Pięć twarzy Benedykta

Zwykło się powtarzać, że Joseph Ratzinger kontynuuje dzieło Karola Wojtyły. Ale co to znaczy? Czy w ogóle wolno głosić podobną tezę? Papieska wizyta w Bawarii przyniosła kilka odpowiedzi - i wielką burzę.

19.09.2006

Czyta się kilka minut

Fot. KNA-Bild /
Fot. KNA-Bild /

W homilii na inaugurację pontyfikatu Benedykt XVI oświadczył, że na razie nie przedstawi programu. Dotychczasowe podróże również nie dawały po temu okazji. Światowe Dni Młodzieży w Kolonii upłynęły jeszcze pod znakiem dwóch Papieży, podczas wizyty w Polsce - poza przemówieniem w Birkenau - Benedykt XVI zwracał się niemal wyłącznie do rodaków Jana Pawła II, lipcowa podróż do Walencji ograniczyła się do Światowego Spotkania Rodzin. Pierwsza encyklika potwierdziła tylko intuicję, że mamy do czynienia z intelektualistą, który zamierza dać pozytywny, a nie oparty na zakazach wykład chrześcijaństwa.

Pielgrzymka do Bawarii okazała się w niewielkim tylko stopniu sentymentalną podróżą do krainy dzieciństwa i młodości. Zaskakująco rzadko Papież mówił o rodzimym Kościele. Bezpośrednio do katolicyzmu w Niemczech odnosiła się przede wszystkim wpleciona w monachijską homilię historia biskupa z Afryki, który zwierzył się Papieżowi: "Kiedy przedstawiam w Niemczech projekty socjalne, natychmiast otwierają się przede mną drzwi. Ale kiedy przyjeżdżam z projektem ewangelizacyjnym, spotykam się najczęściej z powściągliwością".

Jeżeli zatem z bawarskich homilii i przemówień odjąć nieliczne wspomnienia i wypowiedzi do rodaków, wtedy wykrystalizują się i cele, i styl pontyfikatu Benedykta XVI. Charakterystyczne, że aż do ostatniego dnia pielgrzymki, który przypadał w 25. rocznicę ogłoszenia encykliki "Laborem exercens", Papież ani razu nie wspomniał Jana Pawła II. Jak widać, w ojczystych stronach na dobre zamknął przejściową fazę pontyfikatu.

Głos sumienia

Gernot Facius zauważył na łamach "Die Welt", że pierwsza wielka homilia Papieża, wygłoszona w niedzielne przedpołudnie na terenach monachijskich targów, pozwoliła zorientować się, jak Papież chce rozumieć własny pontyfikat: "jako służbę na rzecz pojednania między narodami na fundamencie prawdy, sprawiedliwości i miłości. Świadomie nawiązuje w tym przypadku do Benedykta XV, który od 1914 do 1922 r. zasiadał na tronie Piotrowym i - koniec końców bezskutecznie - usiłował powstrzymać bezsensowny przelew krwi podczas I wojny. Dlatego na uwagę zasługuje, jak w przededniu rocznicy 11 września pontifex z Niemiec naszkicował możliwość budowy pomostu między Trzecim Światem i krajami wysoko rozwiniętymi: poprzez powrót Zachodu do refleksji o Bogu".

Joseph Ratzinger ma świadomość, że jednym z głównych wyzwań dla współczesnego Kościoła jest zadać kłam przekonaniu o nieuchronnym zderzeniu cywilizacji. Albo, w najgorszym razie, nie dopuścić, żeby religia stała się w tym konflikcie propagandową pałką. Benedykt XVI nie widzi siebie jednak w roli ostrożnego mediatora i dyplomaty, ale globalnego głosu sumienia, który nazywa rzeczy po imieniu - nie bacząc na wymogi, które stawia polityczna, ale również wyznaniowa poprawność.

