Patos i zwykłe dobro

Koziołek Matołek stał się częścią naszego dzieciństwa, ikoną kultury popularnej, dziedzictwem narodowym. Gdyby w Polsce powstał narodowy gabinet figur woskowych - koza w czerwonych spodniach i żółtych rękawiczkach musiałaby stanąć obok Marszałka i Wałęsy.

03.08.2003

Czyta się kilka minut

 /
/

“W wielkim mieście, tak wielkim, że w nim była nawet panorama, a raz nawet przyjechała menażeria, żył mały szewc Kopytko, taki śmieszny, że patrzeć nie było można na niego, żeby się nie śmiać..." - tak zaczyna się baśń o Szewcu Kopytko i Kaczorze Kwaku - pierwsza książka dla dzieci autorstwa Kornela Makuszyńskiego. Napisał ją we Lwowie, wydał na dwa lata przed I wojną - dobiegał wówczas trzydziestki. Trudno zgadnąć, co go skłoniło do napisania bajki - nie miał własnych dzieci, a ze swoim licznym rodzeństwem, pozostawionym w Stryju, nie utrzymywał kontaktów.

Bajka była prosta, zabawna, napisana ze swadą, ale powściągliwie - maniera wielostronicowych dygresji pojawiła się później. Potem były jeszcze “Bardzo dziwne bajki" i dopiero w roku 1928 historia “O dwóch takich, co ukradli księżyc". W latach 30. za sprawą “Koziołka Matołka" i “Małpki Fiki Miki" utrwaliła się sława Makuszyńskiego jako pisarza dla dzieci. Niebawem wyszły drukiem prawdziwe bestsellery - “Awantura o Basię" i “Panna z mokrą głową", a także adresowane do chłopców “Wielka brama" i “Skrzydlaty chłopiec".

Mizoginizm i dziewczynki

Przez całe życie bardzo pracowity, Makuszyński uprawiał poezję, pisywał felietony, krytyki teatralne, humoreski... Czy mógł przewidzieć, że pozostanie w pamięci czytelników niemal wyłącznie za sprawą książek dla dzieci, podczas gdy cały “poważny" dorobek zostanie mu (litościwie) zapomniany? Mówię “litościwie", bo grzebiąc w twórczości Makuszyńskiego można się natknąć na przedziwne kwiatki.

Chociażby jego stosunek do płci przeciwnej - z nieprzychylnych kobietom, mizoginicznych bon-motów można by ułożyć pokaźną antologię. Zwłaszcza ŻONY nie miały u niego dobrej prasy. Tę przypadłość Makuszyńskiego dostrzegli nawet współcześni, aczkolwiek inne były wówczas standardy politycznej poprawności.

Kobieta duszy nie ma, bo się boi wody, psa, papierosów, ognia i ciemnego pokoju.

Nawet kobieta po wielu latach rozumowania odróżnia kapelusz od dzieła filozoficznego.

Książkę może zamordować usłużny krytyk; tobie, smutny bracie, jeśli o kobietę idzie, nikt takiej drobnej przysługi nie odda.

Przyjacielu! Jeśli w odpowiedzi na twoje pytanie kobieta odpowiada - nie wierz jej, jeśli jednak milczy - nie wierz jej tym bardziej.

Piękna kobieta jest jak kaczka - za dużo dla jednego, za mało dla dwóch.

To tylko na chybcika dokonany wybór seksistowskich żartów pisarza. Motyw wiarołomnych żon i solidarność z “rogaczami" stale u niego powraca. Ciągle przywoływana w tekstach humorystycznych, dowiedziona jakoby intelektualna słabość pań i kobieca lekkomyślność - ujawnia, być może, jakiś wstydliwy kompleks pisarza. Jego pierwsza żona, Emilia z Bażeńskich, była muzą młodopolskiej cyganerii lwowskiej, piękną kobietą, prawdziwą “pożeraczką serc", którą adorowali między innymi Leopold Staff i Tadeusz Boy-Żeleński.

Znamienne, że w książkach dla dzieci ten szczególny kompleks nie daje o sobie znać - portrety dorosłych kobiecych postaci są nakreślone żartobliwie, ale bez jadu (inna sprawa, że najczęściej są to zażywne ciotki i matrony). Kiedy ukazała się drukiem pierwsza powieść Makuszyńskiego z dziewczynką w tytule, “Kurier Literacko-Naukowy" tak ten fakt skomentował: “Posądzono nawet autora [kiedy pisał kolejne książki o chłopcach - przyp. aut.] o to, że swój mizoginizm przeniósł z róż na pączki. Było to jednak złudzenie. Podziw dla tych arcydzieł Stwórcy, jakimi są dziewczynki, był u niego zbyt potężny, aby mógł wyrazić się na wesoło. Dopiero gdy z przekroczeniem pięćdziesiątki rozsądek wziął górę nad egzaltacją, nadeszła pora do opiewania dziewczynek...". Temu “rozsądkowi" zawdzięczamy najciekawsze, bez precedensu w polskiej literaturze przedwojennej, portrety dziewczynek - postrzelonych, odważnych, roztapiających swoim wdziękiem oschłe serca dorosłych.

