"Piszcie o sobie, jak ja o sobie"

Listy Gombrowicza do rodziny, pisane w okresie emigracji z Argentyny, Berlina Zachodniego i wreszcie Francji, długo spoczywały w archiwach. Kiedy czytałam je przed kilku laty, nie wydały mi się szczególnie pasjonujące. Ten demon literatury pisywał mało artystyczne listy - arcydzieło konkretu!.

09.05.2004

Czyta się kilka minut

Rodzice i rodzeństwo Witolda Gombrowicza, ok. 1902-1903 /
Rodzice i rodzeństwo Witolda Gombrowicza, ok. 1902-1903 /

Ale dziś, gdy czytam je ponownie, bardzo mnie poruszają. Na nowo uświadamiają mi dramat Gombrowicza, jego szamotaninę z losem. Spoza artystycznego dzieła wygląda inna twarz pisarza - upartego człowieka o żelaznej woli. Jak on to wszystko wytrzymywał? Walczył latami na kilku trudnych frontach: o uzyskanie warunków do pracy literackiej, a zarazem o zdobycie dla niej miejsca i uznania. Najpierw głodował, potem urzędniczył w Banco Polaco, wreszcie podjął trud pisarskiej samodzielności, żyjąc z mizernych honorariów i łowiąc równie mizerne stypendia. Dopiero w roku 1961 (mając blisko sześćdziesiąt lat) załapał pierwszą w życiu nagrodę literacką: dwieście dolarów od “Kultury" za “Pornografię".

A jednocześnie miał na karku rodzinę w Polsce, schorowaną (jak on) i wyglądającą z nadzieją wsparcia od Witolda z Argentyny. Może i doznawał cienia satysfakcji, że on, niegdyś zakała rodu i niepoważny “doktryner" (jak go nazywał najstarszy brat), z czasem stał się jedynym oparciem wysadzonej z siodła familii. Czy można mieć do Gombrowicza pretensje o to, że był za mało czuły, a czasem lekko zniecierpliwiony bezradnością krewnych, zależnych od tych “zasiłków", które wyszarpywał latami ze swych literackich zarobków? A do tego strajki pocztowe w Argentynie i szaleństwa kursu walut w wyniku kolejnych kryzysów ekonomicznych w tym mało stabilnym kraju. Zaś w Polsce typowo peerelowskie absurdy utrudniające przesyłanie “waluty" z zagranicy. I jeszcze prasa polska, tylko czyhająca na jakąś wpadkę pisarza-emigranta...

Oględny i szczery

Jednakże gdy czytam te listy, odczuwam pewien niedosyt. Brakuje głosu drugiej strony. W listach Gombrowicza do rodziny pada tyle zagadkowych wzmianek! Szczególnie zaciekawiło mnie pytanie do Reny (w nawiązaniu do jakiegoś listownego zwierzenia poczynionego przez siostrę) o jej “religijne przeżycie", które wpłynęło na relacje między nią a matką.

Albo ta prośba do Jerzego, aby wyznał, dlaczego Janusz nie chciał go widzieć przed śmiercią - czyżby konflikt między starszymi braćmi autora “Dziennika" stał się aż tak drastyczny? Czy jego źródłem była nieakceptacja rodziny dla wieloletniego związku Janusza z własną pasierbicą? Związku skądinąd bardzo szczęśliwego - jeśli tak można określić ofiarną i płynącą niewątpliwie z wielkiej miłości postawę Stanisławy Cichowskiej, opiekującej się chorującym przewlekle Januszem.

Czy matka, pani Gombrowiczowa, osoba niezłomnych zasad, kiedykolwiek przyjęła w skromnym pokoiku (wynajmowanym z córką w Kielcach) swego najstarszego syna wraz z jego towarzyszką życia? Zapewne nie. Na pewno jednak (tak wynika z listów) odwiedzała ich w Warszawie Rena, która - mimo katolickich zasad - miała wiele zrozumienia dla życiowych sytuacji. A czy Janusz ze Stasią byli choć raz u braterstwa w Radomiu? Czy może Jerzy choć raz wpadł do nich?

