Po co nam puszcze

To, co zagraża przyrodzie Puszczy Białowieskiej, a także Tatr i innych naturalnych ekosystemów, to nie kornik drukarz czy nawet sam minister Szyszko. Chodzi o głęboki kryzys wartości.

25.06.2016

Czyta się kilka minut

Kornik drukarz (powiększony) na tle wyciętego drzewa w Puszczy Białowieskiej, maj 2016 r. / Fot. Adam Jankowski / REPORTER / WIKIPEDIA.ORG / MONTAŻ „TP”
Kornik drukarz (powiększony) na tle wyciętego drzewa w Puszczy Białowieskiej, maj 2016 r. / Fot. Adam Jankowski / REPORTER / WIKIPEDIA.ORG / MONTAŻ „TP”

W zdrowym lesie (w odróżnieniu od plantacji) obumarłe drzewa stoją bądź leżą” – napisał wybitny biolog amerykański Bernd Heinrich. „Odwiedziłem jeden z »najzdrowszych« lasów, jakie można sobie wyobrazić, mianowicie rezerwat William O. Douglas Wilderness – wspominał Heinrich. – W tym ścisłym rezerwacie, gdzie nigdy nie ścina się drzew, wędrowałem pod ogromnymi jedlicami (...). Widziałem żywe jedlice w różnym wieku oraz martwe w rozmaitych stadiach rozkładu” – dodaje, po czym opisuje żerowiska korników, które powaliły te drzewa.

Lasy rosną na Ziemi od milionów lat. W rejonach tropikalnych nieprzerwanie, odkąd wyewoluowały potężne rośliny o pokroju drzewa. Na naszej szerokości geograficznej – dopiero od kilkunastu tysięcy lat, od ustąpienia ostatniego zlodowacenia. Drzewa rosną przez kilkadziesiąt lub kilkaset lat, po czym umierają, najczęściej zaatakowane przedtem przez inne organizmy: grzyby pasożytnicze, owady.

Ta interakcja napędza ewolucję: przeżywają i wydają następne pokolenie te drzewa, które lepiej sobie radzą z grzybami i owadami. Ale działa to i w drugą stronę: w kolejnych pokoleniach organizmów eksploatujących drzewa przybywa takich, które lepiej sobie radzą z mechanizmami obronnymi drzew. Koewolucja trwa stale, jest z punktu widzenia człowieka procesem właściwie niedostrzegalnym bezpośrednio; widzimy jedynie chwilową równowagę partnerów tej interakcji. Chwilową – to znaczy niewiele się zmieniającą przez tysiące lat, ale podlegającą krótkotrwałym oscylacjom. Miliony lat ewolucji spowodowały, że powstała ogromna rozmaitość strategii życiowych, którą dziś widzimy jako fantastyczną różnorodność gatunków roślin, zwierząt i mikroorganizmów.

Pożytki ze śmierci drzew

„Zdrowy las” to taki, gdzie naturalne procesy wzrostu i rozkładu, rozrodu i umierania, przetrwania i śmierci realizowane są na tysiące sposobów przez ogromną liczbę rozmaitych organizmów, które powiązane interakcjami – wrogimi i sojuszniczymi – trwają, bo są do takiej sieci współzależności ewolucyjnie przystosowane. Obecność jednego gatunku wpływa na długofalowe szanse przetrwania innego, czasem nieproporcjonalnie: jakiś niepozorny gatunek może warunkować współistnienie wielu innych.

Podręcznikowym przykładem, zbadanym w amerykańskich lasach, jest pasożytnicza huba, wykorzystująca i osłabiająca żywe drzewa (topole), dzięki czemu tamtejsze dzięcioły oskomiki mogą w nich wykuwać dziuple, a te służą potem leśnym jaskółkom i innym ptakom; w tej sieci uzależnień od pasożytniczego grzyba jest jeszcze wiele gatunków bezkręgowców. W ekologicznej terminologii huba jest „gatunkiem zwornikowym” – podtrzymuje całą strukturę części leśnego ekosystemu, jak zwornikowy kamień podtrzymuje sklepienie budowli. Choć huba jest dla topoli szkodliwa, to od tysięcy lat w lasach amerykańskich współżyją topole, dzięcioły, jaskółki i owady.

