O rycerskich nazistach i zbydlęconych Polakach

Melodramat "Laconia", wyprodukowany przez niemiecką telewizję publiczną i pokazany także w Wlk. Brytanii i Włoszech, to przykład historycznego rewizjonizmu. Niemiecka narracja o II wojnie wkracza na grząski grunt.

07.11.2011

Czyta się kilka minut

U-156 i U-506 podczas akcji ratowniczej rozbitków z "Laconii" / fot. Oblt. z. S. Leopold Schuhmacher / Wikipedia / CC 3.0 /
U-156 i U-506 podczas akcji ratowniczej rozbitków z "Laconii" / fot. Oblt. z. S. Leopold Schuhmacher / Wikipedia / CC 3.0 /

Była to jedna z największych masakr, jakich niemiecki okręt podwodny dokonał podczas "bitwy o Atlantyk" - w zmaganiu, gdzie stawką była dominacja nad życiodajnymi dla aliantów drogami morskimi. Walczono z determinacją: mimo wielkich strat, alianci pchali kolejne konwoje, a niemieckie u-booty prowadziły morską odmianę "wojny totalnej".

Dramat na Atlantyku

12 września 1942 r. okręt podwodny U-156 kapitana Wernera Hartensteina zatopił brytyjską "Laconię". Okrążając Afrykę, statek płynął z Egiptu do Anglii; na pokładzie było 2,7 tys. ludzi, w tym 1800 włoskich jeńców, a także brytyjscy żołnierze; było też stu polskich żołnierzy (pilnowali Włochów) i grupa cywilów, w tym kobiety i dzieci. "Laconia", przed wojną jednostka pasażerska, była transportowcem wojskowym i Hartenstein miał prawo ją atakować - tak jak 2,5 roku później sowiecki okręt podwodny mógł zatopić "Gustloffa".

Na temat tego, co działo się na pokładzie po uderzeniu torped, są różne wersje. Ocenia się, że zginęło co najmniej 1700 osób, w tym 1000-1400 Włochów. Walczono o miejsca w szalupach. Według części świadków, brytyjscy oficerowie i Polacy otwierali ogień do jeńców, gdy ci szturmowali szalupy - aby najpierw mogły wsiąść kobiety z dziećmi (choć, zdaniem historyka Fredericka Grossmitha, Polacy nie mogli strzelać, bo nie mieli amunicji). Tak czy inaczej, Włochów wpuszczano do szalup na końcu. Uratowała się większość Brytyjczyków (i Polaków), zaś większość Włochów - nie.

Gdy Hartenstein zorientował się, że na "Laconii" płynęli Włosi - a więc sojusznicy - zdecydował się ratować rozbitków. Początkowo akcję wspierał admirał Karl Dönitz, dowódca u-bootów; na jego rozkaz z pomocą przyszły dwa niemieckie okręty podwodne i jeden włoski. Przez kilka dni płynęły na powierzchni z rozbitkami na pokładach, holując szalupy z pozostałymi. U-156 nadał w eter informację po angielsku o akcji ratunkowej i wywiesił flagę Czerwonego Krzyża - mimo to był atakowany przez amerykański bombowiec.

Uratowano 1200 ludzi; z u-bootów przejęły ich okręty rządu Vichy. Hartenstein otrzymał od Dönitza Krzyż Rycerski. Ale admirał skarcił też swych kapitanów za ratowanie Anglików i Polaków - i wydał rozkaz, który do historii wszedł jako "Laconia-Befehl": dowódcom u-bootów zakazywał ratowania rozbitków.

Dżentelmen na pokładzie

Sprawa "Laconii" była wyjątkiem w realiach "wojny podwodnej", gdzie obie strony nie interesowały się tym, co działo się z załogami zatopionych statków. Był to bez wątpienia ludzki odruch niemieckich kapitanów (tym bardziej że gdy dowództwo kazało im przerwać akcję ratunkową, nie posłuchali). Ale można zapytać: czy Hartenstein ratowałby rozbitków, gdyby nie było wśród nich Włochów? Zanim zginął wraz z okrętem w 1943 r., zatopił 20 alianckich statków. Nic nie wiadomo, by ratował rozbitków - poza tymi z "Laconii".

Pytanie o motywy Hartensteina jest istotne dla oceny tego, co zrobił. Wykazał się człowieczeństwem, to oczywiste. Ale czy był bohaterem? Na rycerskiego wojownika bez skazy kreuje go pokazana w ubiegłym tygodniu przez niemiecką telewizję "Laconia". Na ekranie Hartenstein ratuje rozbitków po tym, jak widzi w wodzie kobietę z dzieckiem. "Gdyby był pan Brytyjczykiem, byłby pan dżentelmenem" - mówi mu uratowana kobieta. "Także w Niemczech są dżentelmeni" - odpowiada, a widz przeciera oczy: co ten człowiek robi na pokładzie u-boota?