W Bawarii nie unikał mocnych stwierdzeń pod adresem obu stron: postchrześcijańskiego Zachodu i islamskiego fundamentalizmu. W przededniu rocznicy ataków na WTC i Pentagon krytykował Zachód już nie za relatywizm, ale cynizm: "Ludy Afryki i Azji podziwiają wprawdzie nasze osiągnięcia techniczne i naszą naukę, lecz jednocześnie przestrasza ich taki rodzaj rozumności, który całkowicie wyklucza Boga z pola widzenia człowieka i uważa to za najrozsądniejsze rozwiązanie, chcąc przenieść je również na ich kultury. Realnego zagrożenia dla swej tożsamości nie upatrują w wierze chrześcijańskiej, lecz w pogardzie dla Boga i cynizmie, który za prawo wolności uważa szydzenie ze świętości, a za najwyższą miarę etyczną uważa korzyści płynące z przyszłych badań naukowych. Drodzy Przyjaciele! Ten cynizm nie jest rodzajem tolerancji i otwartości na kultury, na którą te ludy oczekują i której wszyscy pragniemy. Tolerancja, jakiej pilnie potrzebujemy, zawiera w sobie głęboki szacunek wobec Boga - szacunek wobec tego, co dla innych jest rzeczą świętą. Ten głęboki szacunek wobec tego, co święte dla innych, zakłada, że sami nauczymy się na nowo szacunku wobec Boga. Odnowienie tego głębokiego szacunku w świecie zachodnim może nastąpić tylko wówczas, gdy na nowo wzrośnie wiara w Boga, gdy Bóg będzie znowu obecny dla nas i w nas".

Zacytowany fragment, który można odczytać jako aluzję np. do sporu o karykatury Mahometa, wzbudził spore kontrowersje. Czyżby Papież - jak sugerował Gad Lerner w dzienniku "La Repubblica" - chciał powiedzieć, że fanatyzm religijny można uznać za "spektakularną reakcję na upadek naszych kodeksów moralnych, na zepsucie naszych obyczajów" i tym samym obdarzał "fanatyków prezentem, na który nie zasługują"?

Zaprzeczył temu w pewnym sensie sam Benedykt XVI,­ gdy dzień po rocznicy 11 września, podczas wykładu na Uniwersytecie w Ratyzbonie, analizował zagadnienie dżihadu. Przypomniał polemiczny dialog, jaki przed ponad sześciuset laty mieli toczyć bizantyjski cesarz Manuel II i perski uczony. Cesarz przyznał, że jedna z pierwszych sur Koranu wyklucza przemoc w religii, ale inne mówią o nawracaniu siłą. Tymczasem, żeby doprowadzić człowieka do wiary, nie potrzeba - tłumaczył muzułmaninowi - przemocy ani groźby, lecz daru wymowy i właściwego myślenia.

Rozstrzygająca dla cesarza, wychowanego na dziełach greckich filozofów, jest następująca idea: działanie niezgodne z rozumem przeczy istocie Boga. Tymczasem dla muzułmanina Stwórca jest absolutnie transcendentny, a Jego wola nie jest związana żadną z ludzkich kategorii, również rozumem.

Papieskie przemówienie sprowokowało w świecie islamskim burzę (zob. artykuł Wojciecha Pięciaka na str. 2). Ale także zachodni komentatorzy wyciągnęli z papieskiego wykładu daleko idące wnioski, np. że kończy się zapoczątkowany przez Jana Pawła II okres wielkiego mea culpa Kościoła. Tłumaczono, że musi tak być, skoro Benedykt XVI wskazując na potencjał przemocy w islamie, nie wspomniał dla równowagi o krwi innowierców na rękach wielu pokoleń chrześcijan.

W tym przypadku jednak nie należy o niczym przesądzać; przecież głową Kościoła został kardynał, który przed rokiem był autorem medytacji do odprawianej w Koloseum Drogi Krzyżowej, porówujących Kościół do tonącego okrętu i bez ogródek wspominających o grzechach jego dzieci.

