Pekin nie dla wszystkich

To największa w historii migracja ze wsi do miast: w ostatnich 30 latach aż 282 mln Chińczyków opuściło rodzinną ziemię, by napędzać rozwój metropolii. Dziś wielu z nich nie jest już tam potrzebnych. I co z nimi zrobić?

12.02.2018

Czyta się kilka minut

Serwis jednej z firm wypożyczającej rowery, Pekin, marzec 2017 r. / KEVIN FRAYER / GETTY IMAGES
Serwis jednej z firm wypożyczającej rowery, Pekin, marzec 2017 r. / KEVIN FRAYER / GETTY IMAGES

Zewsząd słychać narzekania. Bez względu na to, czy rozmawia się z rodowitym pekińczykiem, czy też z przybyłym z prowincji migrantem: „Straszny ścisk. Mieszka tu za dużo ludzi. Godzinami stoimy w korkach. Rząd musi jakoś to rozwiązać”.

Władze w Pekinie zdają sobie sprawę z rozmiaru problemu. Zapoczątkowana jesienią 2017 r. intensywna kampania „oczyszczania” miasta przyniosła już pierwsze rezultaty: pękająca w szwach chińska stolica liczy mniej mieszkańców. Trochę mniej.

Plan rządu, mający na celu zamienienie 22-milionowego zanieczyszczonego molocha w miejsce, w którym da się żyć, ma jednak wysoką cenę: tysiące migrantów z obszarów wiejskich, którzy przez lata wykonywali niepewne i niskopłatne prace, muszą szukać szczęścia gdzie indziej. W Pekinie nie są już potrzebni.

Perpetuum mobile migracji

Sophia Du, 33-letnia emigrantka z regionu Mongolia Wewnętrzna, niespokojnie wierci się na ławce w centrum wymiany kulturalnej Hutong, położonym na jednej z tradycyjnych ulic Pekinu – tu właśnie pracuje od trzech lat. Chociaż w Pekinie mieszka już 15 lat, z nostalgią wspomina region, z którego pochodzi. Otwiera oczy i, podnosząc rękę w wizjonerskim geście, myślami wraca do swojego dzieciństwa: – Spróbuj sobie wyobrazić to miejsce: rozległe przestrzenie, przezroczyste powietrze. Tam naprawdę masz wrażenie, że możesz dotknąć nieba...

Mimo to swoją przyszłość Sophia wiąże z Pekinem.

Ta instruktorka i dietetyczka jest jedną z 282 mln migrantów z obszarów wiejskich, którzy w ciągu ostatnich trzech dekad opuścili rodzinne strony, aby osiedlić się w dynamicznie rozwijających się chińskich metropoliach. Intensywna urbanizacja po wyjściu Chin z izolacji w 1978 r. i wizja lepszego życia w mieście wprawiła w ruch największą w historii pielgrzymkę do „miejskiej ziemi obiecanej”. Ci, którzy chcieli poprawić swą sytuację, przemierzali setki kilometrów, zostawiając rodziny, by podjąć niskopłatną i często niepewną pracę. W Pekinie migranci stanowią ponad jedną trzecią zameldowanych obecnie mieszkańców.

Chociaż eksodus ze wsi do miast jest powszechny, to skala zjawiska przemieszczania się obywateli Chin nie ma precedensu. A to jeszcze nie koniec. Wydział ds. Ludności ONZ szacuje, że największy wzrost ludności w miastach w najbliższych latach nastąpi właśnie w Chinach, Indiach i Nigerii.

Marzenie o lepszym życiu w mieście wciąż inspiruje wielu Chińczyków do postawienia wszystkiego na jedną kartę. Wizje te są podsycane perspektywą realizacji „chińskiego snu”. Pojęcie to, ukute przez prezydenta Xi Jinpinga w 2013 r., zakłada dążenie do poprawy standardu życia całego społeczeństwa, bez wykluczania ludności wiejskiej.

