Pan Waldek się nie boi

Wyborczy sukces ludowców nie przyniesie zmian w funkcjonowaniu koalicji. Silniejszy niż kiedykolwiek we własnej partii Waldemar Pawlak, w rządzie pozostanie tym, kim był: mistrzem drugiego planu.

30.11.2010

Czyta się kilka minut

To Platforma powinna się martwić, a nie my - oznajmił zaraz po ostatnich wyborach samorządowych szef klubu parlamentarnego PSL Stanisław Żelichowski. Jeszcze mocniej wyraża to w rozmowie z "Tygodnikiem" poseł Janusz Piechociński: - Plan był taki: w każdej gminie, w każdym miasteczku ściera się Jarosław Kaczyński, mówiący o Smoleńsku, z Donaldem Tuskiem, przekonującym, żeby nie uprawiać polityki. Ten plan się nie powiódł - w głosie wieloletniego parlamentarzysty PSL (po raz pierwszy wybrany w 1991 r.) pobrzmiewa autentyczna radość.

Ta radość, nawet pewien triumfalizm, są uzasadnione. Partia po raz kolejny grzebana, umieszczana pod progiem, dostała w ubiegłotygodniowych wyborach ponad 15 proc. głosów. A dopiero co politycy PO znów brali się za oferowanie ludowym działaczom miejsca na swoich parlamentarnych listach.

Owszem, PSL zwykle dostawało w wyborach samorządowych więcej niż w sejmowych. Ale tym razem dostało szczególnie dużo. Tyle, ile w wyborach parlamentarnych 1993 r., które uczyniły z ludowców (co prawda po części na skutek rozdrobnienia prawicy) potężną partię współrządzącą krajem, a z Waldemara Pawlaka - premiera. Trudno, aby weterani się nie rozmarzali.

Pawlak promienny,

koalicja bezpieczna

Jedno wiemy na pewno: współczesny Waldemar Pawlak naprawdę promienieje. Tak go opisał w kilka dni po wyborach Jarosław Gowin, skądinąd szczególnie zainteresowany podtrzymywaniem koalicji PO-PSL w obawie przed jej zamianą na koalicję z lewicą. Pawlak promieniał także podczas wspólnej konferencji prasowej z Donaldem Tuskiem.

Tylko co to oznacza dla Polaków?

Pojawiły się najróżniejsze interpretacje. Od przestróg "Dziennika Gazety Prawnej", że wzmocniony tym rezultatem Pawlak stanie się dla Tuska zbyt trudnym partnerem i zablokuje rządowe reformy - po rady Jacka Żakowskiego, aby wzmocniony PSL sam zdecydował się na reformowanie. Ograniczone, m.in. interesem ludności wiejskiej, lecz jednak bardziej odważne niż do tej pory. W każdym przypadku mamy do czynienia z założeniem: "będą zmiany".

Przeprowadziłem pobieżny research i jedno mogę oznajmić od razu: w koalicji zmian raczej nie będzie. O ile odrzucić scenariusz drastyczny - jakiegoś wielkiego społecznego kataklizmu. Ale wtedy wszyscy będą improwizować.

Na razie Pawlak niczego szczególnego od rządu nie chce. Owszem, zapowiada, że w paru sprawach nie ustąpi - np. postawi się wobec pomysłu ministra finansów, aby włączyć Lasy Państwowe do budżetu państwa (co niektórzy traktują jako zapowiedź ich prywatyzacji). Ale nie nastawia się na żadną bardziej kompleksową obstrukcję. I nie stworzy dodatkowych frontów. Ba, sam ma niewiele w zanadrzu do forsowania.

Z kilku powodów. Po pierwsze, obecne różnice programowe między PSL a PO bywają wyolbrzymiane. Jest kilka spraw, w których PSL-owscy ministrowie mają inne zdanie niż ich koledzy z PO (najważniejszy to sposób potraktowania składek OFE), ale jest ich tak naprawdę niewiele. Zresztą sami platformersi nie bardzo wiedzą, co począć z systemem emerytalnym. Mnogość ich pomysłów zapobiega polaryzacji między partiami koalicji. A minister finansów Jacek Rostowski, uważany kiedyś za wzorcowego liberała, sprzyja pomysłom Jolanty Fedak, aby zawiesić wpłaty do otwartych funduszów inwestycyjnych - z powodów budżetowych.

Pawlak to dziś polityk nastawiony na konserwowanie status quo, a z kolei Platforma straciła już dawno swoją liberalną czy jakąkolwiek inną wyrazistość. - Mam wrażenie, że traktujemy ludowców jako alibi dla własnej bierności - mówi całkiem serio ważny polityk PO.