Obywatel świata

Benedykt XVI chciałby, aby chrześcijaństwo - unikając pokusy sojuszu ołtarza z tronem - pozostało uprawnionym głosem w przedsięwzięciach i debatach społecznych. Do głównych haseł jego pontyfikatu można zaliczyć fragment z homilii w Monachium: "Nie można oddzielić spraw socjalnych i Ewangelii. Samo tylko wnoszenie przez ludzi wiedzy, biegłości, znajomości techniki i aparatury oznacza, że wnosimy za mało".

Papież nie obawiał się zaangażować autorytetu Kościoła, gdy w minionym roku Watykan wzywał Włochów do zbojkotowania referendum w sprawie sztucznego zapłodnienia. Po przyjeździe do Bawarii Papież apelował do prezydenta Horsta Köhlera o zintensyfikowanie wysiłków na rzecz integracji mieszkających w Niemczech muzułmanów. Jeszcze przed początkiem wizyty, podczas spotkania w Castel Gandolfo, Benedykt XVI rozmawiał z kanclerz Angelą Merkel o odniesieniu do chrześcijaństwa w preambule unijnego Traktatu Konstytucyjnego.

O tym samym dyskutowali po przylocie Papieża do Monachium. Ojczyzna Benedykta, która wkrótce obejmie prezydencję w Unii, może okazać się na tym polu cennym sojusznikiem.

Potrzebę publicznego zaangażowania chrześcijan Ratzinger stara się uzasadnić teologicznie: "Nie wolno nam szastać swoim życiem, nie wolno go nadużywać, nie wolno brać tylko dla siebie: nie wolno nam być obojętnymi na krzywdę, nie możemy się jej biernie przyglądać, a tym bardziej być jej współsprawcą. Musimy dostrzec naszą misję w historii i spróbować na tę misję odpowiedzieć. Potrzebny jest nie lęk, ale odpowiedzialność - odpowiedzialność i troska o nasze zbawienie, o zbawienie całego świata" - podkreślił podczas Mszy na Islinger Feld pod Ratyzboną.

Ta formuła pozwala Papieżowi wytyczyć złoty środek między przekonaniem o niewyczerpanym miłosierdziu Bożym i przerażającymi wizjami Sądu Ostatecznego. Chrześcijanin - czyniąc dobro i unikając zła - powinien kierować się nie lękiem, lecz odpowiedzialnością.

Nauczyciel wiary

W 1966 r. John Lennon sugerował, że Beatlesi cieszą się większą popularnością niż Jezus. I chociaż w jego wypowiedzi dźwięczała fanfaronada, w latach 60. postać Chrystusa znikała na Zachodzie z przestrzeni publicznych, a nauka Kościoła traciła realny wpływ na życie człowieka. Niemal 27-letni pontyfikat Jana Pawła II - choć nie odwrócił trendów laicyzacyjnych - uczynił chrześcijański głos na powrót słyszalnym poza murami Kościoła.

Joseph Ratzinger chce wykorzystać rysującą się szansę. Należy wykonać krok naprzód: głosić katechezę. Tłumaczyć od podstaw Ewangelię, żeby przybliżyć wiarę niewierzącym, a wśród wierzących wyplenić wyznaniową powierzchowność i analfabetyzm. Homilie i przemówienia Benedykta XVI w Bawarii były krótkie, napisane prostym językiem. Trudno oprzeć się wrażeniu, że ich fragmenty przypominały listy Apostołów do pierwszych gmin chrześcijańskich.

Wiara jest prosta - przekonywał Papież w Ratyzbonie. "Wierzymy w Boga - w Boga, początek i cel ludzkiego życia. W Boga, który wchodzi w nas, ludzi - od którego pochodzimy i który jest naszą przyszłością.

W ten sposób wiara jest zawsze nadzieją, pewnością, że mamy przyszłość i że nie spadamy w próżnię. Wiara jest też miłością, gdyż miłość Boża pragnie nas rozpalić".

