Orbán po Orbánie

Gdy lewicowa opozycja wstydzi się swych liderów, premier Viktor Orbán łatwo wygra kwietniowe wybory. Ale to dla niego jedyna dobra wieść. Węgrom grozi kolejny kryzys.

31.03.2014

Czyta się kilka minut

Premier Orbán, Budapeszt, 15 marca 2014 r.  / Fot. Laszlo Balogh / REUTERS / FORUM
Premier Orbán, Budapeszt, 15 marca 2014 r. / Fot. Laszlo Balogh / REUTERS / FORUM

Węgierska anegdota opowiada o nieuczciwym handlarzu, któremu na targu udaje się sprzedać ślepego konia. Gdy zwierzę puszcza się galopem prosto w ścianę, sprzedawca tłumaczy nowemu właścicielowi: „Ten koń nie jest ślepy, on jest odważny”.

Dziś, przed zaplanowanymi na niedzielę 6 kwietnia wyborami parlamentarnymi, węgierska opozycja ostrzega: ślepym koniem ma być Viktor Orbán, a kraj czeka bolesne zderzenie z ekonomiczną rzeczywistością. Zaś zwolennicy premiera mają być jak sprytni handlarze: znajdują wytłumaczenie dla każdej jego decyzji. Ale na przekór temu sondaże przewidują ponowne zwycięstwo centroprawicowego Fideszu, partii Orbána, która rządzi krajem od 2010 r.

Niewidoczny rywal

Choć w Budapeszcie i Brukseli – którą Orbán nieustannie oskarża o mieszanie się w wewnętrzne sprawy jego kraju – nie brakuje krytyków węgierskiego premiera, jego szansom na wygraną w wyborach sprzyjają głównie wewnętrzne problemy opozycji.

Zaniechanie eksponowania twarzy szefa partii na plakatach wyborczych to – zdawałoby się – najlepszy przepis na polityczne samobójstwo. Tymczasem na Węgrzech lewicowa koalicja partii opozycyjnych Unity dwoi się i troi, aby oszczędzić wyborcom widoku socjalisty Ferenca Gyurcsánya: tego, który był premierem w latach 2004–2009 i skompromitowany został nagraniem, w którym przyznawał się do publicznych kłamstw na temat stanu gospodarki. Mimo upływu lat, Gyurcsánya wciąż uważa się tutaj za symbol nieudolności i arogancji władzy. Poparcie dla Unity stopniało w ciągu ostatniego miesiąca do 18 proc.

Wykorzystują to zwolennicy Fideszu. Pewne stowarzyszenie, sympatyzujące z partią Orbána, rozwiesiło w stolicy plakaty przedstawiające trzech polityków lewicowych (w tym Gyurcsánya, który dziś współtworzy opozycyjną koalicję) jako przestępców. W dodatku w towarzystwie klauna i z napisem: „Nie zasługują na kolejną szansę”.

Prawo sprzyja władzy

Inne organizacje obywatelskie podają przykłady mające świadczyć, ich zdaniem, o nadużyciach obecnej władzy. Wprowadzone przez Fidesz przepisy zabroniły prywatnym stacjom nadawania płatnych reklam wyborczych. W czasie 50 dni oficjalnej kampanii każdy z programów telewizji publicznej może wyemitować najwyżej osiem godzin audycji wyborczych. Ograniczono możliwość plakatowania miast. Rząd „przypadkowo” zorganizował teraz kampanię społeczną pod hasłem „Węgry mają się lepiej”, akcentującą nieco lepsze wyniki finansowe kraju. Wszystko to sprzyja Fideszowi.

Najpoważniejsze zarzuty dotyczą ordynacji wyborczej, uchwalonej przez parlament na początku rządów Orbána. Nie tylko faworyzuje ona duże partie (w praktyce: tylko Fidesz), ale utrudnia też życie koalicjom. Nawet gdyby Fidesz i Unity zdobyły równą liczbę głosów, to partia Orbána otrzymałaby 8 proc. więcej miejsc w parlamencie niż Unity, która jest właśnie koalicją partii. Mało tego: teoretycznie aby Fidesz uzyskał większość bezwzględną, nie musiałaby nawet głosować na niego połowa wyborców.

Ofensywa premiera

Tymczasem Viktor Orbán przystąpił do ofensywy. Na kongresie Fideszu we wrześniu 2013 r. ostrzegał przed „bankierami-czarusiami, chciwymi »wielonarodowcami«, unijnymi biurokratami i ich węgierskimi lokajami”, którzy chcą się zjednoczyć przeciwko Węgrom. Obiecywał też: „Nie będziemy służącymi Europy, banków ani wielkich korporacji”.

W minionym tygodniu przewodniczący parlamentu László Kövér ogłosił, że gdy w 2010 r. Fidesz obejmował rządy, zastał po poprzednikach dług publiczny w wysokości 500 mld forintów (ok. 6,7 mld zł). Kövér przekonuje, że rząd nie tylko uratował kraj przed bankructwem, ale sprawił, iż gospodarka znów rośnie.

