Opcja fundamentalna

Największym problemem Ameryki Łacińskiej nie były totalitaryzmy, lecz bieda i dyktatury. Ludzie Kościoła dokonywali tu radykalnych wyborów: jedni wybierali "opcję dla ubogich", drudzy popierali dyktatorów. Jeszcze inni szukali drogi pośredniej.

18.02.2008

Czyta się kilka minut

Choć wydarzenia te zbiegły się przypadkowo, jest to zbieżność symboliczna. W październiku 2007 r. sąd w La Plata skazał na dożywocie argentyńskiego księdza Christiana von Wernicha, który w czasach wojskowej dyktatury błogosławił policyjnych oprawców i uczestniczył w ich poczynaniach. W listopadzie wysłannik Benedykta XVI ogłosił nowego błogosławionego: Ceferino Namuncurá, zmarły w 1905 r. kleryk salezjański, to pierwszy argentyński Indianin wyniesiony na ołtarze. Dwie epoki, dwóch ludzi. Ale podobny problem: Kościoła na kontynencie pełnym społecznych konfliktów.

Kościół i lud

W książce "Wiara i wina" Jacek Kuroń opisał rozmowę z biskupem Ignacym Tokarczukiem, który opowiadał, jak w jednej ze wsi na terenach, gdzie przed wojną silny był ruch ludowy, przyjęto go z pompą. W trakcie obiadu chłopi pytają biskupa, czy wie, dlaczego tak wystawnie go podjęli. Gdy odparł, że nie wie, jeden z chłopów tak odpowiedział: "Jak w 1937 r. ostatni raz biskup do nas przyjechał, to nikt nie przyszedł, parę dewotek, myśmy w ogóle naprzeciw niemu nie wyjechali. A wie ksiądz biskup, dlaczego? Dlatego, że on zwalczał strajk chłopski". W tym momencie Tokarczuk zwrócił się do Kuronia: "Oni nie są tacy, że jak jest sukienka duchowna, to zaraz będą słuchać. Nie, oni swoje wiedzą, o swoje wojują". I dodał: "Jak Kościół nie idzie z ludem, to wszyscy na tym tracą, a Kościół najbardziej".

Patrząc na historię Kościoła w Ameryce Łacińskiej, można zaobserwować różne, czasem sprzeczne postawy w społecznym zaangażowaniu duchownych. Oczywiście, nie zawsze było tak, że gdy nie stawali po stronie ludu, to kończyli po stronie jego oprawców, jak ks. Wernich. Ale odpowiedź na pytanie, dlaczego ludzie Kościoła dokonywali tak radykalnych wyborów, niemożliwa jest bez zrozumienia największego problemu tego kontynentu: biedy.

Jeden Kościół, wiele postaw

Michael Löwy, socjolog z francuskiego Centrum Badań Naukowych (CNRS), wyróżnia cztery nurty w Kościele latynoamerykańskim: mała grupa fundamentalistów o ideach często półfaszystowskich; nurt konserwatywny i tradycjonalistyczny, wrogi tzw. teologii wyzwolenia i związany z hierarchią; nurt umiarkowanie reformistyczny, zaangażowany np. w obronę praw człowieka; wreszcie mała, ale wpływowa grupa sympatyków teologii wyzwolenia, angażująca się nie tylko w sprawy społeczne, ale też w politykę; najbardziej znani jej reprezentanci to Sergio Méndez Arceo i Samuel Ruiz w Meksyku, Pedro Casaldáliga i Paulo Arns w Brazylii, Leónidas Proa?o w Ekwadorze, Óscar Romero w Salwadorze.

Michael Löwy twierdzi, że w żadnym wypadku - jak to czasem bywa, gdy rozważa się kwestię teologii wyzwolenia - Kościół nie był podzielony na obozy "rewolucyjny" i "kontrrewolucyjny". Między tymi ekstremami jest jeszcze wiele odcieni, a podziały przebiegają zarówno horyzontalnie, jak i wertykalnie.

Na pytanie o te podziały, które zadałem prof. Enrique Dusselowi, argentyńskiemu filozofowi i historykowi, autorowi książek

o latynoamerykańskim Kościele (zobacz rozmowa obok), padła odpowiedź: - Kościół jest jeden, ale można mówić o różnej postawie ludzi Kościoła.

Odpowiedź niby banalna, w końcu podobną konstatację można wygłosić np. o Kościele w krajach komunistycznych. Wrażenie banalności zniknie, gdy uwzględnimy kontekst: otoczenie społeczne, kulturalne, polityczne. Największym problemem Ameryki Łacińskiej nie były nigdy totalitaryzmy, ale strukturalna bieda, kwestia elit i formowanych przez nie krwawych reżimów, które opierały się każdej próbie wyjścia z tej pułapki społecznej.

