Papież, który przeraża

Dlaczego Franciszek jest jednym z najbardziej kochanych papieży ostatnich czasów, a jednocześnie – najbardziej z nich wszystkich krytykowanym?

24.12.2018

Czyta się kilka minut

 / ALESSANDRA TARANTINO / AP / EAST NEWS
/ ALESSANDRA TARANTINO / AP / EAST NEWS

Krytyków jest coraz więcej i są co- raz głośniejsi. Sprzeciwiają mu się otwarcie, a nawet żądają dymisji. Z pewnością nie dlatego, że reformatorska siła pontyfikatu już się wyczerpała. Wręcz przeciwnie – jest wielka i budzi strach. Mocniej nawet niż na początku.

Przeciwnicy szykują się do ataku uprzedzającego: myślą już o przyszłym konklawe. Ale to oznaka ich słabości. Nie doceniają Franciszka. Mówią, że jest uparty, że wciąż idzie w tym samym kierunku. A ma on jeszcze niejedną strzałę w łuku i spore pokłady energii. I umiejętność – stale rosnącą – korygowania swoich działań.

Nowe zwyczaje

Widzę trzy przyczyny krytyki Franciszka: nowy model papiestwa, jaki nam pokazał; reformy, które zaproponował; parezję – swobodę wypowiedzi – z jaką wyraża własne zdanie i reaguje na głosy sprzeciwu.

Opozycja pojawiła się już w pierwszy wieczór – podobnie jak i fala sympatii – sprowokowana słynnym buonasera. Niewinne pozdrowienie wystarczyło, by jedni poczuli, jak bardzo jest im bliski, a drudzy postawili zarzut, że nie padły („a jednak!”) słowa: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”.

Pierwsza krytyka koncentrowała się więc na nowym sposobie „bycia papieżem”: wyprowadzka z apartamentów, rezygnacja z willi w Castel Gandolfo, prosty strój, czarne buty, zniszczona torba, z którą idzie do samolotu, normalny, codzienny język, czułe gesty. I decyzja, by nie mieć jednego, zaufanego sekretarza, jak Jan Paweł II (ks. Stanisław) czy Benedykt XVI (ks. Georg). Nowinki, które stały się, podobnie jak buonasera, powodem zachwytu lub oburzenia.

Nowe priorytety

Szybko jednak pojawiła się opozycja z prawdziwego zdarzenia, krytykująca reformy wdrażane przez Franciszka, których celem jest Kościół synodalny, zdecentralizowany, wolny od klerykalizmu i prozelityzmu, bliski człowiekowi, biedny i oddany biednym, umiejący rozmawiać, a nawet zaprzyjaźnić się z niewierzącymi.

Absolutnie nowatorsko brzmi zapowiedź „reformy Kościoła u progu misyjnego wyjścia” z 17. paragrafu „Evangelii gaudium” (2013), która postuluje wyższość ewangelii nad dogmatem, duszpasterstwa nad doktryną i kerygmatu nad sztywnymi zasadami.

Za prowokacyjną uznana została nowatorska, a dotykająca istoty chrześcijaństwa i ewangeliczna, tonacja nauczania o otwarciu się na innych, zwłaszcza tych, którzy są w sytuacji „nieuregulowanej”: imigrantów, homoseksualistów, rozwiedzionych, żyjących bez ślubu. Surowa ocena zachodniego kapitalizmu – „ekonomii, która zabija” – była z kolei pretekstem do oskarżeń, zwłaszcza ze strony amerykańskiej prawicy, o sprzyjanie komunizmowi.

Dosłowne traktowanie ewangelii – sine glossa, jak mówił św. Franciszek z Asyżu; „bez tłumaczeń”, jak mówi papież Franciszek – również dziś gorszy wielu. Można sobie wyobrazić skandal, jakim było zamieszkanie syna Piotra Bernardonego z trędowatymi, jak wiele osób bało się, że „zaraza” przedostanie się do miasta. Podobnie i dziś – zgorszeniem jest papieska troska o imigrantów, którą zresztą wielu uważa za główną przyczynę zwiększania się ich liczby.

Reforma fundamentalna

Można powiedzieć, że każda decyzja papieża zmieniająca twarz Kościoła, co więcej – każde jego słowo – wywołuje tak sympatię, jak i niechęć. Jak na razie tej pierwszej wciąż jest więcej – czy to wewnątrz Kościoła, czy na zewnątrz. Drugą żywią ci, którzy zostali bezpośrednio dotknięci zmianami albo czują się zdezorientowani w swej trosce o tożsamościowe bezpieczeństwo.

