Pieśni wolnych ludzi

Przez ostatnie pół wieku śpiewała głównie w kuchni, a dziś objeżdża kraj, występując z czołowym polskim gitarzystą.

12.12.2016

Czyta się kilka minut

Raphael Rogiński i Genowefa Lenarcik, czyli Żywizna / Fot. Materiały prasowe
Raphael Rogiński i Genowefa Lenarcik, czyli Żywizna / Fot. Materiały prasowe

Żywizna, czyli Genowefa Lenarcik i Raphael Rogiński, składa hołd egzotycznej kurpiowskiej kulturze. Właśnie ukazała się ich debiutancka płyta.

Kilka lat temu gitarzysta Raphael Rogiński wybrał się na Kurpiowszczyznę. Spacerował w wysokich trawach nad Narwią, wędrował po puszczy, zaglądał do dziwnie porozrzucanych wsi. W samochodzie słuchał pieśni Stanisława Brzozowego, wielkiego śpiewaka z okolicznej Krobi. Były inne niż wszystko, co znał. Tak jak Kurpiowszczyzna – topograficznie nieodległa od stolicy, a przecież egzotyczna, tajemnicza.

W podobnym czasie do gminy Kadzidło zjeżdżali również miłośnicy kultury wiejskiej z Lublina. Reprezentujący fundację Muzyka Kresów zapaleńcy poszukiwali potomków Brzozowego. Rozglądali się po całych Kurpiach, ale śladów po jego córkach i synach nie znaleźli.

Adres URL dla Zdalne wideo

Szukali nie tam, gdzie trzeba. Kurpiowskie melodie śpiewane charakterystycznym niskim głosem dało się usłyszeć znacznie bliżej Lublina. Trzeba było jednak mieć nie lada szczęście, aby je wychwycić, bo rozbrzmiewały głównie w kuchni jednego z okolicznych domostw. Pani Genowefa Lenarcik, córka słynnego Stanisława, podśpiewywała najczęściej w kuchni. I to też nie za głośno, bo córka patrzyła karcącym wzrokiem. Nie bądźmy jednak dla niej zbyt surowi, bo gdyby nie ona, o pieśniarce nie dowiedzieliby się aktywiści z lubelskiej fundacji. A wraz z nimi cały kraj.

Zresztą nie tylko wnuczka Brzozowego wykazywała się początkowo pewnym sceptycyzmem. Po otrzymaniu informacji o miejscu zamieszkania potomkini pieśniarza przedstawiciele fundacji stawili się co prawda w domu pani Lenarcik, ale jakoś nie byli do końca przekonani. No bo dlaczego córka kurpiowskiego śpiewaka czekała na nich z obiadem na ich rodzimej Lubelszczyźnie? Nie przekonywały ich zdjęcia, opowieści, a nawet metryka przedstawiona przez gospodynię. Pani Genia zdecydowała się więc sięgnąć po argument ostateczny – zaśpiewała. W domu rozległ się głos.

Chwilę później Lenarcik została nie tylko nauczycielką grupki miłośników tradycyjnych kurpiowskich pieśni, ale także jechała z nimi do Warszawy, by wystąpić na festiwalu Wszystkie Mazurki Świata. Była wniebowzięta. Tak samo jak Rogiński, który usłyszał ją podczas tego występu. To właśnie z jego powodu pojechał na wieś, niedaleko Kazimierza Dolnego. Wziął ze sobą gitarę. Nie potrzebowali prób, by wiedzieć, że zakładają zespół. Nazwali go Żywizna, co po kurpiowsku oznacza „natura”.

Sąd w gminie Kadzidło

W sobotni wieczór siedzimy w trójkę w domu Rogińskiego na warszawskim Żoliborzu. Przy wejściu do pokoju gościnnego stoi bukiet kwiatów z krepiny. To jedna z wielu pamiątek, którymi duet został obdarowany dzień wcześniej podczas koncertu. Nie tylko z tego powodu był to występ wyjątkowy – Żywizna wystąpiła w Krobi, rodzinnej wsi pani Geni. Sala pękała w szwach.

Dziewczyny w czółkach, chłopaki z ludowymi instrumentami, no i chór.

– Tak mi te kobitki śpiewały, żebym zdrowa była, że się aż wzruszyłam – wspomina wokalistka Żywizny. – Jak te chóry zaczęły, to się chyba wójt z tego wszystkiego popłakał.

Rogiński na te słowa tylko się uśmiechnął: – Tak naprawdę to wszyscy ryczeliśmy.

