Igrzyska z popiołów

XXXII Letnie Igrzyska Olimpijskie w Tokio przeszły do historii. Pełne zwrotów akcji, niespodziewanych bohaterów i fantastycznych rekordów. Trudno uwierzyć, że dopiero co padały pytania, czy igrzyska na pewno się odbędą.

08.08.2021

Czyta się kilka minut

Znicz olimpijski podczas ceremonii zamknięcia igrzysk olimpijskich w Tokio, 8 sierpnia 2021 r. /  / fot. BEHROUZ MEHRI / AFP / East News
Znicz olimpijski podczas ceremonii zamknięcia igrzysk olimpijskich w Tokio, 8 sierpnia 2021 r. / / fot. BEHROUZ MEHRI / AFP / East News

Najbardziej niechciane i zagrożone ostatecznym odwołaniem igrzyska w całej historii nowożytnego olimpizmu nie tylko się odbyły, ale sprawiły, że piękno sportu zatriumfowało nad lękiem, niepewnością, niechęcią, uciążliwościami antycovidowych restrykcji, chłodem bezludnych stadionów, a nawet całkiem antysportowym w swojej dokuczliwości żarem gorącego i wilgotnego japońskiego lata. To zwycięstwo nie było jednak oczywiste i pewne od samego początku. W pierwszym tygodniu igrzysk pozasportowe okoliczności ich rozgrywania miały nad sportem nawet nieznaczną przewagę. A może to tylko nasza lokalna perspektywa, bo budowaniu atmosfery sportowego święta nie sprzyjało ani długie oczekiwanie na polski sukces, ani różnica stref czasowych uniemożliwiająca wielu okazjonalnym lub seryjnym kibicom śledzenie ich w czasie rzeczywistym. Dla wielu igrzyska w Tokio pozostały jedynie wydarzeniem weekendowym, rozgrywały się w powtórkach, składały się z serii przegapień. Kto nie przegapił na żywo żadnego z polskich medali, niech pierwszy rzuci tym, czym się u nas rzuca. Młotem albo oszczepem.

Królewski dystans

Tamten moment też bym przegapił, bo w ostatni piątek po pierwszej w nocy zamiast na kolejny medal oczekiwałem w łóżku na krótki sen kibica igrzysk rozgrywanych w nieludzkich dla nas porach. Zapikało jednak powiadomienie komunikatora. Przyjaciel donosił: „Ni stąd ni zowąd trasa chodu na 50 km wygląda obiecująco”. Obiecująco – to po połowie tak morderczego dystansu, w którym nieraz w życiu widziałem już dyskwalifikacje, fizjologiczne zapaści i to na ostatnich kilometrach, jeszcze niewiele znaczy – myślałem, nie dając zwlec się z łóżka. Jednocześnie szukałem jakiejkolwiek informacji na temat niespodziewanego lidera, Dawida Tomali, człowieka bez żadnych, absolutnie żadnych seniorskich sukcesów międzynarodowych. „Wygląda świetnie”, „powiększa przewagę cały czas”, „ponad 2 minuty już” – komentował przyjaciel, pobudzony niczym Tomasz Zimoch podczas medalowych biegów Justyny Kowalczyk. I trudno już było zasnąć. Tomala szedł i szedł, jak to w królewskim dystansie chodu, który ostatni raz z napięciem śledziliśmy 17 lat temu, gdy swój ostatni, czwarty złoty medal, a trzeci na pięćdziesiątkę zdobywał król lekkiej atletyki Robert Korzeniowski.

