Ojciec może spokojnie umrzeć

„Wspięłam się na mur dzielący Syrię i Turcję, spojrzałam w dół i zrobiło mi się czarno przed oczami” – mówi Amal. Skoczyła. „Dopiero po tureckiej stronie poczułam, że mogę znów oddychać”.

28.11.2017

Czyta się kilka minut

Główna ulica Jabal Badru, Wschodnie Alepoo, 2017 r. /  / ANNA WILCZYŃSKA
Główna ulica Jabal Badru, Wschodnie Alepoo, 2017 r. / / ANNA WILCZYŃSKA

Zanim Amal opowiedziała mi, jak trzy tygodnie wcześniej nielegalnie przekraczała granicę syryjsko-turecką, przez godzinę rozmawiałyśmy o arabskiej literaturze.

29-letnia kobieta nie przepada za współczesnymi twórcami, bo są tylko – jak twierdzi – imitacją dawnych mistrzów. Mówiła także, jak to uwielbiany na Zachodzie pisarz Adonis nie poparł rewolucji. Czyli zdradził syryjską sprawę.

Kiedy Amal jeszcze studiowała – literaturę, w rodzinnym Dajr az-Zaur na wschodzie kraju, nieopodal granicy z Irakiem – czasem pisała do szuflady. Ale po 2011 r., gdy zaczęła się rewolucja, a potem zbrojne powstanie i wojna (najpierw domowa, później z udziałem także sąsiednich państw i Rosji), Amal dała sobie z tym spokój, bo rzeczywistość przestała mieć cokolwiek wspólnego z poezją.

– Po trzech latach przeniosłam się na inżynierię akustyczną do Damaszku – wspomina. – Ale już na drugim roku wyrzucono mnie ze studiów za uczestnictwo w anty­rządowych manifestacjach – dodaje z błyskiem w oku.

To był początek jej epopei.

Siwizna spod farby

Spotkałyśmy się na dziedzińcu starego kamiennego domu w Antakii, w południowej Turcji. Antakia to stolica graniczącej z Syrią prowincji Hatay.

Tutaj Amal (to nie jest jej prawdziwe imię; poprosiła, aby w tekście je zmienić, ze względu na bezpieczeństwo jej bliskich) wynajmowała pokój od zadającej niewiele pytań kobiety, za pieniądze przesłane przez mieszkającą w Stambule siostrę.

Wydawała się odprężona, wystawiała twarz do późnojesiennego słońca. I wtedy dostrzegłam, że spod kasztanowej farby odrastają siwe włosy.

Jak to się stało, że trzy tygodnie wcześniej samotnie uciekła z Syrii? Opowiada, że pierwszym etapem jej podróży była ucieczka z Dajr az-Zaur do stołecznego Damaszku – twierdzy prezydenta Asada. Podobnie jak Rakka, Aleppo czy Idlib, na początku wojny, w 2012 r., Dajr az-Zaur było jednym z centrów ruchu rewolucyjnego. Mieszkańcy tych miast sprzeciwiali się polityce reżimu, który nie tylko łamał podstawowe prawa obywatelskie, ale także nierówno dystrybuował bogactwa naturalne Syrii. Dochody uzyskiwane we wschodnich i północnych regionach trafiały do zachodniej i południowej części kraju, które zamieszkiwali stronnicy reżimu.

Do rozprawienia się z – w tamtym czasie jeszcze demokratyczną w swej masie – opozycją w Dajr az-Zaur prezydent Asad wysłał jednego ze swoich najlepszych dowódców: „Druzyjską Bestię”, czyli generała Issama Zahreddinego. Jego oddziały – w tym 104. Brygada Gwardii Republikańskiej – wsławiły się wyjątkową brutalnością w tłumieniu protestów w mieście Duma.

Z Dajr az-Zaur do Idlibu

Niechęć Asada i jego żołnierzy do miasta Dajr az-Zaur potęgował fakt, że to stąd pochodzą czołowi politycy związani z demokratyczną rewolucją. W tym były premier Syrii Riyad Farid Hijab – najwyższej rangi urzędnik reżimu, który przyłączył się do rebeliantów, a obecnie szef komitetu negocjacyjnego ze strony opozycji, prowadzący rozmowy pokojowe w Genewie. Albo Riad Darar – działacz kurdyjski, obecnie szef ­Syryjskiej Rady Demokratycznej.