Od rządu ważniejszy teren

To prawda, że w ciągu ostatnich lat PO parę razy odpuściła pod presją Pawlaka różne punkty swojego programu, np. pogłębienie decentralizacji albo pełniejszą prywatyzację KGHM. Ale w każdym z tych przypadków na determinację ludowców nakładały się podziały albo brak entuzjazmu w obozie Platformy. Szybszego wyzbywania się udziałów w KGHM nie chciał także dolnośląski wielkorządca Grzegorz Schetyna.

Stanisław Żelichowski przypomina, że to sama Platforma, wchodząc silniej na wieś, obiecywała na lokalnych wiecach nie tykać KRUS. A Janusz Piechociński (skądinąd pozostający w lekkiej opozycji wobec Pawlaka) radzi ludowcom, aby załatwili ten problem sami - proponując rozwiązania ograniczające przywileje bogatych obszarników i nierolników, zanim zrobią to inni. To skądinąd spełnienie rad Żakowskiego. Problem w tym, że nikomu się w tej materii tak naprawdę nie śpieszy. Ani ludowcom, ani politykom PO.

Ponadto, co może jeszcze istotniejsze, ludowcy zawsze wybierali samorządowe sojusze ponad korzyści na samej górze. Przez lata wyciskali na Platformie większą, niż by to wynikało z arytmetyki, władzę dla siebie w województwie mazowieckim, symbolizowaną przez kontrowersyjnego marszałka województwa Adama Struzika. Kładąc rękę na ogromnych pieniądzach rozdzielanych na tym szczeblu bez dostatecznej kontroli.

Jak opowiadał kiedyś autorowi niniejszego tekstu jeden z działaczy PO w sejmiku mazowieckim, w zamian PSL powściągał swoje ambicje w samym rządzie. Zawsze gotów oddać dodatkową posadę sekretarza stanu, albo sprzedać jeden czy drugi pomysł swojego ministra, jeśli PO mocno się sprzeciwiała. Teraz będzie podobnie, tylko jeszcze bardziej. Sojusz z PO w niemal wszystkich województwach gwarantuje ludowcom silną podstawę dla egzystencji ich partii. Nie zaryzykują tego dla głupiej wojny.

Platforma na wieki?

Pawlak musi się ograniczać także dlatego, że już w 2006 r. zdecydował: nigdy koalicji z PiS. Wiele razy to powtarzał i okazywał, że nie żartuje. Poczuł się wtedy dotknięty usunięciem przez partię Kaczyńskiego z funkcji szefa sejmowej komisji samorządu, w ogniu sporów o kształt ordynacji samorządowej. Nie chciał podmienić Samoobrony. Potem złe, w jego mniemaniu, potraktowanie przez PiS populistycznych "przystawek" jeszcze utwierdziło go w przekonaniu, że wybrał słusznie.

Współpraca z Tuskiem okazała się, mimo chwilowych obraz i kwasów (np. gdy premier "zapominał" powiadomić koalicjanta o najbardziej strategicznych planach), dość harmonijna. Czy to jedyne objaśnienie politycznej linii wicepremiera? Niektórzy twierdzili, że przyczyny są głębsze: że ludowca, dawnego szefa giełdy towarowej, łączą z ważnymi ludźmi PO jakieś interesy. Dziś na dokładkę sam Jarosław Kaczyński nie garnie się do koalicji z kimkolwiek. A skoro tak, to ludowcy są skazani na Tuska.

Zawsze dyskretni

Jedyna trwała konsekwencja tych wyborów dla PSL to umocnienie pozycji samego Pawlaka. Co ciekawe, otwarcie rzucił mu rękawicę właśnie Janusz Piechociński. Po słabym wyniku prezydenckim przed kilkoma miesiącami zarzucał liderowi brak pomysłów na pozyskanie miasta. Mówił o mdłych komunikatach, bazowaniu wyłącznie na jednym schemacie: spokojnej partii nieangażującej się w awantury.

Ale starzy partyjni wyjadacze przewidywali, że jeśli Pawlakowi naprawdę powinie się noga, ster władzy w partii może wpaść raczej w ręce bardziej zachowawczego, symbolizującego wiejski aktyw ministra rolnictwa Marka Sawickiego.

Dziś Piechociński nadal zapowiada, że na najbliższym kongresie stanie przeciw wicepremierowi - "choćby dla spełnienia zasad demokracji". Ale jeden z wyjadaczy mówi szczerze: "Pawlak dawno nie był taki silny i tak przekonany o swojej nieomylności". Spór o oblicze i program PSL wróci prawdopodobnie dopiero za parę lat. Na razie partia zajmie się konsumowaniem efektów sukcesu - zwłaszcza w sejmikach.

