Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Trzy wymiary, w których upływa nam czas, poddane są sile ziemskiego przyciągania; w czwartym wymiarze - wymiarze czasu, siła przyciągania jest siłą tęsknoty. Nasza tęsknota ma najczęściej obraz ludzi kochanych tak bardzo i tak głęboko wpisanych w naszą pamięć i serce, że w wyobraźni zdajemy się ich niemal dotykać. Tęsknota za Bogiem nie ma wymiernych kształtów, bo Bóg jest poza czasem, chociaż to w czasie tęsknimy za Bogiem. Tęsknota za Bogiem jest nieuchwytna, niczego sobie nie wyobraża, nie ogląda po raz kolejny tych samych zdjęć, nie zbiera pamiątek, nie słucha nagrań, nie wpatruje się w słuchawkę telefonu, nie czeka na listy... Tęsknota za Bogiem odwołuje się do chwil, w których wiedzieliśmy ponad wszelką wątpliwość, że jesteśmy kochani, w których to nie my dotykaliśmy Bożej rzeczywistości, ale mieliśmy nieodparte poczucie tego, że to On nas dotyka. Pewnie nie tęsknilibyśmy, gdyby nie pamięć o doświadczeniu, w którym Bóg wyprowadził nas poza czas; gdyby nie wspomnienie tej chwili, w której chcieliśmy rozbić na pustkowiu namiot i ani nam w głowie było zająć się czymkolwiek innym niż trwaniem w Jego Obecności. Pamięć jest jedną z wypadkowych tęsknoty. Przyspieszenie ziemskie mierzy się w metrach na sekundę, tęsknotę za Bogiem - pamięcią w czasie.
Nie możemy się uwolnić od siły ziemskiego przyciągania. Stan nieważkości jest w dostępnych nam trzech wymiarach niemożliwy. W czwartym wymiarze - wymiarze czasu - stan nieważkości przeżywają ci, którzy przestają tęsknić. Nie tęsknią - nie pamiętają; nie pamiętają - mało kochają. Tracą wówczas swój ciężar, bo miłość waży. “Zważono cię na wadze i okazałeś się zbyt lekki" (Dn 5, 27). Pozbawieni ciężaru krążymy wokół własnej tożsamości, wyrwani z orbity Bożego przyciągania, pijani poczuciem własnej samowystarczalności, bezwładnie obijający się o bogactwo ofert łudzących szczęściem na krótką metę - efektownym, chociaż bez wzajemności... Jeśli nie nabierzemy ciężaru, nasz Adwent nie będzie miał końca.
Będziemy krążyć po orbitach buntu wyrzucając Bogu, że zawiódł nasze oczekiwania: dał i zabrał, obiecał i nie dotrzymał, przyciągnął i odepchnął. “Uwiodłeś mnie Panie, a ja pozwoliłem się uwieść" (Jr 20, 7). Na orbicie buntu tracimy ciężar, odbiera nam go kurczowe trzymanie się własnych scenariuszy, fantów wygranych na loterii życia, zasuszonych kwiatów, które już dawno straciły zapach. Wyliczamy zawiedzione nadzieje i podliczamy straty. Wadzimy się z Bogiem, a przecież wcale nie chcemy wymazać Go z naszej pamięci. Chcemy, by się z nami rozliczył, przyznał nam status pokrzywdzonego przez los, nie doświadczał nas dłużej, pozwolił odpocząć, sprawił, by nasze marzenia stały się Jego marzeniami względem nas. Zbuntowani pamiętają o Bogu, ale równocześnie tak bardzo ciążą ku sobie, że siły przyciągania się równoważą...
Będziemy krążyć po orbitach ułudy przekonani o własnej wspaniałości, z ukontentowaniem zaglądając co rusz we własne curriculum vitae. Nie brak nam powodów do dumy: jesteśmy wszak ludźmi poważnymi, nasza pozycja nie pozwala nam na spontaniczny zachwyt nad naturą rzeczywistości. Mamy poczucie kontroli nad upływem czasu, odcinamy kupony z życia i skrzętnie je przechowujemy, by w stosownym czasie móc je okazać jako dowody wykorzystanych pracowicie chwil. Nigdy nie błagaliśmy nieba o zmiłowanie, nie wylewaliśmy przed Bogiem żalów nieprzytomni z bólu. Wydaje się nam, że znamy Boże zamiary, prowadzimy rozsądne analizy i dyskursy, potrafimy znaleźć odpowiedzi na dręczące nas pytania. Nie rozumiemy zapłakanych - są tacy nieopanowani... Samowystarczalni pamiętają o Bogu, ale równocześnie tak bardzo wierzą w siebie, że siły przyciągania się równoważą...
Będziemy krążyć po orbitach rezygnacji, nie próbując nawet wyrwać się z zaklętego kręgu rozczarowania. Zapomniani, przegrani, osamotnieni, smutni, zapatrzeni w odmowne listy, pragnący jedynie ciszy, w której można by się ukryć przed sukcesami innych. Nieśmiało pokonujemy progi, z lękiem otwieramy o świcie oczy, jeszcze przed rozdaniem kart wiemy, że nasza będzie najgorsza. “Z trudem znajdujemy, co mamy pod ręką" (Mdr 9, 16). Nie dostrzegamy światła i nie liczymy na dostrzeżenie, staramy się ze wszech miar wtopić w szarość adwentowych wieczorów. Trudno nam uwierzyć w Boga przegranych. Bóg jest i czeka, ale pewnie nie na nas. Usuwamy się sprzed ołtarzy. Poddaliśmy się, ale nie Bogu, tylko własnym ambicjom, które teraz drwią z nas nagie, odarte z ostatnich liści o delikatnych kształtach nadziei. Nasz jest mrok. Rozczarowani pamiętają o Bogu, ale tak bardzo uwierzyli we własną klęskę, że siły przyciągania się równoważą...
A Bóg wcale nie jest taki daleki, tylko krąg wokół niego zdaje się nie mieć końca.
S. dr hab. BARBARA CHYROWICZ jest filozofem i etykiem, profesorem KUL, kierownikiem Katedry Etyki Szczegółowej tej uczelni. Należy do Zgromadzenia Misyjnego Służebnic Ducha Św.