Petera Wolza interes życia

Niemcy nigdy nie wybaczą Żydom Auschwitz - to cyniczno-ironiczne zdanie, autorstwa izraelskiego psychiatry, nabiera makabrycznej aktualności. Gdyby 60 lat temu alianci zbombardowali obóz w Auschwitz i prowadzące do niego tory kolejowe, Niemcy nie musieliby zabijać tylu Żydów: taka oto logika wyłania się z poniższej historii.

04.07.2004

Czyta się kilka minut

Był wiosenny dzień 1944 roku, gdy nadzieja zagościła w sercach więźniów obozu Auschwitz-Birkenau. Tamtego dnia, 60 lat temu, na niebie nad obozem po raz pierwszy pojawiły się amerykańskie samoloty. Startujące z baz w południowych Włoszech maszyny krążyły nad pobliskim terenem przemysłowym i należącym do niego obozem Auschwitz-Monnowitz, którego więźniowie zmuszani byli do pracy. Wykonane wówczas zdjęcia posłużyły do przygotowania nalotu na fabryki, produkujące materiały pędne dla Wehrmachtu. Komory gazowe, krematoria i tory prowadzące do kompleksu obozowego pozostały nienaruszone.

Mieszanka tych faktów historycznych i trudnych do udowodnienia spekulacji skłoniła teraz pewnego niemieckiego adwokata, niejakiego Petera Wolza z Düsseldorfu, do złożenia w Międzynarodowym Trybunale w Hadze pozwu przeciw rządowi USA. Podobny pozew Wolz złożył w 2001 r. w sądzie federalnym stanu Waszyngton. W obu domaga się od prezydenta Busha - prawnego następcy Franklina Roosevelta, prezydenta USA podczas II wojny światowej - wypłacenia, bagatela, 40 miliardów dolarów odszkodowania za “pasywne wspólnictwo w ludobójstwie, którego naziści jako główni sprawcy dokonali w Auschwitz". Wolz nie tylko oskarża Amerykanów, że nie uratowali więźniów, ale twierdzi, iż amerykańscy wojskowi wzbogacili się ich kosztem, przywłaszczając sobie tzw. “złoty pociąg" - transport wartościowych przedmiotów, zrabowanych pomordowanym w 1944 r. węgierskim Żydom, wywieziony przez Niemców z Auschwitz w kierunku zachodnim i tam przejęty przez US Army.

Fakt, że akurat niemiecki prawnik pozwał rząd amerykański o tak horrendalne odszkodowanie, uzurpując sobie prawo do występowania w imieniu żydowskich ofiar, wydaje się wątpliwy już choćby z moralnego punktu widzenia. Wątpliwości nie pomniejsza to, że Wolza wspiera człowiek, który przeżył oświęcimskie piekło: jako poszkodowany występuje 90-letni Kurt-Julius Goldstein. Ten Żyd, komunista i były więzień, po wyzwoleniu osiadł w komunistycznej NRD, gdzie sprawował różne funkcje w nomenklaturze. Przez wiele lat był dyrektorem propagandowego radia “Deutschlandsender", atakującego Niemcy Zachodnie, oraz kierował “Międzynarodowym Komitetem Oświęcimskim", zdominowanym przez komunistów i wykorzystywanym do propagandowej walki z Zachodem.

Goldstein argumentuje dziś, że od wiosny 1944 r. alianci mieli techniczne możliwości zbombardowania Auschwitz i gdyby z nich skorzystali, zapobiegliby wymordowaniu w Auschwitz-Birkenau kilkuset tysięcy węgierskich Żydów. W programie telewizyjnym Goldstein wspominał, jak bardzo pragnął wówczas, by nad obozem pojawiły się alianckie bombowce. “Byłoby to wybawienie, uwzględniając nawet niebezpieczeństwo, że podczas takiego nalotu mogłem zginąć i ja" - mówił Goldstein. I dodawał: “Ale ratowanie więźniów nie należało do priorytetów aliantów".

Jakie szanse ma pozew “Wolz/Goldstein versus USA"? Wybitny znawca problematyki Holocaustu, historyk prof. Walter Laqueur uważa, że żadnych. 83-letni Laqueur, niemiecki Żyd, uciekł przed nazistami z rodzinnego Wrocławia na Zachód. Przez kilkadziesiąt lat wykładał w Wielkiej Brytanii i USA, napisał wiele książek. Pytany o pozew Wolza odpowiedział, że “żaden sąd na tym świecie" nie jest władny rozstrzygać w tej sprawie. Absurdem jest pozywanie rządu USA, że nie zapobiegł Holocaustowi, argumentował Laqueur, bo ratowanie życia ludzkiego miało wtedy charakter zobowiązania moralnego, lecz nie prawnego.

W 2001 r. sędzia federalny z Waszyngtonu uznał jednak, że pozew może być rozpatrywany przez tamtejszy sąd. Od tego czasu Departament Sprawiedliwości USA we współpracy z Pentagonem przygotowują merytoryczną odpowiedź. Niezależnie od tego Departament złożył wniosek o odrzucenie pozwu argumentując, że narusza on suwerenność państwa. Z Hagi nie było dotąd żadnej reakcji.