Podobnie można by opisać ewolucyjnie utrwalone od tysięcy lat znaczenie kornika drukarza dla utrzymania całej sieci gatunków związanych z umierającymi świerkami w nizinnych lasach europejskich.

W naturalnych lasach typowym zjawiskiem są „luki” (ang. gaps) – miejsca, gdzie przewróciły się drzewa. Przerwana ciągłość sklepienia koron powoduje, że światło dociera do dna lasu, dzięki czemu mogą rosnąć czekające na to od lat (w glebowym banku nasion) gatunki światłolubne. Równocześnie wielki zapas energii zawartej w martwym drewnie zaczynają eksploatować setki innych gatunków grzybów, bakterii, zwierząt i roślin, uwikłanych we wzajemne interakcje. Przez lata następują przemiany w składzie gatunkowym obszaru leśnej luki, ale w końcu wygrywają wolno rosnące drzewa: naturalny prześwit po kilkudziesięciu latach znika, las odzyskuje ciągłość, ale kilkaset metrów dalej przewraca się inne drzewo i cykl zaczyna się od początku. Dzięki temu w całym kompleksie leśnym, który jest mozaiką płatów na różnym etapie rozwoju, utrzymuje się o wiele więcej gatunków, niż przetrwałoby w lesie, w którym drzewa nie umierają.

Leśne plantacje

Tak jest w naturalnych, zdrowych lasach. Paradoksalnie ten charakterystyczny – nie tylko dla lasów – „cykl mozaikowy” naukowcy najpierw dobrze poznali w dzikich lasach tropikalnych, północnoamerykańskich i syberyjskich. Kiedy biologia środowiskowa była gotowa, aby badać dynamikę ekosystemów, na większości obszaru Europy nie było już naturalnych lasów: były leśne plantacje. Człowiek sam zabijał drzewa i wywoził je z lasu, zanim padły śmiercią naturalną, a na ich miejsce sadził nowe – nie te rozmaite gatunki, które same by tam rosły, tylko te, które najszybciej dostarczały drewna.

Z lasów zniknęły gatunki roślin, grzybów, owadów i ptaków, które uzależnione były od naturalnych procesów śmierci i rozpadu drzew. Masowy wyrąb i sadzenie wybranych gatunków oraz usuwanie tych traktowanych jak chwasty, wraz z chemicznym zwalczaniem konkurentów drwali („szkodników”), sztucznym nawożeniem upraw, regulacją stosunków wodnych (aby preferowane gatunki rosły lepiej) – spowodowały dramatyczne zubożenie różnorodności gatunkowej ekosystemów leśnych i fundamentalnie zmieniły dynamikę przebiegających w nich procesów.

Współczesny las jest uprawą. Taką samą jak pole pszenicy czy buraków cukrowych. Gospodarzowi zależy na uzyskaniu maksymalnego plonu, przy najmniejszych stratach, sens jego pracy jest jasno określony. Nie ma na to rady. Ziemię zamieszkuje ponad siedem miliardów ludzi uzależnionych od zasobów produkowanych przez inne organizmy, powierzchnia lądów planety jest ograniczona, więc produkcja musi być maksymalnie wydajna. Postępy technologiczne w rolnictwie i leśnictwie to zapewniają.

Wyjątek

Pod koniec XIX w. zaczęto jednak dostrzegać inny aspekt tego postępu: zmiany w przyrodzie, które powodowały poczucie dyskomfortu. Przywiązanie do otaczającego krajobrazu, do obecności konkretnych gatunków zwierząt i roślin, które miały swoje miejsce również w kulturze, skłoniły niektórych ludzi do działań na rzecz ochrony fragmentów przyrody, które jeszcze nie zostały przez człowieka zmienione. Postawa ta często utożsamiana była z patriotyzmem, podobnie jak ochrona zabytków historycznych. Powstały pierwsze parki narodowe, najpierw w Ameryce Północnej (Yellowstone w 1872 r., kanadyjski Banff w 1885 r.), w Australii i Nowej Zelandii (1855, 1877), dopiero długo potem w Europie, w Szwecji (1909).