Przewaga Dawida Tomali wzrosła nawet do 3 minut, mijał kolejne banery z napisem „Tokio 2020”, choć jak w dawnym rosyjskim dowcipie, działo się to nie w 2020 roku, a 6 sierpnia 2021 r. i wcale nie w Tokio, ale w oddalonym aż o 800 km na północ Sapporo, które ze względów klimatycznych miało bardziej sprzyjać chodziarzom. Miało sprzyjać, dobre sobie! W godzinach przedpołudniowych lokalnego czasu temperatura wynosiła już 29 stopni. Ale niespodziewanemu liderowi wydawało się to nie przeszkadzać. W znanym raczej z zimowych aren mieście fortuna znowu uśmiechała się do polskiego sportowca. Specjalista od chodu na 20 km wykorzystał niskie tempo utrzymujące się przez ponad połowę dystansu, na którym zaliczał dopiero drugi oficjalny start. Nawet lekkoatletyczni eksperci nie mogli przewidywać jego dyspozycji. Słabnąć zaczął dopiero na ostatnich kilometrach, ale w godny nowego mistrza sposób rozłożył siły tak, że na mecie zostało mu jeszcze 36 sekund przewagi nad ścigającym go Niemcem. Po jej przekroczeniu nie wpadł w euforię, pozornym spokojem maskował niedowierzanie i lekką dezorientację.

Podobnie zachowywała się prawie dwa tygodnie wcześniej, na początku igrzysk, niespodziewana zwyciężczyni wyścigu kolarskiego ze startu wspólnego kobiet, Austriaczka Anna Kiesenhofer. Absolwentka Cambridge, matematyczka z tytułem doktora, kolarska amatorka, bo w ostatnich miesiącach niezwiązana z żadną profesjonalną grupą kolarską, wraz z grupką kolarek, której tempo nadawała także Polka Anna Plichta, uciekła peletonowi na początku wyścigu. I choć tak wczesne ataki w kolarstwie zazwyczaj skazane są na niepowodzenie, ona jako jedyna dowiozła przewagę aż do mety. Peleton długo nie kwapił się z pościgiem. Faworyzowana Annemiek van Vleuten, która zaliczyła podczas wyścigu kraksę, dopiero na ostatnich kilometrach zdobyła się na skuteczny atak. Metę przekraczała z gestem zwyciężczyni. Okazało się, że Holenderka nie wiedziała, że przed nią jedzie jeszcze jedna kolarka.

W przeciwieństwie do wielkich tourów kolarskich, podczas olimpijskiego wyścigu niedozwolona była łączność radiowa z zawodnikami. Zaś ustna komunikacja na trasie zawodziła, nie pozwalała ustalać taktyki, jechać tak, jak w wielkich wyścigach rządzonych i w dużej mierze ustawianych przez największe zawodowe grupy kolarskie.

Fenomenalna dyspozycja

Niespodziewane rozstrzygnięcia przewidywano już przed rozpoczęciem igrzysk w Tokio, które poprzedzało przecież półtora roku pandemii: pełzające lockdowny, nierówny w ich trakcie, bo dyktowany krajowymi rozporządzeniami dostęp do obiektów sportowych i centrów treningowych, restrykcje wyjazdowe ograniczające rywalizację na najwyższym poziomie, a także utrudniające oszacowanie aktualnej formy załamanie kalendarzy zawodów i rozgrywek międzynarodowych.

Mimo to wcale nie doszło do aż tak wielu tak ogromnych niespodzianek, jak ta, którą sprawiły brazylijskie tenisistki z odległych miejsc w rankingu – Laura Pigossi i Luisa Stefani – zdobywając brąz w deblu. Wiosną przegrywały jeszcze z drugą ligą polskich tenisistek podczas turnieju w Bytomiu.

Ogromną sensację wywołał też tunezyjski pływak, zwycięzca na dystansie 400 m stylem dowolnym, 18-latek Ahmed Hafnaoui, który startował z przeznaczonego dla najsłabszych w półfinałach zawodników ósmego toru. W olimpijskich zawodach w pływaniu zdarzyło się to dopiero po raz trzeci w historii.

