O Nowej to Hucie piosenka

Zaprojektowana jako wzorcowe miasto, po latach marazmu odżywa jako turystyczna atrakcja: trochę skansen, a trochę park rozrywki.

03.01.2015

Czyta się kilka minut

Stanisława Oświęcimka, barmanka – obecnie na emeryturze – w sesji modowej, w której wzięli udział pracownicy restauracji Stylowa, maj 2006 r. / Fot. Grażyna Makara
Stanisława Oświęcimka, barmanka – obecnie na emeryturze – w sesji modowej, w której wzięli udział pracownicy restauracji Stylowa, maj 2006 r. / Fot. Grażyna Makara

Plac Centralny, zaprojektowane przez Tadeusza Ptaszyckiego oraz Martę i Janusza Ingardenów serce Nowej Huty. Socrealistyczna architektura i ogromne wolne przestrzenie; z kandelabrowych lamp sączy się przydymione światło. Żeby poczuć się jeszcze bardziej jak w minionej epoce, wystarczy kilka minut spaceru na Centrum C, do Stylowej.

Lokal od czasów PRL-u ani drgnął. Na środku sali duża kolumna, za nią, pod lustrzaną ścianą, bar z wystawką alkoholi. Na przykrytych połyskującymi obrusami stolikach stoją wysokie miedziane świeczniki, udekorowane sztucznymi różami. Jest portier i szatniarka, siedząca z krzyżówką przy niskim stoliku; sztuczny bluszcz w oknach i błyszcząca dyskotekowa kula pod sufitem.

A toaleta, nawet dla „gości konsumujących”, kosztuje pięćdziesiąt groszy.

Dancing pod krawatem

Leona Michałek i Stanisława Olchawa zwracają się do siebie per „kierowniczko” i „zmienniczko”. Obie koło sześćdziesiątki, eleganckie – starannie ułożone włosy nie mają prawa się rozburzyć, a złota biżuteria nie ma prawa pozostać niezauważona. Stylową przejęły u schyłku PRL-u; wcześniej pracowały w niej jako barowe.

Otworzony w 1956 r. lokal miał być restauracją dla nowohuckiej śmietanki (potem został kawiarnią najwyższej kategorii „S”). Na dancingu każdy mężczyzna był pod krawatem – inaczej nie wpuszczano. Dziś do Stylowej, jak do żywego muzeum, przychodzą turyści, którzy z zachwytem rozglądają się po staroświeckim lokalu. Stali bywalcy łypią na nich, marszcząc czoła.
Leona i Stanisława z nostalgią wspominają poprzedni system. – Kiedyś 10 minut po otwarciu było u nas pełno. Teraz robotników w Hucie już nie ma, a młodzież ucieka do Krakowa i tam się bawi – referuje Stanisława. – Mamy też takich klientów, którzy zapoznali się w Stylowej, tu urządzali wesele, a teraz świętują u nas pięćdziesięciolecie ślubu. Często nam mówią, żeby tu nic nie zmieniać i broń Boże nie wypuszczać lokalu z rąk.

– Stylowa to jeden z najstarszych lokali w Hucie i wypadałoby go zatrzymać – mówi Leona. – Nam nie chodzi tylko o swoje interesy, ale o wartość dla kolejnych pokoleń. Stylowa nie jest naszą własnością, to lokal gminy. Oni muszą o to zadbać.

– A w ogóle się nie poczuwają. Nic nie remontują, a czynsz jest tak wysoki, że dochodzi do 75 proc. naszych kosztów. I co roku jest podnoszony – dodaje Stanisława.

– Czekają, kiedy splajtujemy – przerywa jej Leona. – Nie stać nas na zmianę wystroju i wyposażenie lokalu, dlatego poziom się obniżył. Czym innym jest zachowanie dawnego klimatu, a czym innym, gdy coś jest stare i brudne. Jak zacznie nam brakować, to zrezygnujemy na pewno.

Stanisława ucisza ją ręką i stanowczym głosem mówi: – Nie tak prędko. Zrobimy wtedy przebranżowienie na ciucholand, to dobry interes. Bo banków może już tu wystarczy.

Komunistyczny disneyland

Pod Stylową często podjeżdżają trabanty. Wysiadający z nich turyści robią zdjęcia okiennej okleinie z dużą, szarą sylwetką Lenina. Potem naciskają żeliwną klamkę ciężkich drzwi i udają się na „prawdziwego komunistycznego drinka”. Kierowca trabanta, czyli przewodnik Crazy Guides – firmy organizującej nieszablonowe zwiedzanie Nowej Huty – ma przyjezdnym zapewnić „pełną przygód, melancholijną podróż w czasie”.

Trabanty są różne – brudnoszare, socjalistycznie czerwone, w kolorowe kwiaty. We flocie Crazy Guides oprócz dziesięciu „mydelniczek” są jeszcze: stara nysa 522, polonez, maluch i autobus-ogórek.

Michał Ostrowski, założyciel Crazy Guides, swojego pierwszego trabanta kupił 10 lat temu – z ogłoszenia w gazecie, od starszego pana, który jeździł nim prawie całe życie.

