Topnieją lody

Niecałe sześć dni spędza Benedykt XVI w rodzinnych stronach. Chce odwiedzić miejsca i ludzi, z którymi zżył się w przeszłości. Ale na pewno będzie też mówić o przyszłości.

12.09.2006

Czyta się kilka minut

Na ulicy w Ratyzbonie /
Na ulicy w Ratyzbonie /

Watykanista John L. Allen Jr twierdzi, że Benedykt XVI to "poważny intelektualista, gorący obrońca wiary, człowiek głęboko wątpiący w zdrowie współczesnej kultury, skłonny korzystać z narzędzi dyscyplinujących Magisterium, gdy stawką jest kwestia wiary, lecz również człowiek wielkiej dobroci i pokory, zdolny wywołać uczucie głębokiej miłości i oddania u ludzi, którzy są blisko niego; człowiek, który uważany jest za twardego i kolegialnego zarazem, erudytę, choć troszczącego się o prostych ludzi".

Co ukształtowało charakter Papieża; charakter, który łączy pozornie niemożliwe do pogodzenia sprzeczności?

Baranek, lew i pies

"Wer den Dichter will verstehen, muss in Dichters Lande gehen" - podczas niedawnego spotkania na wadowickim rynku Benedykt XVI cytował Johanna Wolfganga Goethego. Kto chce zrozumieć papieża, również musi udać się do jego kraju.

Żeby zrozumieć następcę Jana Pawła II, nie potrzeba jechać do miejsca jego urodzin, Marktl am Inn, chociaż od zeszłego roku licząca niespełna trzy tysiące mieszkańców wioska przeżywa turystyczny boom. Przecież przez zaledwie dwa pierwsze lata przyszły Papież wychowywał się w domu pod numerem jedenastym. W kościele św. Oswalda można zobaczyć chrzcielnicę, nad którą 17 kwietnia 1927 r. w Niedzielę Zmartwychwstania trzymali go rodzice Józef i Maria.

Istotniejsze dla duchowości Papieża okazało się oddalone o dwanaście kilometrów Altötting. Obok Lourdes, Fatimy, Częstochowy i Loreto jest jednym z głównych sanktuariów maryjnych Europy. Jest sercem Bawarii - uważa Benedykt XVI. Co roku milion pielgrzymów przybywa do Gnadenkapelle, czyli Kaplicy Łask, żeby pokłonić się przed Czarną Madonną. To licząca niewiele ponad pół metra figura z lipowego drzewa, przyozdobiona barokową suknią ze srebra. Wokół umieszczono 21 urn z sercami książąt i królów Bawarii. Matka Boska dzierży w jednym ręku złote berło, na drugim trzyma małego Jezusa, którego nieproporcjonalnie duża dłoń symbolizuje ogrom spływających łask.

W mrocznym wnętrzu kaplicy, na zewnętrznych ścianach i suficie okalającego Gnadenkapelle krużganku wiszą dwa tysiące wotywnych obrazów. Utrzymane w naiwnym stylu, przywodzącym na myśl krynickiego Nikifora, nieraz własnoręcznie malowane przez wiernych, starają się uwiecznić cuda, których dokonała Schwar­ze Muttergottes. Powtarzają się motywy: rolnicy leżą przywaleni traktorami, robotnicy spadają z wysokich rusztowań, samochody uderzają w drzewa. Z tablic można by ułożyć obrazkową historię medycyny: od chorych podłączonych do prymitywnych kroplówek po leżących w ultranowoczesnych tomografach. Na jednym obrazku pociąg przejeżdża nad bawiącym się na torach dzieckiem, na drugim - żołnierz ucieka przed czołgiem z czerwoną gwiazdą, na trzecim elektryka poraża prąd. Ogień płonie na jego ramionach, w oparach dymu zjawia się Czarna Madonna. Uratowany odwdzięczy się obrazem. Ex voto.

Jedna z tablic przedstawia orientalny land­szaft z palmami. Na pastelowym niebie rozbłyska Matka Boska z Altötting. Pod nią wielka fala zalewa dwóch półnagich mężczyzn i kobietę. To wotum za uratowanie dziewiętnastu turystów z Neumarkt podczas tsunami na wyspie Phuket w grudniu 2004 r.

