Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Europa, która nie otrząsnęła się jeszcze po sporze o karykatury Mahometa, w ubiegłym tygodniu ponownie została zmuszona do zajęcia się jednym z najbardziej fundamentalnych praw naszej cywilizacji: prawem do wolności słowa i poglądów.
Choć nikt nie kwestionuje tego, że opinie wygłaszane przez brytyjskiego historyka nieraz urągają faktom, to wielu zadaje sobie pytanie, czy należy za nie karać?
A jeśli, to czy są to słowa, za które powinno się iść do więzienia? Ale dlaczego jedne słowa mają podlegać karze, a inne, na przykład negowanie zbrodni komunizmu, nie? I czy interpretacja historii - jakkolwiek byłaby głupia, naiwna albo kłamliwa - w ogóle powinna być karalna? Czy nie prowadzi to do ograniczenia swobody badań naukowych?
Czyli: czy nie tworzy się prawnych granic tam, gdzie nie powinno ich być?
Fałszerz historii
Ci, którzy - chcąc nie chcąc - wywołali na nowo tę debatę, wydają się nie mieć wątpliwości co do słuszności swojego postępowania. Austriacki prokurator Michael Klackl przekonywał w czasie procesu: "On nie jest historykiem. On jest fałszerzem historii". Odpierał też zarzuty o naruszenie zasady wolności słowa, argumentując, że Irving - który został aresztowany na terenie Austrii - nadużył swobody wypowiedzi. Wątpliwości nie miał także sędzia Peter Liebtreu. "To rasista, antysemita i kłamca" - mówił o Irvingu, skazując go na mocy paragrafu 3. ustawy o zakazie działalności NSDAP z 1945 r.
Podstawą zatrzymania Irvinga jesienią 2005 r. przez austriacką policję, jego tymczasowego aresztowania na kilka miesięcy i następnie skazania stały się dwie wypowiedzi, które historyk wygłosił przed ponad 17 laty, gdy przyjechał z wykładami do Wiednia i Leoben (uniwersyteckiego miasteczka na południu Austrii). Mówił wtedy, że Holokaust to "bajka", w Auschwitz nie było komór gazowych, a "Noc Kryształową" - pogrom Żydów dokonany w Niemczech w listopadzie 1938 r. - określił jako "prowokację" wymierzoną w Hitlera.
W Austrii, która ze wszystkich państw europejskich ma najbardziej restrykcyjne prawo dotyczące tzw. kłamstwa oświęcimskiego, rozesłano za nim list gończy.
Profesora Pawła Wieczorkiewicza z Uniwersytetu Warszawskiego oburza to, że do odpowiedzialności pociągnęli Irvinga właśnie Austriacy, którzy - jak podkreśla - nigdy nie rozliczyli się ze swą nazistowską przeszłością. - Podejrzewam, że mogą mieć do niego pretensje, ponieważ bardzo dokładnie wyliczył, ilu Austriaków aktywnie uczestniczyło w niemieckim aparacie represji, ilu było funkcjonariuszami policji, komendantami obozów koncentracyjnych itd. - mówi polski historyk.
Prof. Wieczorkiewicz uważa Irvinga za doskonałego znawcę II wojny światowej. I nie jest w swej opinii odosobniony. Wielu historyków brytyjskich i amerykańskich, mimo różnic poglądów i odmiennej interpretacji faktów, docenia talent i zdolności Brytyjczyka. "Pomimo wielu rażąco fałszywych i obraźliwych konkluzji, praca Irvinga to najlepsze studium II wojny światowej, widzianej od strony Niemiec" - powiedział o nim kiedyś Gordon A. Craig, zmarły niedawno w wieku 91 lat profesor Uniwersytetu Stanforda, uważany za nestora światowych niemcoznawców. A jego opinię zamieściło lewicowe czasopismo amerykańskie "New York Review of Books", które trudno podejrzewać o sympatie pronazistowskie.
Środowiska akademickie zawsze podchodziły do Irvinga z rezerwą, ale jednocześnie zdawały sobie sprawę z jego największego atutu: brytyjski pisarz z niebywałą zręcznością poruszał się po niemieckich archiwach i miał znakomite kontakty z byłymi nazistami, dzięki czemu zdobywał informacje niedostępne dla innych. - Rozwikłał wiele zagadek II wojny. Ma też wielkie zasługi w udostępnieniu niemieckich archiwów innym historykom - dodaje prof. Wieczorkiewicz.
"Jestem ofiarą spisku"
Irving renomę zdobył we wczesnych latach 60. XX w. Nie miał wtedy jeszcze 30 lat. Popularność i pieniądze przyniosła mu już pierwsza książka "Zniszczenie Drezna", w której postawił tezę o zbrodniczym charakterze alianckich nalotów dywanowych. Od razu trafiła ona na listy bestsellerów.
W Wielkiej Brytanii właśnie zaczynała się dyskusja na temat moralnej odpowiedzialności za naloty, podczas których zginęło pół miliona niemieckich cywilów.
Największy rozgłos przyniosła mu jednak wydana w 1977 r. "Wojna Hitlera", w której bodaj jako pierwszy historyk pokazywał przywódcę III Rzeszy jako polityka racjonalnego i inteligentnego, którego celem było zapewnienie Niemcom gospodarczego dobrobytu i wpływu na europejską politykę.
Wtedy też Irving po raz pierwszy postawił tezę, że Hitler nic nie wiedział o Holokauście; będzie ją potem powtarzać w kolejnych książkach. Stwierdzenie to wywołało burzę. Dodatkowo drażniła stosowana przez niego metoda: nie zaprzeczał podstawowym faktom, ale wyciągał z nich odmienne wnioski. Na jednej szali stawiał np. działania aliantów i zbrodnie niemieckie, bagatelizując przy okazji te ostatnie.
