O dwóch Andrzejach z Krakowa, co zszokowali Prawo i Sprawiedliwość

Konwencja kandydata na prezydenta Andrzeja Dudy to największy od miesięcy sukces PiS-u. List, który niedoszły kandydat Andrzej Nowak wysłał po niej do prezesa Kaczyńskiego – największy cios w tę partię.

14.02.2015

Czyta się kilka minut

Andrzej Duda i Andrzej Nowak / Fot. Szymon Blik / Stefan Maszewski / REPORTER
Andrzej Duda i Andrzej Nowak / Fot. Szymon Blik / Stefan Maszewski / REPORTER

7 lutego do jednego z najnowocześniejszych studiów telewizyjnych w Warszawie zjechało 3500 działaczy i sympatyków PiS-u, by wziąć udział w inauguracji kampanii prezydenckiej Andrzeja Dudy. Kosztujące kilkaset tysięcy wydarzenie trwało dwie godziny: zaczęła piosenkarka Natalia Niemen, później sylwetkę kandydata nieco przydługo przedstawiał popularny na prawicy aktor Jerzy Zelnik. Mówcą w amerykańskim stylu był Lucjusz Nadbereżny, niespełna 30-letni prezydent Stalowej Woli, który wybory wygrał w pierwszej turze. W kilka minut porwał salę success story o młodym ambitnym działaczu, który postanowił zmienić otaczającą rzeczywistość. Nie było mowy o Smoleńsku, komunistach, układzie – była krytyka PO oraz szyderstwa z prezydenta Komorowskiego i premier Kopacz, ale w tle opowieści na temat marzeń młodych Polaków o pracy i normalnym państwie. Bo celem sztabowców było pokazanie PiS-u jako partii ludzi młodych i pełnych energii, nie zaś zgorzkniałych i „moherowych beretów”.
Zwieńczeniem dzieła było dopracowane wystąpienie samego Dudy oraz confetti i baloniki, spadające na głowy ludzi, którzy podobny show widzieli po raz pierwszy w swoim politycznym życiu.
Morale wzrosło
– Zrealizowaliśmy cel – chwali się rzecznik partii i mózg przedsięwzięcia Marcin Mastalerek. – Widziałem po konwencji reakcje ludzi na Andrzeja. Jeździliśmy razem po Polsce „Dudabusem”. Traktowali go jak gwiazdę – opowiada trzydziestoletni poseł, który dopiero w listopadzie znalazł się w partyjnym pierwszym szeregu.
Bo rzeczywiście jednym z ważniejszych celów konwencji było polepszenie rozpoznawalności Dudy, także w elektoracie PiS-u, w sondażach miał on bowiem mniejsze poparcie niż cała partia. Teraz, według badań Norberta Maliszewskiego, ta rozpoznawalność skoczyła o 10 punktów procentowych – do poziomu ponad 60 proc.
Ale dla PiS-u ważny był też cel wewnętrzny. – Konwencja dała dużego kopa uczestnikom i działaczom. Tego potrzebowaliśmy – mówi „Tygodnikowi” europoseł Ryszard Czarnecki.
Inny z naszych rozmówców tak relacjonował bowiem nastroje przed imprezą: – Widziałem, co się działo w 1997 r., gdy AWS szedł po władzę. Pamiętam nastrój przed wyborami w 2005 r., gdy wygraliśmy. Przed wystąpieniem Dudy w ogóle nie widziałem tego napięcia, które towarzyszy marszowi po władzę.
Jeden ze sztabowców mówi wprost: – Dotąd nasza kampania była mocno krytykowana. Po konwencji to się zmieniło. Mastalerek i wiceszefowa PiS, Beata Szydło, która odważyła się wyłożyć setki tysięcy złotych, odnieśli sukces. Morale wzrosło.
Według naszych informacji wzrosło także u samego kandydata. – Psychicznie Andrzejowi było to bardzo potrzebne – mówi jedna z osób, która z nim pracuje. Entuzjastyczne reakcje setek słuchaczy, starannie wyreżyserowane przejście między działaczami, uścisk z żoną, specjalnie dobrana muzyka – wszystko sprawiło, że Duda bardziej niż dotąd uwierzył w siebie.
Dla PiS-u ważne jest i to, że dziennikarze i politycy innych partii również dostrzegli w Dudzie poważnego gracza. W mediach dość zgodnie przyznawano, że impreza kontrastowała ze zorganizowaną dzień wcześniej sztampową Radą Krajową PO, na której oficjalnie poparto kandydaturę obecnego prezydenta. „Po wystąpieniu Komorowskiego nawet krzesła ziewały” – ironizował Paweł Wroński w „Gazecie Wyborczej”.