Zawieszeni w próżni

Chociaż władze państwa planują dalszą walkę z ubóstwem i obiecują dobrobyt wszystkim (i to już przed rokiem 2020), to w Chinach wciąż obowiązuje orwellowski podział na równych i równiejszych.

Migranci z obszarów wiejskich posiadają mniej praw niż osoby urodzone w Pekinie. To następstwo wprowadzenia w 1958 r. systemu meldunkowego (hukou) przez Mao, twórcę Chińskiej Republiki Ludowej. System ten dzielił pracowników na wiejskich i miejskich. Jego celem było ograniczanie napływu biednych rolników do miast w czasach ówczesnego tzw. realnego komunizmu.

Ale dzisiaj, mimo faktycznego przejścia na gospodarkę rynkową i wprowadzania reform systemu meldunkowego, migrant z wiejskim hukou wciąż nie ma dostępu do służby zdrowia, ubezpieczeń społecznych czy możliwości podjęcia nauki w mieście. – Jest to poważny problem – potwierdza Jan van der Putten, były holenderski korespondent pracujący w Chinach. – Migranci nie posiadają prawie żadnych praw, nie mogą np. wziąć ślubu. Oni w zasadzie nawet nie mają prawa umrzeć!

Wszystkie te ograniczenia nie odstraszają milionów Chińczyków pragnących poprawić swą sytuację finansową. Zdesperowani, dobrowolnie decydują się na marginalizację w miejskim społeczeństwie. Na ich decyzję nie ma wpływu nawet perspektywa szykan ze strony rodowitych pekińczyków.

Sophia: – Miejscowi nie lubią migrantów, ponieważ myślą, że zajmujemy ich przestrzeń, wykorzystujemy ich zasoby. Chociaż hukou wciąż nas poważnie ogranicza, wprowadzono pewne zmiany. Obecnie, jeśli jesteś zarejestrowany, gdy masz „zieloną kartę”, możesz legalnie wynająć mieszkanie i pracować.

Mimo tych reform los migrantów jest nie do pozazdroszczenia. Wielu doznaje rozczarowania i niepokoju. Nawet traumy. Ale zostają, bez względu na trudności.

„Odchudzanie” stolicy

Rząd, który uważnie śledzi każdy ruch obywateli, nigdy nie był zachwycony chaotyczną migracją. To potrzeba odzyskania utraconej pozycji na scenie międzynarodowej za sprawą ekonomicznego boomu przekonała władze do rozluźnienia systemu meldunkowego. W ten sposób nowo powstałe miasta mogły rozwijać się dzięki napływowi taniej siły roboczej. Chiny zawdzięczają swój spektakularny rozkwit w ostatnich 30 latach właśnie masowej migracji do miast – oraz intensywnym inwestycjom w przemysł i infrastrukturę.

Tymczasem gwałtowna urbanizacja przerosła najśmielsze oczekiwania. Chińskie megamiasta osiągnęły faktycznie gigantyczne rozmiary. Pekin, druga co do wielkości aglomeracja po Szanghaju (ten liczy 24 mln mieszkańców), rozciąga się na powierzchni 17 tys. km kwadratowych i pęka w szwach. Według rządowych danych, w ciągu ostatnich 16 lat liczba mieszkańców wzrosła ponad dwukrotnie: z 10 do 22 mln. To mniej więcej tak, jakby połowa ludności Polski została ściśnięta na obszarze wielkości województwa podkarpackiego.

Nic dziwnego, że standard życia w stolicy uległ pogorszeniu. Coraz trudniej mieszkać w pogrążonym w smogu mieście molochu. Przeludnienie, zanieczyszczenie powietrza, natężenie ruchu i problemy z dostawą wody – to szara (dosłownie) codzienność pekińczyków. Dojazdy z oddalonych od centrum dzielnic zajmują zbyt dużo czasu. Nawet przejście przez ulicę jest prawdziwym wyzwaniem, biorąc pod uwagę pędzące samochody, które nie mają zamiaru się zatrzymać. I wszędzie trzeba stać w kolejce...

