Ocalenie derkacza

„Pierwszy skrzypek łąki” – jak pisał Mickiewicz, choć jego głos porównuje się raczej do skrobania grzebieniem po krawędzi deski.

31.07.2016

Czyta się kilka minut

Derkacz, czyli Crex crex / Fot. Frédéric Desmette / AFP / EAST NEWS
Derkacz, czyli Crex crex / Fot. Frédéric Desmette / AFP / EAST NEWS

19 czerwca. Swijażsk to dziś mała wieś zamieszkana przez kilkaset osób. Leży na niewielkim, wyniosłym półwyspie połączonym z lądem cienką nitką szosy i otoczonym wodami ogromnego Zbiornika Kujbyszewskiego na Wołdze. Ten bezkres nazywa się tu Żygulowskim Morzem. Jedynym wspomnieniem po dumnej przeszłości Swijażska są białe mury XVI-wiecznych monastyrów. Na polecenie Iwana Groźnego wybudowano tu twierdzę, z której ruskie wojska wyprawiały się, by szarpać Kazań, stolicę tatarskiego chanatu.

Nad cerkwią świętych Heleny i Konstantyna krążą, płaczliwie nawołując, trzy kanie czarne. Wieje od rzeki i wąskoskrzydłe drapieżniki przypominają miotane wiatrem latawce. Zniżają lot i ślizgają się tuż nad dachami drewnianych domów. Asfalt zaczyna przypominać zwietrzałą lawę i płynnie przechodzi w piaszczyste wygony ulicy Nabiereżnej. Stepowy żar leje się z nieba, a z bujnego krzaka słychać improwizację łozówki. Ten brązowy, nieprzykuwający uwagi wyglądem ptak ma pewną zdumiewającą cechę. Łozówka nie ma własnego, swoistego dla gatunku głosu. Dźwięki, które wydaje o każdej porze dnia i nocy, to szalone, przyspieszone kompilacje mewich okrzyków, ćwierkania wróbli czy jazgotów jakichś afrykańskich ptaków. Wszystko, co mogła usłyszeć na swojej życiowej drodze.

20 czerwca. Przestworzami nad kazańskim Kremlem rządzą jerzyki w nieustannym pościgu za owadami. Czarne sierpy sylwetek kotłują się wokół krzywej Wieży Söyembikä. W grupach i pojedynczo. Wznoszą się uderzając pośpiesznie długimi, wąskimi skrzydłami i zaraz spadają w zawrotnym locie koszącym. Jerzyk to niezrównany, niestrudzony lotnik i większość czynności życiowych wykonuje w powietrzu. Siada jedynie, by założyć gniazdo na skalnych półkach, w dziuplach czy niewielkich otworach w budynkach. Podobno młode jerzyki, zanim osiągną dojrzałość, potrafią latać bez przerwy przez trzy lata. Ptaki tego gatunku mogą żyć przeszło 20 lat, codziennie pokonując przynajmniej 500 kilometrów. W ciągu życia przelatują zatem około czterech milionów kilometrów. Cztery miliony. A może i więcej?

Poranne cumulusy, monumentalne olbrzymy. Ulotne, niepowtarzalne, wielopiętrowe struktury. Koło południa ciemnieją, a ich wierzch rozpłaszcza się złowrogo. Zrywa się zapierający dech wiatr i po chwili z nieba lecą ciężkie, gorące krople. Wiatr przygnał ze wschodu, z drugiego brzegu Kazanki, znad szkaradnych blokowisk, ciężką granatową chmurę. Wszędzie na wschodzie bloki są tak samo brzydkie. Brak tynku, obnażone łączenia płyt jak stare blizny, zabudowane balkony, ozdobione wedle upodobań właściciela. Wyglądają jak klawiatura popsutych zębów. Pęknięty beton podwórek, klepiska osiedlowych ulic. Zardzewiałe garaże.