Nie można zrozumieć Josepha Ratzingera, ograniczając się do analizy jego teologicznych traktatów. Gdy patrzymy na słynną fotografię z końca lat 50., na której młody profesor Ratzinger stoi tyłem do tablicy i podparty łokciami o pulpit przebiega wzrokiem notatki, warto pamiętać, że jeszcze kilkanaście lat temu pielgrzymował z matką do Altötting czy Maria Plain nieopodal Salzburga. Gdy mieszkali w Tittmoning, chodził na pobliskie wzgórze, do barokowego kościółka Maria Brunn, przy którym szumią źródła potoku Ponlach. Jedno ma leczyć choroby oczu, drugie - schorzenia wewnętrzne, trzecie pomaga na wszelkie dolegliwości. To tu kształtowała się jego duchowość. To w Altötting dojrzała do decyzji o wstąpieniu do seminarium. Jak Jan Paweł II czytał regularnie "Tygodnik Powszechny", tak na ostatnim piętrze Pałacu Apostolskiego Benedykt XVI czeka na nowy numer pobożnego "Altöttinger Liebfrauenbote" opatrzonego podtytułem: "Niedzielne pismo dla ludu katolickiego".

Zanim Ratzinger zagłębił się w lekturę św. Augustyna i Romano Guardiniego, fascynował go XIX-wieczny święty brat Konrad z Parzham. Skromny i pokorny przyjaciel ubogich, był orędownikiem w sprawach beznadziejnych, a lata zakonne spędził jako odźwierny w klasztorze kapucynów w Altötting. W autobiograficznym "Moim życiu" kard. Ratzinger pisał o kanonizowanym w 1934 r. bracie Konradzie: "W tym pokornym i z gruntu dobrodusznym człowieku odnaleźliśmy uosobienie tego, co najlepsze w naszej społeczności, prowadzonej przez wiarę do realizacji najpiękniejszych celów. Później często zastanawiałem się nad tym dziwnym zrządzeniem losu, iż Kościół w wieku postępu i zawierzenia nauce sam najczęściej reprezentowany był przez zupełnie prostych ludzi, jak Bernadetta z Lourdes lub brat Konrad, którzy nie wydawali się być uległymi wobec tendencji tego okresu". Bo - zdaniem prefekta Kongregacji Nauki Wiary - ci maluczcy święci "są wielkim znakiem naszych czasów".

Prosta i ufna pobożność, którą wciąż pielęgnuje bawarska prowincja, ukształtowała Benedykta XVI w równym stopniu jak lata spędzone na uniwersyteckich katedrach, a potem w Rzymie. Ta unikalna synteza wpłynęła również na sposób, w jaki Ratzinger rozumie misję powierzoną przez Kościół teologom.

Ks. Jerzy Szymik, członek Międzynarodowej Komisji Teologicznej, mówi: "Jedna z jego książek zawiera przejmujący obraz. Ratzinger przygląda się gdzieś w Italii ambonie, którą zdobi średniowieczna płaskorzeźba, alegoria teologii. Opisuje: oto na baranka rzuca się drapieżny lew, lecz lwa szarpie i odciąga od ofiary mały pies. Ratzinger pisze, że nie znalazł opracowania, w którym autor odpowiedziałby na pytanie: które ze zwierząt - baranek, lew czy pies - przedstawia teologię? Ale wie jedno: chciałby, żeby teologia była pieskiem, który przed złem broni maluczkiego, bezbronnego baranka".

Limoncello dla Benedykta

Papież mierzy zamiary na siły. Nie zamierza ograniczyć się do pontyfikatu przejściowego, dlatego musi uważnie odmierzać czas. Na śniadania rzadko zaprasza gości. Przedpołudniowe audiencje ograniczył właściwie do głów państw i szefów rządów czy instytucji międzynarodowych. Stara się korzystać z wypoczynku w Castel Gandolfo i Dolinie Aosty. W wywiadzie udzielonym przed wyjazdem do Bawarii wyznał: "Muszę powiedzieć, że nie czuję się na siłach planować zbyt wielu długich podróży. Ale tam, gdzie się da, gdzie - powiedzmy - istnieje prawdziwa potrzeba, tam chciałbym jechać, z częstotliwością, na jaką mnie stać".

