Online nie zdaje egzaminu

Grzegorz Całek, dyrektor Instytutu Inicjatyw Pozarządowych: Dorośli dzięki zdalnej edukacji poznali współczesny świat ucznia. Teraz są za odchudzeniem szkolnej podstawy programowej.

25.05.2020

Czyta się kilka minut

FOT. MIROSŁAW PIEŚLAK /
FOT. MIROSŁAW PIEŚLAK /

JĘDRZEJ DUDKIEWICZ: Jak wygląda polskie nauczanie zdalne?

GRZEGORZ CAŁEK: Odpowiedź jest smutna: tego nauczania właściwie nie ma.

Jak to nie ma?

W trzecim już swoim badaniu zachowań Polaków w czasie kwarantanny – tym razem dotyczącym edukacji – poprosiłem rodziców o odniesienie się do kilku stwierdzeń. Jedno z nich brzmiało: „W obecnym nauczaniu zdalnym więcej jest zadawania uczniom zadań do wykonania, a mniej faktycznego uczenia ich przez nauczycieli”. Ponad trzy czwarte rodziców zgodziło się z tym. Trzeba zastrzec, że moje badanie nie miało charakteru reprezentatywnego, ale ogromna liczba ankietowanych (8250 osób) pozwoliła mi uzyskać wiedzę o poglądach szerokiej grupy rodziców. Upust swoim emocjom dawały najczęściej osoby, które mają sporo zastrzeżeń do tego, co dzieje się ostatnio w edukacji. Odpowiedzi na inne pytania oraz spontaniczne wypowiedzi potwierdzają, że bardzo mało jest nauczania, w szczególności realizowanego przez spotkanie nauczyciela z uczniem na żywo.

Czyli co jest?

91 proc. ankietowanych miało do czynienia ze zlecaniem do wykonania zadań z podręcznika, zbioru ćwiczeń itp. Czyli uczeń dowiaduje się, że ma zajrzeć do podręcznika na stronę X i wykonać przykłady od a) do e). Albo dzieci otrzymują zadanie, by przeczytać fragment podręcznika. Miało z tym do czynienia ponad 80 proc. rodziców. Czyli znów forma pracy samodzielnej, bez udziału nauczyciela. Kolejne najpopularniejsze metody to zlecanie samodzielnego wykonania prezentacji, wypracowań oraz – i temu już bliżej do uczenia – przesyłanie materiałów edukacyjnych przygotowanych przez nauczyciela albo linków do nich. Oczywiście do samodzielnego zapoznania się. Te formy także dotyczą ponad 80 proc. uczniów.

A jak często są prowadzone lekcje na żywo?

Wprawdzie spotkało się z nimi blisko 60 proc. rodziców, jednak z komentarzy wyraźnie wynika, że jest to forma stosowana przez nauczycieli w bardzo ograniczonym zakresie. Nauczyciele nie zostali właściwie przygotowani do pracy zdalnej, ale widać, że radzą sobie na miarę swoich możliwości.

Indywidualne konsultacje – są w tych warunkach możliwe?

40 proc. rodziców wskazało, że nauczyciele dają uczniom taką możliwość. Dzieje się to jednak sporadycznie, więc należy tę sytuację odróżnić od stałego indywidualnego prowadzenia zajęć z uczniem, najlepiej na żywo. Z taką formą spotkało się około 10 proc. rodziców. Tracą na tym przede wszystkim uczniowie ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi, dla których brak takich zajęć przez dłuższy czas, liczony już w tygodniach, to groźba wręcz cofania się w tym, co już wcześniej udało się osiągnąć


CZYTAJ TAKŻE: Szkoła wobec epidemii >>>


Jakie są największe trudności związane z edukacją zdalną?

Problemem wskazanym przez prawie 75 proc. badanych jest zmęczenie dzieci obecną sytuacją. Brakuje też możliwości spotkania się na żywo z przyjaciółmi. Do tego dochodzi ogromne przeciążenie nauką.

Mogłoby się zdawać, że nauczania jest w tych warunkach mniej.

Nauczania tradycyjnego, z udziałem nauczyciela, jest mniej. Ale bardzo dużo jest samodzielnej nauki. Nauczyciele niby zadają niewiele – po pięć zadań z matematyki, kilkanaście ćwiczeń z języka angielskiego, trzydzieści stron z podręcznika do historii. Do tego lektury z języka polskiego i jeszcze trzy prezentacje z innych przedmiotów. Ale to wszystko zaczyna się kumulować. Gdy dojdzie brak koordynacji między nauczycielami, pojawia się dodatkowy problem – obciążenia są nierównomiernie rozłożone w czasie.

A jak sobie radzą w tej sytuacji rodzice?

Też są zmęczeni. Jest im trudno niezależnie od tego, czy pracują w domu, czy nie mogą tego robić. Są także problemy z mobilizacją do nauki. Przy czym mam na myśli zarówno motywację samego dziecka, jak i kłopot rodziców, by zachęcić je do wykonywania zadań. Wynika to oczywiście z tego, że ciężar nauki został przerzucony w dużej mierze z nauczycieli na uczniów, ale też na rodziców.

Rodzice nie chcą pomóc?

