Nasza wina

MACIEJ BISKUP OP: Nie wyobrażam sobie życia w zakonie i w Kościele, w którym mi ktoś odbiera możliwość widzenia, słyszenia i mówienia.

11.10.2021

Czyta się kilka minut

O. Maciej Biskup w kamienicy dominikanów  przy ul. Zielonej 13 w Łodzi.  Październik 2021 r. / TMS DLA „TP”
O. Maciej Biskup w kamienicy dominikanów przy ul. Zielonej 13 w Łodzi. Październik 2021 r. / TMS DLA „TP”

ANNA GOC: Jak to możliwe, że ­dominikanin Paweł M. przez ponad dwadzieścia lat prowadził sektę, był sprawcą pobić i gwałtów, a wszystko to działo się za trzech prowincjałów, którzy wiedzieli o popełnianych przez niego przestępstwach?

MACIEJ BISKUP OP: O tym, co działo się w naszym zakonie, będę mówił w swoim imieniu.

Wielu braci, zwłaszcza tych z młodszego pokolenia, jest krytycznych wobec zarządu prowincji, który – przynajmniej w pewnej części – jest niezmienny od lat. Są w nim osoby, które miały wpływ na prowincję zarówno za prowincjała Macieja Zięby, za Krzysztofa Popławskiego i za Pawła Kozackiego.

Z raportu komisji, która badała sprawę Pawła M., wynika, że o. Maciej Zięba nie reagował na alarmujące zarzuty dotyczące działalności Pawła M. – pobicia, do których dochodziło w czasie modlitw, i wykorzystania seksualne, a jego następcy nie podjęli działań, których efektem miałoby być usunięcie ze zgromadzenia Pawła M. Zarówno w oczach ludzi, jak i w oczach wielu braci mocno podważa to wiarygodność zarządu.

Chyba najbardziej czują to dominikanie z młodszego pokolenia, dlatego domagają się zmian.

Odwołania o. Pawła Kozackiego?

Pytania, które bracia zadawali na wrześniowym posiedzeniu Rady Prowincji, krążyły wokół tego tematu.

Nie zadano ich wprost?

Postulat odejścia obecnego prowincjała pojawił się w kuluarach, ale tylko jeden z braci zapytał o to wprost. Po spotkaniu rady pojawił się i jest rozważany postulat napisania listu do generała w tej sprawie.

Ojciec Paweł Kozacki oddał się do dyspozycji generała dominikanów. Generał może go odwołać i wyznaczyć swojego wikariusza generalnego, który ma najwyższą władzę w prowincji. Wikariusz może z kolei powołać zarząd komisaryczny, który sprawuje tę funkcję aż do posiedzenia kapituły i wyboru nowego prowincjała. Wiemy, że generał dostał raport, czekamy na jego decyzję.

Kadencja o. Pawła Kozackiego kończy się za cztery miesiące. Można powiedzieć, że w osiemsetletniej historii zakonu cztery miesiące to mało. Natomiast z punktu widzenia osób skrzywdzonych cztery miesiące to zdecydowanie za dużo.

Zmiana zarządu, która byłaby efektem ujawnionej sprawy Pawła M., znaczyłaby co innego niż zmiana, która jest związana z upływającą kadencją. Bracia chcą też transparentności w informowaniu nas o tym, co dalej ze sprawą Pawła M. Dotąd dowiadywaliśmy się większości rzeczy z informacji, które pojawiały się w mediach.

Przepraszam, ale naprawdę trudno uwierzyć, że nie było wewnątrz­zakonnej wiedzy o tym, co się dzieje we wspólnotach prowadzonych przez Pawła M.

Pojawiały się tylko jakieś strzępy informacji, czasem plotki, o podejrzanej działalności Pawła M., ale zawsze były przedstawiane jako jakieś nadużycia charyzmatyczne czy duszpasterskie. Bez podawania konkretów. Każdy dom należący do zgromadzenia ma dużą autonomię. Jeśli ma się bieżące zadania we własnym klasztorze, to się aż tak bardzo nie interesuje tym, co się dzieje w innych domach. I z pewnością to błąd.