Ale - przyznał Papież - pojawia się natychmiast kwestia: w jakiego Boga wierzymy? "Ano właśnie w Boga, który jest Duchem Stworzycielem, twórczym rozumem, od którego wszystko pochodzi i od którego my również pochodzimy. Druga część wyznania wiary mówi nam więcej. Tym stwórczym rozumem jest dobro. On jest miłością. On ma twarz. Bóg nie pozwala nam iść po omacku w ciemnościach. Pokazał się nam jako człowiek".

W Altötting Papież tłumaczył, czym jest modlitwa, rozumiana jako głoszenie chwały Boga i prośba do Niego skierowana. "Wielbić Boga oznacza: dać mu miejsce w świecie, w swoim życiu, pozwolić Mu wejść w nasze czasy i nasze działania - to jest najgłębsza istota prawdziwej modlitwy. Tam, gdzie Bóg jest wielbiony, człowiek nigdy nie będzie mały, będzie natomiast wielki, a przez to świat będzie jaśniejszy". Jak prosić Boga, pokazał na przykładzie dialogu Matki i Syna na weselu w Kanie, gdy Maryja "nie mówi, co On ma zrobić. Nie prosi o nic określonego, a już zupełnie nie o to, aby sprawił cud, przez który produkowałby wino. Po prostu tylko przekazuje Jezusowi sprawę i pozostawia Jemu decyzję, co On potem z tym zrobi".

Program podróży ułożono tak, aby wskazać na wagę modlitwy. Benedykt XVI poświęcił Kaplicę Adoracji przy kościele świętych Filipa i Jakuba w Altötting. Przed Najświętszym Sakramentem modlił się w ciszy przez dziesięć minut, co telewizyjnym realizatorom musiało zdawać się wiecznością. Podczas trzech z pięciu wieczorów Papież przewodniczył Nieszporom, aby ożywić zapomnianą przez świeckich Liturgię Godzin. Rodziców, którzy przyszli do katedry w Monachium, prosił: "idźcie ze swoimi dziećmi do kościoła na niedzielną uroczystość eucharystyczną. Zobaczycie, że nie jest to czas stracony, że mocniej spaja ze sobą rodzinę i daje jej właściwe centrum. Jeśli wspólnie pójdziemy na Mszę świętą, niedziela będzie piękniejsza, będzie też piękniejszy cały tydzień. I proszę, módlcie się wspólnie w domu: przy jedzeniu, przed zaśnięciem".

Niespieszny administrator

Joseph Ratzinger wie, jak wiele wyzwań stoi przed Kościołem. Publicysta Otto Kalscheuer z "Frankfurter Allgemeine" wymienia kilka z nich: Europa boryka się z postępującą laicyzacją; w Ameryce Płn. rozpoczęła się konserwatywna repolityzacja chrześcijańskiego przesłania; w Afryce, Azji i Ameryce Płd. mnożą się wspólnoty ewangelikalne i zielonoświątkowe; w Afryce i Azji nastąpiło zderzenie z islamskim prozelityzmem.

Jak zaradzić kryzysom? Kalscheuer, w artykule opublikowanym w drugim dniu pielgrzymki do Bawarii, postawił diagnozę: Papież przeprowadzi reformę administracji, dokona personalnych przesunięć na watykańskich urzędach, postawi na kolegialne rządy w Kościele. A wszystko w przekonaniu, że z dotychczasowych burz, np. reformacji czy oświecenia, instytucja Kościoła wychodziła zawsze odnowiona i wzmocniona.

