Głowa po urlopie. Jak działa nuda i jaki z niej pożytek

Znudzony mózg przechodzi katusze. Ale nuda to też wyzwanie, które pobudza go do kreatywności.

03.08.2023

Czyta się kilka minut

 / Il. JOANNA RUSINEK
/ Il. JOANNA RUSINEK

Być może pamiętacie ten ekspery­ment – było o nim głośno parę lat temu. Badaną osobę zamyka się na 15 minut w pomieszczeniu, gdzie nie znajduje się nic interesującego oprócz przycisku, który – o czym informuje zawczasu eksperymentator – wywołuje lekki szok elektryczny: niegroźny, ale nieprzyjemny. Zaskakującym wynikiem było nie tylko to, że znacząca część badanych postanowiła z własnej woli wcisnąć przycisk, byle tylko znaleźć sobie jakieś zajęcie, ale że wiele osób wciskało go wielokrotnie. Ogółem 67 proc. mężczyzn i 25 proc. kobiet woli bodziec negatywny od braku bodźców.

Podobne badania przeprowadzono też z udziałem szczurów. Obok tradycyjnego rażenia prądem istnieją jednak również bardziej humanitarne eksperymenty ilustrujące niechęć gryzoni do monotonii. Gdy zwierzęta te utrzymuje się przez wiele dni na monotonnej diecie składającej się wyłącznie z ich ulubionego pokarmu, to gdy później da im się do wyboru kilka różnych pokarmów, z własnej woli zjedzą coś, czego kilka dni wcześniej by nie tknęły. Tylko dlatego, że standardowy pokarm im się znudził.

Nuda to świetny i ważny, choć przez długie lata niedoceniany temat badawczy. A przecież należy do najbardziej uniwersalnych, najczęściej przeżywanych stanów emocjonalnych – któż z nas w ciągu ostatniego tygodnia nie nudził się przynajmniej raz? Badania pokazują, że spotyka nas to szczególnie często w pracy, co przynosi wymierną szkodę nie tylko dla nudzącego się pracownika, ale i dla pracodawcy. Ba, wygląda na to, że w dramatycznym zwrocie „śmiertelna nuda” tkwi ziarno prawdy – długotrwała, patologiczna nuda na tyle obniża jakość życia, że potrafi doprowadzić do samobójstwa. Z drugiej strony codzienne, przelotne znudzenie nasze powszednie to wyzwanie dla mózgu, na które ten potrafi reagować wzmożoną kreatywnością. No więc jak to jest z tą nudą?

Odpływanie przy u-boocie

Istnieje w psychologii szereg konkurencyjnych definicji nudy. D.R. Davies, V.J. Shackleton i Parasuraman zdefiniowali ją w 1983 r. jako „reakcję emocjonalną na środowisko, które jest niezmienne, lub które zmienia się w powtarzalny i łatwy do przewidzenia sposób”. P.C. Smith w 1955 r. stwierdził, że jest to „doświadczenie pojawiające się wskutek ciągłego wykonywania czynności, którą uważa się za monotonną lub powtarzalną”. Cynthia Fisher w 1993 r. zaproponowała następującą definicję: „nuda to przelotny stan afektywny, w którym jednostka odczuwa przejmujący brak zainteresowania bieżącą aktywnością”.

Za wszystkimi tymi propozycjami kryje się jednak fundamentalna prawidłowość: umysł człowieka (i wielu zwierząt, jak się okazuje) nie znosi braku pobudzenia i cierpi, gdy zaczyna mu brakować nowych bodźców. W tym momencie pojawia się nuda, a umysł zaczyna coraz gwałtowniej szukać sobie zajęcia. Jakiegokolwiek. A mózg ludzki przełączony na tryb „zrób cokolwiek!” to przedziwne zwierzę.