W listopadzie odwiedzi Turcję, gdzie ma otworzyć nowy rozdział w dialogu Kościoła katolickiego z prawosławiem i islamem. W przyszłym roku zamierza polecieć do Brazylii na wspólne obrady latynoskich Episkopatów. Chce odwiedzić także Ziemię Świętą, żeby zwieńczyć dzieło zainicjowane podczas wizyty w Auschwitz i Birkenau. Tymczasem Austriacy czekają na Papieża w sanktuarium Mariazell. "Owszem, zgodziłem się. Obiecałem to, ot tak, bez większego zastanowienia. To miejsce mi się tak spodobało, że powiedziałem: tak, wrócę do Magna Mater Austriae. Oczywiście ta odpowiedź zaraz została uznana za obietnicę, którą spełnię, i to spełnię chętnie" - zapewnił Benedykt XVI.

Na kolejną wizytę w Niemczech może już zabraknąć sił i czasu.

Jego brat Georg mówi wprost, że podróż do Bawarii ma być pożegnaniem z ojczystymi stronami, grobem rodziców i siostry. Podobnie uważa ks. Guido Anneser, rektor konkatedry we Fryzyndze: - Kto wie, może Papież po raz ostatni przyjeżdża do Bawarii. Zresztą również jego brat jest coraz słabszy. Nie wiadomo, kiedy znów dane im będzie się spotkać - mówi "Tygodnikowi".

A przecież wydawało się, że losy kard. Ratzingera potoczą się w innym kierunku. Pod koniec lat 60. w Pentling, willowym przedmieściu na południe od Ratyzbony, rozpoczął budowę domu. Piętrowy budynek z ogrodem, zaprojektowany przez architekta Hansa Scheiningera, wznosił się nad polną drogą, która nie miała jeszcze nazwy. Burmistrz obiecał teologowi, że wybierze ją na najbliższym posiedzeniu rada gminy. O sprawie jednak zapomniano. Dopiero gdy ks. Ratzinger zapytał o wynik obrad, speszony burmistrz wypalił: Bergstrasse. Berg, czyli góra. I tak zostało, chociaż ulica nie jest stroma, a wokół nie widać żadnych szczytów.

Nawet po nominacji młodszego z braci na arcybiskupa Monachium-Fryzyngi, a potem prefekta Kongregacji Nauki Wiary, Pentling pozostało dla rodzeństwa Ratzingerów ulubionym miejscem odpoczynku. Sąsiedzi zapamiętali, że każdego ranka pół godziny przed szóstą kardynał szedł z siostrą do kościoła św. Jana, żeby odprawić Mszę i wygłosić krótkie kazanie. W Pentling żartowano: "Patrzcie, idą Józef i Maria".

Ks. Johann Pelg, proboszcz kościoła św. Józefa w pobliskim Ziegetsdorf, wspomina: "Kiedy był na wakacjach jako arcybiskup Monachium-Fryzyngi, często tu bywał. Nawet później przyjeżdżał napić się kawy i jechał na cmentarz do swoich rodziców. Jako człowiek jest bardzo miły, skromny i bez wymagań. Uderzał fakt, że pozdrawiał ludzi zawsze bardzo osobiście. Znał tu wszystkich".

Tu, w Pentling, na kilka tygodni przed konklawe, spędził parę dni, żeby odpocząć. Tu, po przejściu na emeryturę, planował zamieszkać z bratem. Życie miało toczyć się regularnym, niemal klasztornym rytmem. Rano - Msza. Potem miał pracować nad opus magnum, wielką rozprawą o Jezusie Chrystusie. Spacerem miał iść na grób rodziców i siostry w Ziegetsdorf. Miał modlić się w ciszy przed porowatą płytą z białego kamienia z wyżłobionym krzyżem. Popołudniami siadałby do fortepianu i grał Mozarta i Bacha. Potem słuchałby razem z bratem płyt i wspominał, jak w młodości pojechali do Salzburga na IX Symfonię Beethovena pod batutą Hansa Knappertsbuscha. Albo na głos czytałby ślepnącemu Georgowi gazety i książki.