Rzeczywiście: w ciągu ostatnich czterech lat przybyło 280 tys. miejsc pracy, a eksperci przewidują, że Węgrom uda się utrzymać 2-procentowy wzrost. Ale Fidesz przemilcza, że powrót gospodarki do stanu z 2008 r. (wtedy zaczął się kryzys) zajmie – przy dobrych wiatrach – jeszcze co najmniej trzy lata. Analitycy OECD ostrzegają: węgierskiej gospodarce grozi ponowne załamanie, którego przyczyną jest brak inwestycji i państwowy interwencjonizm. Zaś Transparency International uważa, że między politykami a biznesem na Węgrzech panuje „symbioza”, natomiast państwo jest w rękach „prywatnych grup interesu”.

Powrót „mrówek”

Ironia sprawiła, że swoją przemowę Kövér wygłosił w miasteczku Balkány, w północnowschodniej części kraju, gdzie obarczani winą za węgierskie kłopoty „bankierzy-czarusie” raczej nie docierają. Pas gmin ciągnących się na południe od Debreczyna pozostaje dziś jednym z najuboższych regionów UE. A niedawne badanie Eurostatu wykazało, że aż 31 procentom Węgrów grozi ubóstwo lub społeczne wykluczenie.

Oznaki biedy widać też gdzie indziej. Po raz pierwszy od wielu lat na granicy z Serbią pojawiły się „mrówki”: gdy pociąg z Belgradu dojeżdża do ostatniej stacji przed granicą, przedziały wypełniają się węgierskimi emerytami, którzy przemycają do swego kraju alkohol i papierosy.

Zubożeniu towarzyszy radykalizacja nastrojów. Kilka dni temu Rumunia zakazała – powołując się na „bezpieczeństwo narodowe” – wjazdu na swe terytorium kilku politykom skrajnie prawicowej węgierskiej partii Jobbik, po tym jak poparli oni pomysł autonomii jednego z węgierskojęzycznych regionów Rumunii. Zaś ankieta przeprowadzona kilka tygodni temu przez organizację TEV wykazała, że aż jedna trzecia zapytanych o przyczynę kłopotów gospodarczych kraju wskazywała na „żydowski spisek”.

Wesoły barak Gazpromu

Mimo widma kolejnego kryzysu, premier Viktor Orbán apeluje do wyborców, by głosując na Fidesz, pozwolili dokończyć zmiany, które w 2018 r. mają uczynić Węgry najbardziej uprzemysłowionym państwem Europy.

Jeśli coś może mu zaszkodzić, to sytuacja na Ukrainie. Opozycja zaczęła bowiem wypominać Orbánowi oportunizm i zagrożenia energetyczne dla Węgier. Do 2010 r., jako polityk opozycyjny, Orbán ostrzegał przed zależnością od Rosji: mówił, że zwane kiedyś „najweselszym barakiem komunizmu” Węgry mogą stać się „najweselszym barakiem Gazpromu”, i popierał projekt rurociągu Nabucco, który miał transportować ropę z Morza Kaspijskiego z ominięciem Rosji. Tymczasem w styczniu, gdy na Majdanie trwały proeuropejskie demonstracje, Orbán podpisał w Moskwie umowę, na mocy której Rosja udzieli Węgrom 10 mld euro kredytu na remont elektrowni atomowej w Paks.

Porozumienie wzbudziło nad Dunajem kontrowersje – i niespodziewanie stało się głównym tematem kampanii wyborczej. Opozycja twierdzi, że Orbán – kiedyś antykomunistyczny opozycjonista – nie tylko zwiększa państwowy dług, ale znów wiąże Węgry z Rosją, w obliczu kryzysu ukraińskiego stawiając kraj w niezręcznej sytuacji. Dowodem ma być skromna reakcja rządu na zajęcie przez Rosję Krymu.

„Pospolite ruszenie” – szeroka koalicja stowarzyszeń popierających Fidesz – wyrządziło tym razem Orbánowi niedźwiedzią przysługę, zwołując do Budapesztu na sobotę 29 marca wielki prorządowy „Marsz Pokoju”, którego celem miała być początkowo... obrona umowy z Rosją. Redaktor naczelny jednej z prorządowych gazet zapewniał nawet, że Rosja to „ojczyzna tolerancji”...

Gdzie jest praca

W miniony piątek, 28 marca, w Budapeszcie oddano do użytku nowoczesną czwartą linię metra, która połączyła dworce Keleti i Kelenföld. Jednak problemów w stolicy nie brak. Specjalna rządowa kampania usunęła ze stołecznych ulic większość bezdomnych, lecz nie ograniczyła bezdomności: gdy 15 marca, w czasie obchodów Dnia Rewolucji Węgierskiej z 1848 r., pod Muzeum Narodowym politycy Fideszu zapewniali o walce o „godność kraju”, dwie przecznice dalej ustawiła się 300-metrowa kolejka bezdomnych i ubogich do darmowej kuchni polowej.

Poszukujący pracy młodzi Węgrzy coraz częściej jadą na Zachód. Już co dwudziesty Węgier, czyli ponad pół miliona, żyje za granicą (najwięcej przeprowadziło się do Wielkiej Brytanii, Niemiec i Austrii). Tymczasem na ulicach powtarza się dowcip o premierze Orbánie, który gdy obejmował urząd w 2010 r., obiecał stworzyć milion nowych miejsc pracy. I w połowie mu się to udało – mówią mieszkańcy Budapesztu – bo wcale nie zastrzegał, że powstaną one na Węgrzech.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2014