Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Miesiąc temu referendum dotyczące udziału Budapesztu w mechanizmie podziału uchodźców między kraje członkowskie UE okazało się nieważne po tym, jak wzięło w nim udział tylko 40 proc. uprawnionych. Choć 98 proc. głosujących opowiedziało się przeciwko unijnej inicjatywie (byli to głównie zwolennicy rządzącej prawicy; opozycja wezwała do bojkotu referendum), niska frekwencja była zaskoczeniem – zwłaszcza w obliczu wielomiesięcznej kampanii antyimigranckiej, podczas której w kraju rozwieszono tysiące billboardów z hasłem „Czy wiecie, że…” i następującymi po nim zapowiedziami niemal apokaliptycznego najazdu migrantów (w rzeczywistości Unia zobowiązała Węgry do przyjęcia tylko 1294 osób).
Choć Orbán i tak uznał referendum za swoją wygraną, równocześnie rozpoczął realizację planu B: jego rząd złożył w parlamencie projekt ustawy, która miała zakazać osiedlania się na Węgrzech cudzoziemców. W minionym tygodniu posłowie ów projekt odrzucili. Wyczuwając szansę na zatrzymanie spadających sondaży popularności, politycy skrajnie prawicowego Jobbiku zażądali, aby prawo dotyczyło wszystkich obcokrajowców (rząd chciał wprowadzić „poręczenie majątkowe”, które umożliwiłoby np. zagraniczne inwestycje w nieruchomości). Kiedy Orbán odmówił, zagłosowali przeciw, a w parlamencie wywiesili transparent z hasłem „Zdrajcami są ci, którzy wpuszczają terrorystów dla pieniędzy” oraz z logo Fideszu stylizowanym na alfabet arabski.
Potencjał antyimigranckich haseł, dzięki którym przez ostatnie półtora roku premier cieszył się wysokim poparciem obywateli, powoli się wyczerpuje. Przeprowadzony przed kilkoma tygodniami sondaż wykazał, że 64 proc. Węgrów uważa, iż pomoc uchodźcom należy do ich obowiązków. Stawiając zasieki na południowej granicy kraju rząd w Budapeszcie niemal zastopował napływ przybyszów i coraz bardziej abstrakcyjne postulaty Orbána – jak ten o budowie „miasta dla migrantów” w Libii – są przyjmowane z coraz większą rezerwą. Fidesz wciąż cieszy się wprawdzie poparciem 37 proc. społeczeństwa, ale autorytet premiera bywa podważany coraz śmielej. 23 października, w rocznicę rewolucji z 1956 r., z powodu protestu niewielkiej grupy przeciwników musiał na chwilę przerwać swoje przemówienie. Koalicja organizacji pozarządowych rozwiesiła zaś własne billboardy, parodiujące hasła rządowej kampanii przed referendum. „Czy wiecie, że – głosił jeden z nich – jabłka spadają z drzewa?”. ©℗