Po co?

Naprawdę nie jest łatwo powściągnąć w sobie gapia, słysząc o historii takiej jak ta małego Dawida. Po pierwszym czy drugim komunikacie wyłączyć odbiornik i po prostu zrobić wszystko, co w realu, nie w wirtualu może zrobić człowiek, który otrzymał taką informację: pomodlić się krótko za tych ludzi.

25.07.2019

Czyta się kilka minut

Okolice węzła Pruszków przy autostradzie A2, Warszawa, lipiec 2019 r. /  / Fot. Piotr Molecki/East News
Okolice węzła Pruszków przy autostradzie A2, Warszawa, lipiec 2019 r. / / Fot. Piotr Molecki/East News

Rozumiem, że trwa sezon ogórkowy, w którym media, rozpalone newsową suszą, tradycyjnie już tracą umiejętność rzeczowego ważenia spraw. Nawet jednak wziąwszy na to poprawkę, trudno inaczej niż z lekkim obrzydzeniem patrzeć, jak znaczna część z nich relacjonowała poszukiwania pięciolatka z Grodziska Mazowieckiego – jak się w końcu okazało – porwanego i najpewniej zasztyletowanego przez własnego ojca, który popełnił samobójstwo. Tragedia, na którą ciężko znaleźć słowa, którą trudno zmieścić w głowie, w sercu.

Jasne, trzeba przecież ludziom powiedzieć, że coś takiego miało miejsce. Może ktoś z czytelników czy widzów będzie miał jakieś przydatne policji informacje? Może coś widział, zapamiętał? Może kogoś to dodatkowo wyczuli, pokaże, że zawsze należy traktować poważnie groźby formułowane pod adresem dziecka, nawet rzucane nie pierwszy raz, w nie pierwszej kłótni – bo my, dorośli, wyczujemy, gdy coś będzie nie tak, mamy większe szanse, by się obronić niż całkowicie ufne i oddane rodzicowi dziecko.

Czy jednak naprawdę konieczne było publikowanie pięć razy na dzień popartych zdjęciami z drona informacji o tym, w którą stronę skręcił właśnie szpaler poszukujących? Wcieleniowe reportaże z dołączenia do ich grona? Spiętrzone zwały eksperckich opinii, z których wynikało, że może chłopiec żyje, ale może też nie żyje, i że może zabił go ojciec, ale może to był wypadek? Zapętlone, wciąż te same zdjęcia miejsca, gdzie ojciec rzucił się pod pociąg, szuwarów, w których mógł leżeć jego syn, zdjęcia z pogrzebu ojca, później syna, z kuriozalnym dopiskiem, że „rodzina prosiła o uszanowanie prywatności”?

To chyba jest w ogóle jakaś pokusa związana ściśle z pokazywaniem czegoś innym – obserwuję to nie tylko w mediach nazywających siebie informacyjnymi, ale też np. we współprowadzonym przeze mnie programie „Mam talent!”. Po niektórych w nim występach mamy wrażenie dokładnie takie samo, jakie – z uwzględnieniem dramatycznej różnicy ciężaru spraw – odnosiłem, bombardowany watą kręconą z tragedii małego Dawida: że ktoś ominął fundamentalne pytanie: „Po co?”.

Bo po co mi detaliczna wiedza o tym, że szukający policjant idzie teraz w lewo, wyliczenie ran kłutych, które zadano dziecku? Co to realnie zmieni i w czyim życiu? Przecież od tego nikomu nie będzie ani o odrobinę lepiej, nie będzie też przecież już gorzej. „Bo ja będę wiedział”. Super. Pytam więc raz jeszcze: po co? Co z tego?

Założyciel naszej religii nie opisywał chorych, tylko ich uzdrawiał. Nie tworzył wcieleniówek o głodzie, tylko karmił głodnych. Nie tropił złoczyńców – przygarniał ich ofiary. Jezus nie organizuje przecież wykładów i pogłębionych show z ekspertami o tajemnicy zła. On ją rozwiązuje. Wchodząc w nią, nie gapiąc się na nią.