Wyczyn Tunezyjczyka przyćmił nawet nieoficjalną rywalizację o tytuły królowej i króla olimpijskiej pływalni, które po zakończeniu kariery przez Michaela Phelpsa nie budzą już chyba takich emocji. A może to znowu wrażenie potęgowane przez nieludzką z naszej perspektywy porę rozgrywania finałów, wypadającą z reguły pomiędzy 3.30 a 5.00? Na olimpijskiej pływalni zgodnie z przewidywaniami królowali Australijczycy z perfekcyjnie przygotowaną zdobywczynią aż siedmiu medali, w tym czterech złotych, Emmą McKeon, oraz Amerykanie z namaszczanym już przed rozpoczęciem igrzysk na ich głównego bohatera Caelebem Dresselem (5 razy złoto) i z Katie Ledecky, która w Tokio awansowała na czoło tabeli pływaczek wszech czasów.

Także na lekkoatletycznym stadionie szybkie biegi Elaine Thompson-Herah, która do dwóch złotych i srebrnego medalu z Rio de Janeiro dołożyła w Tokio trzy złota, zostały nieco przyćmione przez fantastyczne rekordy, które padły zwłaszcza w biegach na 400 m przez płotki. Norweg Karsten Warholm, który ponad miesiąc temu pobił prawie 30-letni rekord tej konkurencji, tym razem wyprzedził swój lipcowy wynik o 0,76 s, co w lekkoatletyce jest przepaścią. Własny rekord w kobiecym biegu o 0,44 s poprawiła także Amerykanka Sydney McLaughlin. Co więcej, poniżej poprzednich rekordów pobiegli amerykańscy rywale obojga sprinterów, Dalilah Muhammad i Rai Benjamin.

Do tych rekordów przyczyniały się, oprócz fenomenalnej dyspozycji lekkoatletów, zapewne także techniczne udogodnienia, nowoczesne buty z twardszą podeszwą i przygotowany przez włoską firmę specjalnie na igrzyska bardzo szybki, cienki i miększy tartan, który według producentów dawał efekt mikrotrampoliny. To, co rzekomo pomogło biegaczom – i skoczkom, bo warto odnotować też pobity przez Wenezuelkę Yulimar Rojas o 17 cm 26-letni rekord świata w trójskoku – przeszkadzało jednak oszczepnikom, mocno tasując czołówkę dyscypliny.

Na szczęście wśród tych, którym nawierzchnia przeszkadzała, nie było Marii Andrejczyk. Jej srebrny medal ma wagę złota, bo zdobyty został po serii zdrowotnych perypetii, z na szczęście niezłośliwym nowotworem, czterema operacjami, które przeszła od czasu Igrzysk w Rio, i świeżą kontuzją barku odniesioną, gdy w maju oddała trzeci najdłuższy rzut w historii dyscypliny.

Igrzyska ludzkich historii

Przeniesienie o rok igrzysk dało wielu sportowcom szanse na wzięcie w nich udziału. Rok wcześnie nie byłoby w Tokio kontuzjowanej Anity Włodarczyk, zaś zapaśnik Tadeusz Michalik, który zmienił kategorię wagową, a po wykryciu arytmii serca poddał się zabiegowi ablacji, nie zdobyłby zapewne brązowego medalu. Jedynego, którego Polacy ani nie osiągnęli w rekordowej dla nas pod względem liczby krążków lekkoatletyce, ani nie wyciągnęli z wody.

Co każe, mimo wszystko, z lekkim dystansem podchodzić do słów o naszych najlepszych igrzyskach w XXI wieku. 

Igrzyska w Tokio były olimpiadą feniksów. Wielu sportowców wracało tu do rywalizacji na najwyższym poziomie po przejściu koronawirusa. Wśród nich polskie srebrne wioślarki oraz brytyjski pływak i tokijski złoty medalista Thomas Dean, który Covid-19 przechorował aż dwukrotnie, we wrześniu i w styczniu, co spowodowało jego prawie dwumiesięczną absencję na pływalni. 

