Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Najbardziej niechciane i zagrożone ostatecznym odwołaniem igrzyska w całej historii nowożytnego olimpizmu nie tylko się odbyły, ale sprawiły, że piękno sportu zatriumfowało nad lękiem, niepewnością, niechęcią, uciążliwościami antycovidowych restrykcji, szaleństwem komercji, chłodem bezludnych stadionów, a nawet całkiem antysportowym w swojej dokuczliwości żarem gorącego i wilgotnego japońskiego lata.
Niespodziewane rozstrzygnięcia przewidywano już przed rozpoczęciem igrzysk w Tokio, które poprzedzało przecież półtora roku pandemii: lockdowny, nierówny w ich trakcie, bo dyktowany krajowymi rozporządzeniami dostęp do obiektów sportowych i centrów treningowych, restrykcje wyjazdowe ograniczające rywalizację na najwyższym poziomie, a także utrudniające oszacowanie aktualnej formy załamanie kalendarzy zawodów i rozgrywek międzynarodowych. Przesunięcie imprezy o rok dało wielu sportowcom szanse na wzięcie w niej udziału. Igrzyska były bowiem olimpiadą feniksów. Wielu sportowców wracało tu do rywalizacji na najwyższym poziomie po przejściu koronawirusa.
Debiut nowych dyscyplin sportowych w Tokio dla pokolenia, które dorastało w latach 90., i dla jego rodziców, mógł być sentymentalną podróżą do czasów, gdy w koszykówkę 3x3 grywało się pod blokiem, a mecze do jednego kosza trwały aż do zmroku. Gdy młodzież jeździła na deskorolce na parkingach i pod pawilonami świeżo postawionych supermarketów, a na powstających ściankach odbywały się pierwsze zawody wspinaczy ubranych w pstrokate, świecące stroje z lycry. Im sport kojarzy się raczej z przyjaźnią. Podium było tylko szarawym tłem tego święta.
Najmocniejszym wyrazem tej sportowej przyjaźni była postawa skoczka wzwyż, Mutaza Barshima, Katarczyka sudańskiego pochodzenia. Gdy kolejne skoki nie przyniosły rozstrzygnięcia pomiędzy nim a jego włoskim rywalem i przyjacielem Gianmarkiem Tamberim, jeden z oficjeli zaproponował zawodnikom dogrywkę. Katarczyk zapytał wprost: „Czy nie możemy obaj dostać złotego medalu?”. „To możliwe...” – ledwie odparł sędzia, a skoczkowie wpadli sobie w objęcia. Włoch, kolejny z olimpijskich feniksów, który na stadion przyniósł gips przypominający o wykluczającej go z poprzednich igrzysk w Rio de Janeiro kontuzji, szalał, wraz z nami, z radości.
Igrzyska w Tokio, które same odrodziły się niczym feniks z popiołów pandemii, choć pokiereszowane, puste, rozgrywane trochę z konieczności, trochę z poczucia japońskiego honoru, z pewnością nie były najlepsze w dziejach, jak by tego chcieli fachowcy. Ale czas jest taki, że widzimy historie emocjonujące, nadzwyczajnie czyste, momentami budzące wręcz zachwyt. Ludzkie. Tych było pełno. Niech pozostaną przykładem podnoszenia się z największych przeciwności. Solidarności.©