– Tutaj nie mówimy już o życiu w metropolii, ale raczej o przeżyciu – mówi van der Putten.

Chińskie władze dojrzały rozwiązanie m.in. w „odchudzeniu” stolicy. Tym bardziej że wspomniane 22 mln jej mieszkańców to tylko oficjalne statystyki. W istocie żyją tu także rzesze mieszkańców niezarejestrowanych, z wiejskim hukou, co sprowadza ich status do poziomu nielegalnych migrantów.

To właśnie oni są wysiedlani jako pierwsi w ramach zaprowadzanych od jesieni porządków. Ustalono, że do 2020 r. liczba mieszkańców nie może przekroczyć 23 mln. Tak określa pięcioletni plan rozwoju metropolii. A plan to rzecz święta.

Pod specjalnym nadzorem

Najgęściej zaludnione dzielnice miasta są poddawane szczególnie wnikliwej kontroli. Rząd dysponuje arsenałem metod, aby zmusić ludzi do zmiany miejsca zamieszkania. Jedną z nich jest wykrywanie nielegalnych lokatorów.

Prawdziwe polowania odbywają się w hutongach. Te tradycyjne, wąskie, ale długie uliczki w centrum mają strategiczne znaczenie zarówno dla rządu, jak też deweloperów – ze względu na wysoką cenę gruntu.

Hutongi to również miejsca, które upodobali sobie turyści. Przyjezdni uwielbiają przechadzać się po alejkach i rozkoszować ich wyjątkową atmosferą. Otwarte bramy zachęcają do zerknięcia na dziedzińce, wokół których usytuowane są małe mieszkania. Ci, którzy niepostrzeżenie przemkną na jedno z tych podwórek, mogą rzucić okiem na życie mieszkańców hutongów: zarówno rodowitych pekińczyków, jak i migrantów z obszarów wiejskich.

Ci ostatni czasem nie mają innego wyjścia niż wynajmować mieszkania nielegalnie, gdyż oficjalnie są zameldowani w rodzinnej wsi. – Wynajmują głównie od lokatorów, którzy wolą zamienić swe podupadłe mieszkanie na wygodne lokum w bloku – opowiada Hanna Wu z biura architektonicznego People’s Architecture Office. – Te mieszkania należą bowiem do państwa, władze wynajmują je za niską opłatą. Podnajem osobom trzecim jest niezgodny z prawem. Dlatego najemcy często nie mają żadnej umowy, co dla władz stanowi podstawę do eksmisji.

– Niektóre z tych nielegalnie podnajmowanych nieruchomości są wykorzystywane w celach komercyjnych. Rząd tropi również te przypadki – opowiada Lars Thom z firmy Beijing’s Postcards, instytucji zajmującej się najnowszą historią Pekinu. – Przez konfiskatę pomieszczeń chcą położyć kres napływowi nowych migrantów.

Prócz tego władze rekwirują budynki, które zostały w przeszłości zbudowane bez pozwolenia lub nielegalnie przebudowane. A tych ostatnich jest sporo, gdyż wprowadzanie zmian w konstrukcji budynków jest praktykowane od lat. Tak mieszkańcy starają się wykorzystać ograniczoną przestrzeń, którą mają do dyspozycji. Np. wielu buduje dodatkowe pomieszczenia na dachu. – Władze zabraniają takich samowolnych konstrukcji, gdyż w ten sposób zajmowana jest dodatkowa przestrzeń publiczna – wyjaśnia Sophia. Niektórzy dzielą dom na mniejsze powierzchnie, by je wynająć. W ten sposób liczą na dodatkowe dochody.

Stragany na celowniku

Polowanie na nielegalnych lokatorów i konfiskata samowolnie postawionych lub przebudowanych budynków skutkuje wymuszonymi przeprowadzkami. Wielu uważa, że rząd wykorzystuje tę akcję jako pretekst, by przegonić mieszkańców z zatłoczonych dzielnic.

