Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Kilka przykładów. Wyjazd na narty. Czy tłuc się autobusem za spore pieniądze, czy może samolotem? Czy z grupą, bo taniej, czy ze znajomymi, ale drożej? Wyjście do restauracji. Praktycznie wykluczone, jeżeli przedtem nie sprawdzimy restauracji. Ktoś nas zaprosił, a my nie mamy żadnej możliwości rewanżu - co z góry wiemy. Przyjąć zaproszenie, czy jakoś go uniknąć? Ubrania; czy - zgodnie ze starą zasadą - kupować lepsze, ale rzadziej, czy gorsze, ale częściej? Dobrze mówić, że to pierwsze rozwiązanie jest słuszne, ale trzeba mieć środki. No i czynnik powodujący najsilniejsze rozwarstwienie, czyli dzieci (a w moim pokoleniu dzieci ma się niby dorosłe), które są najbardziej kosztowne. Kto nie ma dzieci, ten jest górą.
Wszyscy to wiemy. Jednak nie zawsze uświadamiamy sobie, jak strasznie destrukcyjną rolę odgrywają pieniądze, jakiemu zniszczeniu podlegają przez nie więzi społeczne, rodzinne czy przyjacielskie. I jak poniżony jest ten człowiek, który ma ich trochę, tylko trochę mniej niż inny, a bliski. Zapewne wolny rynek i związane z nim instytucje musiały do tego doprowadzić, ale jednak wchodzą w grę także inne czynniki i tu już nie ma ekonomicznej determinacji. A najważniejszym spośród tych czynników jest konsumpcja. Dzika, szaleńcza, niczym nie ograniczona konsumpcja, której zresztą Polacy stali się niewolnikami - jak pokazują badania - w znacznie większym stopniu niż obywatele sąsiednich krajów, które również wydobyły się z realnego socjalizmu.
Otóż teraz, przed świętami, w okresie podobno bardziej intensywnej religijności i refleksji, warto by się przez moment zastanowić nad życiem, a przede wszystkim nad jego materialnym wymiarem. Czy konieczne jest nam to wszystko, co mamy lub mieć chcielibyśmy, ale nas nie stać? Czy nie lepiej byłoby poprzestać na mniejszym, ale cieszyć się bardziej? Czy naprawdę wzorem dla młodych ludzi muszą być ci wspaniali, którzy harują w zachodnich firmach, zarabiają krocie i nie mają ani chwili czasu na to, by cieszyć się życiem? Co więcej, przyzwyczajają się do tych pieniędzy i do wspólnego towarzystwa, które jest w znacznej mierze wymuszone, bo inni ich rówieśnicy mają w porównaniu z nimi tylko grosze.
A ponadto, czy pieniądze muszą sprawiać, że myślimy o nich i tylko o nich? Wiemy, co to znaczy nie mieć dość pieniędzy, żeby zapłacić rachunki i kupić drobiazgi. Ale jeżeli tyle nam się udaje, to czy nie można sobie życia urządzić jakoś inaczej? Zapewne wymaga to zmiany nastawienia na znacznie szerszą skalę niż tylko poglądy jednostek. Być może - zmian cywilizacyjnych, do jakich będzie musiało dojść, jeżeli nie chcemy skończyć zarzuceni rzeczami tak naprawdę niekoniecznymi, restauracjami za drogimi, sklepami, do których nie ma co wchodzić bez 10 000 PLN w kieszeni (czy na karcie). Biedni i bogaci byli i będą zawsze, ale cywilizacja, która doprowadziła do tego, że nawet średnio zamożni myślą tylko o pieniądzach, idzie po prostu w złym kierunku.