Podobnie postępował w przypadku Holokaustu. Nie negował zagłady Żydów jako takiej, ale podawał w wątpliwość podawane liczby albo istnienie komór gazowych. "Irving to historyk faszystowski, ale to także znakomity historyk faszyzmu" - powiedział o nim krytyk i eseista Christopher Hitchens.
Na plus należy Irvingowi zaliczyć, że dostrzegał tematy, których inni nie zauważali. To on pierwszy, jeszcze w latach 60., sugerował, że w zagadkową śmierć gen. Władysława Sikorskiego mógł być zamieszany Winston Churchill.
Ale z biegiem czasu jego książki sprzedawały się coraz gorzej, a i on sam coraz częściej wystawiał swoją reputację na szwank. Ponieważ uczestniczył w podejrzanych zgromadzeniach, powszechnie zaczął być uważany za historyka neonazistowskiego.
W 1992 r. po raz pierwszy stanął przed sądem, w Niemczech, za negowanie Holokaustu i podżeganie do nienawiści rasowej (co w RFN jest przestępstwem federalnym). Został ukarany grzywną w wysokości 10 tys. marek. Ponieważ w czasie rozprawy apelacyjnej nie okazał skruchy ("Nie zmieniłem zdania. W Auschwitz nie było komór gazowych" - upierał się), sumę potrojono. Rok później otrzymał zakaz wjazdu do Niemiec. Do dziś niemile widziany jest także w Australii, Kanadzie i Nowej Zelandii.
Największą porażką Irvinga okazał się proces, jaki w 2000 r. wytoczył amerykańskiej profesor historii Deborah Lipstadt.
W swej książce nazwała go ona kłamcą i fałszerzem oraz oskarżyła o manipulowanie faktami historycznymi. Irving, który w licznych wywiadach przedstawiał się jako ofiara żydowskiego spisku i bojownik o wolność słowa, sprawę przegrał. Ekspert zaangażowany przez sąd przedstawił szereg uchybień, nieścisłości i przemilczeń, jakich się dopuścił w czasie swej wieloletniej pracy.
Irving musiał zapłacić koszty procesu. Był zrujnowany. Nikt już nie chciał publikować jego książek. Skupił się więc na wykładach.
Nieznośne słowa
W listopadzie ubiegłego roku pojechał do Austrii. W czasie rutynowej kontroli drogowej zatrzymała go policja. Trafił do aresztu. 20 lutego w Wiedniu odbył się proces. Na nic zdała się skrucha oskarżonego. "Moje przekonanie, że w Auschwitz nie było komór gazowych, było fałszywe. Przyznaję się do winy" - przepraszał. Ale sędzia nie uwierzył w szczerość tych słów.
Wiedeński werdykt chyba nikogo nie pozostawił obojętnym. Sprawę komentowały europejskie gazety. Ich autorzy, nie broniąc ani nie podzielając poglądów historyka, najczęściej pytali o sens karania za wygłaszane opinie. Innych dziwiła surowość kary. Jeszcze inni, np. komentator hiszpańskiego dziennika "El Mundo", zastanawiali się, dlaczego za negowanie Holokaustu można trafić do więzienia, a zaprzeczanie zbrodniom komunistycznym uchodzi bezkarnie. Czy zatem w Europie wszystkie poglądy traktowane są tak samo? "Jeśli zakazuje się negowania Holokaustu, to powinno się także zakazać publikowania duńskich karykatur" - stwierdziła dawna przeciwniczka Irvinga, Deborah Lipstadt, która w brytyjskim konserwatywnym dzienniku "Daily Telegraph" skrytykowała cenzurowanie wypowiedzi.
Niektórzy są jednak skłonni zgodzić się z wyrokiem. Skoro w tym kraju negowanie Holokaustu jest traktowane jako przestępstwo, to nie ma się co dziwić, że Irving został skazany - uznali. Austriacki dziennik "Der Standard" przestrzegał przed wciąż istniejącym zagrożeniem nazizmem: "Irving chce zbanalizować tę niewyobrażalną zbrodnię i sprawić, by stała się możliwa do zaakceptowania z politycznego punktu widzenia. To zasadniczy problem. Ktokolwiek usiłuje uniewinnić ideologię nazistowską, ten chce przywrócić ją do życia politycznego. Dla demokracji to zbyt wiele do zniesienia".
W Polsce casus brytyjskiego historyka podobnie tłumaczył w "Gazecie Wyborczej" Dawid Warszawski: "Irving siedzi nie za poglądy, ale za ich konsekwencje. Nie za ból, jaki wyrządził potomkom ofiar, ale za zagrożenie, jakie on i jemu podobni wyrządzają Europie".
- Szkodliwość społeczna jego czynu jest znikoma - protestuje prof. Wieczorkiewicz, dla którego uwięzienie pisarza jest przykładem krępowania swobody wypowiedzi, gdyż, jak podkreśla, także Holokaust powinien być przedmiotem badań.
Wydaje się jednak, że podobnie jak w przypadku karykatur Mahometa i tym razem każdy pozostanie przy swoim zdaniu. Tylko że duński rysownik cieszy się wolnością, a Irving czeka na kolejny proces w areszcie.
BEATA ZUBOWICZ jest dziennikarką zespołu przygotowującego projekt nowego ogólnopolskiego dziennika na bazie "Życia Warszawy".