Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nagle dotarło do mnie, że mówią o nas, to jest o „Tygodniku Powszechnym”. Jeden z panów zauważył, że są pisma, które „rozmywają katolicyzm”, jak „Tygodnik”, na co drugi powiedział, że to oczywiste, bo „Tygodnik” jest własnością TVN.
Nie wiem, ile osób ogląda TV Republika, ale wiem, że ci, którzy wtedy oglądali, otrzymali w krótkiej wypowiedzi trzy fałszywe informacje, jeśli liczyć tę o „rozmywaniu”. Nie jest wcale oczywiste, kto i co „rozmywa”. Fałszywa była informacja o własności, bo „Tygodnik” nie jest ani nigdy nie był własnością TVN. Owszem, w latach 2007-11 koncern ITI był współwłaścicielem pisma, od czerwca 2008 r. nawet współwłaścicielem większościowym. ITI jednak w roku 2011 kapitałowo się ze spółki wycofało i jedynym właścicielem pozostała Fundacja Tygodnika Powszechnego. Nabywając udziały w „Tygodniku”, ITI zobowiązało się nie ingerować ani w redagowanie, ani w treść pisma, ani też w sprawy personalne. Umowy tej zresztą skrupulatnie dotrzymało i rozmywania czegokolwiek od nas nie wymagało. Wątpię, by to moje sprostowanie przeczytał którykolwiek z odbiorców wspomnianej debaty, bo w Polsce każdy śledzi tylko swoje „plemienne” media.
Napisałem to zainspirowany ważnym artykułem Józefa Majewskiego „Jezus w sieci”, w którym autor wskazuje na konieczność daleko posuniętej ostrożności przy czerpaniu wiedzy ze źródła, z którego bardziej lub mniej obficie wszyscy korzystamy, mianowicie z Wikipedii.
Ale chodzi o coś więcej: o siłę przenikania do naszych głów treści wchłanianych z telewizji i innych środków przekazu. Ani się obejrzymy, a już nasz obraz świata okaże się wcale nie nasz, lecz cudzy, skądś przyswojony. Obraz świata, idei, ocen przenika do naszego myślenia poprzez ulubione media. Im bardziej są one kolorowe, tym bardziej jest on czarno-biały i tym łatwiej zostaje przyswojony. Czy nie tak jest z naszą wiedzą o uchodźcach, o Kościele, o postaciach życia publicznego? Wtrącone mimochodem zdanie z fałszywą informacją, selekcja (prawdziwych!) wiadomości, reklamy żerujące na bezkrytycznych odbiorcach skutecznie przytępiają nasz własny osąd. A ponieważ ta przyprawiona przez media i implantowana w nas „mądrość” nie wyrasta z własnych poszukiwań prawdy, jest niepewna siebie, a w konsekwencji agresywna. Przy spotkaniu z innym nie słucha, ale atakuje – jest to tzw. agresja obronna.
Nie jestem przeciw Wikipedii, nie jestem przeciw wolności słowa w debatach i „debatach”, nawet wtedy, kiedy plecie się tam głupstwa albo mija z prawdą. Nie jestem za cenzurą, bo tę obrzydliwość pamiętam z czasów PRL. Nie sądzę też, by można było w wolnym kraju zmusić telewizję oraz inne media do tego, by np. sprawom ważnym poświęcały więcej miejsca niż sprawom błahym, za to sensacyjnym, dobrym uczynkom więcej niż przestępstwom, codziennej pracy więcej niż niezwykłym wyczynom. Niestety tak ten biznes działa, że od wszechstronnego wykładu ekonomii będzie wolał pełen uproszczeń spór medialnych ekspertów.
Postuluję odpowiedzialność za słowa. Postuluję podpisywanie tekstów własnym imieniem i nazwiskiem, a tam, gdzie liczy się kompetencja, podawanie informacji o kompetencji autora. Każdej stacji radia i telewizji, wszystkim redakcjom czasopism życzę wiarygodności. Nikt nie może sprawdzić wszystkiego, a każdy pragnie mediów, którym mógłby zaufać.
Odbiorcy wszelkich mediów, na litość Boską, nie dajcie robić sobie wody z mózgu. Żadnym mediom, nawet jeśli wodę z mózgu zechcą wam robić media z atestem „katolickie”. I się nie łudźcie, że przez listy do redakcji albo sprostowania czy protesty je zmienicie. Kiedy więc zauważycie, że próbują za was myśleć, ideologicznie was pochłaniać, strzeżcie się ich jak zarazy. ©℗