Obawiano się przed igrzyskami, że koronawirus będzie rozdawał karty także w ich trakcie, a codzienne testy wykluczać będą kolejnych zawodników, być może całe drużyny, wypaczając tym samym wyniki. Poza kilkoma przypadkami, z których najgłośniejszym było wykluczenie po testach skoczka o tyczce Sama Kendricksa, większy wpływ na wyniki miały jednak ekstremalne temperatury, niekiedy powodujące nawet u zawodników udary cieplne. Szczególnie dawały się one we znaki lekkoatletom oraz tenisistom.

Do grona bohaterów igrzysk, którzy przezwyciężyli zarówno trudy warunków, jak i serie kontuzji, należy zaliczyć triathlonistkę Florę Duffy. Oprócz wszelkiego rodzaju urazów pokonała ona także depresję – ten temat w świecie sportu powracał po szybkim odpadnięciu zapalającej olimpijski znicz w Tokio japońskiej tenisistki Naomi Osaki oraz po wycofaniu się z rywalizacji gimnastycznej genialnej Amerykanki Simone Biles.

Flora Duffy zdobyła pierwszy złoty medal w historii dla Bermudów, wpisując je na listę 93 krajów, których sportowcy zawieszali – co też wyjątkowe – sami sobie lub sobie nawzajem medalowe krążki na szyjach. Oraz 65 krajów, których reprezentanci stawali na najwyższym stopniu podium.

Najwyższą skutecznością wykazało się maleńkie San Marino, wysyłając do Tokio pięciu sportowców, z których aż trzech zdobyło medale, choć ten ustrzelony przez strzelczynię Alessandrę Perilli był dopiero pierwszym dla tego państwa w całej historii igrzysk.

Bo igrzyska to także opowieść o krajach peryferyjnych czy miniaturowych, wyjątkowo rzadko goszczących w medialnych czołówkach. Historyczne pierwsze medale dla swoich krajów zdobyli także w podnoszeniu ciężarów Polina Gurjewa dla Turkmenistanu i skoczek w dal z Burkina Faso Hugues Zango.

Z kolei rugbyści z Fidżi w siedmioosobowej odmianie tego sportu zdobyli tym razem, po złotym medalu w Rio, dwa kolejne – w męskim i żeńskim turnieju. Choć do Tokio ze względu na ograniczenia ruchu pasażerskiego w Oceani dotarli samolotem towarowym z transportem ryb.  

Królami gier zespołowych w Tokio byli jednak Francuzi. Choć więcej złotych zdobyły drużyny USA, wśród nich wszystkie startujące w koszykówce, to jednak Francuzi zaskoczyli świat wygrywając turniej siatkarski, zdeklasowali rywalki i rywali w piłce ręcznej, zaś w męskiej koszykówce ulegli jedynie Amerykanom.

Debiut nowych dyscyplin sportowych w Tokio dla pokolenia, które dorastało w latach 90. i dla jego rodziców, mógł być sentymentalną podróżą do czasów, gdy w koszykówkę 3x3 grywało się pod blokiem, a mecze do jednego kosza trwały aż do zmroku. Gdy młodzież jeździła na deskorolce na parkingach i pod pawilonami pierwszych supermarketów, a na powstających ściankach odbywały się pierwsze zawody wspinaczy ubranych w pstrokate, świecące stroje z lycry.

Urodzona w tamtej dekadzie Aleksandra Mirosław na olimpijskiej ścianie wynikiem 6,84 s pobiła rekord świata we wspinaczce na czas. Jej wynik wystarczył na 4. miejsce w obejmującej trzy wspinaczkowe konkurencje (czasówkę, bouldering i prowadzenie) kombinacji. W pamięci utkwi też obraz pierwszych medalistek olimpijskich w tej dyscyplinie – Słowenki Janji Garnbret i Japonek Miho Nonaki i Akiyo Noguchi. Już po oficjalnej dekoracji stanęły one w przepisowych maseczkach, ale w nieprzepisowym w Tokio, za to jakże ludzkim objęciu, wyrazie triumfu przyjaźni nad rywalizacją.

