Odrzucić pancerz, zobaczyć świat

KS. GRZEGORZ STRZELCZYK, teolog: Synodalność to rozmowa, która zmienia świadomość. Powinna się odbywać na wszystkich poziomach życia Kościoła.

09.10.2018

Czyta się kilka minut

Biskupi podczas mszy św. otwierającej Synod, Watykan, 3 października 2018 r. / VATICANMEDIA / CPP
Biskupi podczas mszy św. otwierającej Synod, Watykan, 3 października 2018 r. / VATICANMEDIA / CPP

PIOTR SIKORA: Dawniej synody były zwoływane, by rozstrzygnąć konkretną kwestię. Natomiast teraz papież Franciszek rozwija ideę synodalności jako pewnego permanentnego sposobu funkcjonowania Kościoła, który ma służyć ewangelizacji. Jak się ma jedno do drugiego?

KS. GRZEGORZ STRZELCZYK: Pojęcie synodalności jest w Kościele rozumiane coraz szerzej. Chodzi o pewien styl podejmowania kościelnych decyzji – zbieramy się, wzywamy Ducha Świętego i podejmujemy trud rozeznania. Wątek rozeznania jest, moim zdaniem, kluczowy, bo on prowadzi do jak najszerszego uwzględniania doświadczeń i zdania różnych ludzi – by nie przegapić działania Ducha Świętego. W starożytności rzeczywiście synody były zwoływane ad hoc, do konkretnej sprawy, ale już na przykład Trydent nakazuje cykliczne, coroczne synody.

Ale przykład synodu o rodzinie pokazuje, że owa konkretność jest ważna. Skoncentrowano się – także w recepcji synodu – na konkretnym rozstrzygnięciu dopuszczenia do Eucharystii rozwodników.

Zgoda. Bo w synodalności chodzi o to, by rozpoznać, dokąd Duch prowadzi Kościół. Z jednej strony mamy ogólny horyzont, spojrzenie dalekosiężne – i tu dobrze robić cykliczne spotkania i przyglądać się swojej sytuacji, nawet jeśli nie mamy konkretnego problemu. Bywa też jednak, że stajemy wobec takiego konkretnego problemu i w jego kontekście pytamy, co Duch Święty mówi do Kościoła. Ta druga sytuacja jest konkretniejsza i przez to wydaje się bardziej paląca. Ale, myślę, trzeba zachować równowagę. Jeśli skupimy się tylko na bieżących problemach, możemy stracić szeroką perspektywę.

Rozumiem, że Franciszkowi chodzi bardziej o ten pierwszy aspekt i on właśnie jest głównym motywem zwołania trwającego synodu biskupów o młodzieży. Ale jeśli tak, to trudno odrzucić pojawiający się zarzut – o niereprezentatywność tego zgromadzenia. Rozpoczęciu synodu towarzyszył protest kobiet, że niewyświęceni zakonnicy – mężczyźni – mogą głosować na synodzie, a kobiety – nie. Sami młodzi posiadają nieliczną reprezentację i mogą się tylko przyglądać albo co najwyżej doradzać.

Jeśli uznamy, że synodalność objawia się w synodzie, to wiadomo, że będzie on niereprezentatywny, bo na synodzie obradują biskupi. I to też jest praktyka starożytna. Choć była wówczas traktowana z pewną elastycznością, to jednak biskupi mieli zdecydowane pierwszeństwo. Jeśli jednak zaczynamy traktować synodalność szerzej – a tego się dopiero uczymy – wówczas zaczyna się ona np. na poziomie parafialnej rady duszpasterskiej, a synod ogólnokościelny jest owocem doświadczeń i praktyki synodalności na różnych poziomach i zebraniem tego, co się wydarzyło wcześniej. W mojej ocenie nie potrafimy tego jeszcze w Kościele robić dobrze, ale prawo kanoniczne otwiera taką możliwość. Trzeba więc uruchomić tę powszechną synodalność. Jeśli jej nie ma, to rzeczywiście ktoś się może czuć pominięty – nie mógł wyrazić swego zdania, a gdzieś „na górze” obradują o tym, co dla niego ważne.

