Operacja „Przybój”

Choć była to jedna z największych akcji deportacyjnych po II wojnie światowej, to poza krajami bałtyckimi – których narody dotknęła – jest dziś niemal nieznana.

19.03.2018

Czyta się kilka minut

Workuta za kołem podbiegunowym, rok 1945. W latach 1938-60 w obozach więziono tam m.in. zesłanych Estończyków, Łotyszów i Litwinów. / LASKI DIFFUSION / EAST NEWS
Workuta za kołem podbiegunowym, rok 1945. W latach 1938-60 w obozach więziono tam m.in. zesłanych Estończyków, Łotyszów i Litwinów. / LASKI DIFFUSION / EAST NEWS

Gdyby nie okoliczności, gdyby nie ludzki dramat i cierpienie, można by powiedzieć, że było to wyjątkowe osiągnięcie logistyczne. W ciągu zaledwie trzech dni, między 25 a 28 marca 1949 r., w głąb Związku Sowieckiego wywieziono 90 tys. mieszkańców krajów bałtyckich, zajętych na nowo przez Armię Czerwoną. Głównie kobiety i dzieci. Zważywszy na to, że Estończyków było niespełna półtora miliona, Łotyszy niecałe dwa miliony, a Litwinów kilka milionów – była to liczba bardzo duża.

Dziś, 69 lat po tych wydarzeniach, wspomnienie o ofiarach deportacji wciąż jest obecne w polityce, sztuce i pamięci zbiorowej tych trzech narodów.

Cel: złamać opór

Bezpośrednim powodem wydania rozkazu o deportacji była chęć złamania oporu przeciw reformie rolnej i likwidacja prywatnych gospodarstw. Jednocześnie władze sowieckie chciały pozbawić zaplecza „leśnych braci” – tak nazywano antykomunistyczne oddziały partyzanckie, działające w tym regionie. Akcja była wreszcie elementem sowietyzacji regionu. Rok wcześniej członek KC KPZR, Andriej Żdanow, raportował do Józefa Stalina, że „kolektywizacja Pribałtyki jest utrudniana przez burżuazyjnych nacjonalistów i ich uzbrojone bandy”.

Przygotowania rozpoczęto w styczniu 1949 r. Na podstawie dokumentów NKWD powstały listy „antysowieckich” działaczy, rodzin „kułaków” (tj. chłopów uważanych za zamożniejszych), a także osób spokrewnionych z ujętymi lub straconymi żołnierzami podziemia. W celu zachowania pozorów funkcjonariusze chodzili od wsi do wsi i nakazywali „identyfikację” elementów „wrogich ludowi”. Członkini Komsomołu wspominała: „Sekretarz partii lub przewodniczący komitetu wykonawczego przychodził i mówił nam: »napiszcie teraz list, że taka a taka rodzina to kułacy«. Niektórzy z nas byli chętni i skłonni do napisania, inni jednak protestowali (...). Moim zdaniem lista była już sporządzona i nasze listy miały jedynie poprzeć jej autentyczność”.

Deportacja obejmowała zwykle całe rodziny. Pod eskortą funkcjonariuszy NKWD, w bydlęcych wagonach miały jechać do Omska, Irkucka, Krasnojarska czy Nowosybirska. Choć akcja była skoordynowana z lokalnymi władzami, liczono się z koniecznością użycia siły. Zmobilizowano więc dodatkowe oddziały wojskowe i aktywistów partyjnych.

Estończycy obchodzą kolejną rocznicę wielkiej deportacji na Syberię. Tallin, marzec 2011 r. / FOT. RAIGO PAJULA / AFP / EAST NEWS

Na mrozie i we łzach

Operacja, której nadano kryptonim „Przybój” (ros. „Priboj” – nazwa, oznaczająca załamywanie się fal o brzeg, miała zapewne kojarzyć się z Morzem Bałtyckim), zaczęła się wczesnym rankiem 25 marca.

Dwie godziny, jakie deportowani otrzymali na spakowanie rzeczy osobistych, niekiedy skracano do 10 minut. Wszystko zależało od eskorty. Bywało i tak, że eskortujący dawali wysiedlanym rady, co zabrać, żeby przetrwać „na nieludzkiej ziemi”. Inni z kolei spisywali majątek należący do wysiedlanych, przy okazji kradnąc cenniejsze rzeczy.

„Widziałem płaczące dzieci i ja też kiedyś tak płakałem, że łzy po prostu tryskały” – wspominał już po latach zaangażowany w deportację partyjny aktywista. W jednym z gospodarstw enkawudziści trafili na stypę po śmierci gospodarza. Zgromadzoną rodzinę i przyjaciół zapakowano na sanie. Na wszelki wypadek bagnetem przebito trupa, aby upewnić się, czy nie udaje. W innym obejściu gospodarz podpalił stodołę i dom, zabił zwierzęta, a na końcu popełnił samobójstwo.

Niektórym udało się zbiec. Wśród nich była Taimi Kreitsberg. Kobieta przez kilka miesięcy ukrywała się w lesie, aż wyczerpana, zrezygnowana i pozbawiona pomocy sama zgłosiła się na posterunek bezpieki. „Przez jakiś miesiąc włóczyli mnie po lasach i gospodarstwach krewnych »leśnych braci«, posyłając mnie do nich jako prowokatorkę, bym prosiła o jedzenie i schronienie, podczas gdy na zewnątrz czaili się czekiści” – wspominała. – „Zawsze mówiłam ludziom: »Przegnajcie mnie, bezpieka zmusiła mnie, bym tu przyszła«. Wreszcie [enkawudziści] zorientowali się, że na nic się nie przydam, i oddali mnie jakimś rosyjskim żołnierzom, by mnie zgwałcili. Nie miałam wtedy jeszcze szesnastu lat”.