– Ostre ataki, np. ze strony prof. Tomasza Nałęcza, to dowód na nasz sukces. Poczuli, że z kandydaturą Dudy trzeba się liczyć – mówi Czarnecki, odwołując się do słów prezydenckiego doradcy, który stwierdził, że za Dudą ciągnie się cień Barbary Blidy, skoro pracował w ministerstwie sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, w czasie gdy doszło do tragicznej próby zatrzymania lewicowej działaczki. Prawdą jest, że w przedstawianym na konwencji życiorysie Dudy starannie wygumkowano epizod współpracy z Ziobrą. Dla rzetelności trzeba dodać jednak, że w resorcie zajmował się legislacją, nie zaś ściganiem politycznych wrogów.
Jak dobrze, że zachorował
Co ciekawe, pomysł na konwencję nie wszystkim członkom PiS-u się spodobał. Podobnie jak nie wszyscy dobrze przyjęli fakt, że wycofany na czas kampanii Jarosław Kaczyński nie zabrał głosu w jej trakcie.
Bo pod warstwą sukcesu jest coś jeszcze: do prezesa PiS-u nieustannie przychodzą osoby, które uważają, że mają lepszy pomysł na zwycięstwo. W jednym ze scenariuszy konwencji było miniseminarium, które mieli przeprowadzić związani z partią profesorowie Zdzisław Krasnodębski, Ryszard Legutko czy Andrzej Nowak. Legutko oficjalnie prosił Nowaka, by przemówił – Nowak bowiem, którego część środowisk bliskich PiS-owi wymieniała jako potencjalnego kandydata na prezydenta, miał być symbolem jedności prawicy.
W czwartek przed konwencją Nowak poinformował jednak, że jest chory, po czym na stronie wydawnictwa Arcana opublikował swoje niewygłoszone przemówienie. Wybuchła bomba.
Na pozór bowiem krakowski profesor wychwalał PiS za postawienie na młodego kandydata. Apelował, aby partia – zamiast powoływać się na powrót do IV RP – wzbudziła w Polakach nadzieję na pozytywną zmianę. Oczywiście potępił prezydenta Komorowskiego i rządy PO, które nazwał najgorszymi w ciągu ostatniego ćwierćwiecza. Ale to tylko naskórek, w istocie bowiem prof. Nowak zakwestionował niemal wszystkie pisowskie dogmaty. W partii dziękowano Opatrzności, że profesor jednak nie wygłosił przemówienia, bo konwencja zamiast sukcesu zmieniłaby się wówczas w spektakularną klęskę.
Nowak nie tylko wezwał Jarosława Kaczyńskiego do odejścia w cień, wyszydzając mrzonki o tym, że jak Churchill czy de Gaulle zostanie on premierem na stare lata. „Dziś mamy rok 2015. Kiedy zacznie funkcjonować nowy rząd po wyborach parlamentarnych, na progu roku 2016, proszę wybaczyć tę uwagę, prezes Jarosław Kaczyński będzie miał 67 lat. Tyle, ile miał Marszałek Piłsudski w chwili śmierci. Roman Dmowski był w tym wieku już od kilku lat faktycznym emerytem politycznym” – pisał Nowak, przypominając też, jak haniebnie PiS potraktował prof. Piotra Glińskiego, którego wystawiał kilkakrotnie jako kandydata na premiera. Tak surowej oceny nie wystawił jeszcze nikt z wewnątrz ugrupowania.
Krakowski historyk twierdzi, że jeśli PiS nie wygra jesiennych wyborów, prawica musi poszukać nowej siły politycznej, która spełni jej nadzieje. W dość długim liście nie tyle więc zachęca PiS, by obok Dudy wskazał kandydata na premiera, ile by wytypował kogoś, kto będzie realnie dowodzić, aby nikt nie mógł zarzucić, że za młodymi czai się „straszliwy demiurg” Kaczyński. To nie tylko apel o wymianę pokoleniową – to zarzucenie PiS-owi anachroniczności, powiedzenie niemal wprost, że partia nie rozumie, co dzieje się w Polsce, i dlatego nie jest w stanie wygrać.
Nowak – choć zastrzega, że nie jest ekspertem od kampanii wyborczych – mówi, że PiS powinien stać się szeroką platformą włączającą nowych ludzi do pracy nad programem. Biorąc pod uwagę fakt, że do ubiegłego roku Kaczyński raczej pozbywał się kolejnych współpracowników, to zarzut niezwykle bolesny.
Ambicja, głupota, spisek