W historii były okresy bardziej elastycznego podejścia do obecności niebiskupów na synodach, współcześnie zaś takie szersze dopuszczenie do głosu i decyzji – nawet na najwyższym poziomie – świeckich i prezbiterów praktykują anglikanie. Może warto się od nich uczyć?

Do pewnego stopnia mamy to już wypracowane – także na poziomie prawnym. Istnieje rozróżnienie pomiędzy synodalnością a kolegialnością. Kolegialność jest ściśle związana ze święceniami biskupimi. Decyzje ściśle kolegialne podejmują sami tylko następcy apostołów. Natomiast synodalność, jako szersza i „bardziej miękka” z punktu widzenia prawa, dopuszcza udział innych osób, także z prawem głosu. Na synodzie diecezjalnym jest tylko jeden biskup, inni – kobiety i mężczyźni – mają równe prawo głosu, a to jest przecież synod. Doradczy, ale jednak synod. Oczywiście pozostaje pytanie, jak ukształtować struktury Kościoła na różnych poziomach, by ta dynamika została zachowana bez naruszenia kolegialności.

Czyli taki synod biskupów jak ten, który właśnie trwa, mógłby być synodem nie tylko biskupów...

W idei cyklicznego synodu biskupów, jaką sformułowano po Soborze, kryje się pewien problem teologiczno-kanoniczny. Jeśli bowiem to jest reprezentacja biskupów z całego świata, czy nie jest to właściwie quasi-sobór – działanie kolegialne? Jeśli zaś ma być tylko ciałem doradczym papieża, to właściwie każdy może być tam obecny z prawem głosu. Ale – powtarzam – trzeba pracować na wszystkich poziomach, choćby przez synody diecezjalne.

Jak taki synod wygląda?

To zależy od tego, czego będzie chciał biskup diecezjalny. Choć prawo dość dobrze określa, kto jest z mocy prawa powoływany na taki synod, biskup może powołać także inne osoby, ma w tym sporą swobodę. Podobnie ma swobodę w wyznaczeniu problematyki – możliwy jest zarówno synod zajmujący się jednym wąskim zagadnieniem, jak i taki, który jest wielowymiarowym przeglądem życia diecezji.

A jak to wyglądało w diecezji katowickiej, gdzie Ksiądz był sekretarzem synodu?

W każdej parafii był powołany zespół synodalny – poszerzona rada duszpasterska. Oprócz tego ludzie mogli organizować się sami w zespoły tematyczne, biskup każdy taki zespół zatwierdzał. Powstawały też zespoły internetowe. Parę takich zespołów wniosło zauważalny wkład w kształt dokumentów synodu.

Czy ludzie sami zgłaszali problemy, którymi chcą się zająć, czy była jakaś „odgórna” lista?

Zaczęło się od sporządzenia przez komisję presynodalną listy kilkudziesięciu zagadnień. Ludzie byli pytani, które kwestie z wymienionych uważają za najważniejsze. Na podstawie odpowiedzi (także indywidualnych, przesyłanych przez internet) stworzono poszczególne tematyczne komisje synodalne. One rozpisywały te zagadnienia w formie tabelki: problem – możliwe rozwiązanie – uzasadnienie. I to znowu szło do konsultacji do zespołów. Zespoły wypowiadały się, czy proponowane diagnozy i rozwiązania są słuszne, czy nie, czy coś pominięto; na podstawie tych odpowiedzi komisje tworzyły projekt dokumentów – znowu do konsultacji do zespołów; i dopiero potem na aulę – ogólne zgromadzenie synodalne.

A kto był „w auli”? Jak wyłaniano głosujących? To o tyle ważne, że jednym z podstawowych problemów zniechęcających do zaangażowania jest poczucie, że owoce całego wysiłku mogą utknąć gdzieś wyżej.

