Palma w środku miasta

Rajkowska porusza problem pamięci. Zajmuje się miejscami, w których jest ona zakodowana, by jej "nieobecność przekuć w obecność". Tworzy swoiste prace-powidoki.

01.06.2010

Czyta się kilka minut

Joanna Rajkowska otrzymała właśnie Nagrodę Wielką Fundacji Kultury Polskiej. Jej przykład pokazuje, że z powodzeniem można przełamać izolację sztuki. Ona sama może posłużyć nawet za swoisty wzór artystki zaangażowanej, niestroniącej od ideowych wyborów. Niektóre jej prace, jak "Pozdrowienia z Alej Jerozolimskich" czy "Dotleniacz", stały się nie tylko tematem publicznej debaty, ale też dobrze zaistniały w szerszym, pozaartystycznym obiegu. To twórczość wchodząca w relacje społeczne, służąca rozpoznawaniu kwestii publicznie istotnych. Jak mówi sama artystka: "działam w imieniu tych, których nie widać".

Wydany niedawno przewodnik "Rajkowska" nie ogranicza się do przedstawienia najbardziej znanych jej prac. Zwraca uwagę na mniej oczywiste wątki, a nawet trochę zapominane, w tym na prace z lat 90. dotykające problematyki ciała. Przybliża także jej projekty realizowane poza Polską. Są tu autobiograficzne wspomnienia, m.in. o okresie studiów w pracowni Jerzego Nowosielskiego ("był to jedyny artysta w szkole"). Jednak większość tekstów, jak i rozmów z nią przeprowadzonych, jest próbą namysłu nad własną twórczością. Komentarze innych - krytyków, publicystów, to jedynie skromny dodatek.

Kilka wątków szczególnie frapuje. Jednym z nich jest widoczne napięcie między staraniami artystki w wyznaczeniu pola możliwych interpretacji jej prac a "przejmowaniem" ich przez innych. Bywa, że jej dzieła przestają być traktowane jako projekt autorski, lecz zostają uznane za własność społeczną. Przypomina się w tym momencie trochę przekornie naiwne i wyśmiewane, ale nie do końca pozbawione sensu pytanie: co artysta chciał powiedzieć? Czy inne, o cel jego działań. A przecież takich pytań się nie zadaje. "Wiedziałam, że wchodząc w przestrzeń publiczną - pisze sama przy okazji "Pozdrowień" - będę miała do czynienia z bogactwem kontekstów, milionem narracji, konfliktów, wizji. Próba wprowadzenia w to bogactwo jeszcze jednego wątku, jeszcze jednego znaczenia, to działanie skazane na porażkę. Jedyne, co mogłam zrobić, to zaproponować pewną ramę, wewnątrz której ludzie sami usytuowaliby własne narracje".

W jej zamierzeniu sztuczna palma ustawiona w samym centrum miasta miała przypominać o XVIII-wiecznej żydowskiej osadzie w Warszawie. Jednak szybko inni zaczęli jej przypisywać własne znaczenia. Robili to Zieloni, feministki, geje i lesbijki, a nawet pielęgniarki strajkujące przed siedzibą premiera w 2007 roku. "Pozdrowienia" wrosły w pejzaż stolicy, stały się jednym z jej najbardziej rozpoznawalnych znaków, ale czy to było pierwotną intencją artystki? Może w ogóle nie warto się o to spierać? Na pewno w przewodniku widać zrozumiałe próby ocalenia autorskiej wizji, zachowania przynajmniej części praw do własnego dzieła.

Proces zawłaszczania prac, ich "przechwytywania" można obserwować również w przypadku "Dotleniacza" ustawionego w 2007 roku na placu Grzybowskim, nieopodal ostatnich pozostałości warszawskiego getta, synagogi, kościoła Wszystkich Świętych z niedziałającą już antysemicką księgarnią Antyk. Artystka zastała przestrzeń z zachowanymi fragmentami dawnej zabudowy i śladami szyn tramwajowych, z nowoczesnymi biurami i PRL-owskimi blokami. Różnorodną, ale pozbawioną tożsamości, niczyją. Dokonała skutecznej interwencji. Stworzony przez nią sztuczny staw, miejsce odpoczynku, spotkań, rozmów, okoliczni mieszkańcy uznali za swój, własny. Ustaliły się nawet specjalne obyczaje, zasady przebywania. Zaczęły budować się lokalne więzi. O ich sile świadczyła akcja mieszkańców w obronie "Dotleniacza", zakończona niestety niepowodzeniem, a sama sprawa może dziś służyć za doskonałą ilustrację urzędniczej arogancji.

Artystka podkreśla, że w obu pracach chodziło o rewitalizację stosunków społecznych, a nie urbanistycznego otoczenia. Rzeczywiście, jej działania nie miały wiele wspólnego z licznymi obecnie próbami przekształcenia przy pomocy sztuki zniszczonych czy zaniedbanych przestrzeni miast. W "Pozdrowieniach" czy "Dotleniaczu" istotny jest jeszcze jeden element - używając określenia samej Rajkowskiej - "parę sekund niedowierzenia", zdumienia czy zaskoczenia przechodnia widokiem jej prac. To doświadczenie dobrze znane wielu, którzy po raz pierwszy ujrzeli palmę w perspektywie Alej Jerozolimskich czy latem 2007 r. trafili na pl. Grzybowski.

W obu tych pracach, a także innych, jak projektowany dla Poznania "Minaret" - Rajkowska porusza problem pamięci. Zajmuje się miejscami, w których jest ona zakodowana, by jej "nieobecność przekuć w obecność". Tworzy swoiste prace-powidoki. Pamięć uruchamia "obraz, nakładając nań marzenia o czymś, co mogłoby się wydarzyć, klisze innych obrazów i sytuacji, które w niewytłumaczalny sposób mają związek z owym obrazem". Artystka próbuje pomóc w przepracowaniu przeszłości, w tym - jej traumatycznych chwil. Pozostaje jednak pewien problem. Rajkowska szczegółowo opisuje m.in. przyczyny niepowodzenia "Wulkanu Ume?" z 2006 r., czyli planu ustawienia sztucznej konstrukcji w jednym ze szwedzkich miasteczek. Jej wizję nie zawsze udaje się zrealizować. Tak było i w tym przypadku. Bywa, że zwyciężają lęki i niechęć mieszkańców, zaś następstwem działań artystki jest konflikt czy spór. Pytanie o odpowiedzialność ponoszoną przez artystkę w takich sytuacjach nie jest pozbawione podstaw.

Artur Żmijewski w przewodniku "Rajkowska" przypomina głośną odpowiedź Pabla Picassa na pytanie: "Kim jest artysta" z 1945 roku. Rajkowska także na nie odpowiada. Mówi: "artystka jest sejsmografem. I szamanem, jak da radę". Swe działania porównuje do wywoływania gorączki, którą organizm jest w stanie sam zwalczyć. Można powiedzieć, że przykład "Pozdrowień" czy "Dotleniacza" potwierdza sens takiego działania. Warto jednak pamiętać, że jest to ryzykowne zajęcie.

"RAJKOWSKA. PRZEWODNIK KRYTYKI POLITYCZNEJ", Wydawnictwo Krytyki Politycznej/Stowarzyszenie im. Stanisława Brzozowskiego, Warszawa 2009.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk sztuki, dziennikarz, redaktor, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Laureat Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy za 2013 rok.

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2010