Nawet jeśli dojdzie do jakichś wewnętrznych wstrząsów, wszystko odbędzie się jak to zawsze u nich - dyskretnie, niemal w ciszy. Czy ktoś dziś pamięta, że Pawlak odsunięty od władzy nad partią w 1997 r., do 2005 r. trwał w milczeniu, posłując w kolejnych Sejmach i nie występując otwarcie przeciw swoim następcom? Aż w końcu władzę odzyskał. Nawet jedyna fronda: odejście kilku czołowych polityków z Januszem Wojciechowskim na czele w kierunku PiS, odbyła się nieomal bezgłośnie. - U nas nikt nie oznajmia, że z tym panem czy z tą panią nie będzie współpracował - komentuje Piechociński.

On sam pokłada nadzieję w trwalszych przesunięciach na scenie politycznej. Sądzi, że radykalizacja PiS otwiera ludowcom drogę do częściowego odzyskania wpływów na prowincji, a może nawet i na wyglądane od lat wejście do dużych miast (czego te wybory jednak jak na razie nie ujawniły). Jeśli by tak się stało, to profitentem przemiany PSL w polską "spokojną chadecję" będzie jednak Pawlak - który porzucił żonę i nie kojarzy się z Kościołem, a raczej z komputerami, jest jednak na tyle elastyczny, że może przyjąć dowolne barwy. Może wciąż za mało widoczny, zbyt mało charyzmatyczny, a przynajmniej wyrazisty. Wszystko przed nim, przeżył już niejedną zmianę.

Tisze jedziesz,

dalsze budiesz

Łatwość tych zmian symbolizują skomplikowane relacje prezesa PSL z Piechocińskim. Ten najpierw atakował Pawlaka na początku lat 90. z pozycji bardziej lewicowych i bliższych SLD. Potem zamienili się rolami: Piechociński stał się narodowo-katolicki, Pawlak robił wtedy za pragmatyka. Dziś różnice między nimi polegają na tym, że ambitny poseł z Mazowsza domaga się głośnej debaty o partii, a Pawlak uważa to za stratę czasu. Zawsze wychodził z założenia, że dla chłopa filozofia "tisze jedziesz, dalsze budiesz" jest najlepsza. Nawet dla chłopa z laptopem.

Przez lata własnych niełatwych doświadczeń Pawlak stał się nieco mniej despotyczny i łatwiej tolerujący wielość stanowisk. W Sejmie pierwszej kadencji, gdy sam stał na czele rządu, tłamsił niepokornych. Wtedy podczas głosowania w klubie nad wotum zaufania dla jego władz, tylko aby głosować przeciw, trzeba było sięgnąć po długopisy - co było skuteczną metodą na spacyfikowanie opozycji.

Lata odsunięcia od władzy nauczyły go pewnej powściągliwości w demonstrowaniu ambicji. Tym bardziej dotyczy to jego miejsca w państwie. Zawsze milkliwy i wycofany, potrafił jednak wistować nieomal jak awanturnik. Boleśnie zraniony usunięciem z premierostwa, w roku 1997 zgłosił wniosek o wotum zaufania dla  rządu Cimoszewicza, w skład którego wchodzili PSL-owscy ministrowie. Głosowanie zakończyło się kabaretowym unikiem i długo jeszcze było obśmiewane przez tradycyjnie nielubiące ludowców media.

Dzisiejszy Pawlak niczego takiego by nie zrobił. Przypisywano mu marzenie o trzykrotnym premierostwie - miałby w ten sposób dogonić przedwojennego legendarnego lidera ludowców Wincentego Witosa. Ale przecież przed ponad rokiem w ciszy gabinetu odmówił Tuskowi ewentualnego przejęcia jego funkcji (gdyby szef PO został prezydentem).

Dziś tego dylematu nie ma, prezydentem został kto inny, Platforma wciąż krzepko dzierży stery. A Pawlak może bardziej niż kiedykolwiek uważa za szczyt mądrości niewysuwanie się na pierwszy plan. I choć na pewne dziedziny stara się wywierać wpływ (czasem, jak w przypadku energetyki, ze skutkiem fatalnym), tak już chyba zostanie. Zwłaszcza że i Tusk uważa "upartego Waldka" za mniej kłopotliwego partnera od mającej z nim więcej sprzecznych interesów lewicy. O Kaczyńskim nie wspominając.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2010