Kluczową rolę odgrywa sekretariat, bo to przez niego przepływają pomysły ludzi. A pojawiają się też pomysły dziwaczne, bo ludzie, którzy piszą, nie zawsze wiedzą, o co w Kościele chodzi – np. jedna pani napisała, by w kościołach podwieszać takie kule, jakie są na dyskotekach, bo fajnie odbijają światło... Takich pomysłów rzecz jasna nie poddawaliśmy pod dyskusję. Ważne, by sekretariat był filtrem, ale nie cenzorem. Ważne jest zaangażowanie biskupa w trakcie prac – bo wtedy unika się sytuacji, w której aula pracuje nieco obok, tzn. udziela biskupowi rady w kwestiach, o które jemu tak naprawdę nie chodzi. W naszym przypadku zadziałało to chyba nie najgorzej – gdy uczestnicy synodu wzięli dokument końcowy do ręki, to – mimo wprowadzonych przez biskupa po zakończeniu obrad poprawek – mieli raczej jasność, że to jest dokument wypracowany przez zgromadzenie.

Kto głosował?

Określana prawem reprezentacja duchowieństwa – część wybrana przez księży, część to „funkcyjni”. Druga część to są przedstawiciele świeckich – tu prawo mówi: „w liczbie i sposobie określonym przez biskupa”. U nas było tak, że parafialne rady duszpasterskie proponowały kandydatów diecezjalnej radzie duszpasterskiej, która spośród zgłoszonych wybrała członków synodu. Biskup jeszcze to grono uzupełnił o liderów ruchów i wspólnot. I niewielka reprezentacja zakonów. Na niektórych sesjach mieliśmy też przedstawicieli Kościołów niekatolickich.

Z punktu widzenia człowieka świeckiego wygląda to bardzo klerykalnie. Ostatecznie wszystko zależy od biskupa – kto i o czym może rozmawiać...

Synod diecezjalny jest doradczym ciałem biskupa. Zadaniem biskupa, też zapisanym w prawie, jest uwzględnianie głosu wiernych. Albo ufamy biskupowi, albo nie ufamy i mamy erozję wspólnoty.

Historia pokazuje, że biskupi bywają różni. Może lepiej byłoby, aby odpowiedzialność za Kościół rozłożyć na wiele podmiotów. Czy teologicznie jest to możliwe?

Taka już po części jest – w synodzie spora grupa ludzi musi uczestniczyć z mocy prawa. Biskup ma obowiązek w wielu sprawach zasięgnąć opinii rady kapłańskiej. Podejmuje decyzje, ale po zapytaniu. Prezbiterium – idea grona starszych – to była zawsze rada biskupia. Natomiast ostateczne prawo podejmowania decyzji przez biskupa jest nie do ruszenia. Struktura Kościoła jest nabudowana na sakramencie i sukcesji apostolskiej.


Czytaj także: Piotr Sikora: Kolegialność pod papieżem


A czy były jakieś konkretne pozytywne owoce tego synodu?

Chyba największym echem odbiło się to, że zlikwidowaliśmy kartki od spowiedzi. Uruchomiliśmy szkołę katechetów parafialnych – ludzi, którzy będą w parafiach pomagać w przygotowaniu do sakramentów, w katechezie dorosłych. Trochę podobnych drobiazgów by się jeszcze znalazło. Ale, moim zdaniem, najważniejszym owocem synodu było to, że mnóstwo ludzi uświadomiło sobie, że istnieje Kościół lokalny, czyli diecezja – nie tylko parafia. Synod jest przede wszystkim pracą nad świadomością. Także trwający właśnie synod o młodzieży.

W sensie?

