Podręcznik higieny

Nie podzielam wiary autora w cielesną formę świadomości i możliwość myślenia samym ciałem. Materialny mózg, w przeciwieństwie do wątroby czy trzustki, produkuje wszak niematerialne treści.

03.11.2010

Czyta się kilka minut

To, że wracając z dzisiejszej wycieczki rowerowej wybrałem dłuższą i bardziej forsowną trasę, że wbiłem do porannej jajecznicy o jedno jajko mniej, zrezygnowałem z szatańskiej kawy i wieczornego papierosa na rzecz jabłka i zielonej herbaty, zawdzięczam książce "Świadomość ciała" Richarda Shustermana. Ale czy moja decyzja świadczy o tym, iż jestem na najlepszej drodze do zrozumienia siebie i świata? Tak, powiada autor; o ile wcześniej wsłuchałem się w swoje ciało, o ile - porzuciwszy naiwną wiarę w istnienie czystej, niesubstancjalnej myśli - dałem mówić somie.

Soma oznacza psychofizyczną jednię, coś pośredniego między ideą a mięsem: "niezbywalny środek percepcji, działania i myślenia". Jest ona dla Shustermana orężem w walce z platońską i chrześcijańską koncepcją jaźni, opartą na dyskryminującej zmysły dychotomii dusza-ciało. Amerykański autor wychodzi od filozofów antycznych, m.in. Kleobulosa, Arystypa, Diogenesa, Epikura i Sokratesa, dla których troska o ciało była warunkiem koniecznym wewnętrznej harmonii. Ten ostatni twierdził, że "ciało we wszystkich swych zastosowaniach powinno być tak sprawne, jak to tylko możliwe. Nawet w przypadku aktu myślenia (...) mogą się zdarzyć, jak każdy wie, poważne błędy na skutek złego stanu zdrowia fizycznego". Jak na ironię, w walce z Platonem okazał się użyteczny cytat z "Timaiosa": "żadnych ruchów duszy bez ciała ani ruchów ciała bez duszy - aby się jedno przeciw drugiemu ostało i żeby nabrały sił równych i zdrowia. Więc ktokolwiek się zajmuje matematyką albo się oddaje jakiejś innej ciężkiej pracy naukowej, ten niech i ruchu ciała pilnuje, niech uprawia gimnastykę".

Rodzi się pytanie o sens rehabilitacji cielesności, skoro większość myślicieli antycznych rozumiała jej potencjał, a i nowożytność poświęciła jej więcej uwagi niż duszy. Oryginalność pomysłu Shustermana tkwi w tym, że z połączenia myśli i materii wykreował dynamiczny byt, zdolny do somatycznej refleksji, sprzyjającej samopoznaniu, pozwalającej na bieżąco dostosowywać się do zmiennej rzeczywistości, a także wpływać na sprawy społeczne i polityczne.

Filozof sugeruje, by dwa rodzaje świadomości: bycia ciałem i posiadania ciała, nieustannie wymieniały się energią. Powinniśmy posiąść umiejętność czytania własnego ciała i opowiadania mu, co o nim wiemy, cośmy z niego o nim samym wyczytali. Innymi słowy somatyczna refleksja polega na tym, by bardziej skupiać się na wrażeniach niż na przedmiotach czy zjawiskach, które te wrażenia wywołały. Biernikowa dwuznaczność poprzedniego zdania świetnie oddaje naturę dwustronnej komunikacji między somą, otoczoną półprzepuszczalną skórą, a światem zewnętrznym, który się uwewnętrznia we wrażeniach.

Jako ilustrację praktyki somaestetycznej i jej pragmatycznego charakteru podaje Shusterman przykład baseballowego pałkarza, który osiąga dużo lepsze efekty, gdy skupia się na własnym ciele, nie na piłce. Lepiej czuje piłkę, kontemplując własne czucie piłki niż - od początku do końca - trajektorię jej lotu. Widać zatem, że zainteresowanie autora ciałem nie ma nic wspólnego z fetyszyzacją fizyczności, obecną we współczesnej kulturze. Jemu nie chodzi o przedstawienie, ale o doświadczenie i kultywację somy.

Swoją teorię autor rozwija i doprecyzowuje na bazie krytycznej analizy kluczowych filozofów cielesności: Foucaulta, Merleau-Ponty’ego, Simone de Beauvoir, Williama Jamesa oraz Johna Deweya. Dziwić może fakt, że bohaterem jednego z rozdziałów jest Ludwig Wittgenstein, ale i w jego pismach znalazł autor ślady somatycznej refleksji, zwłaszcza w przesyconych organiczną metaforyką wypowiedziach na temat rasizmu.

Twórczo rozwinięta Foucaultowska koncepcja ciała jako instrumentu władzy przydaje somaestetyce Shustermana rozmachu, otwiera przed nią pole dla - równoważących jej wsobność - ponadjednostkowych działań. Bo skoro nasza cielesność jest w niewoli systemu, wystarczy zmienić nawyki, aby obalić system. I tak - po rozmowie somy z somą, tej bardziej myślącej z tą bardziej czującą - kobieta islamska dochodzi do wniosku, że dość ma burki, mężczyzna niemiecki - piwa, piłki nożnej i pornografii, a polski - wyrzutów sumienia po masturbacji. Proste.

Trzeba tylko regularnie skanować swoje ciało w poszukiwaniu wirusów i trojanów, zdolnych zakłócić nasz metabolizm, nasze myślenie, osłabić naszą czujność. Foucault jest zatem dla Shustermana pionierem somaestetyki, ale i jej destruktorem, który zapętlił się w poszukiwaniu ekstremalnej rozkoszy. Gloryfikując bowiem homoseksualny sadomasochizm, uwięził somę w jej erotyzmie i tym samym zamknął jej drogę do przyjemności. Roszczeniowej somie Foucaulta, czekającej, aż coś ją rozkosznie obezwładni, przeciwstawia autor somę aktywną, postuluje jej uwrażliwianie zamiast ciągłego zwiększania intensywności bodźców.