Według Komisji Gospodarczej ds. Ameryki Łacińskiej i Karaibów przy ONZ, prawie 40 proc. mieszkańców regionu - tj.

210 mln osób - żyje w biedzie, a kolejne 15 proc. (80 mln) w biedzie ekstremalnej. Ameryka Łacińska to najbardziej spolaryzowany kontynent świata: najbardziej "równy" pod względem rozpiętości dochodów kraj w Ameryce Łacińskiej jest bardziej niesprawiedliwy niż najbardziej niesprawiedliwy kraj w Europie Środkowo-Wschodniej. Według tejże Komisji, 7 na 10 miejsc pracy w regionie znajduje się w sektorze nieformalnym. Sytuacja ta, wynikająca z historii, wymaga zupełnie innego spojrzenia, także ze strony Kościoła, niż np. w Europie.

Teologia i polityka

Takie inne spojrzenie zaczęło rozwijać się w Kościele - ściślej: w jego części - po Soborze Watykańskim II (1962-65) i spotkaniu biskupów w kolumbijskim Medellín w 1968 r., na którym potępiono zarówno kapitalizm, jak i socjalizm. W wyniku studiowania latynoamerykańskiej rzeczywistości społecznej wykrystalizowała się postawa, której osią jest odkrycie, że bieda nie jest jedynie rezultatem woli czy decyzji indywidualnej człowieka, lecz ma charakter strukturalny, a walka z nią nie jest kwestią pracy charytatywnej i dobroczynności, lecz politycznego zaangażowania i organizacji.

Ten typ analizy społecznej przeciwstawia się spojrzeniu na biedę oczami Thomasa Malthusa (gdzie bieda jest winą samego biednego) czy teorii modernizacji Waltera Rostowa i "rozwoju przez etapy", i podkreśla, że w sytuacji polaryzacji społecznej i strukturalnego "rozwoju niedorozwoju" wyjściem może być nie tylko walka z biedą, ale nawet poszukiwanie innego systemu społeczno-ekonomicznego.

Tak jak kiedyś księża przyczynili się do wyzwolenia kontynentu z jednej trawiącej go plagi - hiszpańskiego kolonializmu (w Meksyku to o. Miguel Hidalgo i o. José María Morelos przewodzili najbardziej radykalnej rewolucji narodowowyzwoleńczej lat 1810-21), tak potem chcieli go wyzwolić z innej plagi: biedy.

Zaczęto więc mówić o "preferencyjnej opcji na rzecz ubogich" jako podstawie praktyki Kościoła. Ubodzy zaczęli się organizować wokół niego w ramach tzw. wspólnot podstawowych. Powstawały ruchy społeczne, które dały impuls do refleksji teologicznej, znanej pod nazwą teologii wyzwolenia - która nie jest "praktyką", ale zbiorem pism próbujących usystematyzować właśnie tę wcześniejszą praktykę pracy społecznej z "biedatariatem".

Opowiedzenie się po stronie biednych było decyzją polityczną par excellence - kolejnym, po walce o niepodległość, wielkim politycznym zaangażowaniem Kościoła. Księża nie tylko zajęli się tworzeniem organizacji walczących o ziemię czy prawa pracownicze, ale - gdy dotykały je represje - nie wahali się chwycić za broń. Jak ks. Camilo Torres w Kolumbii, który nim poszedł do partyzantki, przewodził strajkom i organizował ruch robotniczy. Niektórzy, jak bracia Ernesto i Fernando Cardenalowie w Nikaragui, angażowali się w rewolucję. Ale nawet ci, którzy nie chcieli rewolucji, lecz jedynie reform, i tak byli uznawani za "komunistów".

Opcja dla ubogich

Przykładem takiego rozumienia misji duszpasterskiej był Sergio Méndez Arceo (przez wrogów zwany "czerwonym biskupem"), biskup Cuernavaca i założyciel SICSAL: Międzynarodowego Chrześcijańskiego Sekretariatu Solidarności z Ameryką Łacińską im. Óscara Romero (biskupa zamordowanego w 1980 r. przez paramilitarystów po tym, jak wezwał żołnierzy do nieposłuszeństwa salwadorskiej dyktaturze).

Meksykańska pisarka Elena Poniatowska podkreśla, że bp Arceo nie tylko bez reszty poświęcił się ubogim, ale bratał się z meksykańskimi maoistowskimi guerrilleros i bronił ks. Torresa. Jako jeden z nielicznych - meksykański Kościół miał specyficzne i delikatne relacje z autorytarnym reżimem Partii Rewolucyjno-Instytucjonalnej - walczył też o więźniów politycznych po brutalnym stłumieniu ruchu studenckiego w 1968 r.