Nuda weszła z pełną mocą w świat psychologii akademickiej po II wojnie światowej, w trakcie której jej negatywne konsekwencje nabrały wymiernego znaczenia militarnego. Analitycy brytyjskich Królewskich Sił Powietrznych (RAF), badając skuteczność wykrywania ­u-bootów przez operatorów radaru, odkryli, że spada ona w zastraszającym tempie wraz z upływem czasu spędzonego na służbie. Było to nie tylko niebezpieczne, ale i zastanawiające, ponieważ łódź podwodna wroga pojawia się na radarze w postaci wyraźnej, jasnej plamki. Jak trudne może być dostrzeżenie świetlistej kropki tuż przed oczami, gdy wyczekiwanie na nią jest naszym jedynym zadaniem? Okazuje się, że bardzo, ale to bardzo trudne.

Angielski psycholog N.H. Mackworth przeprowadził na zlecenie RAF-u badanie, w którym uczestnicy śledzili podświetlające się kolejno cyfry na okrągłej tarczy zegara: 1… 2… 3… 4… Jedyne ich zadanie polegało na wciśnięciu przycisku, gdy któraś cyfra została pominięta, np. bezpośrednio po trójce podświetliła się piątka. Szybko okazało się, że zdrowi, dorośli badani już po spędzeniu pół godziny przy tym porażająco nudnym zadaniu stawali się nieskuteczni. Mózg za wszelką cenę unika monotonii i gdy tylko środowisko nie dostarcza mu wystarczającej stymulacji, uruchamia szereg działań zaradczych, czemu towarzyszy znane zjawisko „odpływania”.
 

Stany patologiczne

Tuż po II wojnie światowej, w 1951 r., kanadyjski neuropsycholog Donald O. Hebb przeprowadził jedną z najsłynniejszych serii eksperymentów mających rozwikłać „metodologię znudzonego umysłu”. Szybko okazało się, że systematycznie pozbawiony podniety mózg popada w stany, które trudno określić inaczej niż „patologiczne”.

Do badań Hebba zaproszono studentów, wyłącznie płci męskiej, płacąc im 20 dolarów za dzień. Badani zostali zamknięci w niewielkim pomieszczeniu, w którym znajdowało się tylko łóżko, kratka wentylacyjna i zamknięte drzwi. Aby mózgi badanych otrzymały jak najmniej bodźców zmysłowych, na dłonie nałożono im bawełniane rękawiczki, a ręce otoczono kartonowymi tubami, aby ograniczyć zakres ich ruchów. Poduszki w kształcie litery „U” otaczały ciasno ich uszy, a wszelkie pozostałe dźwięki tonęły w jednorodnym szumie wentylatora. Na oczy nałożono im panele z mlecznego półprzezroczystego plastiku, które przepuszczały światło i pozwalały na orientację w przestrzeni, ale uniemożliwiały dostrzeganie detali. Uczestnicy eksperymentu Hebba jedli w swoich pokojach, siedząc na łóżku, a potrzeby fizjologiczne załatwiali w położonej nieopodal toalecie, prowadzeni za rękę przez pomocników eksperymentatora. Eksperyment można było oczywiście przerwać w dowolnym momencie.

Większość studentów początkowo wyrażała się o nim entuzjastycznie, twierdząc, że w końcu będą mieli okazję „na spokojnie pomyśleć”, sporządzić plan pracy rocznej, przemyśleć wykłady itd. Jak można się spodziewać, nic z tego nie wyszło. Późniejsze relacje tych badanych, którzy wytrzymali pełne trzy dni eksperymentu, stanowią niepokojące świadectwo stopniowej dezintegracji normalnych procesów myślowych. Choć ich myśli początkowo rzeczywiście krążyły wokół pracy, życia prywatnego czy planów na przyszłość, tematy te szybko się wyczerpały. Wielu badanych opowiadało, że dla zabicia nudy odtwarzało w głowie, scena po scenie, swoje ulubione filmy, albo przypominało sobie znaną dobrze trasę, oczami wyobraźni śledząc każde drzewo, budynek i znak drogowy. Inni liczyli w głowie, dochodząc czasem do wielu tysięcy. I to jednak nie wystarcza na dłużej niż kilka godzin. Z czasem możliwości myślenia po prostu się wyczerpały. Jak to ujął jeden z badanych: „Nie potrafiłem wymyślić niczego, o czym mógłbym myśleć”.