To niemożliwe, żeby niegdyś pierwszy wśród kardynałów wiódł ciche życie pod Ratyzboną? Możliwe, np. emerytowany metropolita Mediolanu, przez kilkanaście lat wymieniany na czele rankingów papabile, kard. Carlo Maria Martini wyjechał do Jerozolimy, żeby modlić się i studiować Pismo Święte. Unika wielkich celebr, rzadko udziela wywiadów.

Kard. Ratzinger powtarzał, że nie widzi siebie jako głowy Kościoła katolickiego. Po 75. urodzinach złożył rezygnację z urzędu prefekta, lecz Jan Paweł II nie przyjął dymisji. Komentowano wówczas, że jego ostatnim zadaniem jako dziekana Kolegium Kardynalskiego ma być przeprowadzenie Kościoła przez okres interregnum. Ciekawe, czy 18 kwietnia 2005 r., gdy abp Piero Marini wypowiedział formułę: Extra omnes i zatrzaśnięto drzwi Sykstyny, Ratzinger miał jeszcze nadzieję, że zamieszka w Pentling.

Dom w Pentling stoi pusty. Od wielu lat opiekują się nim sąsiedzi z naprzeciwka Rupert i Therese Hofbauerowie. Przed przyjazdem Papieża plewią ogród, sadzą jesienne kwiaty. Pomaga im zakonnica Emanuela, krewna z USA. Trudno jednak uporządkować ogród, gdy każdego dnia przyjeżdża kilkunastu dziennikarzy. Rupert Hofbauer odkłada łopatę, wyciąga z ust cygaretkę. Znowu dzwoni telefon. Następna redakcja ucieszy się z wiadomości, że w postawionym przed papieskim domem ulu udało się zebrać trzydzieści funtów miodu, z którego Therese zrobiła limoncello, ulubiony likier Papieża. Ale nie ma pewności, czy Benedykt XVI w ogóle wstąpi do Hofbauerów i skosztuje cytrynówki na miodzie z własnego ogrodu. Cóż, wymogi bezpieczeństwa.

W domu, w którym Joseph Ratzinger miał spędzić ostatnie lata życia, Benedykt XVI będzie odpoczywał jedno popołudnie, 13 września.

Gdy wyjeżdżam z Pentling, na myśl przychodzi anegdota o św. Piusie X. Gdy pytano go, jak się Wasza Świątobliwość czuje, odpowiadał z przekąsem: Jak papież.

Bez moralizatorstwa

Ale wrześniowa podróż do Bawarii ma charakter nie tylko nostalgiczny. W rozmowach z hierarchami, np. kardynałami Karlem Lehmannem z Moguncji czy Friedrichem Wetterem z Monachium, jak zaklęcia powtarzają się stwierdzenia: impuls, wzmocnienie, święto. Od czasów Jana Pawła II lokalne Kościoły starają się wykorzystać papieskie pielgrzymki niczym zastrzyk energii.

"Kto wierzy, nigdy nie jest sam" - motto podróży zaczerpnięto z homilii Benedykta XVI­ na inaugurację pontyfikatu. Taki ma być główny cel wizyty: umocnić i dodać odwagi wierzącym, ukazać światu Kościół jako żywotną wspólnotę.

Nikt - zastrzegają biskupi - nie liczy na cuda. Bo cudem byłby masowy powrót Niemców do praktyk religijnych. Ale nie można zaprzeczyć, że w ostatnich kilkunastu miesiącach zakiełkowały nowe nadzieje. Liczba wystąpień z Kościoła spadła o 12 proc., o jedną czwartą wzrosła ilość wstępujących. Z badania opublikowanego przez magazyn "Stern" wynika, że po konklawe i Światowych Dniach Młodzieży w Kolonii 20 proc. ankietowanych na lepsze zmieniło zdanie o Kościele.

O symptomy katolickiego renesansu pytamy jednego z przyjaciół Josepha i Georga Ratzingerów, ks. Konrada Dobmeiera: - Przyszło nam żyć, jak powtarzał Karl Rahner, w zimowym Kościele. Ale po miesiącach śniegu i lodu przychodzi powoli wiosna. Znaleźliśmy się właśnie na tym etapie historii - tłumaczy kanonik z Ratyzbony.