Niemal dokładnie cztery lata później, w marcu 1953 r., po dwugodzinnej wymianie ognia bezpieka zlikwidowała ostatni estoński oddział partyzancki. Wśród ośmiu zabitych były trzy kobiety, które uciekły przed deportacją, i od tego czasu ukrywały się w lesie.

Byli też tacy, którzy mieli szczęście. Z powodu problemów ze znalezieniem sprawnych łodzi nie przeprowadzono wywózek na dwóch bałtyckich wyspach, Abruce i Vilsandi, co uratowało przed deportacją 60 osób.

Na nieludzkiej ziemi

Na pierwszym etapie deportowanych transportowano, najczęściej saniami, do stacji kolejowych. Dalsza droga odbywała się eskortowanymi pociągami (konwojenci mieli zapobiegać ucieczkom). Wywożeni byli w drodze szpiegowani, podsłuchiwano np. rozmowy w trakcie rozdzielania żywności czy dłuższych postojów. Szczególnie przyglądano się tym, którzy próbowali wysyłać wiadomości. Mimo to 12 osobom udało się uciec. Przechwycono też blisko sto listów, w których deportowani skarżyli się na tragiczne warunki podróży (brak ogrzewania i wody) i żegnali z bliskimi.

Zgodnie z planem operacja „Przybój” trwała trzy dni. Ostatnie pociągi odjechały rankiem 29 marca. W głąb państwa sowieckiego wysłano łącznie ponad 40 tys. kobiet, ponad 24 tys. mężczyzn oraz 25 tys. dzieci (jak odnotowano skrupulatnie w aktach, najmłodsze miało trzy tygodnie, nie przeżyło podróży).

Wśród deportowanych było ponad 20 tys. Estończyków, 25 tys. Litwinów i ponad 39 tys. Łotyszów. Osiedleni na Syberii, pracowali głównie w kołchozach i sowchozach. Gnieździli się w ziemiankach i barakach, wegetując w prymitywnych warunkach. Największe szanse przeżycia miały te rodziny, w których pracowali wszyscy, także dzieci. Najmniejsze – liczne grono osób starszych, które w warunkach zesłania umierały zwykle w ciągu pierwszego roku.

W sierpniu 1949 r. funkcjonariusze i żołnierze biorący udział w operacji zostali odznaczeni za wzorową służbę w trakcie przedsięwzięcia. Ale z punktu widzenia Moskwy deportacja okazała się połowicznym sukcesem. Wprawdzie opór wobec kolektywizacji został złamany i liczba ­kołchozów rosła, ale „leśni bracia” pozostali aktywni aż do 1953 r.

Wysiedleni z krajów bałtyckich mogli wrócić do domów dopiero w 1956 r. Ale zwolnienie z zesłania nie następowało automatycznie i było obarczone biurokratyczną mitręgą. Ostatni deportowani powrócili do domów dopiero w 1965 r.

Pamięć ciała

„W 1949 r. coś pękło w duszy narodu” – tak podsumował deportacje w swej książce o dziejach Estonii w latach ­1944-56 Mart Laar, po 1991 r. dwukrotny premier niepodległego już kraju i założyciel Towarzystwa Dziedzictwa Narodowego. Mart Laar, z wykształcenia historyk, jeszcze w latach 80. XX w. wraz z grupą przyjaciół zbierał relacje Estończyków, którzy po 1945 r. byli zaangażowani w opór wobec władz sowieckich.

Problem narodowej traumy i konieczności upamiętnienia tej „wojny po wojnie” wrócił w 2005 r., gdy estoński prezydent Arnold Rüütel oświadczył, że nie pojedzie do Moskwy na obchody 60. rocznicy zakończenia II wojny światowej, gdyż w 1945 r. odniesiono owszem zwycięstwo nad faszyzmem, ale narzucono też Estończykom sowiecki reżim totalitarny. Odmowa prezydenta miała praktyczne skutki: dzień po moskiewskich uroczystościach Estonia miała podpisać układ o ostatecznym ustaleniu granicy z Rosją. Prezydent postawił jednak na swoim – choć do Moskwy nie pojechał, układ i tak podpisano, tylko miesiąc później.

Tematem zainteresowali się również artyści. W 2011 r. Ülp Pikkov nakręcił 10-minutowy film animowany „Pamięć ciała” („Keha mälu”). Niezwykle poruszająca w treści i formie produkcja nie tylko upamiętnia deportacje z 1949 r. W sposób metaforyczny pokazuje także, że nasze ciała pamiętają więcej, niż nam się wydaje, również traumę przodków.

Tragedię deportacji, w której ich kraj stracił trzy procent ludności, co roku upamiętniają zwykli Estończycy, na głównych placach miast stawiając białe świece. ©

Cytowane wspomnienia pochodzą z książki Marta Laara „Wojna w lesie. Walka Estończyków o przetrwanie 1944–1956” (wyd. pol. 2008). Dane liczbowe za: Aigi Rahi-Tamm, Andres Kahar „The Deportation Operation Priboi in 1949”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 13/2018