Równie rycerski jest filmowy admirał Dönitz. Twórca morskiej odmiany "wojny totalnej" i posłuszny wykonawca rozkazów Hitlera jest tu przeciwstawiony oficerowi-naziście, który naciska go, by kazał porzucić rozbitków. Kapitan i admirał to personifikacja mitu o "czystym Wehrmachcie"...

Kolejnych dwoje głównych bohaterów to Niemka i Brytyjczyk. Franka Potente gra członkinię niemieckiego ruchu oporu; naziści zabili jej rodzinę, a ona uciekła z córeczką aż do Egiptu, gdzie trafiła na "Laconię"... Mamy tu rodzące się uczucie między kobietą a brytyjskim oficerem, który niedawno stracił żonę i dzieci w nalocie na Londyn. Wątek melodramatyczny w roli listka figowego "historycznej poprawności"?

Na drugim biegunie są... no tak, Polacy. Pilnujących jeńców polskich żołnierzy film pokazuje w sposób, w jaki przedstawia się zwykle strażników z obozów koncentracyjnych. To zbydlęcone kreatury, które torturują Włochów (jeńcom pomaga zaś brytyjski palacz), odmawiając im jedzenia i wody, a gdy statek tonie, zabraniając wyjścia z ładowni na pokład...

Oczywiście: jeśli Polacy przyczynili się do śmierci Włochów, nie ma powodu, by o tym nie mówić. Rzecz jednak w proporcjach: za traktowanie jeńców i za to, co działo się na pokładzie tonącego statku, główną odpowiedzialność ponoszą Brytyjczycy. Tego w filmie nie ma. Zostaje wrażenie, że to nie niemiecka torpeda (czy naprawdę wystrzelił ją ten sympatyczny kapitan?), ale polscy sadyści są winni masakrze.

Filmy kształtują wyobraźnię

Ktoś mógłby powiedzieć, że to tylko jeden film. Błąd. "Laconia" to kolejny filmowy epos, przez który zwykły Niemiec poznaje historię. Inaczej niż w Polsce, tam telewizja publiczna namiętnie eksploatuje tematy historyczne. W opowieściach o nalotach ("Drezno"), dramacie uciekinierów z Prus ("Ucieczka", "Gustloff") czy zgwałconych kobietach ("Anonima") czasem balansowano na linie. Ale jak dotąd udawało się nie przekroczyć granicy historycznego rewizjonizmu.

Wyobraźnię historyczną milionów Niemców kształtują dziś przede wszystkim takie filmy. Indywidualne losy, a w tle wydarzenia dotykające milionów - to sposób na nowoczesne opowiadanie o przeszłości (ktoś nazwał to "sentymentalizacją historii", bo często mamy tu też miłość). A także - element poszukiwań nowej niemieckiej tożsamości. Tematy filmów odnoszą się do emocji, które wprawdzie zawsze były obecne w niemieckich rodzinach, ale do niedawna słabo w przestrzeni publicznej. A jako że takie obrazy jak "Gustloff" czy "Laconia" powstały za publiczne pieniądze, wolno je postrzegać jako element polityki historycznej - odpowiedzialność za nie ponosi instytucja państwowa, film oglądano w 5,5 mln domów, a "Der Spiegel" uznał go za "jedno z filmowych wydarzeń roku".

***

12 lat mija od chwili, gdy w Niemczech nastąpił "powrót własnych ofiar". Dziś przycichły spory, czy Niemcom wolno pokazywać się w takiej roli albo eksponować postacie "dobrych nazistów". Co nie znaczy, że nadal nie ma problemu: nie chodzi o to, czy powstają filmy na takie tematy, ale jak przedstawiają historię? To pytanie o dzisiejszą niemiecką "normalność".

Gdy więc mówi się, że Erika Steinbach straciła w Niemczech na znaczeniu, to - patrząc na "Laconię" - nasuwa się pytanie: czy aby nie straciła dlatego, gdyż wiele z jej myślenia weszło do ogólnie akceptowanej narracji historycznej?

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, kierownik działów „Świat” i „Historia”. Ur. W 1967 r. W „Tygodniku” zaczął pisać jesienią 1989 r. (o rewolucji w NRD; początkowo pod pseudonimem), w redakcji od 1991 r. Specjalizuje się w tematyce niemieckiej. Autor książek: „Polacy i Niemcy, pół… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2011