Jednak wiara, że reforma administracyjna uzdrowi bolączki współczesnego katolicyzmu, trąci wishful thinking. Zresztą głupotą byłoby postulować radykalne zmiany, skoro ewoluująca od niemal dwóch tysięcy lat kościelna struktura wciąż budzi podziw ekspertów od zarządzania. Organizacja ponad miliarda wiernych na pięciu kontynentach ma wśród globalnych instytucji najkrótszą, bo tylko trzystopniową ścieżkę dostępu od szeregowego członka do najwyższych władz: parafianin zgłasza się do proboszcza, proboszcz - do biskupa, biskup - do Watykanu. Rzymska kuria, rozstrzygająca tysiące spraw od Władywostoku po Limę, zatrudnia ponad dwa i pół tysiąca pracowników. Gdyby administracja waszyngtońska miała utrzymać podobny stosunek liczby zatrudnionych do liczby tych, na których rzecz pracują, musiałaby ograniczyć się do pięciuset urzędników.

To prawda, że Benedykt XVI przeprowadza - bez pośpiechu - reformę administracyjną, ale z perspektywy tzw. długiego trwania Kościoła kilkanaście nominacji czy połączenie kilku dykasterii uznać można za kosmetykę. Nie sprawdziła się zresztą głoszona przez watykanistów hipoteza, że Joseph Ratzinger - jako doskonale zorientowany w kurialnych niuansach - skoncentruje się na głębokich zmianach strukturalnych, dzięki czemu przygotuje biurokratyczny mechanizm do następnego (w domyśle: już nie przejściowego) pontyfikatu. Tymczasem Benedykt XVI skupia się na nauczaniu. Zamiast administratora mamy duszpasterza.

Podczas poniedziałkowego spotkania z księżmi, klerykami, zakonnikami i zakonnicami w kościele św. Anny w Altötting Papież nie pozostawił wątpliwości, co uważa za rozstrzygające dla przyszłości Kościoła: nie struktury, lecz świętość kapłanów. Ta zaś bierze się z więzi z Jezusem: "Być u Jego boku i być posłańcem w drodze do ludzi - to jedno i razem stanowi istotę powołania duchownego, kapłaństwa. Być u Jego boku i być posłańcem w drodze do ludzi - tego się nie da rozdzielić. Tylko ten, kto jest przy Nim, poznaje Go i może Go w sposób właściwy głosić".

Benedykt XVI przypomniał duchownym, jak powinni być z Jezusem: przez codzienną Mszę, Liturgię Godzin, rozważanie Pisma Świętego i Eucharystię. O tym samym mówił przed kilkoma miesiącami w katedrze św. Jana, gdy przekonywał polskich kapłanów, żeby nie ulegali pokusie pośpiechu, bo cicha, osobista modlitwa nigdy nie jest czasem straconym. Gdy Benedykt XVI zwraca się do kapłanów, ta myśl powraca jak ceterum censeo.

Ojciec Pospieszny

Niemieccy dziennikarze z podziwem, ale jednocześnie nie bez ironii pisali o Janie Pawle II: der Eilige Vater. Ojciec Pospieszny, który kilka razy w roku wyjeżdżał na wielodniowe pielgrzymki, a między 104 zagranicznymi podróżami odwiedzał włoskie diecezje i wizytował rzymskie parafie. Tymczasem Benedykt XVI miałby zdecydowanie przyhamować tempo. To ma być już nie der Eilige Vater, lecz po prostu - der Heilige Vater, Ojciec Święty.

Ta gra słów mogłaby wydawać się zabawna, gdyby rzeczywiście odnosiła się do obecnego pontyfikatu. A przecież jeszcze zanim Benedykt XVI wyleciał z Bawarii, w rozmowie z kard. Miloslavem Vlkiem potwierdził, że w przyszłym roku odwiedzi Czechy. To oznacza, że w roku 80. urodzin Papież wyjedzie prawdopodobnie na cztery, może nawet pięć podróży apostolskich. Można się również spodziewać, że opublikuje kolejną encyklikę.