Mówiąc o reformach, mam na myśli te, które przed chwilą wymieniłem: zakrojone na szeroką skalę, metodycznie wprowadzane, które papież uważa za jedną reformę – „paradygmatyczną”, tzn. fundamentalną i systemową. Nie mówię o reformach organizacyjnych, dotyczących instytucji – kurii, finansów, komunikacji, tego czy innego kanonu kodeksu. W nich papież Bergoglio okazał się – przynajmniej na dziś – słaby i co najmniej opieszały.

Choć były też co najmniej trzy reformy instytucjonalne, ale o znaczeniu „paradygmatycznym”, które w maksymalny sposób zmobilizowały opozycję i skonsolidowały sympatyków. To, po pierwsze, powołanie w kwietniu 2013 r. Rady Kardynałów do zarządzania Kościołem (okazało się jednak, że nie jest dla papieża taką pomocą, jakiej się spodziewano, i wkrótce zostanie zmodyfikowana). Po drugie – rewizja procesów o unieważnienie małżeństwa (wrzesień 2015), osadzona następnie w nowej formule duszpasterstwa rodziny, zawartej w „Amoris laetitia” (kwiecień 2016). I wreszcie – nowy porządek Synodu Biskupów (wrzesień 2018).

Dryblujące papiestwo

Ale wróćmy do trzeciego – ostatniego już – źródła miłości i nieufności wobec Franciszka. To parezja – swoboda wypowiedzi. Papież Bergoglio przyznaje sobie pełne prawo do wyrażania osobistych opinii. Jego poprzednicy nigdy – przynajmniej w czasach nowożytnych – nie odważyli się tego zrobić. Jan Paweł II i Benedykt XVI trochę tylko na tym polu eksperymentowali, publikując książki i udzielając wywiadów.

Patrząc na tę przyczynę konfliktów między zwolennikami a przeciwnikami Franciszka, musimy zadać sobie pytanie, czy czasem część odpowiedzialności za jego podsycanie nie spada na samego papieża? Czy robi on cokolwiek, by krytyce zapobiec albo ją wygasić?

Bergoglio lubi mówić wprost, ostro i niezbyt dyplomatycznie. Głosi otwarcie swoje pomysły i przemyślenia, wchodzi w polemiki ze swymi adwersarzami. To w oczywisty sposób ogranicza jego działania. Ale też jest jego wyborem: wiele razy mówił, że wierzy w oczyszczającą moc konfliktów.

Można by rzec, że prowokowanie różnicy zdań – „papiestwo dryblujące”, ­jakie Franciszek uosabia – to oznaka zwycięstwa elementu subiektywnego nad instytucjonalnym, ruchu nad stagnacją. Że obecny papież nie chce być stróżem broniącym owczarni, ale pasterzem prowadzącym ją na nowe pastwiska.

Ryzykowne zagranie

Częstotliwość ataków rośnie. W ostatnich miesiącach zawiązała się wręcz koalicja duchowieństwa z niektórymi nieprzychylnymi papieżowi mediami, której celem jest delegitymizowanie każdego Franciszkowego działania, i to pod byle pozorem. Jest oskarżany o herezję, uleganie islamowi, chińskiemu komunizmowi; przypisuje mu się współodpowiedzialność za seksualne nadużycia w Kościele.

Nawet jego zwolennicy przyznają, że przez tę „apostolską gorliwość” – zresztą upodabniającą go do jezuickich misjonarzy z Azji i Ameryki Łacińskiej w XVII i XVIII w. – dużo ryzykuje. W „misji do ludów” łamie odwieczne schematy. Ale odejście od tysiącletniego modelu papieskiej posługi jest – moim zdaniem – konieczne. Choć ryzykowne i nie da się go przeprowadzić bezboleśnie.

Motorem antyfranciszkowych działań nie jest więc tylko tradycyjny i powierzchowny opór, jaki ludzie Kościoła zawsze wykazywali wobec każdej nowości. Przeciwnicy Bergoglia potrafią przedstawić sporo rozsądnych argumentów. Ale jezuicki misjonarz umie oprzeć się zdrowemu rozsądkowi. Matteo Rizzi ­(1552–1610), być może jeden z najbardziej zuchwałych naśladowców św. Ignacego Loyoli, został nawet mandarynem, aby móc głosić Ewangelię Chińczykom. Papież Franciszek, by dotrzeć do współczesnego człowieka, zamkniętego na tajemnicę, podejmuje ryzyko głoszenia Ewangelii językiem zsekularyzowanego świata. Jest Rizzim na miarę trzeciego tysiąclecia.