Pierwszy etap przeprawy – z Dajr az-Zaur do Damaszku – Amal miała za sobą już w 2011 r. Na następne musiała poczekać kilka lat, bo w Syrii o wiele łatwiej o przemytnika czy sfałszowane dokumenty niż o pieniądze potrzebne do ucieczki. A człowiekowi, który załatwiał papiery i miejsce w autobusie z Damaszku do Idlib w północno-zachodniej Syrii, nieopodal granicy w Turcją, musiała zapłacić równowartość 2 tys. dolarów.

Ostatecznie pieniądze pomogła zebrać jej ósemka starszego rodzeństwa – rozsiana po Bliskim Wschodzie. A także 86-letni ojciec, który nie chciał już w życiu niczego więcej oprócz pewności, że córka będzie bezpieczna poza Syrią. Znając buntowniczy charakter dziewczyny, nigdy nie namawiał jej do małżeństwa. A gdy zachorował, zaczął tym intensywniej wspierać jej decyzję o ucieczce.

– Droga z Damaszku do Idlib zajęła mi 13 godzin – opowiada Amal. – Kilkanaście godzin niepewności i oczekiwania na patrol wojskowy, który szczęśliwie się nie pojawił.

Amal wiedziała, że mimo swojej rebeliancko-demokratycznej przeszłości prowincja Idlib od lat pozostaje w rękach różnych oddziałów zbrojnych, reprezentujących różne postaci radykalnego islamu. W razie kontroli przez bojowników miała mówić, że jedzie do ciotki, która zamierza ją wydać za mąż.

Od tamtej pory, aż do momentu opuszczenia Syrii, miała przechodzić z jednych przemytniczych rąk do drugich.

Przemytniczy biznes

– W Dajr az-Zaur noszenie chusty uznawaliśmy za oznakę zacofania. Rzadko można było spotkać kobietę w hidżabie na ulicy – wspomina Amal. – Dlatego wjeżdżając do Idlib, poczułam się tak, jakbym cofnęła się w czasie o kilkaset lat.

W mieście rządzonym przez islamskich radykałów kobiety nie tylko nie wychodzą z domów bez zasłony, ale nie mają też prawa mieszkać same. Nad każdą niezamężną kobietą musi czuwać mahram – męski opiekun, najlepiej członek rodziny, który będzie stał na straży jej przyzwoitości.

Ale syryjski biznes przemytniczy – który wbrew oczekiwaniom wciąż bardzo dobrze prosperuje – świetnie radzi sobie z fundamentalistycznym prawem. Za odpowiednią opłatą Amal została przyjęła pod dach mieszkającej w Idlib rodziny, która zgodziła się udawać przed radykałami, że przyjechała do nich w odwiedziny daleka krewna.

– Czy wszyscy wiedzieli, że przyjechałam do miasta tylko po to, żeby uciec? – Amal wydaje się zaskoczona pytaniem. – Pewnie tak, ale nikogo to nie obchodziło – odpowiada. – Jedni nie chcieli kłopotów, a inni chcieli na tym zarobić – mówi z cynicznym uśmiechem.

Miesiąc spędzony w domu tymczasowej „rodziny” dał jej czas na znalezienie przemytnika, który miał zabrać ją do Turcji.

Akt miłosierdzia

Choć wydawałoby się, że granica turecko-syryjska jest zamknięta na głucho i pilnie strzeżona, ruch na niej ciągle się odbywa. Czasem także z inicjatywy samego prezydenta Asada. O wielu takich przypadkach opowiedziała mi pracownica jednej z tureckich organizacji pozarządowych, zajmujących się syryjskimi uchodźczyniami w Stambule. Oto po zapewnieniach ze strony syryjskiego rządu, że obywatele Syrii mogą bezpiecznie wrócić do kraju na okres świąteczny kończący ramadan, wiele Syryjek wybrało się do swoich rodzinnych miast, aby spędzić święta z długo niewidzianymi rodzinami. Po świętach nie wróciły już do Stambułu. – Widocznie sytuacja na tyle się poprawiła, że zdecydowały się zostać w Syrii już na dobre – cieszyła się pracownica organizacji.

