Barbaria wyszlachetniała

MONIKA GOLONKA-CZAJKOWSKA, etnolożka: Historia Nowej Huty jest skomplikowana: bierna i bezmyślna masa przeistoczyła się w ofiarę, a potem przeciwnika despotycznego systemu. Broniąc krzyża i budując Arkę, stworzyli obraz samych siebie.

08.07.2019

Czyta się kilka minut

Bar mleczny przy placu Centralnym z zachowanym wystrojem wnętrz z lat 50. XX w., 2017 r. /
Bar mleczny przy placu Centralnym z zachowanym wystrojem wnętrz z lat 50. XX w., 2017 r. /

RENATA RADŁOWSKA: Proszę mnie oprowadzić po Nowej Hucie.

MONIKA GOLONKA-CZAJKOWSKA: Panią? Nowohuciankę?

Dopiero od 20 lat. Może czegoś nie wiem?

Od czego zacząć?

Od placu Centralnego – jak wszyscy.

Wolę od parku Ratuszowego. Kiedy o nim myślę, to zawsze widzę starszych panów, którzy grają przy stolikach w szachy i karty. Siedzą na ławkach w enklawie zieleni, dobrze im tu. Park ma stałych bywalców, należy do kogoś konkretnego. Myślę też o paradoksach historii, o tym, jak przypadek rządzi przestrzenią – gdyby jednak w tym miejscu zbudowano ratusz nowohucki? Gmach wielki, monumentalny, na miarę nowego miasta... Nie byłoby dziś parku, tych ludzi, tych spotkań. To było możliwe, bo przecież jesteśmy na głównej osi reprezentacyjnej Nowej Huty.

Dziś nadal jest reprezentacyjna?

Chyba tak. Również dla przyjeżdżających z innych części Krakowa. Kiedy wysiadają z tramwaju, widzą coś innego niż to, co zostawili za sobą. Chociaż ten nowo- hucki monumentalizm nie bardzo odbiega od monumentalizmu cesarsko-galicyjskiego ulicy Basztowej. Ale w Hucie człowiek widzi całą panoramę: środek placu nie jest zarośnięty, drzewa nie zasłaniają głównych osi widokowych; Łąki Nowohuckie są odsłonięte. Jest horyzont, którego na próżno szukać w ścisłym centrum miasta.

Przeprowadziłam się z Kazimierza. Na początku w starej Hucie czułam się źle: za dużo światła, przestrzeni, za wielkie to wszystko, przytłaczające. Właściwie żadnego przypadku, miasto ułożone i – poza wyjątkami – bez kolejnych warstw, nakładania się na siebie epok.

Ale stara Huta podlega nieustannym przeobrażeniom! Proszę popatrzeć na to, co dzieje się wokół placu Centralnego. Osiedle Centrum E – zbudowane w latach 90., inne niż wszystko dookoła. Food trucki przed Nowohuckim Centrum Kultury – to też znak nowego, mody na mobilną gastronomię, która podbija centra wielkich miast. Jeżeli ktoś chce iść śladami przeszłości, może to zrobić z przewodnikiem i też się nie zawiedzie. Są w Nowej Hucie te same sklepy, co w innych częściach Krakowa, sieciówki, banki. Są i miejsca, które rejestrują historię najnowszą, jak chociażby Pomnik Solidarności przy Łąkach, zrobiony ze slabów wyprodukowanych w tutejszym kombinacie.

Sam plac Centralny rzeczywiście niewiele się zmienił, szkielet pozostał nienaruszony, inaczej wyglada za to wnętrze. Idąc w stronę alei Róż, mijamy pierwsze „miejsce fantomowe” – tu stał pomnik Lenina. Niesamowite jest, jak tkwi w świadomości mieszkańców. Jest punktem orientacyjnym: „Proszę dojść do miejsca, gdzie stał pomnik Lenina, potem w lewo”, „widzimy się o ósmej przy Leninie”.

Ale cofnijmy się kilkadziesiąt metrów, pod bar mleczny Centralny. Miejsce transhistoryczne – jakie było w latach 70., takie jest i dziś. Kiedy jestem w Hucie, zawsze jem tam pierogi ruskie.

