Ono nie lgnie, ono nie szuka

MARIA BEISERT, prawniczka, psycholożka i seksuolożka: Prokurator niewierzący skrzywdzonemu dziecku. Śledczy uznający, że nieletnia ofiara jest współwinna. Ekspert, który radzi, by nie demonizować wykorzystania. To się dzieje nadal.

07.02.2022

Czyta się kilka minut

 / ADRIAN WYKROTA / MATERIAŁY PRASOWE
/ ADRIAN WYKROTA / MATERIAŁY PRASOWE

ANNA GOLUS: „Wysoki sądzie, zobacz mnie” – tak nazywa się nowa kampania Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę, skierowana do przedstawicieli zawodów prawniczych i mająca pomóc im przeprowadzać procedury bez powtórnego krzywdzenia dzieci.

MARIA BEISERT: To wspaniała i potrzebna akcja. Bo to, czego dotyczy, wcale nie jest przeszłością.

W roku 2021? Aż trudno uwierzyć.

A jednak. Podam pani przykład z dzisiaj, pokazujący żywotność stereotypu smutnej i przerażonej ofiary. Rozmawiałam z matką kilkuletniej dziewczynki, która została wykorzystana przez spokrewnionego z nią mężczyznę tak, że nie czuła bólu, tylko przyjemność. I jeszcze nie rozumie, że to, czego doświadczyła, jest złe. Dla niej to była zabawa, więc radośnie i ze szczegółami opowiedziała o niej prokuratorowi, który przesłuchiwał ją w obecności psychologa. Zarówno prokurator, jak i psycholog byli mężczyznami – choć płeć osób zbierających zeznania nie powinna być zgodna z płcią sprawcy – i zarzucili dziewczynce kłamstwo, bo nie mogli uwierzyć, iż ofiara wykorzystania opowiada o tym tak ochoczo. A ta dziewczynka miała zaledwie kilka lat i sprawca celowo działał tak, by myślała, że to, co jej robi, to zabawa, i by to polubiła. To częsty przypadek.

Jeszcze trudniej dorosłym w sądzie uznać za wiarygodne zeznania ofiary, której zachowanie podczas przestępstwa odbiegało od ich stereotypowych przekonań.

Proszę o przykład.

Sytuacja, w której dziecko wykorzystywane seksualnie „samo” przychodzi do sprawcy, bo wierzy, że dzięki temu ochroni swoje rodzeństwo, bywa interpretowana jako „współdziałanie”. Wykorzystywana dziewczynka, która „sama” przychodzi do krzywdzącego ją mężczyzny, nie zapobiegnie niczyjej krzywdzie, ale może w to naprawdę wierzyć. Tymczasem adwokat sprawcy argumentował, że skoro „sama przychodziła”, to uwodziła, prowokowała, więc nie ma mowy o krzywdzie. Gdyby została skrzywdzona, unikałaby sprawcy. To stereotyp.

Jak jest w rzeczywistości?

Ofiara nie zawsze unika sprawcy, nawet wtedy, gdy teoretycznie może, bo z nim nie mieszka ani nie musi go widywać. Tymczasem dorośli z bezpiecznej perspektywy sali sądowej oczekują od ofiar racjonalnego i spokojnego działania w sytuacji ekstremalnego stresu.

Oczekują tego od dzieci?

Tak, nawet od dzieci i dorastających. Ale oczekiwanie tego od dorosłych także nie ma sensu, bo w sytuacji stresowej oni też nie działają racjonalnie – stres odbiera możliwość realnej oceny sytuacji, a silne emocje zaburzają spostrzeganie i samokontrolę.

Mimo to podczas przesłuchania wykorzystane dziecko może usłyszeć pytanie: „Dlaczego po prostu nie wstałeś i nie wyszedłeś?”. A ono nie mogło wstać i wyjść, bo znieruchomiało, gdy sprawca zagroził, że powyrywa mu ręce i nogi. Dla dziecka taka groźba wypowiedziana przez dorosłego, który jest większy i silniejszy, jest jak najbardziej realna. Tymczasem w sądzie może ono usłyszeć jeszcze komentarz: „No przecież wiesz, że tak naprawdę by ci ich nie wyrwał”. Otóż jak się ma kilka czy kilkanaście lat, to się nie wie.

