Oko nad Miastem

O charakterze jego pracy najlepiej świadczy czek sfotografowany przez Weegee’ego: "Dwa morderstwa: trzydzieści pięć dolarów".

01.06.2009

Czyta się kilka minut

Fotograf, nocny marek. Trochę maniak. Filmowa postać. Człowiek, który nie umiał utrzymać przy sobie żadnej kobiety. Tym wszystkim był po trochu Usher (czy też Asher) Fellig, na Ellis Island przemianowany na Arthura, który jeszcze później przybrał przydomek "Weegee" albo "Weegee the Famous", Sławny Weegee. Tak sygnował swoje zdjęcia, bo wszelka skromność była mu obca. Weegee, bo jego koledzy po fachu uważali, że jest obdarzony zdolnościami nadprzyrodzonymi, tak szybko pojawia się na miejscu wydarzeń - a modna była wówczas plansza do komunikacji z duchami, które odpowiadać mogły oui lub ja, i fotograf dokonał transkrypcji fonetycznej: ouija zamieniło się w Weegee. Był szybki, bo nie spał całymi nocami i miał w samochodzie policyjny odbiornik, dzięki któremu często dojeżdżał na miejsce wypadku jeszcze przed patrolem. The Famous, bo dzięki zdjęciom zyskał sławę. I był z niej dumny.

Urodzony w 1899 r. w Złoczowie (obecnie Złoczew) niedaleko Lwowa, w niebogatej rodzinie żydowskiej, do Ameryki trafił w roku 1910. Trochę chodził do szkoły, ale ją rzucił, bo brakowało pieniędzy. Pracował w laboratorium fotograficznym "New York Timesa", potem w agencji "Acme Newspictures", w końcu jako fotograf agencyjny - aż poszedł na swoje, bo spostrzegł, że to może być dobry zawód: brukowce sporo płaciły za zdjęcia trupów, a to był okres wojny gangów, brutalnych zemst, strzelanin, podpaleń. O charakterze tej pracy najlepiej świadczy czek wystawiony na jego nazwisko i sfotografowany przez Weegee’ego: "Dwa morderstwa: trzydzieści pięć dolarów". Płacili wtedy pięć dolarów od kuli, bo im więcej razy postrzelone ciało, tym temat dla dziennika ciekawszy. A więc w dwóch ciałach tkwiło w sumie siedem kul.

Miał swoje sposoby. Fotografował uśmiechniętych gangsterów; pozowali mu do zdjęcia jak do rodzinnej fotografii, wniebowzięci krótkotrwałą chwałą (a on potem pisał we wspomnieniach, że jeśli któregoś sfotografował za życia, to model niechybnie kończył z przestrzeloną głową). Portretował złodziejki, mafiosów, zabójców - często trzymając wyzwalacz w kieszeni, z zaskoczenia. Reguły gry były jasne: oni nie chcieli pokazać twarzy, on ją musiał pokazać. Inaczej nikt by mu nie zapłacił.

Fotografował trupy, ulice, pijaków, transwestytów, neony, pożary, ponure bary, gdzie mnóstwo chlania i śmiechu, robił zdjęcia Murzynom, dziwnym pokrakom, w cyrkach i na przedstawieniach. Fotografował tłumy na ulicach, plażach Coney Island i w salach kinowych. Fotografował w nocy, używając potężnej lampy błyskowej albo za pomocą filmu na podczerwień. Właził miastu butami w prywatność. Właził nie z kaznodziejskiej misji, nie z religijnego uniesienia, ale dlatego, że zdjęciami zarabiał na życie. Tego nigdy się nie wypierał.