Luigi Accattoli z Franciszkiem w Domu św. Marty, Watykan, wrzesień 2014 r. / ARCHIWUM LUIGIEGO ACCATTOLEGO

Sobór i jego drużyna

Ta zuchwałość nie wzięła się znikąd. Do spotkania bez żadnych uprzedzeń ze współczesnym człowiekiem popycha go, poza jezuickimi genami, także mandat Soboru Watykańskiego II, stawiającego od samego początku na inkulturację.

Próbowali z nią eksperymentować także inni soborowi papieże. Wszyscy na tym froncie byli aktywni, starając się łagodzić konflikt – w ostatnich wiekach coraz bardziej widoczny – Kościoła i papiestwa ze „współczesnością”. Franciszek tę linię frontu swobodnie przekracza, ale przecież i tamci, gdy tylko do niej się zbliżyli, byli z tego powodu kontestowani. Argentyński papież nie jest jedynym na przestrzeni ostatnich dekad, którego spotkała wrogość i odrzucenie. Wszystkich ich łączy jeden „powód oskarżenia”: wierność Soborowi Watykańskiemu II.

Franciszek – papież budzący wielkie zainteresowanie i równe mu konflikty – czerpie z każdego ze swych poprzedników. Bierze to, co przynosi korzyści, i to, co szkodzi.

O Janie XXIII mówił, że to „papież łagodności w Duchu Świętym” (homilia kanonizacyjna, 27 kwietnia 2014), który nie odczuwał lęku przed nowym, wiedząc, że Duch Święty jest tu inspiratorem. Wiernych z Bergamo, świętujących 50. rocznicę śmierci papieża Roncallego, zachęcał: „Nie bójcie się ryzyka, tak jak i on nie znał strachu” (3 czerwca 2013).

Ten reformatorski impuls (choćby zwołanie Soboru Watykańskiego II, wbrew przestrogom różnych „proroków nieszczęść”) uczynił z Jana XXIII symbol odnowy Kościoła, ale i naraził na krytykę ze strony tych, dla których „nowe” zawsze znaczy „niebezpieczne”.

Skończyć po Pawle

Do Pawła VI obecny papież nawiązuje – tak w nauczaniu, jak i zarządzaniu – jeszcze mocniej niż do pozostałych swoich poprzedników.

Przemawiając do pielgrzymów z Brescii, w 50. rocznicę wyboru Montiniego na Stolicę Piotrową, Franciszek stwierdził, że adhortacja apostolska „Evangelii nuntiandi” (1975) jest „najważniejszym dokumentem duszpasterskim, jaki dotąd został napisany” (22 czerwca 2013). Potem powtórzył tę opinię jeszcze wiele razy.

Chcąc ledwie naszkicować siatkę Franciszkowych nawiązań i odwołań do Pawła VI, powiedzmy o stale obecnym w jego nauczaniu prymacie ewangelizacji. Bergoglio interpretuje go dziś jako prymat misyjnego otwarcia. A mówiąc jeszcze dokładniej: u Pawła VI mieliśmy doktrynalne potwierdzenie pierwszeństwa ewangelizacji nad każdym innym działaniem Kościoła. U Franciszka widzimy pierwszeństwo „paradygmatyczne” – jednocześnie teoretyczne i praktyczne – „wyjścia misyjnego” nad każdą inną, nawet najpilniejszą potrzebą apostolatu (mówił o tym 28 lipca 2013 do Komitetu CELAM w Rio de Janeiro).

Innym wspólnym punktem papieży Pawła i Franciszka są reformy. Bergoglio podejmuje je dokładnie w tym miejscu, w którym Montini zostawił. Reformy – jak wiadomo – zawsze budzą sprzeciw. Paweł VI kontestowany był przede wszystkim za zmiany w liturgii i porzucenie kościelnego przepychu. Ale też za stwierdzenia doktrynalne niezgodne z „duchem czasu”. Wtedy było to nauczanie o ludzkiej seksualności w encyklice „Humanae vitae” (1968). Dziś to samo spotyka Franciszka za słowa, że „aborcja jest niczym wynajęcie płatnego zabójcy” (10 października 2018).

Styl Jana Pawła

Idąc z Franciszkiem śladami jego poprzedników, tylko na chwilę zatrzymajmy się przy krótkim pontyfikacie Jana Pawła I, zauważając, że „zasada prostoty” przyjęta przez Bergoglia to odzwierciedlenie identycznej cechy papieża Lucianiego.