Strach przed duchami

Od tego momentu stan emocjonalny badanych zaczął się degenerować. Epizody irytacji i lęku przeplatały się z dziecinnym wręcz pobudzeniem i wesołością. Mniej więcej połowa przeżywała też halucynacje wzrokowe. Zwykle rozpoczynało się od prostych form geometrycznych, jak świetliste paski, pręgi i kropki, ale z czasem – gdy i to było za mało dla śmiertelnie znudzonego mózgu – treść ich stawała się coraz bardziej złożona. Jeden z badanych bezustannie widział przed otwartymi oczami cień drzewa padającego na skałę; inny – niekończącą się procesję wiewiórek z zarzuconymi na grzbiet sakwami; jeszcze inny – spacerujące ulicą gigantyczne okulary, jedne za drugimi. Wizje te początkowo przyjmowane były z radością i zainteresowaniem, jednak z czasem ich miejsce zajmowało zmęczenie i niepokój, ponieważ obrazów tych żadnym sposobem nie dało się wykorzenić. Pojawiały się też halucynacje słuchowe, a nawet dotykowe: jeden z badanych czuł, jak w ramię uderzają miniaturowe pociski wystrzelone z maleńkiego statku kosmicznego, który fruwał po pomieszczeniu.

Eksperymentatorzy – którzy dziś, w erze profesjonalnych komitetów etycznych, prawdopodobnie nie doprowadziliby tego eksperymentu tak daleko – przeprowadzali na badanych rozmaite testy psychologiczne. Okazało się, że ich kreatywność, spostrzegawczość czy zdolność zapamiętywania spadają na łeb na szyję. Ale to nie wszystko. Mniej więcej w połowie okresu izolacji badanym odtworzono nagranie krótkiego wykładu „argumentującego za realnością duchów, poltergeistów i innych zjawisk ponadnaturalnych”. Spragnione jakiejkolwiek treści umysły żarłocznie rzuciły się na tę nową gratkę, wskutek czego jeszcze wiele dni po zakończeniu eksperymentu niektórzy badani (dorośli mężczyźni!) zgłaszali, że naprawdę boją się duchów.


CZYTAJ TAKŻE:

 

Piotr Popik, neuropsychofarmakolog: Zdolność do nicnierobienia, z pozoru będąca stratą czasu, ma działanie ochronne dla mózgu. Sprząta umysł i w tym sensie bywa twórcza >>>


Badania Hebba pokazały z całą ostrością, że umysł ludzki, któremu nie przedstawi się żadnych ustrukturyzowanych bodźców i pozwoli zająć się sobą, szybko popada w stany patologiczne. Psychologowie społeczni chętnie zaakceptowali wyniki tego eksperymentu, rozwijając teorię „degeneracji społecznej poprzez nudę”: nuda, monotonia i brak perspektyw – ­ analizowane już w skali mas ludzkich – miałyby skłaniać do zachowań ryzykownych, przyjmowania narkotyków i przestępczości. Pod koniec XX w. opinia naukowców na temat nudy była już w przeważającym stopniu negatywna: zarówno jednostka, jak i społeczeństwo, wystawione na „okrutną wolność”, brak zadań i konstruktywnego pobudzenia, miałyby dryfować w sposób zasadniczo autodestrukcyjny.

Podstawa kreatywności

Ale jest jeszcze druga strona medalu. Swobodna gra wolnego umysłu to wszak warunek konieczny dla procesu twórczego. Znane są anegdotyczne przypadki, gdy wielcy ludzie wpadali na genialne pomysły na nudnych spotkaniach (jak polski matematyk Stanisław Ulam, który w ten sposób odkrył spiralę Ulama, stanowiącą ilustrację pewnej formy porządku w liczbach pierwszych) albo w trakcie bezcelowego grzebania w ogródku (jak pracował ponoć niemiecki matematyk David Hilbert).