Krytycy literaccy szybko dopatrzyli się w książkach Makuszyńskiego stale powielanego schematu: oto dziecko - niewinne, szczere, spontaniczne - w sytuacji kryzysu, zagrożenia, obłaskawia jakichś zgorzkniałych starców (czy też kostyczne damy), porusza i odmienia ich uśpioną wrażliwość, a oni, idąc za głosem obudzonego sumienia, otwierają serce i portfel w dobrej sprawie. Ten słowiański wariant “Opowieści wigilijnej" Dickensa mógłby irytować dydaktyzmem, gdyby nie pewien rys “chuligański" w prozie Makuszyńskiego - jego bohaterowie są dobrzy, ale nie polukrowani, a niekiedy mają wręcz cechy rebeliantów... Dobro jest swojskie, wyrozumiałe, ludzkie - nie anielskie... Stąd dziewczynki o posiniaczonych łokciach i podrapanych kolanach, zrzędliwe ciotki (o gołębim sercu), leniwa służba, roztargnieni, nieodpowiedzialni ojcowie... nawet psy są nawróconymi łobuzami o złodziejskiej przeszłości. Makuszyński był poczciwy, a zarazem dowcipny i witalny (nie bez powodu relegowano go z dwóch gimnazjów). Tacy są też jego bohaterowie.

Notabene muszę przytoczyć treść wierszyka, który stał się przyczyną usunięcia jedenastoletniego Kornela ze szkoły, bo dzisiaj wydaje się dość niewinny. Ksiądz, zabraniający uczniom ślizgania się na zamarzniętym jeziorku, został uwieczniony takim oto stychem: “Na próżno jędza / w przebraniu księdza / z lodu nas spędza / W pierwszej b klasie / w zimowym czasie / nikt mu nie da się!". To wystarczyło, aby wierszokleta wyfrunął z gimnazjum stryjskiego do Przemyśla, skąd zresztą także go wkrótce wylano. Co myślała “jędza w przebraniu księdza", kiedy 42 lata później uczeń Makuszyński został członkiem Polskiej Akademii Literatury?

Złoto nie pierwszej próby

Kornel Makuszyński obdarzony był niezwykłą łatwością pisania. Słowa spływały mu z pióra wartko, jego rękopisy nie wymagały kopiowania - niemal pozbawione są skreśleń i poprawek. Antoni Słonimski w “Alfabecie wspomnień" tak o tym pisze: “Jego pióro, jak dłoń króla Midasa, wszystko zamieniało w złoto. Nie pierwszej co prawda próby".

Można tę kwestię rozumieć dwojako - po pierwsze, Słonimski czyni aluzję do sposobu, w jaki Makuszyński gospodarował swoim literackim talentem. Imał się mianowicie każdej pracy, pisywał piosenki żołnierskie i popularne humoreski oparte na wątłej fabule - odpowiednik dzisiejszej literatury “do czytania w pociągu". Ta działalność przynosiła mu niebagatelny dochód, a jednocześnie “o sobie pisał zawsze jako o biednym poecie, który chodzi bez butów". Równocześnie jednak literatura (nader) popularna, jaką się parał, za sprawą narracyjnego talentu pisarza nabierała sensu i wdzięku. Była poniekąd parodią gatunku, a Makuszyński świadomie balansował na granicy dobrego smaku i nadawał swoim książkom “brukowe" tytuły (“Fatalna szpilka - przeraźliwa historia do głębi wzruszająca", “Romantyczne i dziwne opowieści", “Straszliwe przygody" itp...).