W tym sensie, że to, co może on przynieść, to wzrost świadomości, iż trzeba upodmiotowić młodzież w duszpasterstwie. Nie spodziewałbym się natomiast wielu konkretów – w tak zróżnicowanym świecie trudno znaleźć wspólne konkretne rozwiązania duszpasterskie. Raczej chodzi o rachunek sumienia i pewne uwrażliwienie na poziomie globalnym, ale takie, które miałoby wpływ na Kościoły lokalne. Zapewne jakiś dokument powstanie i będziemy go czytać we wspólnotach lokalnych. I to będzie ważniejszy czas od samego zgromadzenia synodu. To będzie właściwy proces synodalny – powszechny horyzont będzie musiał zostać przetłumaczony na horyzonciki naszego lokalnego rozumienia i praktyki. Synod w Rzymie to tylko impuls, by zrobić coś na dole.

Ale czy jego głos będzie rzeczywiście słuchany? Niektórzy mówią – choćby abp Chaput z Filadelfii – że w momencie wychodzenia na jaw skandali systemowego krycia przez biskupów księży pedofilów synod będzie niewiarygodny.

Wyobrażam sobie, co by było, gdyby ojcowie Soboru Trydenckiego stwierdzili, że – skoro biskupi się źle prowadzą – nie robimy soboru, poczekamy ze sto lat, aż się nawrócą... No nie. Gdy ojcowie Trydentu uchwalali, że biskupi mają pozostawać w swoich diecezjach, niejeden pewnie płakał w kąciku, że mu się haj lajf kończy. Ale to uchwalili. Jeśli będziemy czekać na moment, w którym jesteśmy wiarygodni, bo nieskalani, to on się nie wydarzy. Przynajmniej przed paruzją. Powinniśmy być wiarygodni w nawróceniu. Nawracajmy się i róbmy swoje.

Dyskusja nad dokumentem przygotowawczym do synodu, jaka toczyła się także w mediach, dotyczyła nie tyle kwestii młodzieży, co antropologii i modelu Kościoła. Może tak naprawdę najważniejszym tematem synodu będzie nie młodzież, ale Kościół i jego autorytet.

Ja bym się nie gorączkował takimi głosami. Tym bardziej że uderzanie do mediów to tak naprawdę polityczne rozgrywanie kościelnego zgromadzenia. Niech biskupi, którzy się zgromadzili, przemyślą i przedyskutują poruszane kwestie bez nacisków, a gdy będzie dokument synodalny – będziemy nad nim debatować. Czuję dyskomfort wobec prowadzonej medialnie polityki kościelnej.

Ale czy debata medialna nie jest jedną z form szerszej synodalności?

Raczej nie. Patrzę na to z perspektywy prac mojego synodu. Umożliwiliśmy mnóstwo sposobów komunikacji wewnątrzsynodalnej. Gdyby jednak ktoś zamiast tego poszedł do mediów lokalnych i ogłaszał tam swoje pomysły, nie byłoby to działanie eklezjalne. Bo byłoby to przenoszenie rozmowy poza Kościół, działanie obok wspólnoty. To tak, jakby w starożytności ktoś chciał przenieść synod na agorę, na której było pełno pogan. W starożytnym Kościele stali przed wejściem ostiariusze z pałami i pilnowali, by osoby niepowołane nie wchodziły na zgromadzenie.

Wracamy do problemu, kto jest powołany. Być może wykorzystywanie mediów bierze się dziś często z rozejścia się struktur kościelnych ze zmienioną świadomością, kto powinien być powołany – choćby kobiety...

Tylko kto to ma określić? Owszem, struktury są niedoskonałe, choćby przez to, że marginalizują kobiety. Ale powstaje pytanie, jaką drogą najlepiej je zmieniać. Moim zdaniem naciski medialne i protesty tylko utrudniają rozmowę, która może doprowadzić do zmian.

Kobiety mogłyby odpowiedzieć: „Mówisz, że utrudniamy rozmowę, ale postępujemy w taki, a nie inny sposób, bo do rozmowy nie zostałyśmy dopuszczone. A to jest także rozmowa o nas”.