Merleau-Ponty’ego, który mówi o cudownej intencjonalności ciała, potrzebuje Shusterman do umocnienia swej tezy o samowiedzy somy, która nie jest ani instynktem, ani filozoficznym czy psychologicznym konstruktem. Francuz jednak, przeciwstawiając filozofa temu, kto działa, nie widzi sensu somatycznej refleksji: ciało jest w jego opinii mądrzejsze niż wszelkie sądy o nim; albo: ciało nie jest w stanie poznać siebie. Ekspresja ciała, jego działanie zawsze są właściwe - zakłada Merleau-Ponty. Ale przecież - wchodzi mu w słowo Shusterman - każdy ma jakieś ułomności i to jest właśnie uzasadnienie dla somatycznej refleksji jako terapeutycznego (w sensie biologicznym, mentalnym, społecznym i politycznym) monitoringu ja.

William James i John Dewey bliscy są amerykańskiemu badaczowi ze względu na praktyczny wymiar ich teorii, które znalazły odbicie w konkretnych próbach samouzdrowienia "poprzez wzajemne zestrojenie umysłu i ciała". Pierwszy w przeciwieństwie do drugiego nie chce somatyzować woli - co spotyka się z krytyczną reakcją Shustermana, przekonanego, iż "wola konstytuowana przez nawyki (...) nie może być całkowicie autonomiczną i czysto mentalną sprawą". Dewey, absolutnie zbieżny w swoich poglądach z autorem, jest ostatnim filozoficznym ogniwem na drodze do kultywacji somy. Po nim są już tylko (albo aż): joga, t’ai chi ch’uan, zazen i technika Alexandra, terapia cielesna i zarazem edukacja filozoficzna, która "akcentując zwiększoną somatyczną samoświadomość oraz świadomą kontrolę przez zastosowanie zahamowania, działania pośredniego i koncentracji na środkach pomocniczych jako zasadniczych i tymczasowych celach", pozwala usunąć "kinestetyczne wady i związane z nimi somatyczno-psychiczne dolegliwości (bóle pleców, głowy, ospałość, nerwowość, brak mentalnej elastyczności) (...), będące wynikiem systematycznego rozziewu między naszymi somatycznymi skłonnościami rozwiniętymi w trakcie powolnego procesu ewolucji a całkiem odmiennymi nowoczesnymi warunkami życia i pracy".

Książka Richarda Shustermana, choć błyskotliwa i szalenie ambitna w swoim zamiarze ucieleśnienia tożsamości, budzi wiele zastrzeżeń. Autor powołując się na ideę antycznego gimnazjum, w którym gimnastykowano się zarówno intelektualnie, jak i fizycznie, zapomina najwyraźniej, że inny był czas i inne było miejsce obu tych aktywności. A jeśli nie zapomina, to chyba musi zdawać sobie sprawę, że inna sfera "ja" odpowiada za sądzenie, a inna za - dajmy na to - wydalanie, że istnieje coś pośredniego między platońskim dualizmem a buddyjskim holizmem.

Jakkolwiek zgadzam się, że nasze myśli są z ciała i jego chemii, to nie podzielam wiary Shustermana w cielesną formę świadomości, w możliwość myślenia nie tyle na podstawie sygnałów ciała, co samym ciałem. Materialny mózg, w przeciwieństwie do wątroby czy trzustki, produkuje wszak niematerialne treści.

Ta filozofia nie tylko nie przekracza dualizmu intelekt-ciało, ale od początku do końca na nim bazuje. I dlaczego mydli nam oczy swoim antyintelektualizmem, skoro sama jest tak misterną intelektualną konstrukcją? Oddech nie zastanawia się nad swoją przyczyną. To umysł próbuje zrozumieć oddech i ewentualnie go zmienić. Skoro nie można zarazem doznawać swego ciała jako podmiotu i przedmiotu, to siłą rzeczy somatyczna refleksja musi polaryzować się na moment intelektualny i doświadczalny. I nie ma w tym układzie najmniejszego znaczenia, czy mózg nazwiemy somą, duszą czy mięsem.

Pojawiają się też bardziej ogólne pytania: jaka jest gwarancja, że wsłuchując się w swoje ciało, właściwie zinterpretujemy jego sygnały? Shusterman podaje przykład wykorzystania somatycznej refleksji w walce z bólem. Ale czy każdy ból jest zły? Czy nie bywa i tak, że ból cielesny pomaga zredukować ból psychiczny? Albo: czy to, co nam "szkodzi", nie może poszerzać naszej cielesnej świadomości? Wreszcie: jak wyjaśnić fakt, że wiele genialnych osiągnięć zawdzięczamy ludziom słabym, psychicznie i fizycznie (albo: somatycznie, jak chciałby Shusterman)? Czy zatem somatyczną refleksję można nazwać metodą filozofowania, czy jest ona raczej odmianą psychoterapii, metodologią doświadczania?

Ja czytałem książkę Shustermana jako wyrafinowany podręcznik psychofizycznej higieny i jako taki uczulił mnie na kilka kwestii. A teraz idę wyjąć z piekarnika karkówkę, która - odkąd zacząłem pisać ten tekst - dusi się na wolnym ogniu. Moja soma jej pragnie.

Richard Shusterman, Świadomość ciała. Dociekania z zakresu somaestetyki Przeł. Wojciech Małecki, Sebastian Stankiewicz, Kraków 2010, Universitas

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2010

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku 9 (45/2010)