Czasem nie chcą, choć sądzę, że to jednak margines. Problem bardziej w tym, że nie mają sił, a przede wszystkim nie zawsze potrafią pomóc. Wyraźniej widać to w wyższych klasach. Mechanizm jest prosty: nauczyciele zadają pracę do samodzielnego wykonania. Czasem dziecko jest w stanie przeczytać kilkanaście stron w podręczniku i je zrozumieć. Często jednak ma z tym problem i to moment, kiedy ewidentnie brakuje nauczyciela, który wytłumaczy, skoryguje, pokaże przykłady. Bywa, że rodzice po prostu dysponują na tyle małym kapitałem kulturowym, że pomoc dziecku w siódmej czy ósmej klasie przekracza ich możliwości.

Co z dostępem do sprzętu?

W mediach, zwłaszcza na początku pandemii, mówiło się głównie właśnie o sprzęcie. To duży problem. Dotyczy on około 20-25 proc. rodzin i związany jest nie tyle z brakiem komputera, bo ten zwykle jest, ale z dostępem do dobrej jakości łącza internetowego czy drukarki.

Czy jest różnica w odbiorze edukacji zdalnej w zależności od tego, ile ma się dzieci?

Jest, trojakiego rodzaju. Po pierwsze: sprzęt. Powiedziałem, że komputer generalnie w polskich domach jest. Nie oznacza to jednak, że swój komputer do nauki ma każde dziecko. Często dzieci mają do dyspozycji jeden komputer. W sytuacji, gdy dzieci jest troje lub więcej, konieczna jest dobra organizacji nauki. Dotyczy to też dobrej organizacji czasu i przestrzeni w domu. I właśnie ta organizacja jest drugim elementem, który zależy od liczby dzieci w rodzinie.

Wiąże się z tym trzecia kwestia, czyli panowanie nad wszystkimi lekcjami, zadaniami itd. To duże wyzwanie logistyczne. Za przykład może posłużyć wypowiedź rodzica czworga dzieci. Każde z nich ma 6-7 przedmiotów, z których otrzymują zadania. W przypadku jednego dziecka jest świetnie, bo nauczyciele wszystkie prace opisują w Librusie. Ale u pozostałej trójki jest fatalnie, ponieważ każdy nauczyciel robi po swojemu: wysyła wiadomości przez dziennik elektroniczny albo maile, pisze na Facebooku itd. Skutek? Rodzic, by upewnić się, co jego dzieci mają do zrobienia, musi zajrzeć w dwanaście miejsc.

Co rodzice sądzą o ocenach?

Aż dwie trzecie jest za normalnym ich wystawianiem, sprzeciwia się temu tylko jedna czwarta badanych. Z opinii rodziców wynika, że nie jest to kwestia jakiejś szczególnej wiary w skuteczność zdalnych metod nauczania i egzekwowania wiedzy. W ocenianiu na odległość widzą oni szansę na lepsze stopnie dla swoich dzieci, co ma wynikać z mniejszej surowości nauczycieli, a przede wszystkim mniejszego stresu związanego z nauką i sprawdzianami.

Ale przecież ta wiedza może być sprawdzona po powrocie do normalnej szkoły.

I tu jest bardzo ciekawa kwestia. Otóż bardzo często pojawia się wątek powrotu i sprawdzania wiedzy z okresu izolacji. Z jednej strony – rodzice chcą powrotu do normalności, chcą móc pracować i zarabiać. Z drugiej zaś – myślą o tym, co będzie lepsze dla ich dzieci.

A co będzie lepsze dla uczniów?

W sensie towarzyskim na pewno powrót. Motyw tęsknoty za „normalną” szkołą jest bardzo widoczny w moich badaniach. Ale edukacyjnie? Spójrzmy w kalendarz. Gdyby uczniowie mieli wrócić w czerwcu, to w praktyce zostałyby im dwa tygodnie nauki. I tego właśnie bali się rodzice i uczniowie – że po powrocie do szkoły nauczyciele chcieliby w tak krótkim czasie nadrobić dwa miesiące zdalnej edukacji. Stąd postulat, że lepiej, aby to zdalne nauczanie zostało do końca tego roku szkolnego.

To oznacza, że rodzice mają zaufanie do efektów nauczania zdalnego?

Niekoniecznie. Wskazałbym tu raczej na myślenie w kategoriach dobra swojego dziecka. A w kwestii, o którą pan pyta, są bardzo podzieleni. Połowa badanych uważa, że po powrocie do szkoły powinno się powtórzyć cały materiał z okresu pandemii.

Czy to, jak wygląda podstawa programowa, ile zajęć, podręczników i jakie wymagania mają dzieci, sprawiło, że rodzice chcą zmian?

Tak! Aż dwie trzecie jest za odchudzeniem podstawy programowej. To efekt bliższego poznania współczesnego świata ucznia. Rodzice przez to, że musieli na co dzień wspierać swoje dzieci w nauce, zobaczyli, ile jej jest. ©

GRZEGORZ CAŁEK jest badaczem zachowań Polaków w czasie kwarantanny. Dyrektor Instytutu Inicjatyw Pozarządowych, w którym od 15 lat prowadzi projekty rozwijające aktywność społeczną. Prezes Polskiego Towarzystwa Zespołu Aspergera. Zajmuje się badaniem podmiotowości rodziców w polskiej szkole oraz niepełnosprawności (obecnie jako doktorant w Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 22/2020