Takich pytań nie należy zadawać nie tylko dlatego, że nie mają sensu, ale przede wszystkim z tego powodu, że są rewiktymizujące. Czyli powtórnie krzywdzą, sugerując, że ofiara miała wpływ na to, co ją spotkało.

Jeszcze raz podkreślmy: dziecko nigdy nie jest winne temu, co je spotyka ze strony dorosłego.

Nie jest. Niestety nawet biegli sądowi nie zawsze to wiedzą.

Ostatnio przyglądam się wraz z dr Agnieszką Izdebską opiniom biegłych seksuologów i ze smutkiem stwierdzam, że często brakuje nam, biegłym, specjalistycznej wiedzy dotyczącej rozwoju seksualnego i przemocy seksualnej. Brakuje nam świadomości własnej seksualności i wiedzy o oddziaływaniu na nas stereotypowych obrazów ofiary i sprawcy wywodzących się z patriarchalnych wzorów kulturowych. Warto kwestionować te stereotypy, ponieważ pod ich wpływem mogą powstać opinie krzywdzące ofiary.

Znowu proszę o przykład.

Zgodnie ze stereotypowym obrazem ofiary osoba, która doświadczyła przemocy seksualnej, już do końca życia prezentuje awersyjną postawę wobec seksu. Nie pobudza się, nie współżyje, nie jest zainteresowana tą sferą życia. W rzeczywistości to tylko jedna z reakcji na traumę. Tak samo normalną i uprawnioną reakcją potraumatyczną jest reakcja odwrotna – promiskuityzm. Mało tego, te reakcje mogą przebiegać naprzemiennie – od awersji do promiskuityzmu i z powrotem. Opinia, w której biegły odmawia zeznaniom ofiary wiarygodności, bo po doświadczeniu przemocy miała wielu partnerów, nie opiera się na aktualnej wiedzy z zakresu seksuologii, ale na stereotypie.

Inny przykład: patriarchalne przekonanie, że dziecko jest własnością rodzica, głównie ojca, skutkuje przekonaniem, że niespójne zeznania dziecka nie są wiarygodne. Za wiarygodne uznaje się logiczne argumenty mężczyzny. Opanowanie osoby składającej zeznania nie musi jednak świadczyć o jej prawdomówności.

Osobnym tematem jest krzywdzący język, jakim posługujemy się, mówiąc o wykorzystywaniu. Sztandarowym przykładem były słowa abp. Józefa Michalika: „Ono lgnie, ono szuka. I zagubi się samo, i jeszcze tego drugiego człowieka wciąga”.

Ta wypowiedź była kompromitująca. Abp Michalik wprawdzie nie jest seksuologiem, więc teoretycznie ma prawo nie wiedzieć, ale to właśnie brak wiedzy o wykorzystaniu sprawia, że dzieci nie są chronione. Sama wiedza też zresztą nie wystarczy, by przeciwdziałać wykorzystywaniu seksualnemu dzieci. Trzeba jeszcze umieć tę wiedzę przekazać.

Język odzwierciedla postawy. Używając określonego języka, człowiek przekazuje swój stosunek do tego, o czym mówi. Język jest też jednym z wyznaczników wewnętrznych przeżyć, których każdy seksuolog powinien być świadomy. Niebezpieczeństwem tego zawodu jest wykorzystanie go dla własnego zaspokojenia seksualnego i dla prób leczenia własnych problemów. Głęboki wgląd seksuologa we własną seksualność – obejmujący świadomość własnych ograniczeń, a także doświadczeń i trudności przeżywanych w obliczu cudzej przemocy seksualnej – jest również jednym z warunków zatrzymania rewiktymizacji ofiar i efektywnego leczenia sprawców.

Od 20 lat prowadzę studia podyplomowe, ucząc przyszłych seksuologów, jak ważny jest język, którym się posługują, i jak ważna jest świadomość swojej seksualności. Uważam, że o skutecznej ochronie dzieci decydują trzy cechy profesjonalistów: aktualna fachowa wiedza, adekwatny do niej język i dobry wgląd.

Tymczasem bywa, że nawet doświadczeni seksuolodzy o tym nie pamiętają. Podam przykład książki wydanej co prawda w 2005, a wznowionej w 2011 roku, ale nadal popularnej i niepoddanej przez te lata krytyce, na jaką moim zdaniem zasługuje. Chodzi o „Seks czegoś smutny. Antyporadnik dla tych, którzy grają o miłość” – rozmowę psycholożki Ewy Klepackiej-Gryz z seksuologiem Wiesławem Sokolukiem, w której można przeczytać, że dzieci uwodzą dorosłych i nie ma co demonizować związków „lolitek” i „nimfetek” z dorosłymi facetami.