Lars Thom patrzy na sprawę z innej perspektywy: – Cóż, nie można wszystkiego rozpatrywać w kategoriach wymówek. Dużo ludzi naprawdę nie ma pozwolenia, by tu mieszkać. Z drugiej strony to prawda, że rząd szuka usprawiedliwień, aby zmusić mieszkańców do przeprowadzki. To częściowo zrozumiałe, bo Pekin nie jest miastem zrównoważonym. Trzeba coś z tym zrobić. To, co się dzieje, jest okrutne. Też się z tym nie zgadzam. Ale do pewnego stopnia jestem to w stanie zrozumieć. Choć uważam, że rząd nie działa we właściwy sposób.

Co dzieje się ze skonfiskowanymi budynkami? – Rząd często wykorzystuje je jako hoteliki bed and breakfast i biura – mówi Hanna Wu. Część zaś jest wyburzana.

Lars dodaje, że rząd często zamyka też sklepy, zmuszając w ten sposób ludzi do zmiany miejsca zamieszkania. Mówiąc o sklepach, ma na myśli małe stragany migrantów, które w ostatnich latach masowo znikają, aby ustąpić miejsca modnym kawiarniom lub nowoczesnym biurom.

To plan rządu, który ma na celu rewitalizację i odmłodzenie wizerunku strategicznych dzielnic. „Uliczne bazary” nie pasują do tego obrazka. To nie tylko dramat dla małych przedsiębiorców, którzy są zależni od dochodów ze swoich sklepów. Również miejscowi nie są zadowoleni z zachodzących zmian. – Nam to też utrudnia życie. Nie możemy już kupować świeżych warzyw. Musimy chodzić na inny targ, który jest znacznie dalej – mówi Sophia Du.

Modernizacja kluczowych dzielnic niesie ze sobą wzrost cen. – Wielu ludzi będzie musiało się przeprowadzić, bo czynsze wzrosły – podkreśla Lars.

Aby dało się żyć

Sophia ma mieszane uczucia odnośnie do „odchudzania” stolicy: – Może nie jest to najlepszy sposób na rozwiązanie problemu przeludnienia… Ale z drugiej strony trzeba przyznać, że sytuacja się poprawia – zastanawia się. – Uważam, że rząd stara się lepiej zorganizować życie w mieście. Pekin ma 20 mln mieszkańców, to za dużo. Jeśli nie umiesz przetrwać w takim środowisku, to może lepiej, jeśli wrócisz do domu.

W tej kwestii zarówno Sophia, jak i Lars oraz Hanna są jednomyślni: należy podjąć działania, aby uczynić Pekin miastem, w którym da się żyć.

Pozostaje tylko pytanie, czy przymusowe przeprowadzki to jedyny sposób na rozwiązanie tego problemu. Bo obecna sytuacja przypomina walkę o przetrwanie. Rząd rozdaje karty i z góry wie, kto przegra. A przegra grupa najsłabsza, najmniej uprzywilejowana – migranci.

Kampania zimowa

Równocześnie chiński rząd stara się kreować siebie na obrońcę uciśnionych. Konfiskując nielegalne domy nie tylko zasłania się prawem, ale przekonuje wyrzucanych obywateli, że przeprowadzka jest dla ich własnego dobra, jako że zaniedbane mieszkania nie spełniają norm, a przestarzałe konstrukcje są częstą przyczyną pożarów.

Ostatni argument nawiązuje do tragicznego pożaru w listopadzie 2017 r., w którym w południowej dzielnicy Pekinu zginęło 19 osób. To właśnie wtedy rząd postanowił na dobre przystąpić do akcji. Masowe wyburzanie i wysiedlanie zdominowały kolejne mroźne tygodnie.

W rezultacie tysiące ludzi zostały bez dachu nad głową w samym środku zimy.

Ale to przecież dla ich dobra.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 8/2018