Bar mleczny przy placu Centralnym z zachowanym wystrojem wnętrz z lat 50. XX w., 2017 r. / FOT. JACEK BOROŃ REPORTER

Widziała Pani te drewniane krzesła, tablice z menu, poręcze? Żyrandole jak w sali balowej – a do tego mielony. I jeszcze personel posługujący się tym samym językiem („ruskie raz”), kontaktujący się ze sobą jak w wojsku, niewchodzący w bliższe relacje z klientami, bo i po co. Człowiek przyszedł zjeść, a nie rozmawiać o pogodzie. To wszystko trwa w oryginalnej formie. Ludzie przychodzą na smaczne i tanie posiłki, ale też pewnie dla tej atmosfery i aranżacji. Kupują konwencję, której przecież nie wymyślono; ona po prostu się nie zmieniła. Najstarsi przychodzą, bo ich na bar mleczny stać, a jednocześnie dostają darmowy powrót do przeszłości, swojskość, nieudawanie.

Tak, to rzeczywiście niezwykły w swej zwyczajności punkt nowohuckiej przestrzeni. Dlatego funkcjonuje również jako atrakcja turystyczna – rodzaj kulis, za które spragnieni doświadczenia autentyczności turyści mogą bez przeszkód wejść, by podglądnąć i posmakować „wschodnioeuropejskiej egzotyki”.

Podobny status ma restauracja Stylowa. Kiedyś gwiazda gastronomii, lokal uważany za ekskluzywny. Dziś podobnie jak stojący nieopodal bar mleczny pełni podwójną funkcję. Bywa nadal miejscem spotkań mieszkańców i jest chętnie odwiedzany przez turystów, którym mówi się, że czas się tu zatrzymał. Może i zatrzymał, a może to świadome granie socrealistyczną przeszłością? W barze na placu Centralnym też się gra, owszem, ale to po prostu teatr życia, gdzie aktorzy stają się gwiazdami mimo woli. Stylowa pełna jest natomiast peerelowskich cytatów, pamiętam te głowy Lenina postawione w środkowym miejscu sali. Ale skoro jesteśmy w tym miejscu, chciałabym sama o coś zapytać. Zawsze mnie ciekawiło, kto mieszkał w blokach w reprezentacyjnej części Nowej Huty. Panią nie?

Bardzo! Nad Stylową mieszkał pewien inżynier, który ożenił się i wprowadził do żony, też inżyniera. Oboje byli ważni dla kombinatu. Dostali małe mieszkanie, tyle że w prestiżowym miejscu, „na starówce”. Ludzie mu zazdrościli, a on nie wiedział czego, przecież to była klitka.

A ja spotkałam pana, który przekonywał, że mieszkania w najlepszych lokalizacjach, czyli przy alei Róż i wokół placu Centralnego, dostawali hutnicy ze Śląska, których ściągnięto na rozruch kombinatu. To byli doświadczeni specjaliści, trzeba było więc ich zachęcić do przyjazdu. Czy były to jednolite enklawy? Nie wiem. Z pewnością jednak były w Hucie miejsca, w których żyła arystokracja robotnicza.

Albo taki „blok szwedzki”. Byłam tam kiedyś, bo chciałam wiedzieć, co działo się w tej dzielnicy, gdy skończył się stalinizm. Nowa Huta przestała być wówczas „oczkiem w głowie” władzy; po opublikowaniu tekstów Ważyka i Kapuścińskiego właściwie stała się dla niej poważnym, wizerunkowym problemem. Zaprojektowany przez Ingardenów nowoczesny, przeszklony i kolorowy blok zrywał z ciężką manierą socrealistycznego monumentalizmu. Wybudowano go w 1957 r. i był symbolem oddechu, innego już myślenia o człowieku w mieście. Inwestycja wzorcowa, jak wiele zresztą w Hucie, która przez długie lata pełniła funkcję poligonu doświadczalnego. Huta była gigantycznym laboratorium.

Nie tylko urbanistycznym.

Wprowadzano ciekawe rozwiązania społeczne. Przykład to założona przez Jadwigę Beaupré nowoczesna izba porodowa i pierwsza szkoła rodzenia na osiedlu Willowym, rzecz w ówczesnej Polsce nieznana. I to też symbol kolejnego etapu w życiu miasta – osiedlania się, zapuszczania korzeni.

Wracając do „bloku szwedzkiego”: spotkałam kiedyś kobietę, która dostała w nim mieszkanie. Opowiadała, jak wszyscy czekali na ten blok. Ona nie wierzyła, że władza ludowa da jej mieszkanie w czymś tak fantastycznym i nowoczesnym; była przekonana, że zamieszka tu tylko kadra kierownicza z kombinatu. A jednak dostała mieszkanie.

Zasiedlono miejską legendę.