Grzmoty pomrukują gdzieś w oddali, a deszcz wściekle grzechocze o blaszany daszek. Przebiegamy w bramę Wieży Spaskiej i tu razem z kilkoma wycieczkami czekamy na koniec kataklizmu. Jak zwierzęta na pustyni, które karnie przeczekują upał w cieniu. Z błotnistych strumieni wyciągam porwanego przez nurt chrząszcza, dziera włochatego. Pędził gdzieś zaaferowany jak mała amfibia, z czarną lśniącą głową i matowym, lekko karbowanym odwłokiem. Kładę go na ścianie, a owad grzecznie wczołguje się w jakiś suchy załom. Przeczekuje tak jak my.

30 czerwca. To tylko kilkadziesiąt kilometrów od Warszawy, ale mijamy głuche wsie, zagubione w lesie drewniane chatki. Powoli zapada zmierzch. Przez otwarte okno wpada zapach wilgotnej łąki i powtarzalna, fletowa piosenka śpiewaka. Drozda śpiewaka. Gdzieś przy drodze brzęczy swoim suchym, owadzim głosem świerszczak. Mieszkańcom tych okolic pewnie nie przyszłoby do głowy, że to ptak. Mniejszy niż wróbel, bardzo skryty, z charakterystycznie zaokrąglonym ogonem.

Wreszcie docieramy na miejsce. W wieczornej ciszy i mgle rozlega się zwielokrotniony echem klangor i nad naszymi głowami przelatuje uderzając rytmicznie skrzydłami 20 żurawi. Z bagna dobiega równomierne drapanie derkacza. „Pierwszy skrzypek łąki” – jak pisał Mickiewicz, choć jego głos porównuje się raczej do skrobania grzebieniem po krawędzi deski. Derkanie u źródła ma głośność około stu decybeli i wwierca się głęboko w ludzkie ucho. Łacińska nazwa oddaje najlepiej ten dźwięk: Crex crex.

Derkacz jest wielkim wygranym unijnych programów. Dopłaty za wstrzymanie pokosów do sierpnia sprawiły, że populacja gatunku wzrosła. Wcześniej gniazda, pisklęta i dorosłe ptaki koszono razem z łąkami. I my słuchamy derkania w zrenaturyzowanej (czyli przywracanej do stanu naturalnego) za unijne pieniądze dolinie rzeki Łasicy. Derkacz wygląda trochę jak odchudzona kuropatwa, ale bardzo rzadko udaje się go wypatrzeć. Kryje się w wysokich trawach, przemyka między nimi tak zwinnie, że nie poruszy nawet źdźbłem. Rzadko podrywa się do lotu, bo lata niezdarnie – sterowanie i lądowanie jest trudne, kiedy się ma bardzo krótki ogon.

15 lipca. W kościele na warszawskim Służewie żegnamy Antka Marczewskiego, trzydziestoletniego dominikanina i ornitologa. W ostatniej drodze towarzyszy mu kilkaset osób. Cztery dni temu, na mazurskiej drodze, życie Antka przerwało uderzenie pioruna. W przeddzień śmierci, w jakimś metafizycznym przeczuciu końca, zapisał w dzienniku: „Ponownie wraca do mnie refleksja nad moim życiem, które jawi mi się jako spełnione i generalnie dobrze przeżyte. Gdybym miał odejść, chciałbym być w stanie łaski uświęcającej i pogodzony z tymi, z którymi wcześniej się poróżniłem”. Odszedł dobry, uśmiechnięty, wrażliwy człowiek. Niestrudzony popularyzator wiedzy przyrodniczej. Autor dziesiątek artykułów, świetnej książki o ptasich ostojach. Człowiek dialogu, który o sprawach ekologii potrafił dyskutować z każdym. Cierpliwie, życzliwie i merytorycznie. Nie potrafię sobie wytłumaczyć, jaki mógł być w przypadku Antka boski plan. Tak bardzo będzie go brakowało, szczególnie teraz, w czasach, kiedy zaczyna się prawdziwa walka o przyszłość polskiej przyrody. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 32/2016