Jedna z osób skrzywdzonych mówi autorom raportu: „Pamiętam taką modlitwę, gdy on powiedział, że ma obraz mojej niewierności. Zdjął wtedy pas i tak mnie lał, że aż mi się krew z pleców lała. X go odciągała i mówiła: »Ojcze, ty ją zabijesz«”. Autorzy raportu twierdzą też, że działalność Pawła M. była obiektem żartów wśród dominikanów.

O żartach nie słyszałem. Wiem, że nawet bracia wchodzący w skład Rady Prowincji byli informowani o problemie przez o. Macieja Ziębę w sposób uznaniowy. W raporcie jest omówiony wyjazd na kajaki, który post factum został uznany za posiedzenie Rady Prowincji. Na tym wyjeździe był też Paweł M., który – jak wynika z relacji uczestników – najpierw rozmawiał z o. Ziębą, a potem został przez niego poproszony, by opowiedział pozostałym, co się wydarzyło w prowadzonej przez niego wspólnocie. Mówił o „leczeniu przez dotyk” i „charyzmatycznych gestach”, choć w rzeczywistości sprawa dotyczyła wykorzystania seksualnego jednej z uczestniczek wspólnoty.

„Uważamy za niemal niemożliwe, że tak funkcjonująca grupa mogła na tyle skutecznie »ukryć się«, by nie wzbudziła zainteresowania innych dominikanów” – czytamy dalej w raporcie.

Przeczuwaliśmy, że sprawa jest poważna, gdy Paweł M. – dotychczasowa gwiazda duszpasterstwa dominikanów – został odsunięty od działalności kaznodziejskiej. Przypomniało mi się wtedy moje z nim spotkanie i modlitwa, w której jako jeszcze brat-student wziąłem udział.

To musiało być na początku lat 90. XX wieku?

W tym roku mija trzydzieści lat, odkąd wstąpiłem do dominikanów. Paweł M. był duszpasterzem powołań, ­przyjmował mnie do zakonu. Na tle duchowieństwa diecezjalnego mnie samemu wydawał się oryginalny. Pamiętam, jak na rekolekcjach powołaniowych wstawaliśmy po piątej, mieliśmy gimnastykę, a potem czytaliśmy Mistrza Eckharta. Dla mnie, wówczas 19-latka, to, jak były prowadzone te rekolekcje, było czymś, co przyciągało do dominikanów.

W połowie lat 90., gdy już studiowałem w Krakowie, Paweł M. przyjechał z grupą świeckich z Poznania. To był czas, gdy duchowość charyzmatyczna była bardzo popularna.

Miałem już wtedy od kilku lat doświadczenie takiej modlitwy. Dla mnie – introwertyka – spontaniczna modlitwa była czymś, co uświadomiło mi, że posiadam emocje i ciało, które także mogą być zaangażowane w kontakcie z Bogiem. Sam gest podniesienia rąk, zaangażowania ciała i emocji sprawiał, że modlitwa wyzwalała mnie z kontrolowanej sztywności. Powinniśmy zdać sobie sprawę, że praktyka modlitwy z zaangażowaniem całego ciała, choć została zapomniana na Zachodzie, była żywa w chrześcijańskiej starożytności i w średniowiecznym monastycyzmie, a dziś ciągle trwa we Wschodnim Chrześcijaństwie, co mogłem potem zaobserwować np. u mnichów i świeckich w klasztorach syryjskich w Turcji. Słuszny krytycyzm, związany z nadużyciami emocjonalnymi i cielesnymi Pawła M., nie uprawnia do poglądu, że modlitwa angażująca całego człowieka jest czymś złym. „Ludzie są duchowi dzięki uczestnictwu Ducha Świętego, a nie dzięki wyrzeczeniu się i odrzuceniu ciała” – pisał w II wieku św. Ireneusz z Lyonu.

Ale na modlitwie z Pawłem M. wydarzyło się coś dziwnego.

To znaczy?

Modlitwa, w której wzięliśmy udział, trwała kilka godzin. Wtedy nie potrafiłem fachowo nazwać ani opisać tego, co się tam działo. Ale pamiętam dokładnie swoje odczucia. Intuicyjnie czułem, że Paweł M. mną manipuluje. Przymusza do jakichś gestów, zachowywania się w określony przez niego sposób i podczas modlitwy w ogóle nie bierze pod uwagę mojej wolności.