Czy w ogóle dojdzie do procesów, nie mówiąc już o wyrokach? Wątpliwe. Poza tym kwestia, czy lotnictwo alianckie powinno zbombardować Auschwitz, nie jest wcale nowa. Już w 1968 r. ukazała się w USA solidnie udokumentowana książka “While Six Million Died - A Chronicle of American Apathy" (Kiedy zginęło sześć milionów - kronika amerykańskiej apatii). Jej autor, dziennikarz Arthur D. Morse, zarzucał aliantom brak zaangażowania w ratowanie Żydów. Jednak nawet on przyznawał, że gabinet Roosevelta poważnie rozważał możliwość bombardowania obozów, ale poniechał tych planów z przyczyn militarnych. Zastępca Sekretarza Obrony John McCloy - po wojnie Wysoki Komisarz USA w okupowanych Niemczech, nadzorujący z ramienia Amerykanów powstawanie Republiki Federalnej - uważał wręcz, że takich nalotów nie da się przeprowadzić, bo oznaczałoby to odciągnięcie zbyt wielu samolotów (bombowców i myśliwców osłony) z tych miejsc, gdzie rozstrzygały się losy wojny z państwem Hitlera. Jednocześnie McCloy wątpił w skuteczność takiej operacji. W jednym z dokumentów Pentagonu z końca 1944 r. czytamy: “Akcja taka wymagałaby poważnego wysiłku ze strony sił lotniczych, które w tej chwili zaangażowane są we wspieranie sił lądowych, prowadzących rozstrzygające operacje". Ci, którzy oceniają dziś decyzje podejmowane przez alianckich wojskowych i polityków, łatwo zapominają, że w 1944 r. głównym celem aliantów było pokonanie III Rzeszy, przeciwnika ciągle jeszcze silnego i niebezpiecznego.

Mimo to historycy, zwłaszcza z USA i Wielkiej Brytanii, spierają się od lat - często bardzo emocjonalnie - o decyzję aliantów o nie atakowaniu z powietrza “fabryk śmierci" (co ciekawe, mało kto z krytyków Roosevelta dostrzega fakt, że większe możliwości zbombardowania obozów miała Armia Czerwona, która na początku 1944 r. przekroczyła międzywojenną granicę Polski; jej lotniska były położone bliżej niż alianckie).

Dużą rolę w tej debacie odgrywa świadomość, że już w 1942 r. prezydent USA był informowany, co dzieje się w obozach zagłady. Kurier polskiego Państwa Podziemnego Jan Karski, który przedarł się na Zachód, poinformował Roosevelta o Holocauście podczas osobistej rozmowy z nim w Białym Domu. Do aliantów docierały też informacje, przekazywane za pośrednictwem środowisk żydowskich. Również rząd polski w Londynie zwracał się do Brytyjczyków z prośbą o zaatakowanie kacetów, w których więziono obywateli polskich - tak Żydów, jak i Polaków.

Obrońcy Roosevelta argumentują, że Waszyngton i Londyn nie zdecydowały się na naloty, gdyż obawiały się wielkich strat wśród więźniów, zaś pogląd, że bombowce mogły zniszczyć połączenia kolejowe do Auschwitz, jest naiwny. Gdyby nawet tak się stało, to Niemcy zapewne szybko usunęliby szkody, tak jak błyskawicznie usuwali zniszczenia, jakich alianckie bomby dokonywały w ich zakładach zbrojeniowych.

Jak dotąd niemiecka opinia publiczna niemal nie zauważyła kuriozalnego sporu między ambitnym niemieckim prawnikiem i jego klientem, a rządem USA. Szukający rozgłosu adwokat najwyraźniej nie jest z tego zadowolony: wolałby być w centrum zainteresowania mediów, skoro - jak głosi z dumą - “takiego pozwu jeszcze w amerykańskiej historii nie było". Wolz twierdzi, że oparł go na materiale dowodowym, który kierowany przezeń zespół (występujący pod nazwą “Międzynarodowy Projekt - Oświęcimskie Skargi Zbiorowe") zebrał w archiwach różnych krajów, przy współpracy naukowców, ludzi biznesu i przyjaciół. W jakich archiwach i przy czyjej pomocy - tego zdradzić nie chce.

Wolz uważa się za “niezależnego prawnika", specjalizującego się w “wielkich perspektywicznych projektach". Kieruje się przykładem amerykańskich adwokatów, obserwuje “rynek" i analizuje “potencjalne pola działania". Trzy lata temu odkrył swoje dziewicze pole - w postaci “wspólnictwa" Amerykanów w nazistowskim ludobójstwie. Na pytanie, jak finansuje swą walkę z rządem USA, odpowiada wymijająco: w końcu jest “przedsiębiorcą", a finansowanie może mieć różne formy, np. w postaci książki czy filmu; dziennikarzowi “Frankfurter Allgemeine" Wolz zdradził, że prowadzi rozmowy z pewnym producentem.

Procesować można się o wszystko. A to, że pozew niemieckiego adwokata może mieć skutki polityczne? Prawnikowi i jego klientowi - byłemu więźniowi i byłemu prominentowi komunistycznej władzy w jednej osobie - snu to nie zakłóca. Pierwszy chce ubić interes życia, drugi nienawidzi Ameryki.

Przełożył Wojciech Pięciak

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 27/2004