Nawoływanie do „konstruktywnego nudzenia się” stało się też modnym tematem dziennikarskim. W 2017 r. magazyn „Wired” ogłosił, że „śmiertelne znudzenie czyni nas bardziej kreatywnymi”, zachęcając do swobodnego oddawania się bezcelowemu klikaniu w godzinach pracy, zwłaszcza pracowników „sektora kreatywnego”. Bo kto wie, czy właśnie w tym momencie nie znajdziemy rozwiązania problemu, z którym się zmagamy?

Za hipotezą tą wydają się świadczyć wyniki kilku szeroko nagłośnionych eksperymentów, zwłaszcza tego przeprowadzonego w 2014 r. przez brytyjskie psycholożki. Sandi Mann i Rebekah Cadman podzieliły badanych na dwie grupy – „wynudzoną” i kontrolną, aby sprawdzić, która z nich lepiej spisze się w zadaniu sprawdzającym kreatywność. Osoby z pierwszej grupy poproszono, jeszcze przed zasadniczym zadaniem, o przepisywanie przez 15 minut numerów telefonów z książki telefonicznej, upewniając się następnie, przy pomocy kwestionariusza, czy uznały tę czynność za nudną (odpowiedzieli tak niemal wszyscy). Przedstawiciele z grupy kontrolnej przystępowali do testu kreatywności z marszu. Przed badanymi stawiano dwa plastikowe kubki, prosząc o wymyślenie dla nich jak największej liczby zastosowań. Osoby z grupy kontrolnej podawały średnio 7,33 zastosowań, a osoby wynudzone – 10,63.

Można jednak powątpiewać, czy eksperyment ten mierzył prawdziwą, konstruktywną kreatywność, czy raczej nadpobudliwość i chęć wyżycia się po męczącym przepisywaniu cyferek. Zdolność do rozwiązywania rzeczywistych problemów sprawdzić w warunkach laboratoryjnych dużo trudniej, a znajdywanie zastosowań dla plastikowych kubków brzmi raczej jak ćwiczenie na korporacyjnym wyjeździe integracyjnym, a nie test autentycznej kreatywności.

Istnieją jednak zupełnie innego typu badania, które rzucają nieco więcej światła na to, w jaki sposób umysł radzi sobie z nudą.

Lepsze i gorsze motocykle

W 1985 r. R. Perkins i A. Hill opublikowali interesujący artykuł na temat różnic jednostkowych w reakcji na nudną czynność. Badanych poproszono wstępnie o oszacowanie, na ile interesują się motoryzacją i na ile interesujące byłoby dla nich przeglądanie zdjęć motocykli. Do dalszej części badania – polegającego na… przeglądaniu zdjęć motocykli – wybrano złośliwie tylko tych, którzy zadeklarowali, że byłoby to dla nich zajęcie wysoce nieinteresujące, a zawiedzionych fanów jednośladów odesłano do domu. Istotą eksperymentu było sprawdzenie, w jaki sposób badani poradzą sobie z nieinteresującym dla nich zadaniem, jeśli da im się możliwość uczynienia go nieco bardziej interesującym. Otóż zdjęcia pokazywano parami, polecając każdorazowo wybrać „lepszy” motocykl, jednak badani mogli swobodnie wybrać kryterium „lepszości” oraz liczbę kryteriów. Innymi słowy, mogli spędzić kwadrans po prostu apatycznie wskazując palcem na zdjęcia albo opracować własne zasady. Co bardziej kreatywni uczestnicy oceniali ostatecznie motocykle na kilkunastu samodzielnie opracowanych skalach i raportowali później, że zadanie było w rzeczywistości dużo bardziej interesujące, niż wcześniej przypuszczali.