Trudno powiedzieć, skąd brała się jej pewność, że kobiety zostały w Syrii z własnej woli. Jej organizacja nie utrzymuje kontaktu z uchodźcami, którzy zdecydowali się usamodzielnić czy przenieść – zależy im na tym, aby beneficjenci jak najszybciej uniezależniali się od pracowników humanitarnych (zarówno finansowo, jak i psychicznie), i jeśli to możliwe, wracali do domów. Gdy jakaś rodzina odchodzi, na jej miejsce pod opieką organizacji czekają już kolejne.

Czy Amal słyszała o świątecznym akcie miłosierdzia ze strony prezydenta? Oczywiście. Wielu z tych, którzy przekroczyli granicę syryjsko-turecką, zniknęło. – Siedzą w więzieniach Asada lub dżihadystów. Jeśli jeszcze żyją – Amal nie ma wątpliwości co do tego, jaki los spotkał tych, którzy uwierzyli obietnicom rządu. – Jeśli ktoś raz uciekł poza Syrię, żadna ze stron walczących nie pozwoli mu wrócić i żyć bezpiecznie – dodaje.

Kwestia ceny

Kiedy już znalazła się w Idlib – mieście obcym pod względem mentalności i sparaliżowanym prawem narzuconym przez islamskich radykałów – Amal nie wiedziała, co robić dalej. A trzeba było działać szybko. Pieniędzy ubywało, a jej zamiar ucieczki w każdej chwili mógł wyjść na jaw.

Tylko gdzie szuka się przemytników w opanowanym przez dżihadystów mieście?

– Okazało się, że w Idlib wystarczy zapytać w pierwszym lepszym sklepie czy na rogu ulicy. Każdy zna kogoś, kto pomaga wydostać się z Syrii – wzrusza ramionami.

Gdy znajdzie się już odpowiedniego człowieka, należy wybrać trasę, a co za tym idzie – także cenę, jaką chce się przeznaczyć na przeprawę.

Do dyspozycji uciekających są przewodnicy, którzy prowadzą do odpowiedniego miejsca na granicy i wskazują dobry moment na jej przekroczenie, ale sami zostają po syryjskiej stronie. Są też tacy, którzy zapewniają pełny serwis: opuszczają klienta dopiero w bezpiecznym miejscu w Turcji. W razie rezygnacji z przeprawy klientom przysługuje zwrot kosztów. Przemytnik nie odpowiada za ewentualne aresztowanie.

Amal wiedziała, że nie będzie jej stać na człowieka, który razem z nią przejdzie przez granicę i doprowadzi aż do Antakii, już po stronie tureckiej. Postanowiła zaufać przemytnikowi, który przerzucał ludzi tylko przez samą granicę. Nocą, za cenę tysiąca dolarów od głowy.

Proponowana przez niego trasa zaczynała się w punkcie dobrze znanym tureckim pogranicznikom jako miejsce nielegalnych przepraw. Jednak przejście po stromym zboczu wzgórza porośniętego niskimi krzewami wydawało się proste, znajdowało się tylko godzinę drogi od Antiochii. I przede wszystkim mieściło się w zaplanowanym przez Amal budżecie. Decyzja została podjęta.

Reklamacja uwzględniona

Miesiąc po tym, jak Amal przybyła do Idlib, wszystko było gotowe.

Tamtej nocy, wyznaczonej na przeprawę, przemytnik przewiózł Amal wraz z kilkoma innymi Syryjczykami w okolicę tureckiej granicy. Tam, okryci ciemnymi plandekami, mieli czekać na znak.

Amal szybko zorientowała się, że coś jest nie tak. Wkrótce po tym, jak ukryli się pod płachtami, spod plandeki dostrzegli światła latarek pograniczników – wybrane przez przemytnika miejsce było wnikliwie patrolowane. Kobieta chciała zawrócić.