Te i inne wścibskie pytania muszą na razie pozostać bez odpowiedzi. Z pewnością odnalezienie listów matki, Reny, Jerzego, Janusza, Stasi i innych bliskich do Witolda pozwoliłoby ujrzeć tę rodzinę - a także jej relacje z autorem ,,Wspomnień polskich" - w pełniejszym świetle.

Matka i siostra

Szczególnie fascynuje mnie postać matki Gombrowicza. Listy, które syn pisywał do niej regularnie raz w miesiącu (od roku 1946, gdy odnalazł matkę i siostrę przez Czerwony Krzyż), nie zachowały się poza jednym. Podobno przez te wszystkie lata, chcąc zaoszczędzić matce zmartwień - a sobie kłopotów z jej nerwowymi reakcjami - opisywał jej swoje życie w Argentynie w sposób bardzo oględny. Dlatego po śmierci matki w roku 1959 prosił siostrę, aby te listy spaliła, bowiem - jak uzasadniał w liście - “deformowały rzeczywistość". Jak widać, wyraźnie już liczył się z tym, że wpadną w ręce historyków literatury...

Może jednak zachowała się (u Rity Gombrowicz?) chociaż cześć listów matki do syna. Musiała napisać ich bardzo wiele! Stałyby się pierwszym, jakże ciekawym świadectwem pani Antoniny Gombrowiczowej o sobie samej. Tylekroć opisywanej przez syna (we “Wspomnieniach polskich" i “Testamencie") i przez innych krewnych (m.in. w relacjach zebranych przez Joannę Siedlecką w “Jaśnie paniczu"). Ileż sprzeczności w tych świadectwach: była wyniosła, nerwowa, dumna, skrajnie niezaradna, despotyczna. Sztywna i konserwatywna - czy przede wszystkim stłumiona, uwięziona w konwenansach epoki? Przecież Gombrowicz wyznawał: “Ja jestem artystą po matce" (“Testament").

O Renie wiemy więcej. Nie tylko z różnych wspomnień o tej przedwojennej społeczniczce, ale i z jej własnych artykułów na łamach “Ziemianki" i “Verbum". Przez ich stonowaną formę przebijają się czasem akcenty dramatycznie osobiste, w których objawia się prawdziwa Rena: samotna, zrozpaczona, nie mogąca znaleźć oparcia ani w sobie, ani w ludziach, ale nie znosząca współczucia i dążąca do ideału całkowitego poświęcenia. “Było dla mnie punktem honoru, lub raczej imperatywem wewnętrznym uśmiechać się w cierpieniu (bo ból ma swoją wstydliwość, jak miłość)" - cytowała fragment pewnego pamiętnika w recenzji dla “Verbum" (1938).

Po wojnie dawna przewodnicząca Stowarzyszenia Młodych Ziemianek poświęciła się całkowicie opiece nad matką. Przeżyła ją tylko o dwa lata. Nikt z rodzeństwa, nawet Witold (bardzo serdecznie korespondujący z siostrą), nie dostrzegł, jak dramatycznie pogarszało się jej zdrowie. Nalegał wprawdzie: “Proszę, bądź ze mną zupełnie szczera [podkr. Gombrowicza] gdy chodzi o zdrowie. Spodziewam się nowych wpływów i gdybyś np. potrzebowała na zmianę miejsca zamieszkania albo na kurację, omawiaj ze mną te problemy z całą szczerością. (...) Zrobię co będę mógł, a Ty trzymaj się mocno i nie dawaj się tej astmie" (1957). Zapewne Rena nie była wystarczająco asertywna, o czym sądzić można z faktu, że na kilka miesięcy przed śmiercią siostry Witold zawiadomił ją, że to dla Janusza przeznacza dwukrotnie wyższą zapomogę ze względu na jego chorobę. A ona, przecież znacznie bardziej chora, jeszcze jeździła do Warszawy, by Januszowi pomagać (co Witold jej trochę wyrzucał). Zmarła jako pierwsza z rodzeństwa. Z listów Gombrowicza wynika, że do końca śledziła twórczość młodszego brata - świadczą o tym m.in. jego odpowiedzi na uwagi siostry (pochwalne!) o “Pornografii" i “Dzienniku".