Powtarzał przy tym, że otrzymał jakieś proroctwo dotyczące jedności prowincji. Twierdził, że powinniśmy ofiarować się na jego ręce w intencji wspólnoty. Nie pozostawiał miejsca na moje czy innych osób rozeznawanie. Dawał do zrozumienia, że jeśli nie zrobię tego, czego ode mnie oczekuje, to znaczy, że jestem zam­knięty na Boga i blokuje mnie grzech.

Gdy w końcu udało mi się wyjść, czułem się tak, jakbym się spod czegoś wyzwolił. Choć nie próbowano przekroczyć moich granic cielesnych, to jednak mam wrażenie, że próbowano to zrobić na poziomie emocjonalnym, psychicznym i religijnym.

Jak reagowali inni?

Świeccy, którzy przyjechali z Pawłem M., modlili się nad nami i widziałem, że posłusznie wykonują wszystkie jego polecenia. Reakcje braci były bardzo różne, część z nas miała ochotę uciec, a część – mam wrażenie – się temu poddała.

Opis tego wydarzenia jest zbieżny z tym, co działo się w prowadzonych przez Pawła M. wspólnotach, i co później eskalowało.

Mam do siebie żal, że nic nie zrobiłem z tamtym doświadczeniem. Że nikogo nie zaalarmowałem i że nie drążyłem tematu. Wiem też, że niektórzy współbracia próbowali dowiedzieć się czegoś więcej, zadawali przełożonym pytania. I też mają do siebie pretensje, że odpuszczali, gdy uzyskiwali szczątkowe informacje, albo gdy byli zbywani brakiem odpowiedzi.

Jeden z braci zeznaje: „Maciej [Zięba] mnie nie słuchał (…). Powtarzał, że się czepiam, bo duszpasterstwo Pawła M. jest wielkie, prężne, znakomite”.

Macieja Ziębę i Pawła M. łączyła osobista więź, którą najlepiej pokazuje to, że byli dla siebie – jak wynika z raportu – nawzajem spowiednikami. Miało się wrażenie, że Zięba jest nim zafascynowany jako duszpasterzem. Podkreślał jego talent do jednoczenia wokół siebie ludzi. Nie wiem też, czy Paweł M. miał poza o. Ziębą jakichś sprzymierzeńców. Przeora wrocławskiego klasztoru trzymał w szachu w związku z jego chorobą alkoholową. Paweł Kozacki jako jeden z pierwszych powiadomił Ziębę o nieprawidłowościach, które zauważył, gdy przejął po Pawle M. poznańskie duszpasterstwo. Podobno Zięba miał odpowiedzieć: „Co, zazdrościsz? Jak przyprowadzisz na mszę trzy tysiące osób, to porozmawiamy”.

Z raportu wynika, że wiedzy o przestępstwach Pawła M. nie mieli nawet przeorowie kolejnych klasztorów, do których był przenoszony.

Tak, to dlatego w nowych miejscach mógł potencjalnie krzywdzić kolejne osoby. Gdy przeorom udawało się dotrzeć do jakichś informacji na temat jego przeszłości albo sami zauważyli nieprawidłowości i zaczynali drążyć, mogli wnosić o ograniczenia jego działalności. Ale to musiało trwać.

W czasie konferencji, na której prezentowano raport, o. Paweł Kozacki powiedział, że sądził, iż niewiele go w tym opracowaniu może zaskoczyć. Co pokazuje, jak dobrze musiał znać sprawę Pawła M. Jak to możliwe, że ten, który jako jeden z pierwszych alarmuje o przestępczej działalności Pawła M. swoich przełożonych, gdy sam zostaje prowincjałem, nie wszczyna procesu kanoniczego, nie zawiadamia prokuratury, nie robi właściwie nic w tej sprawie?

Mając już teraz wiedzę o sprawie z raportu, nie mogę zrozumieć, dlaczego nie wszczęto procesu kanonicznego.

Pytanie o. Pawła Kozackiego jest trudne, bo znam go od trzydziestu lat i mam wiele świadectw od świeckich, że w czasie, gdy tuż po święceniach trafił do Szczecina, przyciągał do Kościoła ludzi z problemami, którymi mało kto się zajmował. Miałem zawsze takie wrażenie, że stawiał sobie bardzo wysoki próg poczucia sprawiedliwości wobec krzywdy. Teraz, gdy obserwuję jego reakcje na osoby skrzywdzone przez Pawła M., czuję zawód z powodu unikania kontaktu z tymi osobami. Nie mogę zrozumieć, z czego to wynika. Z lęku?