Wiele miejsc w Hucie stawało się fantomowymi. Ów fantom krył się nie tylko w języku, proszę raz jeszcze popatrzeć na park Ratuszowy – niezbudowany ostatecznie ratusz miał być wzorowany na tym w Zamościu. Tadeusz Binek, architekt, który nadzorował inwestycję, po latach napisał, że nie zrealizowano jej, bo zabrakło pieniędzy.

Miejscem fantomowym stał się dla mnie blok na osiedlu Zgody 7 – gdzie mieścił się sklep nazywany Światem Dziecka, ale i inne. Na przykład słynna Składnica Harcerska.

I sklep muzyczny.

Mieszkałam w innej części miasta i Nowa Huta kojarzyła mi się właśnie ze sklepami. Jeździłyśmy z mamą, żeby kupić te rzeczy, których w centrum miasta nie było. Mama zaglądała do sklepu obuwniczego Ciżemka, do Kory i Mody Polskiej, a ja do sklepu papierniczego. Nowohuckie Centrum Kultury zawsze miało świetną ofertę, więc to chyba kolejna miejska legenda, że w Hucie mieszkał człowiek sformatowany, stworzony według jednego, komunistycznego wzorca.

I nigdy nie był sam. Przyjechały z nim tysiące innych młodych.

Tak narodziła się potrzeba wspólnotowego życia. Ludzi połączyły doświadczenie dzieciństwa i wczesnej młodości na wsi, w małym miasteczku, a potem budowania miasta i budowania przyszłości w tym mieście. Nigdzie indziej nie ma tylu kół emerytów, co w Hucie; oczywiście nie chodzi o samą instytucję, ale uczestnictwo, angażowanie się, bywanie. Tak jak kiedyś tysiące młodych zaczynało z tego samego poziomu, z podobnym doświadczeniem, tak później wspólnie zaczęli dorastać i wreszcie się starzeć. A przyzwyczajenia dotyczące życia towarzyskiego pozostały.

Te dziesiątki tysięcy ludzi, którzy przyjechali budować dzielnicę pod Krakowem, siedzą dziś na ławkach między blokami. I rozmawiają. To, co ich połączyło, jest dziś tak mocne, że na starość wciąż potrzebują swojej bliskości. Na ławce są trzy osoby, dosiada się czwarta, jest ciasno, ale i piąta się zmieści. Nie ma dystansu, jest bliskość fizyczna. Gdzieś obok bawią się dzieciaki, a oni spokojnie rozmawiają, plotkują, żyją. Takiego obrazka nie zobaczy się w żadnym innym miejscu Krakowa. Mają wspólne wspomnienia, wspomnienia z budowania miasta. A kiedyś pili, bili się, rozrabiali. Ruja i poróbstwo, jak pisał Ważyk w „Poemacie dla dorosłych”.

Wyobraźmy sobie: na plac budowy, do miejsca, w którym nie ma niczego, przyjeżdżają tysiące młodych ludzi. Wyrwanych z wiejskich społeczności. Dookoła goła ziemia, jakieś marzenia i wiara we własną moc, którą skutecznie wzmacniała propaganda.

Owszem, rozrabiają – w końcu wrzucono ich w ludzki kocioł, a każdy chciał zaistnieć, walczyć o przyszłość. Ten okres w ich życiu nazywam przedłużoną kawalerką, fazą przejściową. We wsiach nikt by tego nie zauważył, ale w Nowej Hucie była już skala makro. Potem stali się robotnikami budującymi domy, poszli do pracy w kombinacie, jakoś okrzepli, dojrzeli, pozakładali rodziny. Narodziła się nowa społeczność, heterogeniczna. W dodatku weszli w przestrzeń już dla nich zaplanowaną i zagospodarowaną; musieli jej się podporządkować, ale sami ją również modyfikowali. Starali się dopasować do zasad nowego, miejskiego życia – z jego blaskami i cieniami. Chociaż mimo wszystko sądzę, że w tym pierwszym okresie było więcej blasków niż cieni. Pamiętajmy, że Huta dała im awans społeczny i poczucie stabilizacji, a dla pokolenia, które przeżyło okupację i chaos powojnia, musiało to być niezwykle ważne.

Dlaczego więc ten awans społeczny zamienił się potem w jego odwrotność? Że lata 90. to czas zły dla Huty, że stała się ona symbolem marginesu społecznego? Tak przecież myślał o Hucie Kraków.