Podobne są wyniki obserwacji strategii podejmowanych przez pracowników zmuszonych do wykonywania nudnych zadań – np. księgowych czy magazynierów. Okazuje się, że nawet wtedy, gdy nie można sobie pozwolić na bujanie w obłokach, istnieją techniki pomagające wytrzymać kolejną dniówkę. Do najczęstszych należy wprowadzanie drobnych zmian w sposób wykonywania zadania, np. odwracanie kolejności niektórych czynności – na tyle, na ile to możliwe. Popularne jest też celowe manipulowanie tempem pracy, co przypomina nieco trening interwałowy znany sportowcom – najpierw pracuje się pełną parą przez kwadrans, potem przez pół godziny leniwie. Wojskowi patrolujący przez wiele godzin w sytuacji zerowego zagrożenia (np. obchodząc macierzystą jednostkę) wymyślają też sobie minikonkursy albo urozmaicają marsz spontanicznymi ćwiczeniami fizycznymi.

Co ciekawe, choć od kilkudziesięciu lat psychologowie wyłażą ze skóry, aby dowieść, że skłonność do urozmaicania sobie w ten sposób nudnych zajęć skorelowana jest z inteligencją – co potwierdzałoby starą intuicję, że „mądry człowiek zawsze znajdzie sobie jakieś zajęcie” – badania nie wydają się tego potwierdzać. Sytuacja jest najwyraźniej nieco bardziej skomplikowana.

Geniusz w koszarach

Ci czytelnicy, którzy dotrwali do tego miejsca, nie znajdując sobie w międzyczasie innego zajęcia, mogą się zastanawiać, czy z tego wszystkiego płyną praktyczne wnioski. Najważniejszy jest chyba ten, że długotrwały brak bodźców i przymusu wcale nie pobudza kreatywności. Jeżeli planujecie zrobić sobie pół roku przerwy od wszystkiego, aby w końcu napisać swoją wielką powieść albo rozwinąć skrzydła w inny spektakularny sposób, to najprawdopodobniej kiepski plan. Jest spora szansa, że skutkiem swobody absolutnej będzie po prostu chaos.

Tłumaczy to, nawiasem mówiąc, początkową klęskę międzywojennego planu utworzenia „obozu geniuszów”, jakim był Institute for ­Advanced Study. Jego założyciele zaprosili do niego na początku lat 30. XX w. garstkę najwybitniejszych wówczas osobowości świata fizyki, nie dając im żadnych obowiązków poza „swobodnym myśleniem o najważniejszych problemach naukowych”. Okazało się, że skutkiem całkowitej swobody bywa lenistwo intelektualne.

Zaproszony do projektu Richard Feynman po krótkiej wizycie w IAS w latach 40. skwitował panujący tam marazm następująco: „Widziałem, co się stało z tymi wszystkimi wielkimi umysłami w Institute for Advanced Study, które specjalnie zaproszono za te ich wspaniałe mózgi i którym dano szansę siedzieć w tym pięknym domku w lesie, bez żadnych zajęć ze studentami i żadnych zobowiązań. Te biedne sukinsyny mogły w końcu spokojnie siedzieć i myśleć, tak? No więc teraz nie przychodzi im nic do głowy: mają szansę coś zrobić, ale nie mają żadnego pomysłu. (...) Nic się nie dzieje, bo tam nie ma żadnej prawdziwej aktywności i żadnego wyzwania: nie jesteś w kontakcie z doświadczalnikami, nie musisz się zastanawiać nad pytaniami studentów. Nic!”. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof przyrody i dziennikarz naukowy, specjalizuje się w kosmologii, astrofizyce oraz zagadnieniach filozoficznych związanych z tymi naukami. Pracownik naukowy Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, członek Centrum Kopernika Badań Interdyscyplinarnych,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 37/2019

W druku ukazał się pod tytułem: Horror nicnierobienia