2 marca 2021 r. do prokuratury zgłasza się kobieta, która została wykorzystana seksualnie przez Pawła M. Wydarzyło się to wtedy, gdy prowincjałem był już o. Paweł Kozacki. Niedługo po tym Paweł Kozacki udziela wywiadu Arturowi Nowakowi, w którym całą odpowiedzialność za sprawę Pawła M. przypisuje zmarłemu ­Maciejowi Ziębie. Trudno uwierzyć wam – jako zgromadzeniu – że chcecie się „oczyścić”. Raczej wygląda to na PR-owy zabieg, dbanie o własny wizerunek.

Po przeczytaniu raportu niestety mam takie same odczucia. Tłumaczenie kolejnych prowincjałów – o. Krzysztofa Popławskiego i o. Pawła Kozackiego, że nie mogą karać Pawła M. po raz drugi, po tym jak kary – głównie administracyjne – nałożył na niego już o. Maciej Zięba, jest nie do przyjęcia, choć w żaden sposób nie zakładam złej woli czy tym bardziej cynicznej gry dwóch ostatnich prowincjałów.

W normalnym świecie za gwałt idzie się do więzienia.

Decyzje Macieja Zięby w sprawie Pawła M. od samego początku były uznaniowe. Paweł M. był wysyłany na rekolekcje albo do pracy w hospicjum. Zabraniano mu spowiadać albo prowadzić działalność duszpasterską. Zgadzam się – to nie są kary adekwatne do tego, co się wydarzyło w prowadzonych przez niego wspólnotach.

Czy o. Paweł Kozacki spotkał się z ludźmi skrzywdzonymi przez Pawła M.?

Wcześniej tak. Jednak teraz, od wiosny tego roku nie, i to mimo usilnych próśb braci, którzy mają kontakt z pokrzywdzonymi.

Jedna z osób skrzywdzonych przez księdza opowiedziała mi taką scenę: abp Stanisław Gądecki mówi podczas konferencji o wykorzystywaniu małoletnich w Kościołach Europy Środkowo-Wschodniej, że najważniejsze jest wysłuchanie osób skrzywdzonych. A potem, gdy one zabierają głos, wychodzi.

To jest zasadnicza kwestia, że krzywda osób skrzywdzonych przez tyle lat nie była dla nas priorytetowa. Wiedzieliśmy, że takie osoby są i nie szukaliśmy ich. Teraz naszym zadaniem jest zrobić wszystko, by skrzywdzeni przez Pawła M. byli w centrum naszej empatii i działania.

O ile zechcą.

Tak, ale ważne, by otrzymali od nas jasny komunikat – mogą liczyć na każdą potrzebną pomoc: finansową, prawną, duchową. Od kilku miesięcy mam osobisty kontakt z osobami skrzywdzonymi przez Pawła M. Nie jest to żadna moja zasługa i nie ja zainicjowałem ten kontakt. Z powagą przyjmuję zaufanie tych osób do mnie. Także dzięki mojej książce dotyczącej nadużyć w Kościele, na którą nota bene nie otrzymałem imprimatur władz prowincji, zgłaszają się do mnie inne osoby skrzywdzone w polskim Kościele. Dużo musimy też zrobić, by ludzie, którzy zostali w Kościele, nie traktowali tych, którzy zgłaszają swoje sprawy, jako atakujących Kościół. Żeby potrafili zobaczyć w tych ludziach osoby skrzywdzone i uznać, że mają one bardzo szczególne miejsce we wspólnocie Kościoła.

Sama grupa skrzywdzonych przez Pawła M. jest zróżnicowana: są w niej osoby, które zgłosiły swoją sprawę i domagają się sprawiedliwości. Wśród tych osób, co jest zrozumiałem, są również różnego rodzaju napięcia, więc to jest obszar, który powinien być częścią naszej pracy. Są też tacy, którzy uważają, że wszystkie zarzuty wobec Pawła M. są zmyślone, i którzy stają w jego obronie.