W geście sprzeciwu wobec "brudnych wojen" w Ameryce Łacińskiej (tj. wobec zwalczania ruchów społecznych) Arceo ekskomunikował w 1981 r. wszystkich autorów zbrodni materialnych i intelektualnych. Gdy w Chile obalono rząd Salvadora Allende, kazał bić w katedralne dzwony. W 1992 r. chowano go pośród okrzyków: "Chcemy więcej biskupów po stronie biednych!".

Inny równie znany biskup, Samuel Ruiz, w latach 1960-2000 duszpasterzował diecezji San Cristóbal de las Casas w meksykańskim stanie Chiapas. Uważany za przedstawiciela teologii wyzwolenia i tzw. teologii indiańskiej, obecnie jest biskupem-eme-

rytem, ale nadal aktywnym: przewodniczy organizacji SICSAL.

Zapytałem go, jak należy rozumieć "opcję na rzecz ubogich" i co ona oznacza dziś. Ruiz powiedział: - Należy podkreślić, że nie chodzi o opcję drugorzędną, lecz fundamentalną. Sam Chrystus jest jej podstawą. Stając się człowiekiem, ukrywa On bogactwo swej boskości, aż do samego końca i ostatecznej konsekwencji, czyli wykupienia ludzkości przez swoją śmierć i zmartwychwstanie. To jest prawdziwa podstawa "opcji na rzecz ubogich". Nie sam "biedny", który jest jedynie konsekwencją pewnego systemu.

I dalej: - Przykład Chrystusa pokazuje, że nie ma innej drogi poza opowiedzeniem się za biednym. Bieda jest złem, które należy wyeliminować. Jeśli w Kościele są wspólnoty, w których składa się śluby ubóstwa, należy to rozumieć w dzisiejszym kontekście jako sprzeciw wobec porządku społecznego i niesprawiedliwości. Ale nie jest to zadanie tylko Kościoła, lecz całego społeczeństwa, w którym istnieje wiele wyznań. "Preferencyjna opcja na rzecz ubogich" to wezwanie do jedności religii, Kościołów i wszystkich obywateli, i walki z niesprawiedliwością społeczną.

Barykada

Szkopuł w tym, że proces ten, który w różny sposób rozwijał się w różnych krajach, miał też przeciwnika: oligarchiczne reżimy, po których stronie opowiedziała się część ludzi Kościoła. W ich oczach zaangażowanie dla biednych stanowiło zagrożenie dla porządku, którego nie chcieli zmieniać.

Prof. Enrique Dussel, którego prace stanowią kanon refleksji o praktyce społecznej w ramach teologii wyzwolenia, tak tłumaczy fakt, że księża znaleźli się po dwóch stronach barykady: - Sobór odnowił Kościół, który dostał dodatkowy impuls na spotkaniu w Medellín, gdzie biskupi odkryli ogromną strukturalną biedę. A potrzebą ludu było, by Kościół swą misją ewangelizacyjną na nią odpowiedział. Część Kościoła, młodzież, świeccy puścili w ruch proces organizacyjny wokół biednych. Inni, bardziej konserwatywni, związani bardziej tradycjonalnymi ramami teologicznymi i społecznymi, przeciwstawili się temu ruchowi.

Wiele mówiono też o "moskiewskim zagrożeniu". Jednak ZSRR niewiele rozumiał ze specyfiki Ameryki Łacińskiej. Na teologię wyzwolenia - i na całą praktykę społeczną Kościoła - patrzył z niechęcią. Zamiast "wspólnot podstawowych" na wzór pierwszych chrześcijan, Moskwa wspierała partie komunistyczne. Sowiecki komunizm był jak najdalszy od ducha komunalizmu biednych, który nie pozwalał na zewnętrzną kontrolę polityczną. W gruncie rzeczy używano tego argumentu jako wymówki do rozprawienia się z wewnętrzną opozycją.

Tak było w Argentynie. Od początku lat 70. Argentyński Sojusz Antykomunistyczny - organizacja paramilitarna - rozpętał polowanie na "podejrzanych ideologicznie": lewicowców, przywódców organizacji ludowych, duchownych. Potem dyktatura wojskowa (1976-83) prowadziła - w imię "doktryny bezpieczeństwa narodowego" - systematyczną walkę z "wrogami wewnętrznymi". To jedna z najbardziej krwawych kart w historii Ameryki Łacińskiej i Kościoła: część duchownych wsparła dyktaturę.

Także w sąsiednim Chile wielu księży współpracowało z dyktaturą w latach 1972--89, zwłaszcza kapelani wojskowi. Ale, inaczej niż w Argentynie, Kościół jako instytucja ustami Episkopatu sprzeciwił się Pinochetowi. To pozwoliło Kościołowi zbliżyć się do biednych - w 1984 r. za to tylko, że pracował z ubogimi, zamordowany został o. André Jarlán - ale i odkryć problematykę Indian, których wcześniej nie dostrzegał.