Najmocniejszym wyrazem tej sportowej przyjaźni była jednak postawa skoczka wzwyż Mutaza Barshima, Katarczyka sudańskiego pochodzenia. Gdy kolejne skoki nie przyniosły rozstrzygnięcia pomiędzy nim, a jego włoskim rywalem i przyjacielem Gianmarco Tamberim, jeden z oficjeli zaproponował zawodnikom dogrywkę. Katarczyk zapytał wprost: „Czy nie możemy obaj dostać złotego medalu?”. „To możliwe...” – ledwie odparł sędzia, a skoczkowie wpadli sobie w objęcia. Włoch, kolejny z olimpijskich feniksów, który na stadion przyniósł gips przypominający o wykluczającej go z poprzednich igrzysk w Rio de Janeiro  kontuzji, oszalał z radości.

Wspaniałym akcentem igrzysk było też ustanowienie drużyny uchodźców startujących pod flagą olimpijską. Nikt z ich grupy nie zdołał osiągnąć najwyższych wyników, ale nadzieją i drogowskazem dla nich mogą być pamiętne starty sportowców reprezentujących barwy ojczyzn z wyboru. Wśród nich niesamowite dokonanie biegaczki Sifan Hassan, reprezentującej Holandię byłej uchodźczyni z Etiopii. W eliminacjach biegu na 1500 m, w którego finale potem zdobyła medal, na ostatnim okrążeniu upadła ona, potykając się o rywalkę, by następnie powstać i prześcignąć oddalające się biegaczki. Z kolei inny uchodźca, reprezentujący Mongolię irański judoka Saeid Mollaei zadedykował swój medal... wspierającemu go Izraelowi. Mollaei nie powrócił do Iranu po tym, jak odmówił wycofania się z walki z Izraelczykiem Sagim Mukim (dziś jego przyjacielem i również medalistą z Tokio) wylosowanym w czasie odbywającego się dwa  lata temu także w Japonii czempionatu. Nakłaniali go do tego irańscy działacze.

Do tej globalnej reprezentacji uchodźców dołączy po igrzyskach także białoruska sprinterka, Kryscina Cimanouska, którą po słowach krytyki pod adresem białoruskich działaczy lekkoatletycznych próbowano siłą zmusić do powrotu do kraju i ukarać. Ochrona i pomoc, którą otrzymała w Tokio ze strony japońskich służb, MKOl-u, a także polskiej ambasady, może być dla niej początkiem nowej sportowej drogi. Nadzieją na dołączenie do grona sportowych feniksów, które powstają z fizycznych, mentalnych czy politycznych popiołów.

Igrzyska w Tokio, które same odrodziły się niczym feniks z popiołów pandemii, choć pokiereszowane, puste, rozgrywane trochę z konieczności, trochę z poczucia japońskiego honoru, z pewnością nie były najlepsze w dziejach, jak zapowiadano. Ale były sportowo emocjonujące, nadzwyczaj czyste, momentami budzące wręcz zachwyt. I pozostaną przykładem podnoszenia się z największych przeciwności.


CZYTAJ TAKŻE:

Monika Ochędowska: Kobieca deskorolka ma wiele bohaterek. Ale dziennikarze na olimpiadzie częściej pytali skaterki o życie osobiste niż o dyscyplinę. Równie protekcjonalnie potraktowała je polska prasa

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz od 2002 r. współpracujący z „Tygodnikiem Powszechnym”, autor reportaży, wywiadów, tekstów specjalistycznych o tematyce kulturalnej, społecznej, międzynarodowej, pisze zarówno o Krakowie, Podhalu, jak i Tybecie; szczególne miejsce w jego… więcej