Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Podczas audiencji papież udzielał błogosławieństwa całym wspólnotom (liczącym po kilkadziesiąt osób) udającym się na misje: do Chin (sześć z nich!), do Indii, Mongolii i Wietnamu. Trzon każdej ze wspólnot stanowiły rodziny – z reguły wielodzietne, bardzo często z malutkimi dziećmi niesionymi jeszcze na rękach (każde z tych dzieci papież błogosławił z osobna); były wśród nich także rodziny z Polski oraz polskie rodziny żyjące za granicą (np. w Anglii).
Wiedziałem wcześniej, jaki będzie przebieg audiencji; osobiście jestem związany z Drogą prawie dwadzieścia lat i znam rodziny, które zdecydowały się na taki krok w życiu. Samo wydarzenie nie było więc dla mnie „nowością”. A jednak, uczestnicząc w tym posłaniu, byłem ogromnie poruszony. Przypomniały mi się słowa św. Ambrożego, które odczytujemy w Liturgii Godzin na wspomnienie św. Agnieszki – słowa o „nowym rodzaju męczeństwa”: o męczeństwie 12-letniej dziewczynki, zbyt szczupłej na to, by można ją było zakuć w kajdany, i za młodej na to, by składać zeznanie w sądzie – wystarczająco jednak mężnej i dojrzałej, by złożyć świadectwo Chrystusowi.
Wszyscy chcieliśmy otoczyć modlitwą ten „nowy rodzaj misjonarzy”: rodziny z małymi dziećmi na rękach (mające prawo do opieki ze strony – jak mówimy – „polityki prorodzinnej państwa”), przenoszące się w nieznany sobie świat o odmiennej kulturze, w którym chrześcijaństwo jest na co dzień prześladowane – choć Kościół (pełen radykalnych świadków Ewangelii) ma doświadczenie wzrostu.
Również założyciel Drogi Neokatechumenalnej Kiko Argüello mówił o słabości. Przypominał swoim siostrom i braciom, że nie są armią konkwistadorów – lecz ludźmi ubogimi (nie stoi za nimi żadna instytucja, która miałaby zadbać choćby o ich utrzymanie; mogą co najwyżej liczyć na wsparcie ze strony swoich rodzimych wspólnot), a granicą owego ubóstwa jest w niejednym przypadku nieznajomość języka, która w najwyższym stopniu będzie ich uzależniać od dobrej (czy złej) woli nowych sąsiadów.
Przyznacie, to nie jest stanowczo jakakolwiek ludzka perspektywa i pomysł: ruszać na misje do Chin czy Indii z niemowlęciem na ręku. Myślałem o tym, ilu z nas, księży (a w diecezji krakowskiej jest nas – wraz z kapłanami zakonnymi – ponad dwa tysiące) porwałoby się na taki hazard – dla nas chyba przecież o wiele łatwiejszy do wyobrażenia?