Pod tuszem z pomyj

Nie tylko my w Polsce mamy zmartwienia, troski i kłopoty. Niemcy, niegdyś lokomotywa ekonomiczna Europy, znajdują się w tarapatach. Reformy polegające na dosyć poważnym obcięciu szeroko rozumianych świadczeń socjalnych uderzą w ponad dwa miliony obywateli, a korzyści nie będzie widać przed rokiem 2006. Obserwatorzy, nie tylko niemieccy, twierdzą jednak, że takie reformy są konieczne, ponieważ państwo wypłaca dziś więcej, niż wynoszą jego dochody, a w przedostatnim kwartale nastąpił zdumiewający spadek wpływów z podatków. Trudno się jednak dziwić, że kiedy kanclerz Schröder przyjechał na otwarcie nowego dworca kolejowego w Brandenburgii, został obrzucony jajkami.

05.09.2004

Czyta się kilka minut

W Stanach Zjednoczonych trwa dalej wojna błotna pomiędzy Kerrym a Bushem. Wspominałem już, że stanęły naprzeciw siebie dwa obozy weteranów: jedni twierdzą, że Kerry jest oszustem, żadnych ran w Wietnamie nie odniósł, odznaczenia wyłudził i nie ma zdolności przywódczych, drudzy utrzymują, że osiągnięcia jego były znaczne, a odznaczenia mu się należały. Weterani, którzy wystąpili za Bushem, wprowadzili do telewizji amerykańskiej za kilkaset tysięcy dolarów rodzaj spotów wymierzonych w Kerry’ego. Urzędujący prezydent oświadczył wprawdzie, że życzyłby sobie zdjęcia tych spotów z anteny, długo jednak nie próbował bronić naruszonej czci wojennej przeciwnika, więc Kerry nazwał go hipokrytą. Jednym słowem, kampania nie zapowiada się ładnie: dopiero koniec sierpnia, a już obie strony używają grubych słów i pomówień.

W tymże numerze “Heralda" sąsiadują dwa artykuły: jeden wylicza bezlik okropieństw ciążących na ekipie Busha, drugi w fatalnym świetle przedstawia sylwetkę Kerry’ego. Autor pierwszego przytacza rozmaite niezbyt chwalebne fakty: że wiceprezydent Cheney pięciokrotnie uzyskiwał odroczenie służby wojskowej, aby uniknąć wysłania do Wietnamu, że generalny prokurator Ashcroft siedem razy uniknął poboru, a z innymi jest nie lepiej. Po przeciwnej stronie barykady starszy już pan, znany publicysta Norman Podhoretz powiada, że nikt lepiej niż Bush nie wyciągnie Ameryki z rozmaitych kłopotów. Czy tak się stanie, nie wiem. Bush spojrzał kiedyś Putinowi głęboko w oczy i dostrzegł tam otchłanie cnoty oraz szczere zamiłowanie do demokracji. Putin nie jest jednak tak kryształowy, co widać nie tylko w Czeczenii: obsadza przedsiębiorstwa naftowe swoimi ludźmi, którzy się rekrutują ze zwykłych kagiebistów.

Hańba związana z amerykańskimi praktykami wobec więźniów irackich - oblicza się, że trzydziestu uwięzionych zmarło podczas tych indagacji - sięga coraz wyższych szarż. Sugeruje się nawet, że chociaż sam Rumsfeld o torturach może i nie wiedział, to jednak przyzwalająco przymykał oczy. Z Anglii do Iraku powrócił po operacji oka przywódca szyitów ajatollach as-Sistani; nie wiadomo, co zdoła zrobić, ale z Muktadą as-Sadrem się spotyka i coś tam po cichu pichcą. A w naszej prasie nasila się dyskusja nad polską obecnością w Iraku, większość głosów opowiada się za tym, żeby nasze jednostki stamtąd wycofać, po pierwsze by nie narażać życia kolejnych żołnierzy, a po drugie dlatego, że za udział w operacji irackiej nic prawie od Amerykanów w zamian nie uzyskaliśmy.