Można powiedzieć: paparazzo, pra-paparazzo, ale jest w tych zdjęciach coś więcej niż tylko chciwość rzemieślnika. Pojawia się coś dalece większego, ważniejszego niż doraźne doniesienie o stanie rzeczy: komuś obcięto głowę, ktoś zasłania twarz, bo skradł biżuterię i teraz nie chce, żeby zobaczyli sąsiedzi, ktoś się całuje w kinie albo na plaży; ktoś inny się temu przypatruje. To coś więcej niż donos na znaną osobę złapaną na piciu, kradzieży, romansie. Świadomie skomponowane, oświetlone w sposób nierzeczywisty, wszystkie te zdjęcia dzieją się pod czarną kapą, nad sytuacją wisi ciemna masa - niezależnie od tego, czy scena została sfotografowana w dzień, czy w nocy.

Tak działa flesz, nieodłączny towarzysz Weegee’ego: wydobywa plan pierwszy, resztę na zawsze zamyka w domyśle cienia. Zawsze ostre rysy, sytuacje jak zaaranżowane, śmierć ciągle czyhająca za rogiem, to jest świat Nowego Jorku końca lat trzydziestych i początku czterdziestych. A więc w jednym obrazie jest sytuacja, jakiej nikt by nie chciał oglądać na własne oczy, zamknięta w ryzach nienagannej kompozycji, jest często komentarz wypatrzony w rzeczywistości (bo za plecami murzyńskich dzieci czyjaś ręka namazała na deskach "Czarnuchy śmierdzą"); jest też często rubaszny komentarz autora, zawarty w tytule.

Co najbardziej porusza w tych zdjęciach: portret nieudanego projektu, jakim jest Nowy Jork. Nic z tego Miasta nie wyszło, każdy jest tu zdolny zabić każdego. Wszystko, co najgorsze, może się wydarzyć - w każdej chwili. Kobieta rozpacza nad ciałem, siedząc na chodniku. Młody chłopak w kradzionym samochodzie, cały zakrwawiony, dostaje papierosa od kolegi; ma zamknięte oczy i wygląda, jakby nie żył. Trup leży na chodniku, twarzą do ziemi, z walizką w dłoni, a z walizki wypada bielizna - jakby nadal szedł. W ciężarówce tkwią zwęglone zwłoki jak odlew ciała z Pompejów.

Na tym właśnie w parędziesiąt lat po wykonaniu zdjęć polega dotkliwość Weegee’ego. Z tego bierze się jego moc: fotografia każe zapomnieć o autorze, jego przechwałkach, o dykteryjkach związanych z jego pracą (bagażnik samochodu zamieniony w fotograficzną ciemnię, policyjne radio, etc.). Stąd się bierze jego pozycja w historii fotografii: nie jako pomniejszego rzemieślnika, ale wybitnego reportażysty - a więc jako reportażysta przeniósł się w rejony sztuki, rzecz za jego życia nie do pomyślenia.

Wszystkie zdjęcia w Muzeum Narodowym pochodzą z berlińskiej kolekcji Hendrika Berinsona. Ten zbiór niemal 230 fotografii z precyzją oddaje przebieg całej kariery Weegee’ego, wszystkie wątki fotograficzne: miejskie pejzaże, śpiący ludzie, ofiary morderstw, pożary, murzyński Harleem, fotografie cyrkowe i z baru Sammy’s, tłum na Coney Island, w końcu portrety sław. Jest to zbiór pozbawiony słabych punktów, bo pokazuje Weege’ego przez pryzmat zdjęć najlepszych - choć nie zawsze tych najbardziej znanych (zdjęcia ikoniczne tworzą jednak trzon tej kolekcji).

Wystawa zdjęć Weegee’ego w Muzeum Narodowym w Krakowie to rzadka u nas możliwość obcowania z wybitnym dziełem fotograficznym w doskonałym, obszernym wyborze.

Weegee. Z kolekcji Hendrika Berinsona, berlin. Muzeum Narodowe w Krakowie, Gmach Główny; wystawa czynna do końca lipca 2009 r. w ramach Miesiąca Fotografii.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarz, publicysta, krytyk kulinarny i kurator wystaw fotograficznych. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. Jego teksty z lat 2008-2010 publikowane w „Tygodniku Powszechnym” zostały wydane w zbiorze „Dno oka” (2010, finał nagrody Nike). Opublikował… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2009