Naprawdę nie jest łatwo powściągnąć w sobie gapia, słysząc o historii takiej jak opisana powyżej. Po pierwszym czy drugim komunikacie wyłączyć odbiornik i po prostu zrobić wszystko, co w realu, nie w wirtualu (bo modlitwa to dla mnie real, nie wirtual), może zrobić człowiek, który otrzymał taką informację: pomodlić się krótko za tych ludzi.

Inny wątek, ale mechanizm ten sam. Po moich ostatnich publikacjach w sprawie zaatakowanego przez konserwatywnych ekstremistów marszu środowisk LGBT w Białymstoku otrzymałem trzy listy od osób, które opisuje ostatnia litera tego skrótu – transpłciowych. Dwa opisywały do bólu poruszające historie wieloletnich zmagań, zwieńczonych – wiele lat temu – operacjami i kuracjami, które – jak pisze jeden z autorów – były zabiegami de facto ratującymi życie. Ci ludzie piszą wprost: to, co widzą, co słyszą, często z ust rozpalonych ideologicznie księży, to prosty komunikat: nie ma dla was miejsca w Kościele. Dewianci – won! Weźcie sobie jakieś tabletki, poprzestawiajcie w mózgach, dopiero wtedy będziecie godni siedzieć obok nas, którzy przecież jesteśmy bez najmniejszej uczynkowej skazy. List trzeci to prośba matki transpłciowego dziecka, która, zobaczywszy tu, jak przypuszczam, jakieś uchylone drzwi, pyta, czy mogłaby może porozmawiać o tym z jakimś mądrym księdzem. W tle, w domyśle, ta sama historia: Kościół, który wyrzuca, odrzuca ludzi. Z pogardą, wstrętem.

Jeśli wspólnota rzeczywiście jest tak silna, jak jej najsłabsze ogniwo – czy to w ogóle jeszcze jest Kościół? Co ze wszystkich bazylik świata i wszystkich złotoustych biskupów, jeśli ktoś mówi: „Próbuję wrócić, ale wciąż całuję klamkę. To ile jeszcze mogę się ze sobą wam narzucać?”.

Osoby transpłciowe nie spełnią przecież warunku, który stawiają im teraz niektórzy z naszych niepokalanych: „Nawróćcie się z grzechu, to wrócicie”. Zresztą – nawet gdy idzie o tych, którzy grzechy popełniać mogą – jakie my, tkwiący po uszy we własnych chaszczach, mamy prawo, żeby ich osądzać, skoro w ulubionym fragmencie naszych doktrynerów, w 1 Liście do Koryntian, święty Paweł „mężczyzn współżyjących ze sobą” stawia w jednym szeregu z tymi, którzy nie odziedziczą Królestwa Bożego: z rozpustnikami, bałwochwalcami, cudzołożnikami, złodziejami, chciwymi, pijakami, oszczercami i zdziercami?

I czy przypadkiem – właśnie – nie widać tu dokładnie tego samego, o czym pisałem na początku? Logiki „gapię się i żywo dyskutuję”, zamiast chrześcijańskiego: „widzę konkretnego człowieka i staram się dać mu nadzieję, siłę do dobrego, pomóc jak potrafię”?

Gdy nie ma nic rzeczywistego, co łączyłoby mnie z człowiekiem, na którego gapię się w telewizji, o którym krzyczę na marszu, na scenę wkracza absolutnie fundamentalne pytanie, które we wstępniaku do ostatniego numeru „Nowego Obywatela” (choć tu w kontekście społecznej sprawiedliwości) zadał Remigiusz Okraska: co takiego się przez te ostatnie lata z nami stało, że „jeden drugiego brzemiona noście” zamieniliśmy na „każdy jest kowalem swojego losu”?     ©


KRZYWDĄ DZIECI ŻYJEMY PRZEZ TYDZIEŃ: Czy śmierć dziewięciomiesięcznej dziewczynki z Olecka to tragiczny błąd systemu pomocy społecznej, czy także memento dla polityków i urzędników, którzy dobro dzieci składają na ołtarzu ideologicznych fantazji o rodzinie?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Polski dziennikarz, publicysta, pisarz, dwukrotny laureat nagrody Grand Press. Po raz pierwszy w 2006 roku w kategorii wywiad i w 2007 w kategorii dziennikarstwo specjalistyczne. Na koncie ma również nagrodę „Ślad”, MediaTory, Wiktora Publiczności. Pracował m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 31/2019