Sytuacja świata wydaje się patowa i napawa mnie zmartwieniem - nie mówiąc już o tym, jak bardzo martwi i zawstydza mnie to, co działo się u nas po śmierci Miłosza. Chociaż większość naszych znakomitości bywała zapoznana bądź atakowana, Norwida pochowano w zbiorowym grobie, a z ust Mickiewicza leciały gromy na Słowackiego, to jednak jeśli chodzi o pierwszeństwo w byciu opluwanym, Miłoszowi można by je przyznać. A szczególnie zdumiewający wydał mi się skład osobowy protestowiczów, którzy odmawiali mu prawa do Skałki. Już po zgonie Miłosza “Wyborcza" opublikowała wywiad z nim, w którym wyjątkowo dokładnie, jak bodaj nigdy przedtem, wywnętrzał się na temat swoich przeżyć w dyplomacji, wyjazdu z kraju w 1951 roku i decyzji o pozostaniu na emigracji. Jest tam też lista tych, którzy go wówczas opluwali; teraz trzeba by do niej dopisać nowe nazwiska.

Trochę zirytował mnie Chwin wspomnieniowym esejem o Miłoszu w sobotnim “Plusie-minusie". Pisze jak na koturnach, zaczyna w liczbie pojedynczej, w drugiej części używa już liczby mnogiej i ustawia się jako partner albo nawet trochę sędzia, który spogląda z pewnej wysokości na ciężką i trudną drogę życiową Miłosza. W “Studium" za to, niskonakładowym piśmie, w którym drukują młodzi, odkryłem Jakuba Winiarskiego krytykę ostatniej książki Chwina. Dosyć ją zniszczył i nazwał prozą wyfraczoną; artykuł napisany jest inteligentnie i autorowi wróżę karierę krytyczną. By zaś nie skupiać się wyłącznie na narzekaniu, dodam, że przemówił do mnie poemat Tomasza Różyckiego “Dwanaście stacji": to jest bardzo dobra poezja i, co rzadkie, z ciepłym humorkiem pisana.

Przeczytałem też niedawno książkę o Londynie emigracyjnym. Była to zamrożona resztka II Rzeczypospolitej, z której jednak w chwili upadku Sowietów niewiele już zostało: ostatni prezydent na wychodźstwie przyjechał do Polski, insygnia, które wywiózł Mościcki, oddał Wałęsie i rozdział został zamknięty. Naszły mnie jednak ponure podejrzenia, że gdyby Peerel nie trwał tak strasznie długo, to i z tamtej strony rozpoczęłaby się walka o starostwa i posady.

Dowiedziałem się z “Przekroju", że w Polsce zaczęto masowo produkować podróbki bestsellerowych książek - Grocholi, Chmielewskiej i tak dalej. Straty autorek i prawowitych wydawców idą w setki tysięcy złotych. Podrabia się więc absolutnie wszystko: książki, rolexy, oleje, francuskie perfumy. Czyżby nasz kraj eksplodował powszechną pasją deptania siódmego przykazania? Jak to jest w “Rewizorze"? Jedyny porządny człowiek to prokurator, ale prawdę mówiąc i on świnia...

Żyjemy w kraju pełnym skandali i choć w naruszaniu przystojności powszechnej nie jesteśmy odosobnieni ani na Wschodzie, ani na Zachodzie, trudno się nie smucić. Rosner wydał tom opowiadań Filipowicza (to bardzo dobra rzecz), przysłał mi też niedokończoną książkę Jacka Kuronia i chce, żebym i ja napisał coś o przyszłości Polski, ale na razie nie czuję się na siłach. Dzisiaj zwłaszcza, po śmierci Miłosza, mam wrażenie, że stoję pod tuszem, tyle że z góry nie woda się leje, a pomyje. Fatalnie trzeźwiąca kąpiel - a już liczyłem, że zdobędę się na słowa krzepiące.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2004