Jerzy i Janusz

Z listami Witolda do Reny silnie kontrastują jego listy do Jerzego, zwanego też “Nidasem". On jako jedyny z rodzeństwa nienajgorzej radził sobie w PRL-owskiej rzeczywistości. Do Witolda pisywał rzadko, o co brat robił mu delikatne wymówki. W latach stalinowskich przyczynę tej wstrzemięźliwości dawnego właściciela ziemskiego z Wsoli, po wojnie działacza PAX-u, można łatwo zrozumieć. Jednak i później Jerzy zaniedbywał się w korespondencji z bratem.

Nie był miłośnikiem jego twórczości, choć po roku 1956 poświęcał jej artykuły w radomskiej prasie. Realizował własne ambicje literackie i artystyczne. W Radomiu - gdzie mieszkał po wojnie - stał się popularną postacią, występował z odczytami, m.in. w radiu z “cyklem gawęd", był też animatorem miejscowych działań kulturalnych. Żył dość beztrosko, zachowując ziemiański fason i pewną “prowincjonalną" niezależność.

Autor “Dziennika" zawsze dostosowywał styl swych listów do osobowości korespondenta. Tak więc listy do “Nidasa" są wolne od osobistych zwierzeń i poważnych trosk. Najchętniej wpadał w listach w przedwojenny ton, kultywując - niby żartem - ich dawny styl obcowania: “głupkowaty snobizm" i obsesję wzajemnego imponowania. Chwalił się więc Jerzemu nie tylko literackimi sukcesami, ale i “koligacjami" polskich przyjaciół z Argentyny, omawiał z bratem szczegóły rodzinnej genealogii (przedwojenna pasja ich obu!) jeszcze w listach z Francji, pisanych pod sam koniec życia.

Nieporównanie bardziej ożywiona i obszerna była korespondencja Gombrowicza z najstarszym z rodzeństwa Januszem. Listy do niego, około roku 1950 jeszcze dość powściągliwe i ostrożne, zmieniły się z czasem w korespondencję bliskich sobie ludzi. Może dlatego, że brat w pełni oddał się sprawom Witolda. Doszło do odwrócenia ról - przed wojną to Janusz (po śmierci ojca) był podporą rodziny, doglądając jej posiadłości i spraw majątkowych, z czego i najmłodszy brat korzystał. Później, schorowany po przejściach obozowych w Mauthausen i pobycie w PRL-owskim więzieniu, nie mógł - i chyba nie chciał - znaleźć stałej posady, trochę dorywczo handlował walutą i biżuterią, ale przede wszystkim biedował w kwaterunkowej kawalerce na warszawskim Grochowie (tam “nie musi być przyjemnie" - domyślał się Witold). Dlatego w roku 1956 ochoczo przyjął rolę, którą mi brat wyznaczył: pełnomocnika swych interesów wydawniczych w Polsce.

Z dużą zręcznością, choć i korzystając z porad Artura Sandauera, Janusz negocjował umowy i doglądał korekt utworów brata. W krótkim okresie odwilży popyt na twórczość Gombrowicza okazał się ogromny: między rokiem 1956 a 1958 ukazały się w PRL “Ferdydurke", “Trans-Atlantyk", “Ślub" i “Iwona, księżniczka Burgunda", toczyły się nawet rozmowy o wydaniu “Dziennika" i “Pornografii" (do czego już nie doszło). Witold oczywiście czuwał, korespondencyjnie udzielając bratu szczegółowych instrukcji i uzgadniając wszystkie kroki, tak delikatne w wymiarze politycznym. Pisarz uważał bowiem bardzo, by publikując w kraju nie narazić się na zerwanie z emigracją (współpracował przecież z “Kulturą" i korzystał z niewielkiego twórczego stypendium od Radia Wolna Europa). Wyjaśniał w liście do Janusza, że czuje się tak, jakby ciągle “wisiał na cienkiej lince nad przepaścią".

Honorarium za publikację swych książek w Polsce Gombrowicz przekazał prawie w całości rodzinie. “Jakżeśmy się cieszyli! Tyle pieniędzy i prawie wszystkie dla nas!" - wspominała Stasia Cichowska (“Jaśnie panicz"). Ale finansowa idylla szybko się skończyła. Następnych wydań - aż po połowę lat 80. - już w PRL nie było.

