Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Rozpoczynając nowy cykl czytań liturgicznych, w tym roku bierzemy do rąk Ewangelię według św. Mateusza. Zgodnie ze starożytną tradycją, popartą studiami egzegetów, Mateusz miał napisać swoje dzieło, będąc już starcem. Adresatami jego opowieści o Jezusie byli chrześcijanie nawróceni z judaizmu. Wiek autora jest tutaj ważnym szczegółem, bo wydaje mi się - a z sędziwymi osobami mam często okazję rozmawiać - że człowiek stojący przed otwierającą się bramą życia wiecznego widzi pewne rzeczy ostrzej i ocenia lepiej niż niejeden trzydziesto-, czterdziestolatek. Starzec może i chodzi wolniej, ale idzie z pełną świadomością, że każdy jego krok, każde słowo mogą tu na ziemi być ostatnimi.
"Czuwajcie, bo nie wiecie, w którym dniu Pan wasz przyjdzie" - mówi Jezus. Tę zachętę ozdabia dziwną przypowieścią, w której Boga i dzień Pański przyrównuje do złodzieja. Słuchacze Jezusa odczytywali tę przypowieść jako ostrzeżenie przed straszliwymi wydarzeniami. Mnie jednak intryguje szczegół o dwóch ludziach pracujących na polu i dwóch kobietach pracujących przy żarnach. W obu przypadkach jedno ma być wzięte, a drugie zostawione. Św. Augustyn w jednym z kazań wyjaśnia, że to my, księża, jesteśmy tymi pracownikami w polu oraz że to cały Lud Boży jest kobietą stojącą przy żarnach. Zabranie jednych to nic innego jak gest nagrodzenia za dobre dzieła, za pamięć o ubogich, za radość czerpaną z nadziei.
Augustyn ze smutkiem konstatuje, że na świecie są chrześcijanie źli i dobrzy, duchowni źli i dobrzy, święte zakonnice pracujące jak dzielne kobiety i posiadające integralność cielesną, ale duszę zepsutą. Zostaną zostawieni.
W piekle? Ależ nie! Zostawieni w swoim malkontenctwie, szukaniu ukrytych wrogów, narzekaniu na sekularyzację i laicyzację. Łatwo obarczający winą za pustoszejący Kościół społeczeństwo dobrobytu i liberalizm, telewizję i gazetę. Śniący ciągle sen o potędze, ale zostawieni w pustym Kościele, trwający w przerażającym milczeniu: dlaczego nagle zrobiło się tu tak pusto?
Bo przypowieść o czuwaniu i Jezusowa zachęta do wypatrywania nadejścia dnia Boga ma w sobie pewną trudność, którą trzeba obejść. Może prowadzić do obsesji na tle osobistego zbawienia, czytaj: szczęścia, albo do radosnej, rozważnej wierności własnemu powołaniu. Ta pierwsza postawa koncentruje się na sobie i nie zaprasza innych do świata żywej wiary. Ale za to radosna, rozważna wierność własnemu powołaniu, sumienne wypełnianie tego, co z niego wypływa, jest w stanie przezwyciężyć wiele kryzysów. Dobrze, jeśli towarzyszy temu świadomość, że każdy nasz krok, słowo, Msza święta, gest, posiłek w rodzinie, podanie ręki ku zgodzie może być tym ostatnim we własnym życiu albo w historii naszego świata. To nie wyzwala malkontenctwa, ale pozwala patrzeć w przyszłość.
Do tego jednak trzeba się obudzić.
I Adwent to taki właśnie czas.