Koncert w Krobi zakończył się pełnym sukcesem, ale przecież nie musiało tak być. Dopiero po fakcie muzycy przyznali się sobie nawzajem, że był to najbardziej stresujący występ. Wiedzieli, że to będzie sądny wieczór. Właśnie ta publiczność miała im pokazać, ile warte są ich interpretacje tradycyjnych pieśni.

– Ja się trochę bałam jechać na Kurpie – przyznaje Lenarcik. – No bo jakżeż to tam śpiewać, kiedy tam mieszka tyle Kurpianek, które śpiewają. Na szczęście widziałam, że nas zaakceptowali.

O randze tego występu świadczy właśnie strach pani Geni. Emocja, która na scenie nie towarzyszy jej nigdy. Co z tego, że przez ponad pół wieku śpiewała jedynie w zaciszu własnego domu, a wcześniej z siostrami w lesie. Teraz ma 75 lat i występuje w domach kultury, klubach i na festiwalach. Po raz pierwszy w życiu. Zagadnięta o tremę reaguje tak, jakby pytanie dotyczyło oddychania pod wodą albo latania wysoko w chmurach.

– Jak się umie, to się nie ma tremy – odpowiada po chwili. – Wiem, jak ja śpiewam. Nie mam więc tremy.

Rogiński mówi, że głos pani Geni to jest sznur, gruby sznur. I rzeczywiście Lenarcik śpiewa nisko, mocno, jej tembr jest zachłanny i szybko zawłaszcza przestrzeń. Znawcy muzyki tradycyjnej nie mają wątpliwości – to głos jak u Brzozowego. Objawia się nie tylko w sile, ale również w technice. W słynnych kurpiowskich kulasikach, których tak trudno nauczyć dziś młodych. Te dźwiękowe ozdobniki polegające na nagłym wyciąganiu dźwięku pod koniec frazy miały zresztą praktyczne zastosowanie. Prowokowały las, by odpowiadał Kurpiom echem. Pani Genia miała wątpliwości, czy jej uczniowie mogą się tego nauczyć. Mają inny głos. Być może za mało w ich życiu tego lasu?

Córka Brzozowego lubiła jednak uczyć. W czasach, kiedy jeszcze nie koncertowała, był to jedyny pretekst, żeby sięgać po stare piosenki.

– Gdy wyszłam za mąż, raczej już nie śpiewałam, bo ani nie miałam z kim, ani dla kogo – wspomina Lenarcik. – I tak niektóre kurpiowskie piosenki pozapominałam. Kiedy jednak zaczęły się koncerty, mnie to wszystko wróciło do głowy. Nie wiem skąd, ale wszystko wróciło. I teraz to sobie gromadzę. I wie pan, tym żyję. To jest moje drugie życie, to śpiewanie. Ja to kocham.
Przy ostatnich słowach gruby sznur zaczyna się łamać.

Rozmowy z lasem

Nie wiadomo, skąd w głowie pani Geni pojawiły się pieśni z dzieciństwa, wiadomo jednak, że wylądowały na płycie „Zaświeć Niesiącku and other Kurpian songs”, która ukazała się właśnie nakładem wytwórni Bôłt. Zawiera 12 tradycyjnych pieśni zaaranżowanych na głos i gitarę elektryczną. Rogiński myślał początkowo o szerszym składzie, ale już po pierwszych próbach uznał, że to nie ma sensu: – Poczułem, że to jest tak osobiste, a przy tym tak intensywne, że w naszej muzyce nie ma już miejsca na nic więcej. Ten obraz jest surowy, ale też pełny. Tak musiało zostać.

Tak naprawdę gitara i głos to niejedyne źródła dźwięku na debiutanckiej płycie Żywizny. Ważną rolę odgrywa tu również natura, ponieważ cała sesja nagraniowa została zarejestrowana w lesie. Nie różniła się więc bardzo od tej, w której pani Genia brała udział na początku lat 50., kiedy do pobliskiej Golanki zjeżdżali stołeczni badacze, by nagrywać Brzozowego z córkami. Główna różnica dotyczyła technologii. Rogiński zaprosił do współpracy specjalistów od udźwiękowiania filmów: Marcina Lenarczyka i Sebastiana Witkowskiego. Z ich pomocą w lesie stawiła się cała armia mikrofonów, które zbierały świergot ptaków, szczekanie psów, szum drzew czy cykanie świerszczy. Wszystkie te dźwięki w dyskretny sposób oplatają pieśni Żywizny.
Co jednak ważniejsze, dzięki zaangażowaniu ekspertów udało się uchwycić ten naturalny pogłos, odbicie lasu, które stanowi dodatkowy instrument na płycie.