Czy wśród dominikanów są bracia wciąż zafascynowani Pawłem M.?

Nie, wątpię w to. Myślę, że jeśli ktokolwiek się nim fascynował, to raczej młodzi bracia, którzy dopiero co przekroczyli próg zakonu, a potem, z czasem, nabierali dystansu do jego form duszpasterskich albo teraz, z mediów i raportu, poznali przerażającą prawdę o nim.

Wróciłabym do pytania – jak to wszystko było możliwe? Które wewnątrzzakonne mechanizmy umożliwiły Pawłowi M. prowadzenie sekty przez tyle lat?

Wymieniłbym kilka rzeczy: uznaniowość decyzji, brak transparentności działania, brak krytycznej i fachowej oceny duszpasterstwa, które przyciąga tłumy. Warto podkreślić to zindywidualizowane podejście do duszpasterstwa, które ma dobrą stronę, bo chroni przed sztampowością. Ale ma też złą – niekiedy przeradza się w narcyzm. Jesteśmy tak skupieni na sobie, że nie zauważamy tego, co dzieje się wokół. Nie zauważmy albo nie chcemy zauważać.

Szlaban informacyjny, który na sprawę Pawła M. nałożył o. Maciej Zięba, trwa do dziś. Od marca, czyli od chwili, w której jako zakon opublikowaliśmy oświadczenie, a nasz prowincjał udzielił kilku wywiadów do mediów, my, bracia nie otrzymywaliśmy ze strony zarządu prowincji rzetelnych informacji. Obracamy się w atmosferze domysłów oraz tego, co usłyszymy w mediach. Symbolem tej sytuacji jest to, że wyznaczony w marcu rzecznik prasowy, który miał odpowiadać za kontakt z mediami w sprawie Pawła M., szybko się wycofał, bo nawet on nie był informowany o tym, co się dzieje w sprawie.

Teraz, z perspektywy czasu, jestem krytyczny wobec samego siebie. Bo nie drążyłem wystarczająco, nie dopytywałem usilnie o sprawę Pawła M. A być może było tak, że jakieś informacje do mnie docierały, ale je odpychałem, uznawszy za niemożliwe.

To najcięższy zarzut?

Obojętność i znieczulica są przyzwoleniem na zło. Postawy „nie słyszę, nie widzę, nie mówię” niczym nie da się usprawiedliwić.

Żebyśmy mogli wyjść z tej sytuacji, żeby ona się już nigdy nie powtórzyła, musimy wpierw przeżyć duszpasterskie nawrócenie. Nawrócenie się do osób skrzywdzonych. Bez tego nie da się ­zmienić systemu działania wewnątrzzakonnego w kwestii nadużyć władzy, ­sumienia i wykorzystywania seksualnego.

Nie obawia się Ojciec, że osoby skrzywdzone nie chcą, by używano określeń typu „nawrócenie się na osoby skrzywdzone”, albo, tak ostatnio powszechnego ­powiedzenia, że my, czyli duchowni, „musimy dotknąć ran skrzywdzonych”?

Staram się ich nie używać w kontakcie ze skrzywdzonymi. Nie mówię o „nadużyciach” seksualnych, tylko o „wykorzystaniu” seksualnym albo „przestępstwie”. Nie nazywam osób skrzywdzonych „ofiarami”. Terminologię biblijną i duchową stosuję do dyskusji wewnątrz instytucji i opisu duszpasterskiego. Jednym z obrazów, o których ostatnio myślałem, jest św. Dominik, który płacze, kierowany współczuciem względem ludzkiej biedy. Myślę, że aby osoby skrzywdzone nie musiały „okazywać żałoby ani płakać” (Ne 8, 9), my, dominikanie musimy zacząć płakać. Pod tym płaczem widzę dosłowność, ale też konkretną pomoc.

Jaki jest wewnątrzzakonny pomysł na to, by pomóc ludziom, którzy przez kilkadziesiąt lat byli wystawieni na działanie pseudoteologii, którą wpajał im Paweł M.?