Nie chcę występować w roli eksperta ekspertów. Wiesława Sokoluka znam i cenię. Ma wielkie zasługi.

Wiem, kim jest, dlatego tak mnie to poruszyło. Np. na pytanie rozmówczyni „Dlaczego małe dziewczynki uwielbiają uwodzić?” Sokoluk odpowiada: „A czort je wie. Na pewno to nie jest to samo, jak gdyby robiła to dorosła kobieta. Jeśli rodzice wzmacniają takie zachowania, dziecko uczy się, że mogą mu one dawać pewne gratyfikacje (...) I tu niebezpieczeństwo polega na tym, że zachowania uwodzące będą traktowane instrumentalnie”. Jak ekspert może mówić, że dzieci uwodzą dorosłych?

Może. Ja również używam tego określenia podczas wykładów, ale zanim to zrobię, wyjaśniam studentom, że niekiedy te same terminy oznaczają co innego w języku potocznym i w języku specjalistycznym, a także w odniesieniu do seksualności dorosłego i dziecka. Seksuologia korzysta czasem z terminów języka potocznego, które trzeba zawsze – podkreślam: zawsze – zaopatrywać w dookreślenia i wyjaśnienia. Przykładami są „uwodzenie” albo „ekshibicjonizm”, do których – opisując zachowania dzieci – należy dodawać przymiotnik „dziecięce” i wskazywać, na czym polegają.

Można i inaczej. Na przykład zamiast „A czort je wie” jednak wskazać, że teorie rozwoju seksualnego (np. Eriksona, Kernberga czy Tysonów) dość dobrze opisane zjawiska wyjaśniają.

Czym jest uwodzenie dziecięce?

To normalny element rozwoju seksualnego. Oznacza eksponowanie przez dziecko seksualności, manifestowanie jej i skłanianie dorosłego do zainteresowania się nią dokładnie tak samo jak do zainteresowania się tym, że dziecko nauczyło się skakać albo że wyrósł mu nowy ząb. Takie zachowania zawsze są normatywne i nie świadczą o żadnej patologii – to reakcja dorosłego może być patologiczna. Jest ich szczególnie wiele w okresie przedszkolnym, bo to okres krytyczny dla rozwoju seksualnego. Dziecko rozwija wówczas swoją kobiecość lub męskość i demonstruje ją tak, jak potrafi na tym etapie. Może np. zdejmować majtki i mówić: „Tato, zobacz, jaką mam ładną siusię” albo „Mamo, zobacz, jakiego mam ładnego siusiaka”. Dzieci obu płci robią to, by kształtować swoją seksualność, a nie – zapraszać do wykorzystania.

W innym fragmencie książki Sokoluk mówi, że relacje ojca z córką „również takie intymne (przy zachowaniu granic seksualności) są naturalne”. Na pytanie zaś, czy „kiedy uwodzącą jedenastolatką zainteresuje się czterdziestoletni sąsiad z przeciwka, to już przestępstwo?”, odpowiada m.in.: „Ponieważ w tym wieku ojciec przestaje być dla dziewczynki atrakcyjny, to nasycenie się taką dodatkową relacją – intymną, uwodzącą – z innym mężczyzną (pod warunkiem, że nie będzie w tym brutalności i przemocy) w gruncie rzeczy może być gratyfikujące dla takiej panienki, również zmysłowo”.

To prawda, że uwodzenie dziecięce może pojawić się również w okresie przed pokwitaniem. Nie należy jednak mówić o dziewczynkach w tym wieku, że to uwodzące panienki, lolitki czy nimfetki, bo taki język jest lekceważący i seksualizujący. Poza tym taka narracja może podsunąć czytelnikowi myśl, że jeśli dziecko nosi np. sukienkę z dekoltem i zostanie wykorzystane seksualnie, to ono ponosi za to odpowiedzialność. Jestem przekonana, że autorzy nie popierają krzywdy dzieci. Niestety, wypowiadają się w taki sposób, że czytelnik może odnieść wrażenie, iż wykorzystane seksualnie dzieci ponoszą winę za to, co je spotkało.