Zresztą wystarczy zaglądnąć do programu wizyty, np. w Altötting: 12.30 - procesja z figurą Madonny, 12.45 - poświęcenie Kaplicy Adoracji, 13.15 - pieszo z zakrystii do klasztoru św. Magdaleny, 13.30 - przybycie do klasztoru kapucynów. W Marktl am Inn Papież nie miał nawet czasu, żeby dłuższą chwilę pomodlić się wspólnie z bratem Georgiem przy chrzcielnicy w kościele św. Oswalda, podpisywał natomiast podsuwane jedna za drugą księgi pamiątkowe. Nie wszedł do domu, w którym się urodził, ale za to musiał poświęcić postawioną przed budynkiem Kolumnę Benedykta.

Jeżeli pielgrzymka papieska trwa kilka dni, nie może zabraknąć żelaznych punktów programu. Obok rozmów z najwyższymi władzami należy zaaranżować spotkanie z przedstawicielami innych wyznań (Ratyzbona, wtorek wieczorem). Jeżeli nie zaplanowano liturgii z młodzieżą, muszą być modlitwa i kazanie do rodziców i dzieci (Monachium, niedziela po południu). Wypada, by Papież wygłosił przesłanie do miejscowego duchowieństwa (Altötting, poniedziałek po południu). Warto spotkać się z naukowcami, żeby godzić fides i ratio (Ratyzbona, wtorek po południu). No i najważniejsze: wielkie Msze z udziałem wiernych (Monachium - ćwierć miliona, Altötting - 60 tys., Ratyzbona - 200 tys.).

Joseph Ratzinger rozumie, że dziś nie dałoby się już sprawować papieskich rządów w zamkniętym kręgu między ostatnim piętrem Pałacu Apostolskiego, Bazyliką i Placem św. Piotra.

Juczne zwierzę

Pod Kolumną Mariacką w centrum Monachium losy Josepha Ratzingera zmieniały bieg aż dwa razy. Tu w 1977 r. wierni witali profesora teologii jako nowego arcybiskupa Monachium-Fryzyngi. Tu po pięciu latach kardynał żegnał się z miastem przed wyjazdem do Rzymu.

Teraz, w pierwszym dniu wizyty w Bawarii, stanął w tym miejscu po raz kolejny. Przemówienie miało akcent humorystyczny; Papież opowiedział legendę o św. Korbinianie, patronie archidiecezji, któremu w drodze do Rzymu niedźwiedź pożarł konia. Rozgniewany święty kazał zwierzęciu dźwigać jego bagaż przez alpejskie przełęcze aż nad brzeg Tybru. Ks. Ratzinger przypomniał sobie owo hagiograficzne podanie, gdy rozważał, czy zrezygnować z kariery na uniwersytecie i przyjąć biskupią nominację. Na myśl przyszła mu wtedy dokonana przez św. Augustyna interpretacja Psalmu 73: "Byłem przed Tobą jak juczne zwierzę. Lecz ja zawsze będę z Tobą". Doktor Kościoła wziął dwuwiersz Psalmisty do siebie: wybrał żywot uczonego, ale Bogu spodobało się, żeby został biskupem. Ma zatem poddać się woli Boga, pozostać przy Nim - i stać się jucznym zwierzęciem dla chwały Królestwa. Ale przecież po przybyciu do Rzymu, żartował Benedykt XVI, Korbinian zwolnił niedźwiedzia ze służby. Tymczasem "w moim przypadku Pan podjął inną decyzję".

Prosty, skromny robotnik w winnicy Pana - tak mówił o sobie, gdy stał na balkonie Bazyliki św. Piotra i po raz pierwszy przemawiał jako Pontifex Maximus. Robotnik, juczne zwierzę - tak rozumie najgłębszy sens swego powołania.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Były dziennikarz, publicysta i felietonista „Tygodnika Powszechnego”, gdzie zdobywał pierwsze dziennikarskie szlify i pracował w latach 2000-2007 (od 2005 r. jako kierownik działu Wiara). Znawca tematyki kościelnej, autor książek i ekspert ds. mediów. Od roku… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2006