Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
"Może Parlament Europejski mógł sobie zafundować mały zespół doradców z dobrą znajomością historii i kultury nowych krajów Unii" - komentował te spory Janusz Reiter ("TP" nr 12/05). Jego tekst można by przedrukować po tym, jak w minionym tygodniu unijnych ministrów sprawiedliwości podzielił projekt porozumienia, które ma przewidywać ustanowienie w prawie poszczególnych krajów tzw. minimalnych kar za podżeganie do nienawiści na tle rasowym czy religijnym i za negowanie zbrodni przeciw ludzkości. Zostawmy na boku pytanie, czy w ogóle należy karać za "kłamstwa historyczne" - skoro Unia już zajęła się tym tematem, powstaje pytanie: dlaczego porozumienie ma obejmować negowanie zbrodni Holokaustu czy b. Jugosławii, a nie zbrodni komunizmu? Dlaczego, mówiąc inaczej, ministrowie sprawiedliwości Unii postanowili na drodze urzędowej podzielić ofiary XX-wiecznych zbrodni na "lepsze" (tj. zasługujące na to, aby pamięć o nich była chroniona prawem) i "gorsze"?
Podzielona pamięć Europy wpływa co jakiś czas na decyzje polityczne - tak było np. podczas dramatycznego sporu o Irak. Bo jak, nie rozumiejąc wzajemnie swego postrzegania Rosji, ma Europa stworzyć wspólną politykę wschodnią Unii? Zacytujmy raz jeszcze Reitera: "UE nie zintegruje się prawdziwie, jeśli obie strony nie zrozumieją, jaką drogę przeszły, zanim trafiły do wspólnej Europy. Pod tym względem zachodnia część ma więcej do zrobienia niż wschodnia".