Historia biskupa

Gdy w 1960 r. bp Samuel Ruiz przybył do zamieszkanego głównie przez Indian stanu Chiapas, miał nikłe pojęcie, co go czeka. Pochodził z konserwatywnej rodziny i myślał, że aby poprawić los wiernych, starczy włożyć im buty i polepszyć dietę. Przekonał się, że problemy wspólnot indiańskich - brak ziemi, marginalizacja - mają charakter polityczny: z jednej strony polityka aparatu stanowego, powiązanego z latyfundystami, z drugiej - zamknięcie instytucji. Ruiz uznał, że tylko samoorganizacja i polityczna presja na system będzie w stanie temu zaradzić. Tak jak jego poprzednik - Bartolomé de las Casas (1474-1566), "obrońca Indian" i pierwszy biskup Ciudad Real (obecnie San Cristóbal) - pokazał im, że mają także prawa i powinni o nie walczyć. Z pomocą przyszła mu posoborowa refleksja.

Ruiz postanowił towarzyszyć oddolnym procesom: nie kształtować ich, ale wsłuchiwać się i doradzać. Pod jego skrzydłami powstały organizacje walczące o ziemię i spółdzielnie produkcyjne. Pobłogosławił 8 tys. indiańskich świeckich katechetów. Stanowili trzon politycznego procesu, a potem - już na przekór biskupowi - zasilili szeregi guerrilli: Zapatystowskiej Armii Wyzwolenia Narodowego, która powstała zbrojnie 1 stycznia 1994 r., w dniu wejścia w życie NAFTA (traktatu o wolnym handlu między Meksykiem, Kanadą i USA), stawiając w szachu polityczny system Meksyku.

Ale, co warto podkreślić, inaczej niż w Kolumbii czy Nikaragui, księża z Chiapas nie przekroczyli granicy dzielącej duszpasterstwo od partyzantki. Zrobili to ludzie wychowani w Kościele, których byt został zagrożony przez neoliberalne reformy.

W 2000 r., po odejściu Ruiza, diecezję objął bp Felipe Arizmendi, który początkowo zdawał się odchodzić od linii poprzednika. Efekt: wielu księży i sióstr porzuciło stan duchowny i podjęło świecką działalność społeczną. Z biegiem lat jednak - jak mówił mi kiedyś Andrés Aubry, francuski antropolog i szef Archiwum Diecezjalnego, którego Ruiz zaprosił do pracy w Chiapas po konferencji w Medellín (Aubry zmarł niedawno tragicznie) - ostatecznie nowy biskup "nauczył się kroczyć razem z ludem".

Ale zanim to się stało, Chiapas dotknęło zjawisko symptomatyczne dla całego kontynentu. Kłopot Kościoła katolickiego z oferowaniem rozwiązań problemów społecznych jest bowiem jedną z przyczyn masowego porzucania dziś katolicyzmu i przechodzenia do dynamicznie rozwijających się Kościołów protestanckich - należy do nich już 20 proc. mieszkańców kontynentu! Niektórzy twierdzą, że w Chiapas to odejście bp. Ruiza stało się jednym z powodów licznych konwersji na protestantyzm.

Z tym większą nadzieją warto odnotować, że polityczna fala odnowy, jaka przez ostatnie kilka lat przetacza się przez Amerykę Łacińską, ma za sobą także Kościół. W Boliwii, zamieszkanej w ponad 60 proc. przez Indian, Kościół włączył się w prace zgromadzenia konstytucyjnego, próbując łagodzić burzliwe nastroje, które w minionych tygodniach doprowadziły do zagrożenia secesją kilku regionów. Biskupi poparli też prezydenta Indianina Evo Moralesa, walczącego o zniesienie strukturalnej biedy, którego biskupi zapewnili: "Kościół, wierny swym zasadom i powołaniu służby, będzie słuchał, dialogował i przyczyniał się pozytywnie do procesu transformacji". Rafael Correa prezydent sąsiedniego Ekwadoru, gdzie ma miejsce podobny proces renowacji, ma za sobą studia na Katolickim Uniwersytecie w belgijskim Leuven. Sam określa siebie "chrześcijańskim humanistą", uważa się za duchowego ucznia Leónidasa Proa?o i deklaruje, że w swej polityce kieruje się społeczną nauką Kościoła.

Owoce takich procesów dojrzewają powoli. Co z nich wyniknie, także dla Kościoła - zobaczymy za jakiś czas.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, korespondent "Tygodnika" z Meksyku. więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 01/2008