– Było nas za dużo, a miejsce opisywane przez przemytnika wcale nie było dogodne ani bezpieczne – Amal nerwowo pociera dłonie, wspominając pierwszą próbę nielegalnego przekroczenia granicy. – Byłam pewna, że nas złapią.

Wróciła do Idlib, ale nie zrezygnowała z przeprawy do Turcji. Musiała spróbować innej trasy.

Szczęśliwie przewodnik nie kłamał w kwestii reklamacji: bez słowa zwrócono kobiecie pieniądze i zaproponowano drugie podejście. Tym razem trasą mniej strzeżoną, ale trudniejszą: na drodze stał trzymetrowej wysokości mur, którego budowę rząd turecki zakończył kilka tygodni wcześniej.

Tureckie media podają, że ponad 800-kilometrowa betonowa ściana liczy dwa metry grubości, a jej budowa miała na celu pozbycie się syryjskich terrorystów przy granicy turecko-syryjskiej. Według tureckiego ministra obrony Fikriego Işıka ­jeszcze przed oficjalnym zakończeniem budowy mur w dużej mierze „zapobiegł nielegalnemu przekraczaniu granicy, a zwłaszcza przemytowi osób do Turcji”. W czerwcu 2017 r. ministerstwo obrony chwaliło się też planami wprowadzenia zintegrowanego systemu patrolowania południowej granicy, z wykorzystaniem zaawansowanej elektroniki.

Jednak przemytnik zapewniał Amal, że miejsce, gdzie w okolicy Idlib stanął mur, leży na starej trasie przemytniczej używanej do przerzucania uciekinierów jeszcze podczas poprzednich bliskowschodnich konfliktów. Dlatego ten punkt miał być dobrze znany lokalnym przewodnikom. Tureckie władze – dumne ze swojej budowli – najwyraźniej ograniczyły liczbę żołnierzy patrolujących ten rejon.

Skok przez mur

Za to na drugie podejście Amal musiała wydać już znacznie więcej – przemytnik, który jeszcze po syryjskiej stronie miał zostawić ją samą, aby nie ryzykować aresztowania i problemów w interesie, zażądał 1800 dolarów.

Minęły zaledwie dwa dni, kiedy przewodnik znowu wysadził ją z samochodu w obcym miejscu. Wyjął z auta składaną drabinę i kazał szybko iść za sobą.

Wątpliwości nie opuszczały Amal. Bała się tym bardziej, że do tej pory była zupełnie sama. Ale wkrótce dołączył do nich drugi – znany jej już – przemytnik, który prowadził młodą kobietę, nerwowo ściskającą zawinięte w koc trzymiesięczne niemowlę. Kim była i gdzie chciała dotrzeć? Nie było czasu, aby rozmawiać.

Dotarli do muru. Od Turcji dzieliła ją już tylko betonowa ściana. Przemytnik oparł drabinę. Wskazał na kobietę z dzieckiem i kazał wspinać się najszybciej, jak to możliwe. Amal widziała tylko, jak drżąca kobieta wchodzi na szczyt drabiny, oddaje niemowlę w ręce, które nagle ukazały się po drugiej stronie, i bez słowa znika w ciemności. – Nie wyobrażam sobie, co musiało się z nią dziać. Oddać dziecko obcemu mężczyźnie przez zwoje drutu kolczastego... – Amal chowa twarz w dłoniach. – Nie wiem, co potem się z nią stało. Nigdy więcej jej nie spotkałam.

Przyszła kolej na nią. Nie pamięta, co czuła. Tylko że gdy stanęła na najwyższym szczeblu, okazało się, że musi sama się jeszcze podciągnąć: drabina była za krótka.

– Kiedy wspięłam się na szczyt muru dzielącego Syrię i Turcję, spojrzałam w dół i zrobiło mi się czarno przed oczami – mówi Amal. Było za późno, aby się wycofać. – Skoczyłam. Dopiero po tureckiej stronie poczułam, że mogę znów oddychać – dodaje.

Uderzyła o ziemię. Wstała i pobiegła przed siebie.