O tym zjawisku nie można mówić w sposób żartobliwy ani seksualizujący, czyli właśnie takim językiem, jakim częściowo napisana jest ta książka. Narracja, rodzaj używanego słownictwa, brak wyjaśnień terminów seksuologicznych – to wszystko może zdezorientować czytelnika, który nie jest ekspertem, czyli niemal każdego, bo to popularny poradnik.

Jeszcze jeden fragment. „Czy każda lolitka, która zostanie wykorzystana seksualnie, nosi piętno traumy do końca życia?” – pyta psycholożka, na co seksuolog odpowiada: „Jak powiem, żeby tego nie demonizować, to oczywiście skoczą mi do gardła”. A później mówi: „Ale ja upieram się przy tym, żeby nie robić z tego tragedii większej, niż może być w rzeczywistości. (...) Jeśli istnieje jakiekolwiek rozwojowe ryzyko, to nawet jeśli są przypadki, że to może być pozytywne z punktu rozwoju psychoseksualnego, to i tak nie wolno tego robić”.

Wydaje się, że mamy tu do czynienia z mieszaniem oceny wykorzystania seksualnego dziecka i oceny konsekwencji wykorzystania, co koniecznie należy odróżniać. Ocena zjawiska wykorzystania jest negatywna zawsze, nawet gdy nie wiąże się ono z przemocą fizyczną, a dziecko odczuwa zmysłową przyjemność. Dziecko może czuć przyjemność seksualną, bo narządy płciowe i okolice erogenne człowieka są unerwione w taki sposób, że ich stymulacja może być przyjemna, i to nawet wbrew woli osoby stymulowanej. Dziecko może nie chcieć tej reakcji i czuć się zdradzone przez ciało. I ta reakcja absolutnie nie podlega żadnej ocenie.

Natomiast konsekwencje wykorzystania nie zawsze są negatywne, choć nigdy nie są pozytywne. Oprócz konsekwencji negatywnych mogą pojawić się też sytuacje zakończone brakiem odczuwalnych przez dziecko konsekwencji, np. gdy dziecko nie wie, że jego seksualność została wykorzystana, bo ktoś podglądał je w toalecie. Istnieje również możliwość przepracowania negatywnych skutków tak, że nie tylko człowiek nie cierpi z ich powodu, ale jeszcze doświadcza progresu rozwojowego. Wykorzystane dziecko ma szansę na doświadczenie takiego wzrostu, ale pod warunkiem otrzymania wsparcia. Jednak nawet w tych sytuacjach nie należy mówić, że konsekwencje są „pozytywne”.

Język, jakiego używają autorzy książki, może powtórnie krzywdzić.

Może, choć są też osoby, które odcięły się od swoich wspomnień, zamroziły emocje i na myśl o przemocy seksualnej nie czują niczego, więc zapewne ta lektura nie wzbudziłaby w nich żadnych reakcji emocjonalnych. Z drugiej strony, rozmawiałam z osobą, która podczas czytania tej książki doznała retraumatyzacji i wtórnej wiktymizacji. Przeszłość wróciła, choć ta osoba jest po psychoterapii i myślała, że wszystko już przepracowała. Słowa, które przeczytała, reaktywowały jej traumę i wzbudziły poczucie winy oraz inne niechciane, silne i trudne emocje.

Dlatego wszyscy, którzy wypowiadają się o przemocy seksualnej – nie tylko eksperci, ale też dziennikarze, politycy, duchowni – powinni być świadomi, że ich słowa są czytane i słuchane również przez osoby, które takiej przemocy doświadczyły. I powinni świadomie dobierać słowa tak, by tych osób ponownie nie krzywdzić.©

PROF. MARIA BEISERT jest psycholożką, seksuolożką, prawniczką. Kieruje Zakładem Seksuologii Społecznej i Klinicznej na Wydziale Psychologii i Kognitywistyki UAM w Poznaniu. Autorka i redaktorka wielu książek, m.in. „Seksualność w cyklu życia człowieka” (2004), „Pedofilia. Geneza i mechanizm zaburzenia” (2012).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Inicjatorka kampanii „Kocham. Nie daję klapsów” i akcji „Książki nie do bicia”, specjalizuje się w tematyce praw dziecka. Doktor nauk humanistycznych w dyscyplinie nauki o kulturze i religii. Doktorat o udziale dzieci w programach reality show obroniony w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 7/2022