Dużo więcej będzie skojarzeń z Janem Pawłem II. Oczywiście – chęć zostania misjonarzem świata i piewcą pokoju, tak dla obu charakterystyczna. Ale najbardziej tę zależność (Bergoglia od Wojtyły) widać w stylu „bycia papieżem”. Bez Jana Pawła II, który chodził po górach, jeździł na nartach, całował dzieci w czoło, używał w encyklikach słów „moim zdaniem”, który organizował konferencje prasowe w samolocie i pozwalał się leczyć w szpitalu – bez tych wszystkich „wolności” zdobytych przez polskiego papieża nie byłby możliwy papież obecny: jego prosty strój, wyjścia z Watykanu, sposób przytulania ludzi, żartowania, odpowiadania na każde pytanie, aż po odważne wyrażanie osobistych opinii.

Tak jak dziś Franciszek, tak i Wojtyła kontestowany był za otwarcie się na świat. Odwiedzanie synagog i meczetów wciąż nie jest dobrze widziane. Podobnie jak spotkania międzyreligijne w Asyżu czy rozmowy z patriarchą Moskwy. Można powiedzieć, że Franciszek robi to w imieniu Jana Pawła II. W jego staraniach, by na islamie, „który się modli”, nie odbijano piętna islamskiego terroryzmu, widać ten sam upór, z jakim Wojtyła nie przestawał nazywać muzułmanów braćmi, nawet po zamachu na Word Trade Center. Katolicka prawica, oskarżająca Franciszka o ustępstwa na rzecz islamu, z tego samego powodu wówczas buntowała się przeciwko papieżowi z Polski.

Z lewa i z prawa

Nawiązania do Benedykta XVI widać najwyraźniej, gdy przyjrzymy się jego teologii miłości (encyklika „Deus caritas est”, 2006). Podobieństwo będzie jeszcze bardziej oczywiste, gdy kluczowe słowo dla Ratzingera (caritas – miłość) zastąpimy Franciszkowym „miłosierdziem”. Podczas modlitwy „Anioł Pański” 9 czerwca 2013 r. obecny papież użył sformułowania, że Bóg jest „cały miłosierdziem i czystym miłosierdziem”. Przy podobnej okazji, 7 czerwca 2009 r., Benedykt XVI stwierdził, że „Bóg jest cały miłością i tylko miłością”. Używają tego samego języka i proponują to samo przesłanie dla współczesnego człowieka. I w tym, co najważniejsze, trzeba szukać ich jedności i kontynuacji.

Widać też podobieństwo – choć niczym w lustrzanym odbiciu – w kontestacji, jakiej obaj doświadczają: jeden z lewej, drugi z prawej strony. To nieuniknione: zawsze, gdy dotykamy najważniejszych problemów, którymi żyją światowe fora – od aborcji po emigrację – wystawiamy się na ataki tych, którzy naszych poglądów nie podzielają.

Kościół na nowej drodze

Dodajmy na koniec, że taka mieszanka postaw (ludowe i świeckie „zarażenie” Franciszkiem oraz kościelne i tożsamościowe nim „przerażenie”) charakteryzuje najbardziej kraje o silnej tradycji katolickiej i papieskiej, jak Włochy i Polska. To zrozumiałe – reforma Kościoła oparta na pomyśle „misyjnego otwarcia” wyzwala większy opór w krajach, w których katolicyzm jest głęboko zakorzeniony i szeroko rozprzestrzeniony. Polska jest pośród nich.

Jeszcze precyzyjniej można powiedzieć, że w społeczeństwach o silnych tradycjach katolickich nie dostrzega się, a przynajmniej nie w pełni, konieczności wyjścia z epoki, w której dotąd żyliśmy. I dlatego nie docenia się okazji, jaką stwarza ku temu Franciszek.

Rozpoczęty w marcu 2013 r. pontyfikat jest interpretacją decyzji podjętej wtedy przez konklawe. Wyboru o epokowym znaczeniu. Kardynałowie postanowili wprowadzić Kościół na drogę dialogu ze współczesnością, widząc, że konflikt z nią prowadzi donikąd. Wezwany do odkrywania tej drogi Bergoglio zdecydował się na nowy język i nowe działanie, które uznał za konieczność w obliczu takich zjawisk jak rozpad rodziny, opuszczenie młodych, spadek powołań. Konieczność, którą sygnalizuje 99 zabłąkanych owieczek, a której kościelne towarzystwo nienagannej konduity wciąż nie potrafi zauważyć. Stąd opór wobec pasterza, który przyszedł „niemal z końca świata”. ©

Przeł. EDWARD AUGUSTYN

Autor (ur. 1943) jest włoskim watykanistą i pisarzem. W Polsce ukazała się m.in. jego książka „Kiedy papież prosi o przebaczenie. Wszystkie mea culpa Jana Pawła II”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 1/2019