Przemytnik miał rację co do jednego: miejsce było słabo strzeżone. Wydawało się, że po drugiej stronie nie ma nikogo. Martwa cisza. Nikt jej nie gonił, nikt nie strzelał. W ciemności dojrzała tylko znikający w zaroślach cień kobiety z dzieckiem na rękach.

Zwolniła dopiero, gdy dotarła do gaju oliwnego. Chwilę odpoczywała. Nagle między drzewami dostrzegła sylwetkę kobiety. „Policja! Policja!” – podniosła krzyk. Jak ta Turczynka rozpoznała w Amal nielegalnego imigranta? Po oddechu uciekiniera, małym plecaku? Amal rzuciła się do ucieczki.

Półtorej godziny później dotarła do Antiochii. Wyjęła telefon i po raz pierwszy, odkąd opuściła Damaszek, zadzwoniła do ojca. – Usłyszał mój głos i zaczął płakać – mówi Amal.

Wcześniej przez cały czas była zdana na siebie. Nie mogła się z nikim kontaktować, bo wszystkie rozmowy w Syrii są kontrolowane. – Ojciec nie miał pojęcia, czy wciąż żyję – kończy swoją opowieść. – Powiedziałam mu, że jestem już za granicą. Odpowiedział, że teraz, kiedy wie, że jestem poza Syrią, może spokojnie umrzeć.

Armia nie przebacza

Amal nie planuje wracać do Syrii. Nawet o Turcji mówi tylko jako o przystanku na swojej drodze. Zamierza pewnie przeprawić się dalej, do Europy.

Dopijając mocną turecką kawę, wspólnie zastanawiamy się, czy dla syryjskich uchodźców z Dajr az-Zaur lub innych terenów Syrii – tych, z których siły rządowe albo koalicja kurdyjska wypchnęły w ­międzyczasie bojowników tzw. Państwa Islamskiego – jest szansa na powrót?

Szacunki ONZ wskazują, że wielu Syryjczyków się na to decyduje – w raporcie organizacji z sierpnia 2017 r. wykazano, że w pierwszych siedmiu miesiącach tego roku do miejsc zamieszkania wróciło ok. 600 tys. osób (w tym 50 tys. z zagranicy, resztę stanowili tzw. uchodźcy wewnętrzni). Z drugiej strony, w tym samym okresie do porzucenia swoich domów zmuszonych zostało ponad 800 tys. ludzi. Z tego ponad 675 tys. pozostało w granicach kraju.

Na przekór zapewnieniom niektórych organizacji humanitarnych wracający uchodźcy nie zawsze są mile widziani w kraju. Oburzenie – i to nawet wśród tych mieszkańców Syrii, którzy wspierają reżim Asada – wzbudziło oświadczenie generała Issama Zahreddinego, który we wrześniu tego roku stwierdził, że syryjscy uchodźcy nie powinni „nigdy wracać do kraju”, ponieważ „nawet jeśli państwo im przebaczy, to armia nigdy nie przebacza i nie zapomina”.

– Najgorsze jest to, że nawet jeśli wojna się skończy, to Syria nie będzie już taka sama – Amal upija jeszcze łyk kawy i patrzy przed siebie. – Gdziekolwiek się udamy, my Syryjczycy będziemy patrzeć na siebie nawzajem jak na zdrajców – dodaje smutno.

Jedni będą nazwani zdrajcami, bo tak jak ona uciekli z kraju. Inni dlatego, że zdecydowali się w nim mimo wszystko pozostać.

Cokolwiek się wybiera, jest to odebrane jako polityczna deklaracja.

– Asad może odejść, umrzeć, zniknąć. Ale nienawiść, którą zaszczepił, zostanie w Syrii jeszcze długo po nim – mówi 29-latka o siwiejących włosach. ©

 

Autorka jest arabistką, tłumaczką, twórcą bloga islamistablog.pl. W lutym 2017 r. odwiedziła Syrię. Prowadzi warsztaty o migracji i islamie, uczy arabskiego. Współpracuje z Centrum Pomocy Prawnej im. Haliny Nieć w Krakowie, które oferuje bezpłatną pomoc prawną cudzoziemcom w Polsce.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 49/2017