Nuda i guzik z prądem

Ostatnia odsłona ideologicznej wojny, w której pogrążył się nasz kraj, przypomniała mi o arcyciekawych badaniach, których wyniki ogłosił w 2014 r. w magazynie „Science” Timothy Wilson z University of Wirginia.

09.10.2016

Czyta się kilka minut

Badanej grupie wyznaczył on z pozoru prozaiczne zadanie: kazał im siedzieć w pokoju przez kwadrans i nie robić literalnie nic.
58 proc. badanych opisało to później w kwestionariuszach jako zadanie trudne. 32 proc. biorących udział w eksperymencie przyznało się z kolei, że oszukiwało słuchając muzyki czy dłubiąc w przemyconych na salę telefonach. Jeden z badanych wykorzystał pozostawiony przypadkowo na sali długopis, by sporządzić sobie listę spraw do załatwienia, inny w tym czasie z kartki z instrukcjami przekazanej przez naukowców wykonał sobie origami.

I teraz najlepsze: podczas kilku takich piętnastominutowych sesji (było ich w sumie 11) uczestnicy mieli w pokoju przycisk, którego naciśnięcie fundowało im bolesne, ale niegroźne dla zdrowia porażenie prądem elektrycznym. Powiedziano im, że mogą go zignorować, ale jeśli chcą, mogą go też użyć, sprawdzając, jak znaczna będzie siła kopnięcia. Wszyscy zarzekali się, że nie zrobią tego za żadne skarby. Po czym zrobiło to dwie trzecie facetów i jedna czwarta kobiet. Ba, jeden nieszczęśnik w ciągu owego kwadransa czuł się tak bardzo źle pozostawiony sam na sam ze swoimi myślami, że wolał porazić się prądem prawie 200 razy.

Wilson tłumaczy te wyniki ewolucyjną biologią, która nakazuje ssakom nieustannie skanować otaczającą rzeczywistość w poszukiwaniu szans i zagrożeń. W myśl tej koncepcji szalony rozwój zalewającej nas informacjami technologii nie byłby więc przyczyną naszych współczesnych kłopotów z zarządzaniem światem, lecz skutkiem takiego, a nie innego urządzenia naszych mózgów. Naukowcy i popularyzatorzy ich ustaleń spierają się regularnie o to, czy to zjawisko doprowadzone przez nas do absurdu pozwoli nam w zupełnie nieprawdopodobny sposób rozwinąć ten świat, czy – wręcz przeciwnie – doprowadzi nas do zawieszenia się systemów i zwyczajnie nas wykończy.

Ja na razie pozwolę sobie być w tej sprawie pesymistą. Chyba nie da się inaczej, gdy czyta się wyniki innych badań przeprowadzonych na 500 najbogatszych z listy „Forbesa” (cytowanych w książce Roberta Colvile’a „The Great Acceleration”), z których wynika, że gdy idzie o czas na spokojną, twórczą, niezakłócaną niczym pracę w samotności, mają go oni średnio 28 minut dziennie. Jeśli doda się do tego ustalenie, że sama świadomość, iż w naszej skrzynce mailowej znajduje się nieprzeczytana wiadomość, od razu zmniejsza nasze funkcjonalne IQ o 10 punktów – trudno nie oczekiwać katastrofy.

Owi najbogatsi w ogromnym stopniu decydują przecież o losach świata. W identycznej sytuacji jak oni znajdują się zapewne politycy. Również niemający czasu na myślenie, również preferujący rażenie prądem, a nie refleksję. Nie, nie stawiam tezy, że cały okołoaborcyjny spór wywołaliśmy sobie teraz po raz kolejny z nudów. Sprawa jest zbyt poważna, na szali leży ludzkie życie.
Nie mam wątpliwości, że autorami obydwu projektów kierowały ich (skrajnie odmienne) przekonania o tym, co jest dobre, a co złe. Kto jednak jeszcze ma jakiekolwiek wątpliwości, jakie były w tym wszystkim zamierzenia polityków, którym raz na cztery lata dajemy się niezmiennie uwodzić niczym patologicznie naiwna pensjonarka, przekonująca samą siebie, że przecież jeśli powiedział, że się zmieni, to się zmieni i odtąd wszystko będzie już inaczej? Przecież to już dawno niewynajmowani do roboty urzędnicy. To inżynierowie społecznej psychologii, dbający o to, byśmy w naszym eksperymentalnym pokoju czuli się komfortowo – ergo byśmy nie zostali w nim, broń Boże, na zbyt długo bez pobudzeń, bez zajęcia, tylko z własnymi myślami, bo przecież wtedy będzie rewolucja (skoro człowiek woli rażenie prądem niż święty spokój, nie może być inaczej). Oni bojąc się wojny na dole, wywołają ją w końcu tak czy siak, otwierając bowiem coraz to nowe pola sporów, konfliktów i podziałów, sprawią, że podburzana wciąż rzeka wystąpi z brzegów.

Powtórzę tezę, którą ogłaszałem już wiele razy, a owe przywołane na wstępie badania tylko mnie w niej utwierdzają: Europa, Polska, spora część tzw. bogatej Północy znudziła się już spokojem. Sięga właśnie do guzika z prądem. Mam wrażenie, że sytuację wielopłaszczyznowej kumulacji napięcia, której obecnie jesteśmy świadkami, rozwiążą wyłącznie albo wojna (domowa, światowa, lokalna), albo oddanie przez społeczeństwo władzy nad sobą w ręce kogoś, kogo umownie nazywam „producentem kleju”, kto pokaże ludziom nie punkty zbiórki do kolejnej bitwy, tylko możliwości budowania wspólnego życia w warunkach różnorodności postaw, przekonań czy wierzeń.

Idealizm, utopia? A co innego nam pozostaje? Krajobraz po aborcyjnej bitwie jest czytelny: jedni poddani zaczynają właśnie rewolucję, zmęczeni traktowaniem ich jak ideologicznych podludzi, drudzy – ci, którzy dotąd uwielbiali króla, widzą, że on nie tylko jest nagi, ale też cyniczny, obłudny i pazerny. Temperatura w kotle przekracza wartości krytyczne i każdy, kto ma w planach otworzyć teraz w Polsce kolejny front, będzie kiedyś odpowiadał za skutki, których dziś pewnie nawet nie jest sobie w stanie wyobrazić.

Może mógłby to zrobić, gdyby zechciał na moment wspiąć się z poziomu szympansów ciut wyżej, odłożyć sztandary i telefon i zostać na kwadrans ze swoimi myślami. Może w tej ciszy dotarłoby do niego, że ma przed sobą bardzo skończoną liczbę minut i zostanie precyzyjnie rozliczony (przez Boga i podręczniki historii) z tego, czy spędził je na wyświęcaniu środków prowadzących do celu, czy oparł je na dwóch najprostszych prawdach, mających moc ocalić nas przed nadciągającym kataklizmem. Primo: życie zawsze jest święte (a więc życie matki jest tak święte jak życie dziecka, życie dziecka – tak jak życie matki, życie uchodźcy tak jak życie nienarodzonego, życie chrześcijanina tak jak życie muzułmanina itd.). Secundo: jedynym wytrychem, jakim można dostać się do wolności drugiego człowieka, nie jest walka, lecz miłość. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Polski dziennikarz, publicysta, pisarz, dwukrotny laureat nagrody Grand Press. Po raz pierwszy w 2006 roku w kategorii wywiad i w 2007 w kategorii dziennikarstwo specjalistyczne. Na koncie ma również nagrodę „Ślad”, MediaTory, Wiktora Publiczności. Pracował m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2016