Jednocześnie nie można lekceważyć, że o 18 proc. - w porównaniu z 2002 r. - wzrosła liczba katolików przekonanych, że Kościół wymaga naglących reform. "Stern" stawia pytanie: jak wytłumaczyć zagadkę, że Joseph Ratzinger nie zmienił głoszonych przez siebie tez, za które przecież był w Niemczech atakowany, tymczasem nawet krytyczni spośród jego rodaków będą się ekscytować wizytą w Bawarii? Ks. prof. Paul Zulehner, teolog i socjolog z Wiednia uważa, że przyczyna jest prosta: Benedykt XVI okazał się sympatyczny i nie moralizuje.

Rozziew między fascynacją Benedyktem XVI jako człowiekiem i akceptacją nauczania Kościoła ilustrować może okładka sobotniego wydania "Bilda". Tabloid wita Papieża tytułem: "Benedykcie, kochamy Ciebie". A pod wielkimi literami, na dole kolumny, prezentuje czytelnikom roznegliżowaną modelkę.

Świeckie media w Niemczech nazywają Benedykta XVI - Popstar, wizytę w Bawarii - Event. W minionym miesiącu miejsca dzieciństwa i młodości Papieża przeżyły inwazję dziennikarzy. Kiedy usiłowaliśmy się spotkać z jego przyjacielem ks. Walterem Bruggerem z Wieskirche, duchowny prosił o zrozumienie: po udzieleniu kilku wywiadów złożył uroczyste przyrzeczenie, że nie będzie już rozmawiać z dziennikarzami. Jedna ze stacji telewizyjnych zaproponowała Hofbauerom sto tysięcy euro za możliwość filmowania pobytu Benedykta XVI w Pentling z okien ich domu.

Każdy odprysk papieskiego życiorysu stał się dobrem publicznym. Nawet w polskich księgarniach można kupić przewodniki po wsiach, miasteczkach i miastach związanych z Benedyktem XVI. A tych nie brak; ojciec Ratzingera był żandarmem i rodzina musiała się często przeprowadzać. W ogrodzie ich domu w Aschau am Inn powiewa biało-żółta flaga. W tamtejszym kościele wisi pierwszokomunijna fotografia Josepha, pod nią ustawiono fragment starych balasek z dębiny. Metaforyczny opis głosi, że ks. Ratzinger przyczynił się na Soborze Watykańskim II do otwarcia w Kościele wielu drzwi.

Na domu w Traunstein wmurowano pamiątkowy napis, ale trzeba go oglądać z daleka, bo - jak ostrzega tabliczka - nowi mieszkańcy nie życzą sobie gości na prywatnym terenie. Także na kamienicy w malowniczym Tittmoning wmurowano tablicę. Tyle że na niewłaściwym budynku. W Ratyzbonie na domu, w którym mieszka Georg Ratzinger, już na kilka dni przed przyjazdem brata można było podziwiać tablicę ku pamięci pobytu Benedykta XVI w tym miejscu 13 września 2006 r.

Benedykt XVI wydaje się nie zaprzątać sobie tym wszystkim głowy. Na pokładzie samolotu Alitalii wychodzi krótko porozmawiać z dziennikarzami: "Jestem starym człowiekiem i nie wiem, ile jeszcze czasu da mi Pan. Jeśli będę mógł jeszcze raz udać się do Niemiec, przyjmę to z radością jako dar od Boga".

Mówi, że katolicyzm w jego ojczyźnie "nie jest zmęczony". I dodaje: "W ostatnich tygodniach widziałem, jak wiele osób było zaangażowanych w organizację pielgrzymki. Nie sądzę, że to wyłącznie z mojego powodu, ale świadczy to raczej o tym, że wszyscy razem chcemy być Kościołem".

Samolot ląduje na monachijskim lotnisku o godzinie 15.22.

Relacja z wizyty Benedykta XVI w Bawarii w następnym numerze "Tygodnika Powszechnego".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Były dziennikarz, publicysta i felietonista „Tygodnika Powszechnego”, gdzie zdobywał pierwsze dziennikarskie szlify i pracował w latach 2000-2007 (od 2005 r. jako kierownik działu Wiara). Znawca tematyki kościelnej, autor książek i ekspert ds. mediów. Od roku… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 38/2006