Echo może się wygadać także dlatego, że Rogiński zostawia mu sporo miejsca. Jego aranżacje są często dyskretne. Podążają za linią wokalu, dopowiadają, komentują.

– Ten śpiew jest tak wyjątkowy, że trudno znaleźć jego odpowiednik – mówi gitarzysta. – Zwłaszcza ze względu na podział fraz. Ostatnio uczyliśmy się nowej kurpiowskiej piosenki i jak jej słuchałem, to pomyślałem, że znam podobne utwory w tradycji albańskiej. W Polsce jednak nigdy nie słyszałem niczego podobnego. A to właśnie źródło muzyki – żywy hołd dla ludzkiej kreacji w poszukiwaniu piękna.

Może to ze względu na rytm podyktowany wspomnianym podziałem fraz, a może przez wzgląd na brzmienie elektrycznej gitary w pierwszych recenzjach „Zaświeć Niesiącku...” częściej pojawiały się porównania do muzyki bluesowej lub afrykańskiej niż do polskiej kultury ludowej. I rzeczywiście album Żywizny powinien przypaść do gustu fanom poprzedniej solowej płyty Rogińskiego, na której gitarzysta odnosił się do spuścizny Johna Coltrane’a i afroamerykańskiego poety Langstona Hughesa.

– Skupiam się na tym, żeby moja muzyka miała w sobie jedność – tłumaczy artysta. – Nie chcę, żeby dzieliła się na afrykańską, litewską czy ormiańską. Nie widzę takiej potrzeby jako muzyk. Być może w mojej gitarze można usłyszeć brzmienie „egzotycznych” instrumentów, ale ja się na to nie silę. Nie spędziłem ani minuty na kopiowaniu jakiegoś stylu czy tradycji. Po prostu oddycham głęboko. Jeśli w tym, jak gram, jest jakiś wspólny pierwiastek, to pewnie dlatego, że to jestem ja. Ten sam.

Romanse uciekinierów

Rodzi się pytanie, dlaczego to właśnie Kurpiowszczyzna brzmi tak egzotycznie na tle innych regionów Polski. Zdaniem Rogińskiego odpowiedzi trzeba szukać w historii tego miejsca: biednego, zalesionego, ale też nieznającego pańszczyzny i wyzysku. Przez długie lata to właśnie w Puszczy Kurpiowskiej ukrywali się uciekający chłopi.

Adres URL dla Zdalne wideo

– To byli wolni ludzie, co było w Polsce nietypowe – zauważa gitarzysta. – Zbiegali tu chłopi uciekający od zniewolenia. Czuli wolność, którą potęgowała ta wspaniała przyroda. Bo ona również wzmaga to uczucie. Zresztą tak działa do dzisiaj.

Gęste kurpiowskie lasy odcisnęły piętno na śpiewanych przez Żywiznę pieśniach w jeszcze jeden sposób. Próżno w nich szukać przejawów kultury agrarnej. Nie ma tu, tak popularnych w innych miejscach kraju, piosenek o sianiu i zbieraniu. „Wsi spokojna, wsi wesoła” to nie tutaj.

– Teksty wykonywanych przez nas pieśni to w większości romanse, które brzmią jak z antycznego czasu – ekscytuje się Rogiński. – Pani Genia zrobiła mi zresztą taki kawał, że zaraz po wydaniu płyty zaśpiewała mi parę piosenek, które są jeszcze piękniejsze od tego, co nagraliśmy. W przyszłym roku musimy więc znów nagrywać. Nie ma wyjścia.

Jak na razie Żywizna skupia się jednak na koncertach. Duet występuje w metropoliach i małych miasteczkach. Pani Genia wydaje się nie odczuwać nie tylko tremy, ale także zmęczenia. Rogiński przyznaje, że na koncertach zaskakują od razu, działają jak maszyna.

– Jak wchodzę na scenę i mam już ten mikrofon, to jestem w jakimś raju – wyznaje Lenarcik. – Kiedy wybieraliśmy się na koncert aż do Sejn, przed wyjściem z domu powiedziałam zięciowi: „Wiesz co, Zbyszek, chociaż ja bym miała zginąć w tej drodze, tobym nie żałowała, bo jechałam śpiewać”.

Tak mówią tylko wolni ludzie. ©

Żywizna, ZAŚWIEĆ NIESIĄCKU AND OTHER KURPIAN SONGS, Bôłt Records 2016

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz i krytyk muzyczny, współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Autor książki „The Dom. Nowojorska bohema na polskim Lower East Side” (2018 r.).

Artykuł pochodzi z numeru TP 51-52/2016