Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ale ta epokowa zmiana pociągała ze sobą inną, nie mniej znaczącą: nauczycielom dano prawo wyboru podręczników. Wprowadzono "minimum programowe przedmiotów obowiązkowych", na podstawie którego mogły powstawać rozmaite programy. Po półwieczu totalitaryzmu, kiedy kształcono według ideologicznej i dydaktycznej sztancy, pojawił się trend na indywidualizm. "Głównym celem edukacji jest stworzenie możliwości harmonijnego rozwoju każdego człowieka jako osoby i jako obywatela" - deklarował projekt reformy systemu edukacji, przyjęty w 1993 r. przez rząd Hanny Suchockiej. Z reformy tej pozostała jednak głównie deklaracja, bo rząd padł, a za następnego, w związku ze złą sytuacją ekonomiczną kraju, nakłady na oświatę obniżyły się - szkoły likwidowały zajęcia dodatkowe, a samorządy broniły się przed przejmowaniem szkół, bo nie miały za co ich utrzymać.
W tej sytuacji oświatę postanowił reformować min. Jerzy Wiatr, postulując w swoim projekcie zmiany w szkolnictwie podstawowym i zawodowym, a także w sposobie kształcenia i wynagradzania nauczycieli. Ale znów były wybory i pobożne życzenia ministra trafiły do kosza.
Gdy we wrześniu 1999 r. Jaś Kowalski rozpoczynał rok szkolny, otrzymał list: "Stajesz się uczniem zupełnie nowej szkoły - gimnazjum. Dorosłym, samodzielnym, odpowiedzialnym. Dlatego koniec z dzienniczkiem. Zamiast niego dostajesz indeks, prawie taki, jak studenci". List napisał prof. Mirosław Handke, autor najgłośniejszej reformy oświaty po 1989. Od dwóch ostatnich różniła się tym, że nie została na papierze, od pierwszej, że dotyczyła wszystkich uczniów: siedmiolatki szły do okrojonej sześcioklasowej podstawówki, a ci z szóstej klasy do trzyletniego, nieistniejącego dotąd gimnazjum. Według starych reguł uczył się tylko ostatni rocznik ósmoklasistów i młodzież ze szkół średnich. Taki misz-masz trwał do roku 2002. Był to też okres potężnego zawirowania na rynku podręczników, bo dla klas IV i VII wymieniono je całkowicie.
Również indywidualizacja zyskała wtedy dodatkowy praktyczny wymiar, bo w wielu klasach zrezygnowano z podziału na tradycyjne lekcje, przerwy i przedmioty, zastępując je kształceniem blokowym. Prawdziwym novum były egzaminy zewnętrzne po każdym etapie kształcenia, a przede wszystkim matury według nowych zasad, zastępujące rekrutację na studia.
Gdy Jaś Kowalski rozpoczyna rok szkolny 2008/09, głośno już o kolejnej reformie, przygotowywanej przez min. Katarzynę Hall, która w większym niż dotąd stopniu chce oddać szkołę we władanie samorządów i wpływać na sytuację nauczycieli (m.in. dodatkowe godziny pracy).
Ciągnącym się przez niemal dwie dekady zmianom towarzyszy nieodmiennie krytyka, protesty związków zawodowych, niepokój rodziców i uczniów. Ale jest pewne, że bez reform będziemy ciągnąć się w ogonie edukacyjnym Europy. Komisja Europejska zaleca, żeby do 2010 r. państwa członkowskie zwiększyły odsetek obywateli z co najmniej średnim wykształceniem do 80 proc. W Polsce wynosi on nieco ponad 40.