– Prezes nie jest zbyt emocjonalny, żeby miał się tym przejąć – odpowiada dyplomatycznie jeden ze współpracowników Kaczyńskiego na pytanie, jak główny adresat apelu Nowaka przyjął niewygłoszone przemówienie. Mimo to w partii natychmiast zaczęły powstawać teorie wyjaśniające sytuację. Najłaskawsza dla Nowaka mówiła, że chodzi o urażoną ambicję: profesor naprawdę uwierzył, iż będzie kandydatem prawicy, a potem poczuł się oszukany. Mniej wyrozumiali mówili o politycznej głupocie, a nawet o spiskowcach, którzy mieli posłużyć się Nowakiem do realizacji swych celów.
– Katastrofa – komentuje jeden z bardziej liberalnych współpracowników Jarosława Kaczyńskiego. – Prof. Nowak chyba kompletnie nie rozumie, czym jest polityka. Popełnił bowiem dwa fundamentalne błędy. Po pierwsze, nie daje się na samym początku kampanii wyborczej amunicji przeciwnikom politycznym. Dyskusji o zmianie lidera także nie rozpoczyna się w tym momencie. Sam termin zgłoszenia tego pomysłu całkowicie go dyskwalifikuje. Po drugie, błąd jego analizy polega na tym, że Kaczyński nie ma następcy. Przy całej sympatii, gdyby liderem uczynić Dudę, za pół roku dałby się komuś wykiwać i straciłby władzę.
Nasz rozmówca zwraca też uwagę na problem tzw. profesorskiej frakcji w PiS-ie, która miała doprowadzić do polepszenia jakości polityki tej partii; frakcji, z którą Kaczyński lubi rozmawiać i przebywać, ale która raczej utwierdza go w poczuciu nieomylności, niż jest źródłem ciekawych pomysłów lub analiz.
– Na szczęście list został przykryty konwencją – cieszy się znany polityk PiS-u.
Tu zaszła zmiana
Problem w tym, że przemilczenie apelu Nowaka nie zlikwiduje problemów, o których w nim mowa. Być może w złym czasie i miejscu, ale jest on przejawem dość trzeźwej oceny partii Kaczyńskiego. Nowak dostrzegł, że poza chęcią odsunięcia PO od władzy trudno w niej dostrzec jakiś świeży pomysł polityczny. A trudno oczekiwać, by obywatele postanowili dać władzę Kaczyńskiemu tylko po to, by odsunął Platformę: potrzeba koncepcji, która trafiałaby w społeczne oczekiwania i emocje. Oczywiście PiS może czekać, aż fala społecznych protestów zwiększy antyrządowe nastroje, ale wbrew twierdzeniom części prawicowych publicystów Polska nie jest beczką prochu, która tylko czeka na iskrę, która zmiecie rządzących i da władzę opozycji.
Choć Nowak nie pisze tego expressis verbis, ma rację twierdząc, że Jarosław Kaczyński jest politykiem anachronicznym. Jak zauważył niedawno Bartłomiej Sienkiewicz w „Przeglądzie Politycznym”, siedem lat rządów Donalda Tuska zupełnie zmieniło polską politykę, polskie społeczeństwo i jego oczekiwania od polityki. Jarosław Kaczyński i PiS zdają się tego nie dostrzegać. Można krytykować tor zmian, jaki Polsce nadała Platforma, ale nie można go ignorować, głosząc hasła sprzed dziesięciu lat.
Paradoksalnie, odsuwając do tylnego szeregu Jarosława Kaczyńskiego, ogłaszając zjednoczenie prawicy i blisko współpracując z partiami Gowina czy Ziobry, PiS realizuje zalecenia prof. Nowaka. Ta zmiana wywołuje u twardogłowych pisowców niezadowolenie. Tyle że nawet ona pozostaje na poziomie taktyki, nie zaś strategicznej zmiany celów i programu. Weźmy przykład: jeśli PiS chce pozyskiwać młodych, dlaczego gra na populistycznym haśle obniżenia wieku emerytalnego? Cofnięcie tej reformy oznacza przecież wzrost składek ZUS albo wprost podatków, co najmocniej uderzyłoby właśnie w młodych. Wyrzucenie setek tysięcy osób na emeryturę też nie zlikwiduje bezrobocia wśród młodych.
PiS – jeśli chce przyciągać nowych wyborców – musi być nowoczesny nie tylko w formie kampanii, ale też w programie. Mówienie o tym, że „trzeba pogonić Platformę”, nie wystarczy.
©

MICHAŁ SZUŁDRZYŃSKI jest dziennikarzem „Rzeczpospolitej”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2015