W Europie parki narodowe mogły chronić tylko to, co zastano: przyrodę już zmienioną przez człowieka, ale wciąż bogatą w gatunki roślin i zwierząt, wciąż funkcjonującą po swojemu, a nie pod ludzkie dyktando. Pierwszym polskim parkiem narodowym mogły być Tatry. Próby objęcia ich ochroną Towarzystwo Tatrzańskie podjęło już w roku 1873, ale udało się to dopiero w roku 1954. Najstarsze polskie parki narodowe – Białowieski i Pieniński – powstały w 1932 r.

Kiedy Jan Gwalbert Pawlikowski walczył o ochronę przyrody Tatr, nie był to już pierwotny, nienaruszony ekosystem. Przeciwnie. Przede wszystkim mogło chodzić o ochronę specyficznego krajobrazu kulturowego, z dominującym pasterstwem (hale porastające krokusami to wynik intensywnego wypasu), ale z wciąż bogatą przyrodą naturalną, której symbolami były kozice, świstaki, orły i niedźwiedzie.

Pieniny to też obszar silnie eksploatowany przez człowieka, zmieniany od tysięcy lat, ale nadal pełen lokalnych osobliwości przyrodniczych. Aby dziś dać szansę złocieniowi Zawadzkiego i niepylakowi apollo, trzeba kosić łąki, dbać, by murawy naskalne nie zarastały lasem. Także wilgotne łąki Biebrzańskiego Parku Narodowego, eksploatowane przez człowieka od wieków, zarosłyby lasami, gdyby nadal ich nie koszono. Zanikłaby wtedy ich charakterystyczna flora i fauna. Ale przecież te zespoły gatunków łąkowych musiały istnieć, zanim jeszcze człowiek zaczął kosić łąki? Oczywiście, istniały, również dzięki mozaikowatości zmieniającego się krajobrazu. Nieuregulowane rzeki meandrowały, odcięte zakola tworzyły starorzecza, zarastające, przekształcające się w mokradła i naturalne łąki, z czasem zarastające lasami, aby po kolejnym wylewie rzeki znów zmienić się w bajora i mokradła. Dziś wszystkie duże rzeki są uregulowane. Chcąc zachować różnorodność, trzeba sztucznie utrzymywać wilgotne łąki nad Biebrzą.

Większość europejskich parków narodowych służy zachowaniu wybranych elementów naturalnej przyrody w stanie podobnym do tego, jaki był w momencie utworzenia rezerwatów, poprzez starannie zaplanowane zabiegi i interwencje. Ale jest jeden wyjątek – jeden jedyny w Europie: Puszcza Białowieska.

Owszem, penetrowana przez ludzi od tysięcy lat, ale do niedawna tylko w niewielkim stopniu narażona na intensywną gospodarkę leśną. Nawet rabunkowy wyrąb to nie to samo, co planowa gospodarka prowadzona przez dyplomowanych drwali. Dzięki temu w Puszczy Białowieskiej zachowała się ogromna różnorodność biotyczna, występują gatunki, których gdzie indziej nie ma, i wciąż trwają naturalne procesy ekosystemowe. Wciąż są gatunki uzależnione od drzew umierających śmiercią naturalną, istnieją zespoły organizmów, które mogą przejąć inicjatywę, kiedy padające martwe drzewa utworzą leśne luki. Puszcza Białowieska nadal jest naturalnym ekosystemem leśnym.

Naturalnym – co nie znaczy „dziewiczym”. Dziewiczych lasów na naszej planecie już nie ma. Nawet w najdzikszych ostępach puszcz tropikalnych w Ameryce Środkowej czy w południowo-wschodniej Azji wciąż znajduje się ślady dawnych cywilizacji. Nie zmienia to faktu, że te lasy funkcjonują w sposób naturalny, tak samo od milionów lat, i dopiero współczesna ingerencja zmienia ten stan rzeczy.

