją). A pan Ryszard ku zaskoczeniu zebranych powiedział: "Tak, piękno przyrody inspirowało mnie". A potem lekko się nachylając w stronę pani, która postawiła pytanie, głosem zza grobu (czyli w jego przypadku zwyczajnym) powtórzył: "Piękno - tak. Ale i groza!". I wszystkich nas dreszcz przeszedł, a mnie osobliwie dreszcz ulgi, że wszystko w porządku, że się zgadza... Zażywna pani opadła na krzesło i do końca wieczoru już się nie odezwała.