Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
"Tygodnik", dostarczany do pobliskiego kiosku w liczba dwu egzemplarzy, wyczekiwany jest jako komentarz do tamtych właśnie spraw - spraw spoza światka nieustannych zabiegów o zdrowie i kondycję. Szukam komentarza do smutnego faktu rozpędzania Społecznego Komitetu Odnowy Zabytków Krakowa przez Kancelarię Prezydenta. Ale jest tylko notka informacyjna. Chciałabym wiedzieć, co myśli redakcja "TP" o "chrześcijańskich" drwinach z afrykańskiego kapłana na pielgrzymce jasnogórskiej. Ale jest tylko głos czytelnika. A kalendarz przewraca kartki w tym samym ciągle rytmie i już zaraz znowu będzie godzina "W".
72 procent ankietowanych uznało w tym roku, że ten dzień winien być dniem świątecznym. A przecież święto narodowe odbieramy normalnie jako akceptację i satysfakcję, jako skupienie się wspólnoty wokół osiągniętego dobra. To wtedy przecież świętujemy. Na Powązkach przy mogiłach powstańczych jak co roku będzie milczenie żałoby, modlitwa, hołd dla bohaterów, ale przecież i ogromny smutek nad tamtym dwumiesięcznym zrywem, w którym "strzelano do wroga brylantami". Pamięć i świętowanie to rzeczy bardzo różne.
Marek Edelman zamyka swoją książkę "I była miłość w getcie" obszernym zbiorem sylwetek poprzedzonym słowami: "Jestem ten ostatni, który znał tych ludzi z imienia i nazwiska, a pewnie nigdy nikt ich już nie wspomni. Trzeba, żeby został po nich jakiś ślad". To ludzie z getta, ale i z Powstania Warszawskiego. A te słowa Edelmana to najważniejsze przesłanie tych wstrząsających kartek.