Argumenty siły

Naukowa wiedza o tym, jak funkcjonują naturalne ekosystemy lądowe, o znaczeniu leśnych luk, o cyklach mozaikowych i gatunkach zwornikowych jest dobrze utrwalona. Nie ma zasadniczych sporów na ten temat, zresztą w naukach przyrodniczych w ogóle nie występuje sytuacja „zdania uczonych są podzielone, a prawda leży pośrodku”. Dzisiejszy spór o Puszczę Białowieską ma niewiele wspólnego z nauką. Nie ma znaczenia, czy niby-naukowe argumenty wytaczane przez zwolenników intensywnej eksploatacji lasów Puszczy wynikają z ignorancji, czy są świadomym przeinaczaniem faktów.

Kiedy minister Szyszko głosi, że Puszcza Białowieska nie zasługuje na szczególną ochronę, bo od stuleci jest lasem eksploatowanym, to nie jest ważne, czy mija się z faktami, czy myli mu się naturalność z dziewictwem. Naprawdę chodzi o zakwestionowanie poglądu, że istnienie naturalnego ekosystemu leśnego stanowi bezcenną wartość, godną ochrony. Minister Szyszko jest zwolennikiem innej hierarchii wartości i stara się dobitnie dać temu wyraz, demonstrując przy tym przewagę siły, a nie argumentów. Taką demonstracją są – skądinąd groteskowe – zawiadomienie prokuratury o rzekomym zaniku chronionych gatunków z doliny Rospudy (gdzie w swoim czasie minister Szyszko musiał ustąpić) czy też grożenie procesami tym, którzy podejmowali w swoim czasie decyzje służące ochronie przyrody, a nie interesom koncernu produkującego drewno.

W hierarchii wartości alternatywnej w stosunku do tej, gdzie ochrona krajobrazu, ekosystemów, bioróżnorodności i poszczególnych gatunków zajmuje poczesne miejsce, liczą się inne wartości: korzyści materialne, interesy grupowe, zaspokajanie indywidualnych ambicji. Jeżeli już znajdzie się miejsce dla walorów estetycznych, to kojarzą się one z porządkiem miejskiego parku, z pozamiatanymi liśćmi i ławeczkami, ewentualnie z jeleniem na tle zachodzącego słońca.

Gdyby chodziło tylko o interesy ekonomiczne, problem łatwo byłoby rozwiązać, bo koszty i zyski można negocjować. Zresztą eksploatacja lasów Puszczy Białowieskiej nie ma istotnego znaczenia dla krajowej gospodarki – zwiększenie wyrębu do poziomu planowanego przez ministra Szyszkę może podnieść dochód koncernu Lasy Państwowe o ułamek procenta.

Postulat nadania całej Puszczy Białowieskiej statusu parku narodowego i pozostawienia jej własnemu losowi ma na celu ochronę naturalnych procesów, naturalnej różnorodności, ich naturalnych, powolnych przemian. Po co? Dla wielu ludzi istnienie naturalnych ekosystemów jest samo w sobie wartością wysoką, chociaż nie utylitarną. Dla jednych dlatego, że mogą na własne oczy zobaczyć, usłyszeć i powąchać, jak żyje las w stanie naturalnym. Innym wystarczy już sama świadomość, że taki las wciąż istnieje. Jest i drugi powód: naturalnie funkcjonujący ekosystem leśny to unikatowy obiekt badań naukowych. Nie ma innego miejsca w całej Europie, gdzie można się dowiadywać, jak funkcjonuje tutejszy naturalny las nizinny.

Kryzys wartości

A zatem chodzi o ochronę abstrakcyjnych wartości – ochronę naturalnego ekosystemu z powodów estetycznych, etycznych, a także – poznawczych.