– To miał być wariacki pomysł. Inny od tego, co robią wszyscy. Pomalowałem samochód, założyłem działalność gospodarczą, i zacząłem jeździć. Wymyśliłem trasę i miejsca, które chciałem pokazywać turystom – opowiada, kręcąc się w obrotowym fotelu.
Dziś obowiązkowymi punktami każdego „Communism Tour” (cena: 140 zł za osobę, czas trwania: trzy i pół godziny) są plac Centralny, Centrum Administracyjne Huty, kościół Arka Pana, kilka najstarszych osiedli i restauracja Stylowa. Opcja „Communism Deluxe” (dłuższa o półtorej godziny i droższa o 40 zł) to klasyczny przykład peerelowskiej równości: „za drobną dopłatą można być tym bardziej równym wśród równych”: w cenie jest obiad w barze mlecznym i wizyta w mieszkaniu z minionej epoki. Crazy Guides wynajmują w Nowej Hucie M-2 (teraz na os. Uroczym), które „ma jeszcze pachnieć komuną”. Mają swój zestaw wykończeniowy – meblościankę na wysoki połysk i skajowy wypoczynek. W bloku z wielkiej płyty na turystów czeka aktor ubrany zgodnie z modą z lat 70. (zimową porą w kufajkę i gumiaki). Z uśmiechem częstuje ich ogórkiem konserwowym i setką wódki. Jeśli na wycieczkę trabantami zdecyduje się większa grupa, może liczyć na dodatkowe atrakcje: inscenizację kolejki po wódkę, aresztowanie przez milicję czy powitanie I sekretarza.

– Hutę da się ująć w jeden produkt, który można sprzedawać: pokażemy ci, jak się żyło w komunie – mówi Michał. – Nie chcieliśmy, żeby ludzie dostawali pakiet nudnych informacji o Hucie, tylko żeby ją poczuli. Gdybym miał większe fundusze, zrobiłbym własne muzeum PRL-u. Odtworzyłbym kilka ulic z aktorami, którzy odgrywaliby sceny sprzed kilkudziesięciu lat. Taki komunistyczny disneyland.

Crazy Guides zabierają też turystów do C-2 Południe Cafe (os. Górali, na którym się znajduje, roboczo nazywane było właśnie C-2), kawiarni w stylu epoki. Założona przez pasjonatów Nowej Huty, schowana jest w jednym z pomieszczeń Centrum Kultury im. Norwida (dawniej Dom Hutnika). Można usiąść na trzeszczącej wersalce albo w starym, kinowym fotelu. Ze stolika wyklejonego tygodnikiem „Solidarność” zerka Wałęsa, obok stoją świeczniki zrobione z zaśniedziałych metalowych koszyczków do szklanek. Na wieszaku wisi szary prochowiec, hełm i biała milicyjna pałka. Większość mebli i pamiątek przynieśli mieszkańcy Huty – ze swoich mieszkań nie chcą robić skansenów, ale nie chcą też wyrzucać pamiątek na śmietnik.

Na ciasta w dawnym stylu – bananowca, marlenkę i śmietankowy blok z galaretką – przychodzą ludzie młodzi, którzy powoli przestają narzekać, że w Hucie nie ma gdzie wyjść na kawę. Ale też seniorzy, którzy rozglądając się po wnętrzu, wspominają młodość – co środa organizowane są spotkania dla pań „w kwiecie wieku”.

Plątanina schronów

Przez drzwi kawiarni widać znajdujące się po drugiej stronie korytarza kino „Sfinks” – jedyne z trzech kultowych kin w Nowej Hucie, do którego nadal można przyjść na film.

Kino „Świt” zamieniono w małe centrum handlowe, a w bliźniaczym „Światowidzie” znajduje się Muzeum PRL-u. Na obłażącej elewacji wielkiego budynku z kolumnadą wisi plakat zapraszający na wystawę fotografii „Kadrowanie PRL-u”. Na drzwiach napis: „Muzeum PRL-u (w organizacji)”. To oficjalna, pełna nazwa. Placówka działa od dwóch lat – współprowadzą ją gmina miejska i Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Nie jest kontynuacją Muzeum PRL-u w Nowej Hucie, które w „Światowidzie” działało do 2013 r. jako oddział Muzeum Historii Polski.

Na razie w budynku dawnego kina odbywają się tylko wystawy czasowe.

– Wiemy, że najważniejszym elementem każdego muzeum jest jego wystawa stała. Czekamy na decyzję Rady Muzeum w sprawie scenariusza. Kiedy zapadnie, ogłoszony zostanie konkurs na remont budynku i budowę wystawy – mówi Zbigniew Semik, zajmujący się w Muzeum PRL-u edukacją. – Pracujemy też nad stałym udostępnianiem schronów przeciwatomowych pod „Światowidem”. Mają wąskie i długie korytarze, można je zwiedzać tylko w małych grupach i z przewodnikiem.
Schrony z okresu zimnej wojny tworzą siatkę połączeń niemal pod całą Nową Hutą (jest ich ok. 260). Radny dzielnicy, Tomasz Urynowicz, razem z Forum Mieszkańców Nowa Huta OdNowa chce stworzyć projekt „Podziemna Nowa Huta” . W plątaninie podziemnych korytarzy widzi szansę na turystyczny hit.

– Mieszka pani gdzieś niedaleko czy musi jechać aż do Krakowa? – pytają kierowniczki Stylowej, kiedy kończymy rozmowę.
Dla wielu mieszkańców Nowa Huta wciąż nie jest częścią Krakowa; dla Leony i Stanisławy to raczej miasto uwięzione w mieście.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, zastępczyni redaktora naczelnego, szefowa serwisu TygodnikPowszechny.pl. Z „Tygodnikiem Powszechnym” związana od 2014 roku jako autorka reportaży, rozmów i artykułów o tematyce społecznej. Po dołączeniu do zespołu w 2015 roku pracowała jako… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 02/2015