Ale kto właściwie mieszkał w Krakowie, w jego centrum? Mieszczanie, dla których Nowa Huta była mentalnie ciałem obcym; politycznie, społecznie i gospodarczo czymś niemożliwym do zaakceptowania. Czas budowy Nowej Huty był dla Krakowa trudny. Władza ludowa mówiła, że buduje modelowe miasto; już nie Kraków był pępkiem świata, lecz Nowa Huta pod Krakowem. Kraków stworzył wyobrażenie Nowej Huty jako siedliska komunistów – Huta była jedną wielką barbarią. Nałożyły się na siebie dwie figury: komunistycznego miasta i dzikiego najeźdźcy ze Wschodu.

O Hucie mówiło się też, że jest największą wsią w Polsce. Tak powstał jej stereotyp jako miejsca zamieszkanego przez „wieśniaków”. W niechęci do Huty przerabiamy moim zdaniem nasz narodowy kompleks chłopskości – bycia chamem, który tęskni za byciem panem.

Kiedy ci osadnicy stali się mieszkańcami miasta?

W chwili, gdy zaczęli dostosowywać swoje życie do reguł miasta i kombinatu. Anna Zadrożyńska, nieżyjąca już znakomita etnografka, wytłumaczyła w jednej ze swoich prac, na czym polega różnica między robotnikami w mieście a ludźmi na wsi. Gdy człowiek przeprowadza się do miasta, zaczyna żyć według innego rytmu; dzieli czas na pracę i czas wolny po pracy, który stara się inaczej zagospodarować. Rolnicy dzielą z kolei swoje życie na codzienność i święto, ponieważ na „czas wolny” po pracy w takim rozumieniu jak nasz nie ma tam miejsca. Robotnicy w Nowej Hucie zaczęli pracować w innym trybie, miejskim. To było coś, co diametralnie zmieniło ich życie. A potem urodziło się pierwsze pokolenie nowohucian, ludzi już stąd.

Ale nie jeździli do Krakowa. Huta im wystarczała do życia.

Dostali działki pracownicze, tam odpoczywali, mieli namiastkę życia na roli. Siedzieli nad Zalewem Nowohuckim, chodzili do kina, do knajpy. No właśnie, te knajpy. W nowohuckich lokalach spotykały się dwie kultury – miejskiej knajpy i wiejskiej gospody.

Osadnicy uczyli się, jak pić kawę. Na przykład w Stylowej.

Może to miejska legenda?

Nie sądzę. Kelnerki, które pracowały w Stylowej od początku, opowiadały mi kiedyś o tej edukacji. Najpierw same się uczyły, poznawały jej smak. Był gorzki, nieznośny, ale próbowały do skutku i się przyzwyczaiły. Później tę tajemną wiedzę o kawie – że może być z cukrem albo z mlekiem i cukrem; że pije się ją powoli, delektuje się i koniecznie w eleganckim naczyniu – przekazywały junakom. Początki były trudne. Jeden z drugim posłodził, zamieszał i wypił duszkiem; trzeci z czwartym wsypał pół cukierniczki, żeby zabić gorycz.

Do kawiarni chodziła najpierw elita fachowców, hutnicy, którzy pracowali na piecach martenowskich, „prawdziwi hutnicy”. Ale czy akurat do Stylowej? Na pewno jeździli do Feniksa przy ul. św. Jana, w starym centrum Krakowa, czasem do Europejskiej przy rondzie Mogilskim.

A junacy suszyli pranie przed blokiem.

To jeden z tych obrazków, które kojarzą się z Nową Hutą: bielone prześcieradła suszą się na trawnikach przed blokami. Są i inne opowieści, których ostatecznie nie da się potwierdzić – że trzymali w mieszkaniach kury, świnie, ktoś wypasał krowę przed blokiem. Są zdjęcia Wiktora Pentala, które pokazują i taką Hutę; myślę jednak, że krowy należały do tych „przednowohucian”, którzy nie dali się władzy ludowej wyrzucić z własnej ziemi.

Huta to ruch.

I zamieszanie. Bo tam, gdzie są młodzi, tam zawsze jest ruch. Potem miasto się uspokoiło. Kolejne pokolenia były coraz bardziej mobilne, a kombinat przestał być monokulturą. Huta jest dziś sypialnią, z której raczej wyjeżdża się do pracy i szkoły w inne rejony Krakowa.

Jaka pamięć odchodzi?

O „przednowohucianach”, autochtonach. Te wioski, na których zbudowano miasto i kombinat, przez wieki zaopatrywały stary Kraków w owoce i warzywa, były jego spichlerzem. Tu był mocny ruch ludowy, tradycje.