W tym kontekście spór o Puszczę Białowieską to symptom znacznie szerszego problemu. Teraz można głośno zadeklarować swoją pogardę dla abstrakcyjnych wartości, niegdyś akceptowanych przez większą część społeczeństwa. Ochrona przyrody, naukowe badania podstawowe – nie są już ważne. To, co zagraża przyrodzie Puszczy Białowieskiej, a także Tatr i innych naturalnych ekosystemów, to nie kornik drukarz ani nawet nie sam minister Szyszko. Chodzi o głęboki kryzys wartości, ogarniający różne dziedziny naszego życia.

Ochrona przyrody to nie to samo, co ochrona środowiska, chociaż w praktyce te obszary pojęciowe częściowo się nakładają. Główna różnica polega na tym, że ochronę środowiska łatwo uzasadnić konkretnymi, mierzalnymi korzyściami, stosunkowo łatwo ocenić również jej koszty. Ochrona środowiska – to (w domyśle) ochrona „naturalnego” środowiska jednego tylko gatunku: człowieka (Homo sapiens). Jak trzeba, to nawet kosztem innych gatunków.

Ochrona przyrody to co innego – to ochrona środowiska tysięcy innych gatunków, jeżeli trzeba – nawet kosztem doraźnych interesów człowieka, w imię abstrakcyjnych, a nie utylitarnych wartości: estetycznych, emocjonalnych, etycznych, naukowych. Ludziom, którzy obcowanie z przyrodą, lub nawet samą świadomość, że gdzieś jeszcze przyroda trwa w swojej naturalnej złożoności, plasują wysoko w swojej hierarchii wartości, bardzo trudno przekonać tych, których system wartości ma zupełnie inną strukturę. Dlatego często sięga się do uzasadnień „racjonalnych”, wskazując na obiektywne – a nie tylko subiektywne wartości, np. korzyści ekonomiczne z udostępniania lokalnej przyrody turystom z całego świata, związki między ochroną przyrody a ochroną środowiska (chroniąc jedno, równocześnie chronimy drugie), wreszcie – obiektywny, a nie subiektywny charakter potrzeb estetycznych.

W kulturze współczesnej, od XIX w. do niedawna, wysoka wartość ochrony przyrody, podobnie jak wysoka wartość nauki, należała do standardu – nawet jeżeli konkretni ludzie mieli inne poglądy, to nie wypadało ich ujawniać. Nawet jeżeli praktycznie dewastowali przyrodę lub nie wspierali badań podstawowych, to głośno się do tego nie przyznawali. Kryzys wartości następuje wtedy, gdy już wypada otwarcie odrzucać wartości jeszcze do niedawna powszechnie akceptowane.

Nie tu jest miejsce na rozważania, jakie skutki może przynieść taka zmiana dominujących systemów wartości, i to nie tylko dotyczących ochrony przyrody czy nauk podstawowych. Otwarte pozostają pytania, kto naprawdę stanowi większość, a kto mniejszość, i czy mniejszość ma prawo liczyć na ochronę wyznawanych wartości. Nie wiadomo, czy znajdzie się sposób, aby siłą argumentów pokonać argument siły.

Ale jedno jest pewne: raz dokonana dewastacja naturalnych ekosystemów jest nieodwracalna. Można odbudować zburzoną w czasie wojny miejską starówkę, ale raz zniszczonego naturalnego ekosystemu odtworzyć się już nie da.
Taką będziemy mieli przyrodę, na jaką zasłużymy. ©

Autor jest profesorem biologii, wybitnym specjalistą w dziedzinie ekologii ewolucyjnej i ekologii ekosystemów leśnych. Pracuje w Instytucie Nauk o Środowisku UJ. Wydał liczne prace naukowe i popularnonaukowe, przekłady książek oraz podręcznik akademicki „Życie i ewolucja biosfery”.

„Trzeba od czasu do czasu pomyśleć o ziemi, którą będą oglądać inni. Wydaje się, że ostatnią już możliwością ratowania białowieskich lasów jest mobilizacja międzynarodowej opinii publicznej” – w nr. 25/2016 przypomnieliśmy artykuł Czesława Miłosza z „TP” z 1996 r. Czytaj na powszech.net/puszcza.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2016