Po co istnieją dzienniki pisarzy?

Pewnego pięknego zimowego dnia, w porze obiadu zwanego od niedawna lanczem, wchodzę na szybką przekąskę do restauracji włoskiej Aqua e vino ("Aqua - woda, vino - wino, jak tłumaczyła mi te niezgłębione zawiłości lingwistyczne moja włoska przyjaciółka, umawiając się ze mną na kolację). Zbiegam ochoczo po krętych schodach, ciesząc się na chwilę spokoju, bo o tej porze sala zwykle jest pusta, czyli tak jak lubię. Zbiegam więc, a tu - nie ma co ukrywać - niemiła niespodzianka. Niespodzianka? Raczej horror.

14.03.2006

Czyta się kilka minut

 /
/

W kącie siedzi jeden, jedyny gość i - już czekając na wyszukaną potrawę - pilnie lustruje wzrokiem własne wnętrze. Gdyby to siedział sobie ktoś, kogo nie znam, ktoś, kogo pierwszy raz na oczy widzę, nic by się nie stało wielkiego. Usiadłbym jak najdalej i lustrując pilnie własne wnętrze, spałaszowałbym swoje kluski. Ale tu sytuacja zrobiła się nagle wysoce nieprzyjemna i cokolwiek trudna, choć nie dlatego, że co za dużo lustracji, to niezdrowo. Otóż tym jedynym gościem w restauracji Aqua e vino był Sławny Pisarz, pisarz może nawet z tych najsławniejszych, na dodatek znany powszechnie z dość daleko idącej wstrzemięźliwości towarzyskiej.

Co gorsza, widziałem się z pisarzem kilka dni wcześniej i już wtedy wydawało mi się, że limit spotykalności został dramatycznie szybko wyczerpany. Więc co teraz? - rozważałem w ułamku sekundy, jak tonący z rysunku Andrzeja Mleczki lub bohater ostatniej powieści Janusza Andermana, wszystkie warianty egzystencjalnej katastrofy. Uciec? Ale przecież mnie już zauważył (po co ja głupi tak leciałem szybko) i będzie, że się go boję albo - nie daj Boże - olewam. Przyjść, przywitać się, w porządku, to jeszcze mogę, sparaliżowany jak mysikrólik pod okiem kobry, ale co dalej, pytałem siebie dramatycznie między ostatnim schodem a podłogą, co dalej? Gdzie usiąść? Blisko? Pomyśli, że nazbyt ingeruję. Daleko? Pomyśli, że go ostentacyjnie unikam. Stało się jednak i podchodzę, bo przecież nie ma odwrotu. Bełkoczę coś, że nie będę naruszał, że ja tylko przypadkiem tu jestem i nie mam zamiaru przeszkadzać, bo przecież pisarz musi w samotności i takie tam bzdury bełkoczę, wściekły na siebie, że nie poszedłem na kebab obok, tylko zachciało mi się carpaccio, jakby już to nie zwiastowało nieodwracalnej klęski.

Pisarz spojrzał na mnie okiem wspaniale nieobecnym, powiedział grzecznie: "Słucham?", bo z mojego bełkotu nic się nie dało wyrozumieć, po czym spuścił wzrok, dając mi jednoznacznie do zrozumienia, że nie oczekuje już ode mnie żadnych wzlotów krasomówczych. Usiadłem więc pośrodku: ani za blisko, ani za daleko i zacząłem się pocić.

Wszelako pisarz też poczuł się odrobinę skrępowany, bo chciał sobie - jak ja - posiedzieć sam kilkadziesiąt minut i pogapić się w sufit albo nie pogapić, a tu pakuje mu się do jego patrzenia jakiś obcy facet, na dodatek taki, co to wypisuje jakieś niezrozumiałe rzeczy o literaturze. Więc on siedzi skrępowany, ja o moim skrępowaniu nie chcę nic mówić, ale skrępowanie św. Sebastiana w porównaniu z moim skrępowaniem to betka, siedzimy tak skrępowani obaj i nawet kelnerka zdrajczyni poczuła to niepokojące skrępowanie i uciekła do kuchni. I trwałoby to potworne skrępowanie nie wiadomo jak długo, gdybyśmy obydwaj z rozpaczy (to znaczy ja z rozpaczy, pisarz tylko, by przerwać to krępujące zawahanie) nie sięgnęli po książki. Zrobiliśmy to dokładnie w tym samym momencie, w tej samej chwili nasze torby podsunęły nam eleganckie wyjście z zakłopotania, w jakie wrzuciło nas okrutne życie.

Usiadłem w połowie drogi do wyjścia, ale nie było to tak daleko, by moje wytrawne oko do okładek nie rozpoznało grubego bordowego tomu "Dziennika" Sándora Máraia (czy jak on tam się odmienia). A co ja w tym samym momencie wyciągnąłem z mojego tłumoczka? Nie zgadniecie. Wyciągnąłem "Dziennik 1954" Leopolda Tyrmanda. I wtedy właśnie, w tym dramatycznym momencie, kiedy sól mojego potu zaczęła bić się o lepsze z niepokojącą myślą o słonym rachunku, z ulgą zrozumiałem, jakim dobrodziejstwem są czasem dzienniki pisarzy.

Czy w cieniu Wielkiego Pisarza czytałem dziennik Tyrmanda dla nieomylności jego frazy? Czy stropiony przygniatającą obecnością Sławnego Autora przewracałem strony dziennika, zachwycony tym, jak siedemnastolatka wchodzi Tyrmandowi do łóżka? Nic z tych rzeczy. Chowałem się za tym dziennikiem jak za barykadą, zza której toczyłem intensywnie milczącą wojnę z Wielkim Pisarzem, który także szybciutko schował się do schronu skleconego z cudzej prywatności. Była to dramatyczna walka o to, żeby nikt nie musiał być na siłę dowcipny, i żeby nie trzeba było gadać, jeśli się nie ma nic do powiedzenia. Był to niezmordowany bój o najwyższe cnoty literatury i w tej homeryckiej walce, której zazdrościli nam z zaświatów Tytani i Giganci, żadna inna książka nie byłaby bardziej skuteczna od dzienników pisarzy. Kiedy obydwaj - Wielki Pisarz i ja, nędzny komentator cudzych tekstów - schowaliśmy się za podwójną gardą cudzej prywatności, świat zaczął znów się toczyć w przychylnym rytmie, literatura została ocalona i nawet kelnerka z westchnieniem ulgi odważyła się przyjąć zamówienie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Teoretyk literatury, eseista, krytyk literacki, publicysta, tłumacz, filozof. Dyrektor artystyczny Międzynarodowego Festiwalu Literatury im. Josepha Conrada w Krakowie. Stefan and Lucy Hejna Family Chair in Polish Language and Literature na University of… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2006