Nowa Huta rozbiła te społeczności. Osadnicy i autochtoni stanęli po dwóch stronach barykady. Pamiętam opowieści pewnej Romki. W kółko słyszała, że ma nie zbliżać się do gospodarstw, bo ją wieśniacy porwą i zatłuką. Dokładnie to samo mówili o tutejszych osadnicy – nie zbliżaj się, bo cię zabiją. Z kolei mieszkańcy wsi, których pola, ogrody i sady topniały w błyskawicznym tempie wchłaniane przez miasto i kombinat, właśnie w junakach i robotnikach upatrywali przyczyny swojego tragicznego położenia, traktowali ich więc jak barbarzyńskich najeźdźców.

A osadnicy któregoś dnia upomnieli się o kościół. W mieście, które miało być bez Boga. Bóg przywędrował za nimi ze wsi?

„Miasto bez Boga” to jedna z najbardziej nośnych peryfraz odnoszących się do początków Nowej Huty. Posługiwał się nią często ks. Józef Gorzelany, który koordynował budowę Arki Pana – pierwszego kościoła wzniesionego już w nowej dzielnicy. W symbolicznym uniwersum nowohuckiej pamięci funkcjonuje zresztą kilka strategicznych miejsc i wydarzeń, w których na różne sposoby przewijają się odniesienia do sfery religijnej. Dwa z nich są szczególnie ważne – Nowohucki Krzyż i wspomniana już Arka Pana.

Epizod, zwany współcześnie „walką o krzyż”, odnosi się do wydarzeń z kwietnia 1960 r. O uwzględnieniu w planie zabudowy miasta jakiejkolwiek nowej świątyni nie mogło być wówczas mowy. Nie oznacza to jednak, że przybywający do Nowej Huty osadnicy nie mogli kontynuować praktyk religijnych. Na niedzielne msze chodzili do stojących w granicach dzielnicy pięciu świątyń.

Ale chcieli mieć swój kościół, a nie taki, który zastali.

Gra o kościół toczyła się nie tylko na najwyższych szczeblach władzy państwowej i kościelnej, ale wciągnęła też mieszkańców. Zapewne dla większości walka o krzyż była pierwszą tak wyraźną i szokującą konfrontacją z opresyjnym systemem. Tym bardziej niespodziewaną, że choć Nowa Huta miała być wzorcowym miastem socjalistycznym, także i tu na poziomie praktyki społecznej funkcjonowały niepisane reguły zażyłości kulturowej, normujące stosunki między rządzącymi i rządzonymi. Osadnicy mogli praktykować wiarę, jeśli praktyki te ograniczały się do przestrzeni prywatnej czy też przedwojennych kościołów i kaplic.

Kiedy jednak najważniejszy symbol chrześcijański – wysoki, drewniany krzyż, zapowiadający budowę świątyni – wierni umieścili w centralnej części dzielnicy, nastąpiła jawna kolizja semantyczna, niemożliwa do zaakceptowania przez władzę. Parafrazując sformułowanie Michaela Herzfelda, obowiązująca w zażyłości kulturowej zasada dyskrecji została złamana i na jaw wyszedł utrzymywany w tajemnicy sekret. Próba usunięcia krzyża spowodowała, że utajony, przeczuwany do tej pory konflikt został odsłonięty i wzmocniony, boleśnie odczuty przez wszystkich świadków wydarzeń.

O tej walce Huta lubi opowiadać. To pierwsza z nowohuckich dum.

Ten epizod stał się alternatywą dla opowieści o mrocznych początkach budowy socjalistycznego miasta. Przerodził się w nowy mit założycielski.

Junacy stali się bohaterami. Awans.

Drugą z centralnych figur pamięci o nowohuckich dziejach, związanych z życiem religijnym mieszkańców, jest Arka Pana, która gromadzi wspomnienia o najbardziej burzliwym okresie w dziejach Nowej Huty, czyli przełomie lat 70. i 80 XX w. Arka to zwyczajowa nazwa pierwszego, wzniesionego już w nowej dzielnicy kościoła pw. Matki Bożej Królowej Polski, uważanego przez mieszkańców za jedno z najważniejszych miejsc w dzielnicy. Dramatyczne wydarzenia, jakie rozgrywały się tu w stanie wojennym, zachowały się nie tylko w pamięci świadków, ale są również obecne w „postpamięci” młodszych generacji.