Chcemy spróbować do nich dotrzeć. Nadzieją na zmianę są dominikanie młodego pokolenia. Ci, którzy zareagowali na raport o sprawie Pawła M. najmocniej. Są w tych reakcjach szczerzy i autentyczni, więc jest nadzieja. To oni mają sporo propozycji, które chcą wprowadzać do naszego zakonu. Mówią na przykład o superwizjach w duszpasterstwach, które mogliby prowadzić świeccy terapeuci, obok jakiegoś innego dominikanina. Kolejną rzeczą jest wpisanie do naszego prawa precyzyjnie wypracowanych procedur zachowania w sytuacjach wykorzystania seksualnego. Konstytucje zakonne i prawo kanoniczne nie wszystko dookreślają i są zbyt ogólnikowe.

Wiele osób zadaje sobie pytania o Kościół po raporcie. Jakie są Wasze, dominikanów, pytania?

Raport nie ma charakteru sądowego. A więc w wielu miejscach jest ogólnikowy. Chcielibyśmy poznać szczegóły, które nie są publicznie dostępne. Wszyscy bracia, a także nasze mniszki klauzurowe i świeccy dominikanie mają prawo mieć dostęp do wiedzy o osobowej odpowiedzialności za niedopełnienie obowiązków i poznać nazwiska, których autorzy raportu z wielu powodów nie mogli ­ podać.

Moim zdaniem powinna powstać jeszcze jedna komisja: wewnątrzdominikańska. Między innymi po to, by przestano zajmować się tą sprawą w sposób chaotyczny i uznaniowy. A my dowiadywać się o kolejnych jej etapach z mediów. W jej składzie powinni znaleźć się bracia jak najbardziej niezależni od dotychczasowego zarządu.

Jest też pytanie o opinie dotyczące biegłych, którzy oceniali stan psychiczny Pawła M., na podstawie których możliwa była jego dalsza działalność. Z raportu niewiele możemy się na ten temat dowiedzieć, poza tym, że takie były. Krążą informacje, że trudno mówić o ich fachowości, bo nie wszyscy, którzy je wystawiali, spotykali się bezpośrednio z Pawłem M., pracowali raczej na opisie anonimowych przypadków. Warto więc zadać pytanie, czy również ekspertyzy były uznaniowe? Bo jeśli tak, to pokazywałoby, że w całej tej sprawie uznaniowość pojawia się na każdym kroku: uznaniowość ukarania, uznaniowość informowania o nadużyciach, uznaniowość wystawiania opinii. A to by oznaczało, że ponosimy jeszcze większą odpowiedzialność za działalność Pawła M.

Rozmawiamy o tym otwarcie.

Tak, bo to, co się wydarzyło, musi być źródłem naszego wstydu. A potem zmiany mentalnej i strukturalnej.

Nie wyobrażam sobie życia w zakonie i w Kościele, w którym mi ktoś odbiera możliwość widzenia, słyszenia i mówienia. Zakonowi zawdzięczam bardzo wiele. To jest mój dom, w którym mogłem się rozwijać intelektualnie, duchowo i po prostu jako człowiek. Dziś uświadamiamy sobie, że ten dom nosi również znamiona dysfunkcyjnej rodziny. Potrzebujemy większej za siebie odpowiedzialności, przełamując obojętność i wygodne milczenie. Nasz były generał Timothy Radcliffe OP pisał przed laty: „Przynależymy i jesteśmy w domu wtedy, gdy odkrywamy, że jesteśmy mocniejsi niż kiedykolwiek myśleliśmy i słabsi, niż odważyliśmy się przyznać”. Kryzys, w jakim się znaleźliśmy, powinien nie tylko uruchomić autentyczną formację we współczuciu do osób skrzywdzonych, ale także zdolność do otwartego i bez obaw rozmawiania między sobą. ©℗

MACIEJ BISKUP OP jest dominikaninem, po studiach doktoranckich na UAM. Był m.in. wychowawcą braci nowicjuszy i studentów, redaktorem naczelnym oficyny wydawniczej „W drodze”, przeorem klasztoru w Szczecinie. Obecnie mieszka w klasztorze w Łodzi. Autor książki „Nieostatnie kuszenie. Jak przetrwać noc Kościoła”, Kraków 2021.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka i redaktorka „Tygodnika Powszechnego”. Doktorantka na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Do 2012 r. dziennikarka krakowskiej redakcji „Gazety Wyborczej”. Laureatka VI edycji Konkursu Stypendialnego im. Ryszarda Kapuścińskiego (… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 42/2021