Listy Witolda do Janusza, Stasi i Reny to chyba najbardziej autentyczny - bo nieoficjalny i poufny - zapis stopniowego ustalania się pozycji Gombrowicza: od zagubionego w Argentynie outsidera po pisarza o europejskiej renomie. Otwarcie opowiadał im o swych sukcesach i klęskach, o przekładach książek ukazujących się w kolejnych krajach, o ich powodzeniu lub plajcie (w drugim wypadku dodawał zwykle: “ale Sandauerowi nic nie mówcie"). Tocząc upartą walkę o sławę, Gombrowicz zachowywał jednak sporo nieufności i pesymizmu. Klęski martwiły go, oczywiście - także w ich aspekcie najbardziej praktycznym, materialnym - ale sam nie wierzył w łatwy i szybki sukces swej literatury. “Moje książki tylko bardzo powoli nabierają rozpędu i muszą sobie szukać swoich czytelników" (do Janusza i Stasi, 1961). “Moje książki są nader trudne do spieniężenia. Podziwiam tych wydawców!" (do Reny, 1960).

Wyjałowienie

Pod zrównoważonym i rzeczowym stylem jego listów wyczuć można ogromne napięcie lękowe - całkowicie zresztą uzasadnione. Załamanie zdrowia, uniemożliwiające pracę pisarską, ucięłoby dopływ wszelkich środków egzystencji. Pisał do Janusza: “Kto się boi i kto jest nerwowy, ma rację, a właśnie spokój i błogostan są iluzją - za dobrze wiem o tym". Zapewne, źródłem chorób Gombrowicza (nasilających się z latami w sposób dramatyczny) było właśnie stałe napięcie, w jakim żył i tworzył. Zwierzał się Januszowi: “Gdyby literatura nie zjadała mi nerwów... ale w tym wypadku zapewne nudziłbym się".

Oglądany przez pryzmat listów do Janusza i Stanisławy powrót Gombrowicza do Europy, najpierw na stypendium Forda do Berlina Zachodniego (w r. 1963), wygląda dość smutno. Chociaż przyjeżdżał w glorii sukcesu - znany już w Paryżu, wydawany w Niemczech, Włoszech, Holandii, Wielkiej Brytanii - czuł się trochę nierealnie. Miał narastające poczucie wyjałowienia i zmęczenia nadmiarem spraw, interesów, korespondencji i formalnych kontaktów z ludźmi, czyli “administrowaniem swą sławą". Brakowało mu sił.

“Cała ta przygoda zżera mi nerwy, jest to podróż w czasie - zwierzał się bratu w liście z Francji. - Wszystko to bardzo mnie męczy". Własny los napawał go zdziwieniem. Życie wprawdzie stawało się coraz bardziej “jak z filmu", ale dawało mu mało radości, jakby literackie powodzenie nie mogło już nic przynieść w sensie osobistym. “Moje sukcesy nic mnie nie obchodzą (lub prawie)" - pisał.

Stan zdrowotny Witolda i Janusza uległ pogorszeniu w tym samym mniej więcej czasie i nigdy też ich kontakty (choć wciąż i już do końca tylko korespondencyjne) nie były bardziej bliskie. Choć finansowo czuł się teraz bardziej swobodny, nie mógł już pomóc ani sobie, ani bratu. Ich listy zmieniły się w biuletyn chorób i nieszczęść: “Ja już trzeci miesiąc nie wychodzę, walcząc z zaziębieniem, podgorączkami, potami itp. Poza tym zęby, poza tym serce, uff! Ale w porównaniu z Wami jestem uprzywilejowany" - pisał z Vence w roku 1967. Niedługo przed śmiercią Janusza (która nastąpiła półtora roku przed jego własną), miał już pewność, że koniec, że walka jest beznadziejna. Ich wspólny los podsumował słowami: “Życie jest rzeczywiście okropnym świństwem i szkoda gadać".

WITOLD GOMBROWICZ, “LISTY DO RODZINY", w opracowaniu i ze wstępem Janusza Margańskiego. Kraków 2004, Wydawnictwo Literackie.

AGNIESZKA STAWIARSKA jest historykiem literatury i publicystką, wydała książkę “Gombrowicz w przedwojennej Polsce" (2001). Ostatnio zebrała i opracowała artykuły Czesława Miłosza z lat 1931-39 “Przygody młodego umysłu" (2003).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 19/2004