Cofnijmy się do końca lat 60., kiedy rozpoczęła się realizacja projektu. Jego szczęśliwe zakończenie miało obnażyć słabość ideologii komunistycznej i programu ateizacji społeczeństwa. Wprowadzone do dyskursu przez ówczesnego proboszcza parafii ks. Józefa Gorzelanego metafory Nowej Huty jako „miasta bez Boga” i „czerwonego morza” dobrze wpisywały się we wspomnianą na początku „czarną legendę” Nowej Huty.

Dlaczego Arka?

Posłuchajmy ks. Gorzelanego: „Od pierwszej chwili miałem takie myśli, że to musi być arka, musi być łódź, bo Nowa Huta stała się czerwonym morzem. Powiedziałem to kardynałowi Wojtyle. Mówiłem, że musimy zbudować łódź na środku czerwonego morza”.

Punktem wyjścia dla tego pomysłu była jednak nie tyle opowieść o przeprowadzeniu przez morze ludu Izraela, ile zinterpretowana na swój sposób historia o potopie. Jej finałem miało być duchowe odrodzenie dzielnicy – powtórne stworzenie miasta, tym razem już zgodnie z regułami ustanowionymi przez Boga. Ambiwalentną symbolikę wody w Biblii – uśmiercającej i odnawiającej – dostosowano do kontekstu politycznego, w którym „morze czerwone” kojarzono z komunizmem (potocznie zwanym „czerwoną zarazą”) i Związkiem Sowieckim („czerwoni”). Zgodnie z egzegezą chrześcijańską nowohucka Arka miała pełnić rolę wykonanego wedle wskazówek Boga schronienia, ratującego sprawiedliwych, oraz symbolu zbawienia w Chrystusie.

Kiedy konsekrowano świątynię, od kilku dni padał intensywny deszcz. Zrobiło się symbolicznie.

Ulewę skomentował w kazaniu kard. Wojtyła, odnosząc ją do symboliki wody w obrzędzie chrztu i poświęcenia. To, czego nie można było usłyszeć wprost, dopowiadał zebrany wokół Arki tłum. Zaczęła wówczas krążyć pogłoska o zagrażającej miastu powodzi, której zapobiec będzie mogła tylko konsekracja Arki.

W kontekście uroczystości poświęcenia ulewa stała się metafizycznym znakiem – zwiastunem nowego potopu, symbolem wielkiego przełomu, nadejścia końca tego świata i początkiem odnowy. Znakiem zagłady współczesnego Babilonu, miasta komunistycznego, i symbolem narodzin miasta świętego, wzniesionego zgodnie z boskim planem na podobieństwo Nowego Jeruzalem.

W latach 80. Arka też płynęła po wzburzonych wodach.

Teren wokół niej był areną otwartej walki pomiędzy protestującymi, identyfikującymi się z ideałami Solidarności a oddziałami milicji. Tutaj 13 października 1982 r., kilkadziesiąt metrów od kościoła, zginął 20-letni pracownik kombinatu Bogdan Włosik.

Miasto niezłomne.

A w perspektywie mitu o mieście niezłomnym nowo wybudowana Arka weszła w rolę chrześcijańskiej twierdzy, atakowanej przez mroczne siły komunistycznego Zła. W tym kontekście Arka to przede wszystkim główne miejsce akcji opowieści o Hucie walczącej – robotniczej dzielnicy, będącej symbolem oporu wobec władzy komunistycznej.

Historia Huty jest skomplikowana: bierna i bezmyślna masa przeistoczyła się już u początków historii dzielnicy w ofiarę, a potem aktywnego przeciwnika despotycznego systemu. Nie dziwi więc, że pamięć o obronie krzyża i wydarzeniach osnutych wokół historii Arki stała się dziś udziałem dużej części samych mieszkańców. Na jej podstawie stworzyli obraz samych siebie.

A sama Huta stopniowo przeistaczała się z „miasta-otchłani”, oczekującego kar niebieskich, w miasto „okryte sławą, nowy gród, zesłany z nieba na ziemię” – by użyć zacytowanych przez Władimira Toporowa formuł biblijnych. ©

DR HAB. MONIKA GOLONKA-CZAJKOWSKA jest etnolożką. Pracuje naukowo w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej UJ jako profesor uczelniany. Autorka książki „Nowe miasto nowych ludzi: Mitologie nowohuckie”. Członek zespołu naukowego HERILIGION. Renata Radłowska jest dziennikarką „Gazety Wyborczej”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 28/2019

Artykuł pochodzi z dodatku „Kraków. Antropologie dziedzictwa