Jest to sprawa trudna. Patrząc od strony kogoś zaangażowanego w kościelną praktykę, uważam, że Kościół jest niedoskonały i jeśli nie dostrzegamy tej niedoskonałości, to fatalnie. Jeśli się na nią zgadzamy, to fatalnie. Ale jeśli liczymy, że ona się zmieni za pięć minut – to też fatalnie.

Może w tej sytuacji właściwszą formą synodalności (nie kolegialności) są wydarzenia w rodzaju Światowych Dni Młodzieży – gdzie mamy do czynienia z bardziej reprezentatywnym uczestnictwem tych, o których mowa?

Jest jednak różnica pomiędzy synodem młodzieży a synodem o młodzieży. Synod młodych wymyślił założyciel Wspólnoty z Taizé, Roger Schütz. I zrobił to genialnie. I coś takiego powinno być na stałe w strukturze Kościoła, być może w oparciu o ŚDM. Synod młodych – czyli nie uczestniczy w nim nikt, kto ma ponad np. trzydzieści lat. Chciałbym posłuchać takiego głosu w Kościele, niemoderowanego przez takich czterdziestosiedmioletnich starców jak ja. Bo świat się zmienia bardzo szybko i starcy (prezbiterzy) mogą tego nie widzieć tak dobrze jak młodzi. Ale teraz mamy w Rzymie coś innego: synod biskupów o młodzieży. Gdzie duszpasterze zastanawiają się, jak duszpasterzować młodym i ich upodmiotowić.

Ale czy synod starców o młodych bez dobrze zrobionego synodu młodych ma sens? Czy nie jest za wcześnie?

Być może ten synod o młodzieży sprawi, że powstanie synod młodych. Bo część widzi taką potrzebę, część nie. Potrzebna jest rozmowa. Przy tak dużych grupach ludzi, gdy próbujemy pracować nad świadomością, to nic się nie da zrobić „instant”, od razu. Trzeba mieć bardzo wydłużoną perspektywę. Nawet poza granice ludzkiej cierpliwości. Gdy przyspieszymy w tempie tych bardziej żwawych, ktoś inny nie nadąży. Problemy z tzw. tradycjonalistami po Soborze Watykańskim II jasno to pokazują. Z drugiej strony, gdy pójdziemy za wolno, to ci z przodu się oderwą. Wyważenie odpowiedniej prędkości to jedno z ważniejszych zadań papieża. I bardzo trudne.

Może po to potrzebna mu synodalność...

Tym bardziej że papiestwo przez długi czas było jak wóz pancerny. Wprawdzie jest dobrze chroniony, ale widać z niego niewiele przez wąskie szparki. Przemiana papiestwa w stronę synodalności to zrywanie kolejnych blach: niektóre zdejmujemy sami, a czasami ktoś tak walnie, że jakaś odpadnie. Za każdym razem, gdy odrywa się kolejna blacha, stajemy się bardziej podatni na zranienia, ale widzimy szerzej. To właśnie teraz dzieje się z instytucjonalnym Kościołem – także przez synodalność, która wymaga, by rozglądać się dookoła, o trzysta sześćdziesiąt stopni. ©℗

Ks. GRZEGORZ STRZELCZYK jest teologiem, adiunktem w Katedrze Teologii Dogmatycznej i Duchowości Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Podczas prac II synodu archidiecezji katowickiej pełnił funkcję jego sekretarza. Obecnie jest dyrektorem Ośrodka Formacji Diakonów Stałych archidiecezji katowickiej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof i teolog, publicysta, redaktor działu „Wiara”. Doktor habilitowany, kierownik Katedry Filozofii Współczesnej w Akademii Ignatianum w Krakowie. Nauczyciel mindfulness, trener umiejętności DBT®. Prowadzi też indywidualne sesje dialogu filozoficznego.

Artykuł pochodzi z numeru Nr 42/2018