Bywało jednak i tak, że powieść popularna pisana była przez Makuszyńskiego bez cudzysłowu, a nieposkromiona wena ponosiła autora za daleko. Bo jakże inaczej rozumieć taki choćby ustęp: “...Wóz tłamsił lepkie błoto nielitościwym ciężarem, aby czym prędzej wydostać się na gościniec. Potem zaczął gnać pustą drogą coraz szybszym pędem. Człowiek zespolił się z żelaznym zwierzem, który zachłannymi łapami zagarniał pod siebie drogę i odrzucał ją wściekle poza siebie, porykując z uciechy, kiedy rozrywane jego piersią powietrze jęczało z bólu...". Trudno nie jęczeć z bólu, porykując zarazem z uciechy, kiedy czytamy taki akapit. A oto inne exemplum: “Przegięta cudnie, trwała w tej zastygłej marmurowej pozie; ktoś obok niej siedzący, olśniony jej pięknością, usunął się nieco, jakby nie śmiał siedzieć zbyt blisko tego królewskiego piękna - patrzył tylko z nieśmiałym zachwytem..."

To nie przypadkowy grafomański lapsus, to jeden z wielu powodów, dla których znawcy twórczości pisarza zwykli opatrywać swoje (pochlebne) opinie o jego talencie jakimś ostrożnym “ale...".

Jest jeszcze jedno “ale...". W popularnych tekstach pisarza nie sposób nie dostrzec powierzchownego, “nawykowego", antysemityzmu. Makuszyński dokucza Żydom tak, jak dokucza kobietom - nie jest to atak z pozycji ideologicznych, tylko rodzaj protekcjonalnego, obraźliwego poszturchiwania. Uporczywie o rodakach wyznania mojżeszowego mówi: żydy (i zawsze z małej litery, nawet kiedy mowa o nacji, a nie religii). Można odnieść wrażenie, że pisarz przywołuje postać abominacyjnego “żyda" tak, jak na scenę cyrku przywołuje się garbusa czy klauna - wdzięczny śmiech publiczności wydaje się być gwarantowany. Żarty z niewiernych żon, Żydów i teściowych są stale nadużywanym dyżurnym grepsem humorysty Makuszyńskiego.

Tym bardziej zastanawia koleżeńska kooperacja dwóch stolików w “Astorii", w pierwszych latach odrodzonej Polski, o których wspomina Słonimski: “Na prawo przy oknie siadali endecy: Makuszyński, Nowaczyński, Perzyński. Nasz »lewicowy« stół był liczniejszy. Łączyły się tam nie tylko stoły, ale i pokolenia. Królowała Bronisława Ostrowska, bywał Stefan Żeromski, Lechoń, Wieniawa, czasem Sławek". Słonimski o Makuszyńskim wypowiada się z niezmienną sympatią i ani słowem nie komentuje jego endeckich fobii. Pisze: “Kornel był czytany i popularny. Mnie osobiście jego humor nie czarował, a w życzliwą niepamięć puściliśmy pięćset oktaw, które wykropił o Polsce. Nie sposób było nie lubić Kornela, ani wejść z nim konflikty. Był bezgranicznie pogodny i ustępliwy".

Pięćset oktaw o Polsce

Pięćset oktaw, o których wspomina Słonimski, to “Pieśń o ojczyźnie" - wydana w roku 1924 i wyróżniona Państwową Nagrodą Literacką. Dziś stylistyczny anachronizm tego poematu wydaje się oczywisty. Przytoczę jeden fragment, przez który przedzierałam się mozolnie, próbując wyłowić sens:

Zaś Lubomirski w poetyckich bolach

Wyzwolonego opiewa Tobjasza,

Item Chróściński, na ematskich polach

Bój wiodąc, Parnas krwią oktawy zrasza,...

I inni, co w niej chodzą jak w sobolach

A ponad nimi wielka duma nasza

Krasicki galant tocząc bój bezkrwawy,

Tnie pastorałem mnichy w rytm oktawy...

Makuszyński, dla czytelnika dziecięcego przystępny i łaskaw, dorosłym nie okazuje litości, zwłaszcza tym, którzy nie odebrali przyzwoitego galicyjskiego wykształcenia klasycznego...

Pisano w “Wiadomościach Literackich": “296 razy użył słów Polska, polski, Polak... Ta obfitość narodowej nomenklatury, chorągwi, szabel, robronów, alikantów, to pisane muzeum budzi zdumienie. Poetę współczesnego obowiązuje pewna wstydliwa wstrzemięźliwość w używaniu słów naprawdę świętych, lub mających pozór świętości". Dla mnie “Pieśń o ojczyźnie" ma pewien pozaliteracki walor - jest papierowym cmentarzem słów przedwcześnie zmarłych, zupełnie nieobecnych w języku współczesnym, a mających jakiś czarodziejski, anachroniczny wdzięk. Ponadto fascynują mnie zbitki wyrazów bezpowrotnie skompromitowane propagandową służbą, jak: “jaszczurcze plemię" (krzyżackie), “krew junacka", “szańce" i “pohańce"...

Pozostaje zagadką stosunek Makuszyńskiego do własnej “państwowotwórczej" działalności poetyckiej. Czy była to potrzeba czasu, patriotyczny obowiązek czy szczery odruch? Może kompleks Sienkiewicza i “krzepienie serc" po wojnie polsko-bolszewickiej? Dedykując Tadeuszowi Żeleńskiemu “Narodziny serca", Makuszyński napisał: “O drogi, wszak idziemy przecież ramię w ramię / obaj kłamcy, na zżęte pola zbierać kłosy. / Ty pysznym kłamiesz śmiechem, ja PATOSEM KŁAMIĘ [podkr. aut.] / A obaj własne zmory ciągniemy za włosy...".

Myślę, że Makuszyński wybrał patos z upodobania. Miał słabość do wysokiej tonacji. Pierwsze sztubackie wiersze (jak przyznaje w “Bezgrzesznych latach") pisywał bez wyjątku czerwonym atramentem (!), a ich tematem była ciemiężona ojczyzna. Notabene w swoich wspomnieniach dopuścił się drobnej mistyfikacji - zataił prawdziwą treść debiutanckiego wiersza, który opublikował, mając lat 14 (!!!). Tropiciele twórczości Makuszyńskiego odnaleźli w pośmiertnym archiwum pisarza inkryminowany utwór zatytułowany “Słysz Polsko!":

Oto się bijem w obnażone piersi -

A pięści nasze z żalu są jak młoty!...

Bo niźli kruszec złota sąśmy szczersi,

Posępni dumą namiętnej tęsknoty,

Bo w duszach huczy nam podziemna skarga

Co - nie wybuchnie! Globem nie zatarga!

Spowiedzi naszej słuchaj, Polsko!... Oto

Ważym się wyznać, iżeśmy duchami

Bywali w gnuśne pogrążeni błoto,

Co nasyceniem płaskim w hańbę plami,

że za spokojny liczman, jak Judasze

My sprzedawali harde myśli nasze!...

Jakkolwiek by nas śmieszyła pompatyczna maniera pierwszych prób poetyckich Makuszyńskiego, są one dającym do myślenia zapisem stanu ówczesnej patriotycznej gorączki. Stulecie dzieli ten afektowany wiersz od kompletnego désinteressement sprawami publicznymi, jakie demonstrują dzisiejsi czternastolatkowie. Czy to dobrze, czy źle? Być może odpowiedź daje sam życiorys Makuszyńskiego. Bo oto jego wielka społeczna pasja i patriotyzm najwięcej pożytków przynosiły, kiedy pisarz porzucał ton wysoki dla tonu niskiego - kiedy językiem prostym, kolokwialnym przemawiał do dzieci lub wybierał żartobliwy felieton, aby uruchamiać społeczny potencjał w drobnych, ważnych sprawach - jak choćby zbiórka pieniędzy na zakup nart dla małych zakopiańczyków. Za to go kochano, tym zjednał sobie rodaków, którzy, wbrew powojennej zmowie milczenia wokół pisarza, tłumnie odprowadzali jego trumnę w roku 1953 na zakopiański cmentarz.

“Ja myślałam,

że to maki..."

Gdyby głębiej pogrzebać w poszukiwaniu klucza do niezwykłej popularności pisarza, to - poza niezaprzeczalnym talentem - można by dopatrzyć się dwóch sprzyjających okoliczności. Zanim jeszcze Makuszyński w powszechnej świadomości zaistniał jako poczytny pisarz dla dzieci - dał się poznać jako autor piosenek żołnierskich.

Nawet ja pamiętam z (gomułkowskiego przecież) dzieciństwa strzępy refrenów, śpiewanych przez babcię:

Ej, dziewczyno, ej niebogo,

Jakieś wojsko pędzi drogą,

Skryj się za ściany!

Ja myślałam, że to maki,

że ogniste lecą ptaki,

A to ułany!

Strzeż się tego, co na przedzie

Co na karym koniu jedzie

Oficyjera!

Jeśli mu się wydam miła,

To nie będę się broniła,

Niech mnie zabiera!

Piosenki te (nie wszystkie równie cenzuralne...) ukazywały się w przedwojennym “Żołnierzu Polskim" i były ogromnie popularne. Śpiewano je w okopach podczas wojny polsko-bolszewickiej.

Znakomitym “chwytem marketingowym" okazał się druk pierwszego bodaj polskiego komiksu, a mianowicie “120 przygód Koziołka Matołka" i następujących po nim przygód Małpki Fiki Miki. W duecie z ilustratorem Marianem Walentynowiczem Makuszyński mógł pofolgować namiętności do rymowania - prostota tych rymów więcej mu zjednała czytelników niż bombastyczne sonety. Wielkie nakłady tych książeczek uczyniły z Makuszyńskiego dziecięcego idola na dziesiątki lat - dość powiedzieć, że Matołek znalazł się w Kanonie Literatury dla Dzieci i Młodzieży, wyłonionym w plebiscycie w roku ubiegłym.

W dwa lata po premierze wydawniczej pierwszego zeszytu “Koziołka Matołka" (notabene w roku 1932, a nie 1933 - jak to na okładce datował wydawca) w “Wiadomościach Literackich" pojawiła się miażdżąca recenzja autorstwa Wandy Borudzkiej, wielokrotnie później przywoływana w tekstach krytycznoliterackich, jako że pozostawała w oczywistym konflikcie z ogromną poczytnością komiksu: “Są to przygody nie tylko matołka, ale przede wszystkim dla matołków. Dobrze wiemy, jak dzieci za tą książką szaleją i ile stąd przyjemności doznaje nakładca. Mimo to jest to brukowiec w typowej postaci. (...) Walentynowicz musi wiernie naśladować małpie skoki tekstu. Myli się jednak, jeśli przypuszcza, że dzieci przenikają finezję smętku tej koziej mordy. Niezrozumiałe jest natomiast, dlaczego ten bydlak ma obnażony tors anemicznego ojca rodziny, zabierającego się do mycia górnego dekoltu...".

Dziś trudno o bezstronną ocenę - Matołek (o inicjałach K.M. - tak jak jego autor) stał się częścią naszego dzieciństwa, ikoną kultury popularnej, dziedzictwem narodowym (razem z Małpką Fiki Miki i Wandą, co leży w polskiej ziemi). Gdyby w Polsce powstał gabinet figur woskowych - koza w czerwonych spodniach i żółtych rękawiczkach stanęłaby obok Marszałka i Wałęsy.

W prozie Makuszyńskiego ton wysoki od błazenady dzieli jeden krok. Często pisarz miesza te dwie stylistyki, aby osiągnąć efekt komiczny (stąd choćby postać złodzieja - Józefa Karczocha, który cytuje Homera, a przełażąc przez płot okradanej posesji mówi: “jak Napoleon przez Alpy..."). Korespondencja prywatna pisarza daje dowody na to, że w życiu pozaliterackim równie łatwo przeskakiwał z konwencji w konwencję.

Kiedy po utracie młodo zmarłej pierwszej żony zamierzał ożenić się powtórnie - wysmażył solenne liścisko z uniżoną prośbą o rękę Janiny Gluzińskiej do jej matki. List zaczynał się słowami: “Najczcigodniejsza Pani!" i był niesłychanie konwencjonalny i pompatyczny. Siedem miesięcy później, już jako mąż Janiny, tytułuje jej matkę “Najdroższą Staruszką", a po upływie kolejnego miesiąca nagłówek listu opatruje obcesowym zwrotem: “Teściowo!", po czym świeżo upieczony zięć zarzuca jej, jakoby widziana była na ulicach Zakopanego w samej bieliźnie. To oczywiście błazenada przeszło czterdziestoletniego pisarza, która z pewnością uszła mu na sucho. Wcale mnie to nie dziwi - o ile temu pierwszemu Makuszyńskiemu, nieznośnie przypochlebnemu i pompatycznemu, sama odmówiłabym ręki mojej córki, o tyle ten drugi, infantylny (choć łysy), byłby mile widziany.

Tak więc macie Makuszyńskiego takim, jakim go zechcecie - autora literatury sensacyjnej i popularnej, propagandystę, który gra na ryzykownej, pompatycznej nucie, lekkoducha i birbanta, marnego narciarza, ale szczerego zakopiańczyka, pracowitą mrówkę krzątającą się wokół literackiego zarobku czy wreszcie dowcipnego, zawsze lojalnego wobec dzieci pisarza.

Ja wybieram tego ostatniego, autora dziecięcych evergreenów: “Szatana z siódmej klasy", “Awantury o Basię", “Szaleństw panny Ewy", “Panny z mokrą głową", “Przyjaciela wesołego diabła", “Wyprawy pod psem"...

Przy pisaniu artykułu korzystałam z opracowania Jolanty Kowalczykówny “Z badań nad warsztatem literackim Kornela Makuszyńskiego jako autora powieści dla młodzieży" i referatu Jacka Kolbuszewskiego na sesji naukowej z okazji 100-lecia urodzin pisarza.

---ramka 312071|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2003